Skocz do zawartości
Nerwica.com

Selenhe

Użytkownik
  • Postów

    210
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Selenhe

  1. Na szczęście już po świętach. Wigilia - siedzieliśmy w trójkę, córa ostentacyjnie bawiła się telefonem przy stole, nie jedząc, bo jej nie smakuje, nie lubi i.t.d. i poganiając nas, byśmy skończyli. Prezentów nie było, po skromnej kolacji każde z nas uciekło w świat wirtualny. W dodatku przed południem spotkała mnie znajoma i pytała czy na Wigilię idziemy do "rodziny", bo to przecież logiczne, że skoro my sami i bez finansów, to lepiej wspólnie z nimi.... Trochę czasu mi zajęło wyjaśnienie, że nie wolno nam w Wigilię spotykać się "rodzinnie". Wczoraj musieliśmy iść do "rodziny" z wizytą. My oczywiście ubrani tak jak na co dzień, bez prezentów, co nie zostało zbyt dobrze przyjęte przez mniejsze dzieci z "rodziny". Dopytywały się dlaczego im dzieciątko nic od nas nie przyniosło. Reszta "rodziny" ubrana odświętnie, wystrojona, oczywiście jak zwykle pokazująca na co ich to nie stać i.t.d. nie lubię jak widać tak bardzo te różnice. Wyszliśmy stamtąd szybko, bo po co siedzieć dłużej? Młodzi dostali po pięćdziesiąt złotych, ja stówkę i tyle. A już dzisiaj z rana dzwonił mi ojciec, że ta stówka musi mi wystarczyć na życie do połowy stycznia. Tłumaczę mu, że na początku miesiąca mam przecież wizytę u lekarza i muszę za nią zapłacić, pomijając już to, że po prostu będzie ona na życie, aby mieć za co kupić żywność po świętach. To on mi na to: to zabierz dzieciom, to co dostały... Znowu nie wykupię leków, bo mi braknie, a z dnia na dzień czuję się niestety coraz gorzej. Lęki się nasilają, na leczenie nie ma, w nocy nie śpię, bo się boję, coraz częściej krążą mi po głowie myśli samobójcze. Odechciewa mi się wszystkiego. Nawet ucieczki w świat wirtualny.
  2. Monar, a kto cię wpuści? Przecież to tylko taka gadka o tym wolnym miejscu przy stole. Owszem, talerz będzie stał, ale i tak nikt nie otworzy drzwi i nie wpuści wędrowca. Ludzi nie znasz, czy jak?
  3. Może i spełniają. Moje niestety nie.
  4. A ja to bym chciała takie fajne święta, żeby były. Iść do kościoła, pomodlić się przy stajence, napawać się świąteczną, radosną atmosferą. Wrócić do domu, do szczęśliwej rodziny, poczuć aromat pieczonego ciasta, pierników, mandarynek. Nacieszyć oczy ładnie przystrojoną, świecącą choinką. Usiąść przy zastawionym potrawami stole z młodymi, wymarzonym partnerem, porozmawiać, cieszyć się swoją obecnością. Przełamać się opłatkiem szczerze i z miłością w sercu. Zaśpiewać wspólnie kolędy, wyjść po wieczerzy wigilijnej na spacer. Zawsze lubiłam oglądać przystrojone domy, sklepy i ulice. Niestety, pomarzyć to sobie można...
  5. Miłość i uczucie od znerwicowanej matki? Chyba żartujesz. Ja ich kocham i chcę dla nich jak najlepiej, a że nie zawsze to wychodzi, bądź nie umiem tego okazać, to już inna sprawa.
  6. Kiedyś lubiłam. Kojarzyły mi się z mamą krzątającą się w kuchni i przygotowującą smakołyki. Drażniło mnie tylko dzielenie się opłatkiem i udawanie życzliwości dla ojca, którego nie lubię. Od czasu kiedy szarpię się finansowo, nienawidzę ich. Nienawidzę tej całej atmosfery, która niby ma być radosna, a jest dołująca. Nienawidzę robienia zakupów i wymyślania jak przygotować jakieś najtańsze jedzenie, żeby wyglądało świątecznie. Nienawidzę, kiedy siostra zrobi mi prezent i wręczy go z słowami: No masz, bo ciebie nie stać. Nienawidzę zaproszeń od ojca, który każe mi przyjść na spotkanie rodzinne, bo wiem jak będzie wyglądało takie spotkanie. Najpierw podzielimy się opłatkiem, udając że przez resztę dni w roku też jesteśmy dla siebie mili, potem ojciec da nam koperty z pieniędzmi, tłumacząc się, że więcej nie miał, więc tylko tak skromnie, potem siostra zacznie się chwalić na co ile wydała kasy, co rusz komentując to, że mnie i młodych na to nie stać, a ona sama z rodziną to w sumie zaszczyt nam robi, że taka osoba jak ona, raczyła w ogóle na nas spojrzeć. Mojej córze, każe jak zwykle zajmować się jej dziećmi, bo to przecież wyjątkowa okazja wysłuchania od pięcioletniego dziecka, jakie nowe super rzeczy dostało pod choinkę, szczególnie w sytuacji, kiedy nastolatka od matki nie dostała nic. Jak ojciec wyjdzie z pokoju, ona zacznie znowu szacować co będzie trzeba w mieszkaniu ojca zmienić po jego śmierci, aby je wynająć jak najkorzystniej, a kiedy ja i dzieci wyjdziemy stamtąd, zaczną się oskarżenia, że nie umiemy się zachować, bo wychodzimy w połowie "wspaniałej imprezy rodzinnej", bo pewnie liczymy tylko na to, że mieszkanie zostanie zapisane dla nas... To już jest standard tych spotkań od kilku lat, więc jak słyszę, że muszę tam iść, to mi się żołądek kurczy z stresu. Kiedyś, kiedy jeszcze było inaczej, stroiliśmy choinkę w Wigilię, przy dźwiękach kolęd, ja gotowałam, dzieci mi pomagały, robiliśmy to wspólnie, ciesząc się świętami. Młodych cieszyły przygotowania, mnie też. Od czasu kiedy młodzi podrośli i nie da się prezentu wigilijnego zastąpić lalką za 2,99zł, wiele się zmieniło. Ślepi nie są, widzą, że w innych rodzinach jest inaczej. W tym roku nie robię nic. Nawet nie wyciągam choinki. Kolęd nawet nie szukam. Po co? Po prostu wieczorem usiądziemy do stołu, zjemy chleb z pasztetem ( ot taka mała odmiana od codziennej margaryny)i i na tym się nasza Wigilia skończy. Ja pewnie jak co roku przepłaczę w łazience wieczór, wyrzucając sobie, że jestem złą matką, bo nie potrafię utrzymać młodych i siebie i nie mam dla nich na prezenty. Młodzi zamkną się każde w swoim pokoju, uciekając w wirtualny świat.
  7. Dzisiejszy dzień totalnie zdołowany. Przyszły rachunki za gaz, okazało się, że pracodawca za L-4 mi nie zapłaci, bo jak orzekł nie jest urzędem miejskim, żeby wypłacać komuś za to, że go nie ma w pracy, okazało się, że zostaliśmy przed świętami z gołymi alimentami, których też jeszcze nie ma na koncie, a nawet jak przyjdą, to po zrobieniu podstawowych opłat i oddaniu długu w sklepie, zostanie mi ok. 300 zł do następnego miesiąca. Tak, że świąt, w tym roku nie będzie, a pod choinką pusto. Nawet jej nie będę wyciągać z kartonu, bo i po co? Do tego zadzwoniła siostra z propozycją wyjścia na zakupy, bo jej dziecko ma ochotę na rogaliki. Nie wytrzymałam i powiedziałam jej co myślę o jej propozycji. To już nie pierwszy raz, kiedy wiedząc, że jestem bez pieniędzy zupełnie proponuje mi jakieś zakupy, a potem wytyka, że nie kupuję swoim dzieciom lepszego jedzenia, bo dzieci powinny zdrowo się odżywiać. Miałam myć okna, zmienić firanki, ale już mi się odechciało wszystkiego. Noc znowu nie była najlepsza, znowu pojawiły się kolejne lęki, nie wyspałam się, próbując nad nimi zapanować relaksacją. Leków też jeszcze nie wykupiłam, bo kasy brak, a nerwica coraz bardziej zaczyna nade mną panować. W styczniu mam kolejną wizytę prywatną, nie wiem za co ją zapłacę. Coraz poważniej zaczynam zastanawiać się nad oddaniem moich młodych do rodziny zastępczej, a samej... do piachu. Bo i po co mam łazić po tym świecie, skoro i tak nie jestem w stanie utrzymać siebie i dzieci? Dobija mnie choroba, której nie mam za co podleczyć, dobija mnie sytuacja finansowa, dobija mnie fakt, że dzisiaj znowu na obiad będą ziemniaki z margaryną. Dzisiejszy dzień jest totalnie do d....
  8. Jakie święta? U mnie w tym roku świąt nie ma.
  9. Ja oprócz nerwicy lękowej mam POCHP. Tyle, że umiem już odróżnić, kiedy duszę się z stresu, w ataku paniki, a kiedy jest to wywołane Pochp. Idź do pulmonolga, zrób spirometrię i będzie wiadomo, czy coś ci tam siedzi, czy też to nerwowe.
  10. To chyba nie zależy od wieku, a od dojrzałości. Są mężczyźni młodsi, z którymi dobrze się człowiek czuje, którzy umieją dać poczucie bezpieczeństwa, a są i starsi, którzy zachowują się jak dzieci.
  11. Skądś to znam... Dasz radę, leki zadziałają i powoli wyjdziesz na prostą.
  12. Ja bym chciała, ale nie dojadę, bo jak mi nawróciły lęki, to już teraz znowu nie wylezę zbyt daleko od domu. A daleko to dla mnie już kilka metrów poza bramę
  13. Selenhe

    [Chorzów]

    Ja też z okolic.
  14. Selenhe

    Witam

    Pewnie zauważyły, ale mimo wszystko głupio tak usiąść i się rozbeczeć. Na ojca nie działa taka gadka o domu starców. On ma nieco inne podejście do życia. Z nim zresztą nie da się czasami rozmawiać, bo zaczyna mówić, że on miał gorzej, że w jego czasach i.t.d. nie da się go przegadać ani wytłumaczyć. A jedynym sposobem na wszelkie choroby jest branie Asparginu i smarowanie się spirytusem kamforowym. Co do reszty rodziny, to jak zachorują, to zaraz zaczyna się bieganie po lekarzach, oczywiście prywatnie, bo nie będą przecież czekać na swoją kolejkę z NFZ, witaminki, odżywki, leki, rehabilitacje i.t.d. bo o zdrowie trzeba dbać, jak mówią. Dzieciaki od nich zaraz znajdują opiekę bo jest teściowa, mój ojciec. U mnie jest trochę inna sytuacja, bo jak mnie braknie, to ta moja młodzież faktycznie zostaje skazana sama na siebie. Jak tam braknie jednej osoby, to nic się nie stanie, bo są inne. I może tego obawiają się, że musieliby wtedy wziąć odpowiedzialność za moje dzieciaki, a przecież oni mają swoje rodziny, jak zawsze podkreślają i nie ma czasu na zajmowanie się cudzymi sprawami. Staram się trzymać od nich na dystans, ale niestety jest tak, że nie zawsze wyrabiam finansowo i zmuszona jestem korzystać z pożyczek od nich, co czyni mnie po części zależną ;/ A teraz, kiedy na bank stracę pracę, to będzie jeszcze gorzej finansowo, więc już z góry nastawiam się na to, że będę musiała ich prosić o kasę na leczenie. W sumie to moja poniedziałkowa wizyta, też zależy od tego, czy mi tę kasę pożyczą, wiedząc, że nie będę miała z czego oddać.
  15. Selenhe

    Co teraz robisz?

    Stresuję się, czeka mnie rozmowa z szefem, któremu muszę powiedzieć, że idę na L-4 i leczenie.
  16. Selenhe

    Witam

    Nie, nie, z Świecia. Dzieci to dorastająca młodzież, dla której to ja powinnam być wsparciem, a nie na odwrót. Staram się ich nie angażować w swoją chorobę, jednak tak całkiem nie da się tego uniknąć. No i zapomniałam dodać, że ostatnio walczę też z jadłowstrętem. Mimo, że żołądek domaga się głośno jedzenia, mam problem z zmuszeniem się do niego. Wszystko to co lubię, a raczej lubiłam, napawa mnie obrzydzeniem i od razu robi mi się niedobrze. Wciśnięcie w siebie czegokolwiek poza colą, zieloną herbatą i papierosami jest wyczynem. A wciskać muszę, bo przecież nie da się funkcjonować bez jedzenia.
  17. Selenhe

    Witam

    Trochę trudno zacząć. Mam nerwicę lękową, z różnymi jej objawami. Kiedyś już udało mi się ją podleczyć - dwa lata na lekach, potem prawie 3 lata bez leków, było wszystko oki. Od zeszłego tygodnia zaczęła wracać i to z zdwojoną siłą. Owszem, zauważałam wcześniej objawy, jak np. lekkie ataki paniki, ale udawało mi się nad nimi zapanować. Myślałam, że będzie dobrze i że wyjdę z tego obronną ręką. Jednak nadmiar stresu ( jak zwykle), problemy finansowe, rodzinne, samotność, próba rzucenia palenia, odpowiedzialność za dzieci ( teraz już dorastająca młodzież), która spoczywa na mnie od kilkunastu lat, przerosły mnie ( naprawdę ciężko jest czasami, kiedy nie ma obok drugiej dorosłej osoby, od której można uzyskać wsparcie) i nie pomaga już optymistyczne myślenie i patrzenie z nadzieją w lepszą przyszłość. Jaśnie pani Nerwica znowu powróciła i trzeba podjąć leczenie. Oczywiście w tej sytuacji z pracą mogę się pożegnać, bo nikt nie będzie trzymał pracownika, który idzie na dłuższe L-4. A po tygodniu szarpania się, wyjeżdżania karetką z pracy, bo zasłabłam kolejny raz, czy ściągania do pracy syna, bo boję się w niej zostać sama, podjęłam decyzję, że tak nie mogę tego zostawić, bo będzie coraz gorzej. Dzisiaj recepta na leki uspokajające, aby przetrwać do poniedziałku, kiedy to mam prywatną wizytę u psychiatry. Od wtorku leki ( wrócę do mojego sprawdzonego, chyba, że pani doktor zadecyduje inaczej) i oczekiwanie w domu na efekt ich działania. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, mam nadzieję, że już w styczniu wrócę do swoich zainteresowań i pasji i oczywiście szukania pracy. Aktualnie siedzę w domku i trzęsę się z strachu. Przed czym? Sama jeszcze tak do końca nie wiem. Całkiem możliwe, że przed leczeniem, bo panicznie boję się zażywać lekarstwa i już sama myśl o tym przyprawia mnie o kołatania serducha. Tak, że z tym będę musiała powalczyć. Znowu boję się wychodzenia z domu, przebywania samej gdziekolwiek. Od razu miękną mi kolana, a wszystkie mięśnie drżą i oczywiście spada ciśnienie, co oznacza kolejne zasłabnięcie. Do tego dochodzą zawroty głowy, lęk przed nocą - panicznie boję się zostać sama w nocy, jeśli wszyscy już śpią. Do głowy znowu przychodzą natrętne myśli, że może to jednak wariatka jestem, a nie nerwicowiec. Wtedy zaczynam się bać ostrych narzędzi, które są w domu, np. noży, bo boję się, że mogłabym tym komuś zrobić krzywdę. Jak tak nad tym się zastanawiałam, co mogło spowodować taki ostry nawrót, to doszłam do wniosku, że w głównej mierze to przyczyna mojej samotności w życiu realnym. Brak drugiej osoby, która w krytycznych momentach wesprze, zdejmie część obowiązków, będzie obok, przytuli, pocieszy, pozwoli się wypłakać. A ja jak zwykle znowu dusiłam wszystko w sobie, byle tylko nie pokazać po sobie, że coś jest nie tak. Mimo, że już przy pierwszym leczeniu nerwicy miałam jasno powiedziane, że muszę wyluzować i nie tłamsić wszystkich emocji w sobie. Teraz najchętniej bym sobie popłakała w kąciku, wyżaliła się, choćby maskotce, że jestem zła, że znowu się nawróciła choroba, a nie mogę tego zrobić, bo w domu są dzieci. Nie chcę, żeby widziały, że coś jest nie tak. Do tego oczywiście brak zrozumienia z strony rodziny, niby bliskiej, a jednak dalekiej. Dzisiaj, kiedy poprosiłam o zawiezienie w poniedziałek do pani doktor, to usłyszałam, że mam się nie wygłupiać, bo nikt nie będzie opiekował się moją młodzieżą, jeśli znowu wyląduję w szpitalu. Oczywiście od razu ojciec mi zapowiedział, że jak szpital, to mam oddać dzieci do domu dziecka i.t.d. Stara śpiewka, wciąż ją słyszę od lat, kiedy tylko coś się dzieje z moim zdrowiem. Takie ich podejście oczywiście skutkuje kolejnym atakiem stresu i paniki. A wystarczyłaby mi świadomość, że w razie ewentualnego pobytu w szpitalu, pomogą mi. Akurat w chwili, kiedy mi się pogorszyło nie uspokaja mnie dobijanie psychiczne, straszenie kuratorem, zabraniem młodzieży i.t.d. Potrzebne mi jest wsparcie psychiczne, pocieszenie, zapewnienie, że dam sobie radę, a jeśli nie będę z czymś dawała, będzie obok ktoś, kto pomoże. Szpitala chcę uniknąć, dlatego załatwiane na szybko wizyty lekarskie i badania. Jeśli szybko wejdę na leczenie, powinno być oki. Znam już swój organizm i tę niewdzięczną chorobę. Serducho mam zdrowe, wyniki badań poniedziałkowych zapewne wykażą anemię, więc też coś na to dostanę do łykania. Trzymajcie za mnie kciuki.
×