Skocz do zawartości
Nerwica.com

Łazarz

Użytkownik
  • Postów

    262
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Łazarz

  1. Intel, ketrel to dobry lek, zaj. ebiscie znieczula, czyni Cię odważnym, pewnym siebie i opanowanym. Jednak po nim, jak i po lamitrinie mialem codzienne resetowanie pamięci, ja nie mogłem się na to zgodzić. Ale słyszałem, że u niektorych sam ketrel (bez lamo) nie wplywa na pamięć. Dobry jest w chad, stabilizuje ten ketrel. Samopoczucie mialem po nim świetne, ale zupełnie nie byłem wtedy sobą. Więc ze 100 mg na Twoim miejscu można by spróbować, zobaczyć jak się. sprawdzi. Ja się będę trzymał tej 100 amisanu choć na niej cierpię, ale przynajmniej pamięć mam sprawną. Probowalem brać 50, napięcie i niepokój puszczaly, ale to jednak za duże ryzyko nawrotu więc wrocilem do 100. Po 2 dniach na 50 już mialem nienaturalnie poszerzone źrenice. Monster satysfakcja rzeczywiscie jest, ale wiesz, prawie 30stka na karku, a ja jestem jeszcze w lesie z wieloma życiowymi sprawami. Tak czy owak, dzięki.
  2. Cześć wszystkim, Polanka,nie mam już na pieńku z Bogiem, kiedyś miałem epizod antyklerykalizmu, ale mi to minęło. Trochę tu nie pisałem, wyobraźcie sobie, że po 9 latach od rozpoczęcia studiów w końcu udało mi się obronić w lipcu licencjat. Zacząłem studia w 2008 roku w październiku. Gdy byłem na III roku w 2010 r. w październiku, to pierwszy raz zachorowałem, wziąłem urlop zdrowotny. Rok w depresji i niewychodzenia z łóżka. Remisja w grudniu 2011. Wróciłem na studia w 2012 r. w październiku, byłem wtedy na 200 mg ketrelu, 100 mg lamitrinu. Zrobiłem semestr, zachorowałem po raz drugi w maju 2013, bo odstawiłem leki. Znowu rok depresji i leżenia w łóżku. Przytyłem 20 kg przez ten czas. Remisja w lipcu 2014. Wróciłem na studia tym razem w październiku 2014. Byłem na abilify, lamitrinie i wenlafaksynie wtedy. Przez leki zdawanie sesji przeciągało się w czasie. Po drugim rzucie choroby ciężko było u mnie z motywacją. Na koniec powtarzałem samo seminarium i robiłem różnicę programową, zacząłem w listopadzie 2016, zdałem ostatni przedmiot w styczniu 2017, obroniłem się na początku lipca 2017. Kawał czasu. Jeśli chodzi o licencjat, to pisałem go na 100 mg amisanu, kiedy to ciężko mi było wysiedzieć w miejscu, a ok. g. 16 zazwyczaj przychodziły lęki i niepokój od jego aktywizującej właściwości. Pisałem po stronie dziennie, wymagało to ode mnie uporu maniaka, bo z jednej strony amisan mnie zbyt nakręcał, a z drugiej miałem chwiejne nastroje. Pisanie całej pracy wraz z poprawkami zajęło mi pół roku. Dałem radę. Miałem podwójny wysiłek praca pod względem merytorycznym była tak samo oceniana jak u osoby zdrowej. Nie wiem komu by się chciało przez 9 lat nie odpuszczać i wracać na studia jak bumerang przez tyle lat, niejeden by to już olał, ale ja ni chole.ry nie mogłem tego odpuścić, bo gdy byłem w depresji, to właśnie myśl o skończeniu studiów motywowała mnie do walki z chorobą. Tyle zachodu, by zostać absolwentem UW Obecnie nie wiem jak będzie wyglądała moja przyszłość, teraz szukam jakiejś porządniejszej pracy, chciałbym się usamodzielnić. Nie wiem czy mi się to uda, ale się staram. Zobaczymy jak się mój los potoczy. Pozdrawiam Łazarz
  3. Cześć wszystkim, Polanka,nie mam już na pieńku z Bogiem, kiedyś miałem epizod antyklerykalizmu, ale mi to minęło. Trochę tu nie pisałem, wyobraźcie sobie, że po 9 latach od rozpoczęcia studiów w końcu udało mi się obronić w lipcu licencjat. Pisałem go na 100 mg amisanu, kiedy to ciężko mi było wysiedzieć w miejscu, a ok. g. 16 zazwyczaj przychodziły lęki i niepokój od jego aktywizującej właściwości. Pisałem po stronie dziennie, wraz z poprawkami zajęło mi to pół roku, kosztowało sporo stresu, co przy chwiejnej psychice nie było łatwe. Ale dałem radę.
  4. Mariusz 75, wiesz co? Miałem podobne rozmyślania o śmierci. Też często jej pragnę, ale nigdy nie byłem w stanie się odważyć coś zdziałać. Nie jestem w stanie. Pomyśl sobie tak. I tak kiedyś umrzesz, ze starości, na jakąś chorobę. Skoro to i tak przesądzone to po co to przyspieszać skoro życie to i tak jednorazowa przygoda. Trzeba mieć jedynie siłę by wytrwać do jego końca, a wiem, że z tym może być ciężko. Jam mam tak, że nie chcę umierać, ale czasami nie mam siły żyć. Taki paradoks. Od 2010 r., od rozpoczęcia choroby nie jestem tym samym człowiekiem, jakby na moją psychikę, osobowość, duszę została zrzucona bomba atomowa. Czuję się pozbawiony tożsamości, bo leki i choroba ją wypaliły, zapomniałem już kim tak na prawdę byłem, jestem. Brnę tak tylko w egzystencji. Jestem co prawda w remisji, już nawet nie biorę stabilizatorów, tylko 100 mg amisanu, można by powiedzieć, że mam stan nawet sprzed choroby, ale jarzmo doświadczeń związany z chorobą jest tak olbrzymie, że rzutuje na moją rzeczywistość. Wydaje mi się, że nigdy nie uda mi się wrócić do normalnego życia. Cieszę się tylko, że mam już dobrą pamięć, bo nie muszę już brać stabilizatorów, i teraz jak staram się coś przypomnieć z przeszłości to mam 7 letnią dziurę w głowie. Jakby ktoś mi zabrał 7 lat życia. Tu nie chodzi tylko o stan w pełnej chorobie. Życie na lekach, które Cię otumaniają, pogarszają pamięć, to też forma dysfunkcji, która zabiera Ci coś z normalności życia. I wtedy koło się zamyka, znowu coraz bardziej wtedy człowiek myśli o śmierci. Wiem z doświadczenia, że myślenie o śmierci daje mi ulgę. Ale to jest takie oszukiwanie siebie, bo to nie jest rozwiązanie problemu. Chciałby człowiek czerpać taką dziecięcą radość z życia, ale z wiekiem i po chorobie nie jest to łatwe. Jako Tobie Mariusz mogę Ci życzyć tylko siły ducha, niezależnie od efektów. Wiem, że to takie czcze gadanie, ale co pozostało oprócz tego, trzeba walczyć do końca, choć nawet siły brak, dla zasady. A jeśli jest już zupełnie beznadziejnie, a byłem w takim stanie i wiem co mówię, to wtedy trzeba wbrew logice starać się to przetrwać tak długo jak się da. Chociaż nie wiem co by ze mną teraz było gdyby mi się nie poprawiło. Ja byłem w takim stanie, że nie pisałem na forum, uważam, że jeśli ktoś jest w stanie korzystać z forum to jeszcze nie jest z nim tak źle. Choć wiem, że to trudne, to uważam,że należy trwać przy życiu tak długo jak się da, bo i tak kiedyś się kiedyś skończy. Pozdrawiam Łazarz
  5. Cześć, Biorę lamotryginę jako stabilizator nastroju, ale wpływa ona u mnie negatywnie na pamięć. Chciałbym zmienić na inny stabilizator po którym nie będę ciągle się resetował. Bierzecie albo znacie jakiś, który nie wpływa na pamięć? Pozdrawiam Łazarz
  6. Życie nie jest łatwe, ciężko się żyje z brzemieniem choroby. Ciężko się żyje z bólem. Nie wszyscy mogą być szczęśliwi. Rozumiem, że każdy ma jednak swój próg wytrzymałości, zdziwicie się jednak jak silna potrafi być wola życia, nawet wbrew samemu sobie coś nas trzyma na ziemi. Nasz instynkt samozachowawczy działa i chroni nas przed zrobieniem sobie krzywdy. Apeluję o wolę życia wbrew wszystkiemu, bo są sytuacje, kiedy tracisz już nadzieję na lepsze jutro, a w końcu ono przychodzi. Nie jest tak zawsze, ale się to zdarza, mi się to zdarzyło. Nie wiem co będzie ze mną w przyszłości, ale staram się jak mogę by było dobrze.
  7. Łazarz

    anhedonia

    Adrian, jak ja byłem w depresji w chadzie ok. już rok z brakiem emocji, anhedonią, otępieniem i brakiem mimiki, to dopiero pomogło mi combo abilify(neuroleptyk) lamitrin( stabilizator) i wenlafaksyna.
  8. Monster, Twoje posty przypominają mi moją manię wywołaną odstawieniem leków. W moim przypadku nie miałem świadomości, że jestem w manii, święcie wierzyłem, że ściga mnie KGB i mosad bo jestem mężem stanu itp. Pamiętam to uczucie gonitwy myśli, pędziły jak szalone. Nie kontrolowałem swoich słów, miałem przymus mówienia. Ten stan jest wysoce niebezpieczny o ile nie Jesteś przykuty łańcuchem do kaloryfera. Obyś jakoś wyszedł na prostą.
  9. Oby nie doszło do tego, chciałbym aby było dobrze z Tobą.
  10. wieloraki, grunt, że coś Cię jest w stanie wciągnąć, tego się trzymaj. Nie myśl o budowaniu życia, kiedy zdrowie Ci wysiadło. Przyjdzie na to czas gdy wygrasz z chorobą. Do tej pory rób co możesz z lekarzami i lekami aby dojść do siebie. Nie poddawaj się. Mi też jest ciężko, wyszedłem ze stadium choroby i jestem na etapie budowania życia. Nie wiem czy dam radę, często mam ochotę wyć do księżyca z samotności i stresu. Przytłacza mnie to życie. Ale nie poddawajmy się.
  11. Tella, Aligheri to miłe z Waszej strony, te słowa są budujące dla mnie. Motywują mnie, by się nie poddawać i walczyć o normalne życie. Pozdrawiam Łazarz
  12. Stracona100,u mnie odstawienie leków na własną rękę wywołało manię, a potem depresję z której nie wyszedłem przez rok. Rozwaliło mi to życie. Bardzo żałuję tej decyzji, nie wiem jak u Ciebie sytuacja wygląda, ale odstawienie leków conajmniej grozi nawrotem choroby.
  13. Carica Milica, to bardzo miłe z Twojej strony, nie spodziewałem się, że ktoś jeszcze pamięta ten temat. Fakt, że Ci się do czegoś przydały słowa tam zawarte cieszy mnie bardzo.
  14. Łazarz

    Samotność

    Jestem na rozdrożu. Staram się naprawiać zrujnowane życie po chorobie, doszedłem do siebie w pełni, ale życie dalej jest w rozsypce. Robię co mogę, ale daleko do końca i nie wiadomo czy się uda, jest mi trudno bardzo. Aktualnie nie mam nikogo bliskiego na kim mógłbym polegać, samotność mnie zżera.
  15. monster6 dzięki, niestety życie mimo względnego zdrowia nadal mam w rozsypce, lata lecą i czasami nie ma się sił zaczynać kolejny raz wszystko od nowa. CaricaMilica jeśli chodzi o mnie, to zależy ile wypiję. Staram się nie brać tej nocy leków jeśli wiem, że sporo wypiję. Przy małych ilościach nie jest to raczej konieczne. Oczywiście jeszcze zależy to od tego jak dużo leków bierzesz.
  16. Łazarz

    Samotność

    Dopada mnie samotność. Dobrowolna samotność. Mógłbym znaleźć sobie jakąś loszkę, ale nie szukam. Naprawiam, odbudowuję zrujnowane życie po chorobie, wykształcenie, godna praca. Dopiero wówczas zacznę oglądać się za Karynami, wcześniej to nie ma sensu, bo bym się tylko rozdrabniał. Ale nie zmienia to faktu, że samotność mnie boli. Na dodatek nie wiem czy uda mi się odbudować swoje życie i czy kiedykolwiek wyjdę na prostą.
  17. Witajcie chadowcy, Jeśli chodzi o mnie to jestem stabilny, mam remisję od lipca 2014 . Było wtedy 400 amisanu i 100 lamitrinu i 75 wenlafaksyny. Od maja biorę tylko 100 amisanu i 12.5 lamitrinu, sam sobie tak stopniowo zmniejszyłem . Gdyby się coś miało zacząć dziać, to by już się stało. O chorobie przypomina mi tylko tabletka rano i wieczorem, przy takich dawkach nie odczuwamy uboków. Raz popiłem wódki 2 dni z rzędu i nie brałem leków wtedy ok 3-4 dni, 4 dnia zaczynałem wpadać w manię, już mi odbijało. Wódka zaognia chorobę. Ale jeśli się nie przesadza, to da się pogodzić. Pozdrawiam Łazarz
  18. Witajcie, Od maja jestem na malutkiej dawce lamitrinu. Biorę zaledwie 12.5 oraz 100 mg amisanu. Przy takich dawkach wciąż nie świruję, a na dodatek ustąpiły problemy z pamięcią i sennością od lamotryginy. Pamiętam jak mi dawali w szpitalu 800 mg amisanu dziennie, pamiętam jak brałem dawki leków, które mnie usypiały i wywoływały amnezję. Po latach, udało mi się dojść do takiej dawki l, która jest jeszcze terapeutyczna i nie wywołuje odczuwalnych skutków ubocznych. Jest to możliwe. Pozdrawiam Łazarz
  19. Właściwie to już umarł. I ja się zmieniłem, nie potrafię już rozmawiać z ludźmi na forum z taką pasją jak kiedyś. Starzeję się i dużo rzeczy już mi się opatrzyło.
  20. Cześć, Wielu ludziom nie chce się żyć. Ale wielu z nich za bardzo jest do życia przywiązanych i nie potrafią z niego zrezygnować i dobrze. Niestety nie da się tak łatwo wylogować z gry jaką jest życie. Cierpienie towarzyszy nam czy tego chcemy czy nie, życzmy sobie przynajmniej jak największej tolerancji na ból istnienia. Mówią, że nadzieja odchodzi ostatnia, ale nawet gdy jej nie ma, to pozostaje instynkt samozachowawczy, nakazujący nam egzystencję jaka by ona nie była. To imperatyw biologiczny, ja osobiście jestem mu wdzięczny, bo gdyby nie on, nie przetrwałbym bardzo ciężkich okresów w moim życiu. Pozdrawiam
  21. Czy myślę często o śmierci? Co noc przed zaśnięciem niczym bajka czytana na dobranoc, słyszę jak Haron mnie woła i zaprasza do swojej łódki.
  22. Stracona100, no niestety raz już wdepnąwszy w to bagno musimy babrać się w nim aż do śmierci. Grunt to odpowiednio dobrane leki i odpowiednia dawka przy zminimalizowaniu efektów ubocznych, bo czasem uboki są prawie tak złe jak sama choroba. Twoje samopoczucie wynika z choroby, percepcja się wtedy zmienia oraz nasze uczucia. Nie da się być wówczas obiektywnym, bo co nam da wmawianie sobie, że to że czuję się źle, to przez chorobę. Co nam to da skoro i tak czujemy ból niezależnie od przyczyny. Jedyne co nam pozostaje, to świadomość, że nasz nastrój wynika nie z jakichś konkretnych przyczyn, tylko z zaburzonej równowagi biochemicznej mózgu. Niestety ten brak równowagi determinuje nasze myślenie i na dłuższą metę nie da się samemu wyciągnąć za włosy z bagna. Demony w końcu wygrywają i myślimy samobójstwie, wiem to, bo często tak mam. Teraz jak podwoiłem lamotryginę, demony ucichły i nie wbijają mi wideł w serce, ale wiem, że tam są blokowane przez chemię. Taki mam żywot. Nie poddawaj się, może w końcu trafisz na swoje leki i będzie znośnie. Pozdrawiam Łazarz P.S. Zachęcam czytelników do dalszej wymiany myśli.
  23. Witajcie, Wcześniej pisałem, że lamotrygina brana na noc resetuje pamięć, a brana rano powoduje niemalże natychmiastową senność na cały dzień. Próbowałem temu zaradzić manipulując dawkami i porami zażywania jej. Myślałem, że im mniejsza dawka tym mniej będzie usypiała. Dlatego też mimmo, że miałem zalecone 100 mg na dobę, to brałem 50 mg. I teraz, niemalże po roku stosowania amisan 100 mg i lamitrin 50mg odkryłem, że biorąc amisan na noc, a lamo na dzień nie odczuwam efektów ubocznych. Haczyk był taki, że przynajmniej w moim przypadku, 100mg mnie nie usypia, a 50 tak. Gdzie tu logika? No czasem tak leki działają. Jestem z tego powodu bardzo zadowolony, bo brana na dzień lamo, nie powoduje resetowania pamięci i na dodatek mnie nie usypia, a stabilizuje i nie czuję bólu istnienia jaki towarzyszył mi na 50 mg. Jestem bardziej opanowany i nie odczuwam bezzasadnego lęku ani zgryzoty w sercu. Oczywiście martwię się o swoje trzewia, bo jestem na lekach od 6 lat i mam nieco podwyższone enzymy wątrobowe, ale kij z tym, pewnie nie pisane jest długie życie, kiedy nie będę już młody prawdopodobnie zaczną mi wysiadać narządy wewnętrzne. Monster, zażywanie leków, to u mnie kwestia czystej kalkulacji, bo wiem jakim horrorem była dla mnie roczna depresja. Wiem, jak ciężko mnie z niej wyciągnąć, dlatego też godzę się na mniejsze zło i mniejsze cierpienie. Pozdrawiam Łazarz
  24. Witajcie wszelkie czubki, schizolce, depresy, a szczególnie chadowcy! Nie pisałem już od dawna, robię to bo dzisiaj jakoś naszła mnie wena. Ten wątek zaczyna się chyba przeradzać nie w temat do dyskusji, a raczej w swego rodzaju blog w którym opisuję co u mnie itp. Z racji tego, że kiedyś był nawet popularny i sporo osób brało udział w dyskusji z sentymentem raz na jakiś czas do niego wracam. Oczywiście ludzie, którzy się tu udzielali pewnie los już pognał w różne strony, ząb czasu przegryzł wspomnienia, rotacja oczywiście następuje i ciężko podejrzewać kogokolwiek o to, by pamiętał co tu się działo na forum kilka lat temu. Jednakże dla nowych bywalców, i może jeszcze jakichś dinozaurów piszę, jeśli komuś się chce zawsze może prześledzić wcześniejsze strony tematu, ale komu by się chciało. Zniknąłem z tego forum, gdyż po kilku miesiącach stałego pisania tutaj, znudziło mi się to najzwyczajniej i dosyć miałem już wszechogarniającej mnie atmosfery wszelakich chorób psychicznych. Chciałem zostawić przeszłość w tyle i wrócić do zdrowego życia, trzymając się z dala od wspomnień oraz co przyznam szczerze- toksycznego wpływu innych forumowiczów, którzy w zasadzie tak jak ja się tutaj urzalają nad sobą i piszą o swoich dolegliwościach. Za kilku dziesiętnym razem uwierzcie, miałem tego po dziurki w nosie, obciążało mnie to i nie pozwalało iść do przodu. Niestety zrozumiałem, że to forum nie jest tylko dla ludzi, którzy aktualnie zmagają się z chorobą i innych świeżaków. Jest też dla ludzi, których choroba napiętnowała na całe życie, i pomimo tego, że mają remisje, to demony przeszłości nigdy już nie przestaną ich prześladować. Mogą próbować od nich uciec poprzez wyeliminowanie wszystkiego co przypominało im o traumie jaką przeżyli, ale na dłuższą metę okazuje się, że to w nich siedzi, a raczej stało się ich częścią, tą częścią jest PIĘTNO CZUBKA. Ja, mimo tego, że nie mam ani depresji, ani manii, to prawie co noc myślę przed zaśnięciem, że nie chce mi się żyć, ale nie chcę też umierać. Wyobrażam sobie, że skaczę z 10 piętra, albo strzelam sobie w łeb. Ot taki nawyk jaki mi pozostał po (po zsumowaniu 2 epizodów) 2 latach i 2 miesiącach choroby, kiedy ciągle o tym myślałem. Zdrowie wróciło, ale nawyk pozostał. Kolejna sprawa, to wspomnienia, zdarza mi się po chwili zadumy przypominać sobie jakie to bzdury miałem w głowie w trakcie manii, jakie chore rzeczy myślałem np. że ściga mnie mafia czy policja, że tajni rosyjscy agenci mnie podsłuchują i, że biorę udział w wojnie agentów polskich i rosyjskich. Ogólnie chore jazdy. Przypominam sobie czasy jak byłem w psychiatryku, jakie brednie mówiłem, przypominam sobie jak gniłem w łóżku nie myjąc się ponad miesiąc. Ogólnie w mojej głowie jest mnóstwo migawek, które do mnie wracają jak bumerang. I mimo tego, że od ostatniego epizodu upłynęły prawie dwa lata, a od pierwszego aż 6, to po dziś dzień odczuwam skutki tej katastrofy, która mnie spotkała. Po dziś dzień jestem w plecy z dorosłym życiem, wierzę, że w tym roku jednak w końcu uda mi się obronić licencjat (tak w wieku 28 lat) i znaleźć dobrą pracę oraz żyć jak moi rówieśnicy. Przeszkodą niestety są leki, amisan i lamitrin. Odkryłem, że amisan jakoś nie ma wpływu negatywnego na mnie, natomiast lamitrin brany na noc resetuje mi pamięć ( nie ma jak się uczyć), a brany rano nie wpływa na pamięć, ale powoduje ogromną senność i zmęczenie, takie że człowiek dosłownie traci przytomność i dopiero wieczorem wraca do siebie. W międzyczasie na nic nie ma energii i najchętniej nie wstawałby z łóżka tylko spał. To brzemię muszę dźwigać aż do śmierci, przypomina mi o tym, że mam chad. To brzemię jest też zbawieniem, bo dzięki lekom mam remisję. Ogólnie, to myślałem, że z czasem zapomnę co mnie spotkało i nie będzie po tym śladu. A tu gówno. Strategia wypierania nie odniosła na dłuższą metę skutku. Muszę się pogodzić, że już zawsze będę częścią społeczności czubków i jakoś temat depresji/manii będzie się przewijał w moim życiu. Będzie też obecna trauma po tym wszystkim, która raczy mnie zgorzknieniem, które we mnie na dobre wsiąknęło. Co jeszcze mogę napisać? Stąd mój post, zdałem sobie sprawę, że nie ucieknę od demonów przeszłości, i skoro nie mogę się ich pozbyć, to należy się z nimi zaprzyjaźnić i żyć w zgodzie. Dlatego zdecydowałem, że częściej będę zaglądał na to forum, by użalać się nad sobą, oczekiwać pocieszenia, a w razie chęci łaskawie pocieszać innych czy im jakoś radzić/służyć doświadczeniem psychiatrycznym(spore). Dodam jeszcze refleksję, ludzie naprawdę chorzy tu nie zaglądają, mogą co najwyżej napisać jakiś lakoniczny/szalony post, stąd moja opinia jest taka, że skoro jesteś w stanie sensownie pisać i logicznie/emocjonalnie reagować na to co dzieje się na tym forum, to najprawdopodobniej nie jest z Tobą tak źle. Owszem są wzloty i upadki, ale gardzę ludźmi, którzy choć mogą wyjść z tego szamba jakim są choroby psychiczne, to dobrowolnie się w tym gównie babrają. Miałem takiego znajomego z psychiatryka, i dam sobie rękę uciąć, że ląduje w psychiatryku minimum 2 razy w roku na 8 tygodni nie dlatego, że tego potrzebuje, a dlatego, że lubi tam być, kiedy się nim opiekują, kiedy może żyć swoją chorobą i wszyscy mu współczują jaka to z niego ofiara losu. Jest to już swojego rodzaju syndrom sztokholmski w wersji psychiatrycznej, kiedy to ludzie nie mogą czy nie chcą już żyć bez choroby, kiedy bycie czubkiem staje się sposobem na życie. Ja babram się w tym szambie, tzn. piszę tutaj, bo chyba muszę, nie potrafię choć bardzo chcę, uwolnić się od traumy choroby jaka mnie dotknęła. Zmieniła mój charakter, postarzyła mnie mentalnie tak do 50tki. Dlatego potrzebuję przynależeć do grupy innych czubków, którzy mnie rozumieją. Zaznaczę, że gdybym tylko mógł o tym wszystkim zapomnieć, i wrócić do stanu jak sprzed zachorowania, bez tej skazy, to z pewnością bym tu już nigdy nie zajrzał. Czytanie tych wszystkich wątków, gdzie ludzie opisują swoje cierpienia i dolegliwości, jest według mnie obciążające w dłuższym okresie ekspozycji na nie. Mój obecny problem(w końcu to prawie już blog), to niespełniona potrzeba samorealizacji. Kolejny, to to, że chyba już nigdy nie zaufam kobiecie i nie wpuszczę jej do swego serca, nie odsłonię przed nią miękkiego podbrzusza, kolejny raz przekonałem się, że skutkuje to bardzo głęboką raną, nie do wyleczenia. Moim zdaniem nie wolna dać opanować się miłości do kobiety, opuszczamy wtedy gardę, one wchodzą nam wtedy do serca i jesteśmy wtedy na ich łasce. Bo mają w ręku nasze serca i mogą z nimi zrobić co chcą, a my nie możemy się bronić ani cokolwiek zrobić. Owszem, ktoś powie- zaufanie. Tyle, że miłość jest ślepa i zdarza się, że darzymy ją kogoś komu nie można zaufać. Komuś, kto to zaufanie po jakimś czasie notorycznie zaczyna zdradzać i zostajemy wówczas z ręką w nocniku. Bo ta osoba trzyma w garści nasze serce, i choć rozum mówi, że to koniec, to serce niczym wierny pies, który liże rękę, która przed chwilą ją biła, to kocha bezwarunkowo. Bądźmy bardzo ostrożni i przemyślmy 100 razy zanim oddamy komuś nasze serce. Ja zrozumiałem, że nie jestem w stanie sprawdzić w dana osoba jest godna zaufania i nas nie zrani w przyszłości, i zdecydowałem się nie wpuszczać nikogo. Tak jest o wiele bezpieczniej. Moim zdaniem lepiej nie kochać i nie być zranionym potem, niż kochać np. 1,5 roku do bólu, by potem mieć złamane serce. To była taka dygresja o sprawach sercowych. Co jeszcze napisać? W zasadzie będę już kończył, piszę już tego posta dobre pół godziny, głównie improwizowałem, miałem po prostu wenę i potrzebę napisania czegoś. Chętnie przeczytam i odpowiem na wasze ewentualne wpisy, jeśli ktoś ma ochotę wtrącić swoje 3 grosze, to serdecznie zapraszam do pisania w tym wątku. Pozdrawiam Łazarz
  25. Moim zdaniem miłość w depresji nie pomaga. Jak miałem depresję w chadzie, zaraz po manii (w wyniku głupiego odstawienia leków), to nadal kochałem dziewczynę z którą byłem od 8 miesięcy. Cały szkopuł polegał jednak na tym, że jak mi odpierdoliło i trafiłem do psychiatryka, to ona mnie wtedy drogą telefoniczną rzuciła( już jej nigdy więcej nie zobaczyłem). Cały czad ją jednak kochałem, bo to nie sposób się tak odkochać z dnia na dzień, byłem w depresji wówczas jeszcze prawie półtora roku od tego incydentu, byłem warzywem, ale cały czas ją kochałem i cierpiałem. Miłość w depresji przeszkadza, zakochać się można tylko będąc zdrowym i kontynuować kochanie kogoś będąc chorym. W depresji nie można się w nikim zakochać. Mnie to frustrowało i serce miałem złamane, na dodatek wegetowałem i miałem iq rurkowca. Reasumując- miłość w depresji wywołuje frustrację, bo nie możemy być dla osoby, którą kochamy równorzędnym partnerem, nie możemy z nim rozmawiać i cieszyć się życiem. Lepiej by nas nie oglądano w takim stanie.
×