Skocz do zawartości
Nerwica.com

lony

Użytkownik
  • Postów

    95
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez lony

  1. lony

    Włosy

    Też mam ochotę trochę z włosami zaszaleć. Jakoś w styczniu postanowiłam sobie zapuszczać i mam już dość długie, ale zaczynają powoli mnie denerwować. Myślałam o ścięciu zupełnie na krótko, ale raczej ten pomysł odpada, więc chciałam zrobić chociaż grzywkę na prosto i część grzywki z boku zafarbować na czerwono. Ale wydaje mi się, że jestem za stara już na takie eksperymenty... W ogóle to wydaje mi się, że tej samej fryzury trzymają się osoby, które w pełni się akceptują. Takie osoby w ogóle nie potrzebują niczego zmieniać.
  2. Nie wiem czy warto walczyć z przeznaczeniem W ogóle to jest intrygujące, jak bardzo różne rzeczy sprawiają nam problem, mimo że siedzimy w tym samym. Natrętna, powodzenia :)
  3. Ja dopiero na etapie gimnazjum, w podstawówce byłam jeszcze normalnym, nieśmiałym, tak, ale całkiem normalnym dzieckiem. W gimnazjum moja psychika została zupełnie zmiażdżona, wszystko się zmieniło. Heh, naprawdę chciałam teraz coś zmienić, wreszcie dojrzałam do tego, żeby spróbować się podnieść i wiecie co mi się przydarzyło? Nawet ciężko mi o tym pisać. 27 miałam iść do psychiatry po skierowanie na psychoterapię i myślę, że poziom absurdalności sytuacji w której się znalazłam przekroczył wszelkie granice. Nie poszłam do psychiatry, bo pani doktor nie było. Panie recepcjonistki dzwoniły do mnie 25, na telefon mojej mamy, bo zamieniłyśmy się numerami, moja mama nie odebrała, ale przekazała mi, że ktoś do mnie dzwonił. Zadzwoniłam tam 26 z pytaniem czy z moją wizytą wszystko w porządku. Powiedziano mi, ze jak najbardziej tak, że pewnie dzwonili do mnie, żeby potwierdzić wizytę. Tego samego dnia poszłam do mojej przełożonej powiedzieć jej, że przyjdę do pracy godzinę później (zdajecie sobie sprawę, co to oznacza dla osoby z osobowością unikającą? No właśnie). I 27 poszłam do poradni. Weszłam do góry, światła zgaszone, mnie się już poziom adrenaliny podniósł. Schodzę na dół i pytam czy pani doktor jeszcze dzisiaj przyjmuje. Nie, nie przyjmuje. Moja wina, nie odbierałam telefonu. Telefon nieaktualny. Powiedziałam, że dzwoniłam 26, żeby potwierdzić wizytę. A to one nic nie wiedzą. W ogóle nie dzwoniłam, bo one tam siedziały cały dzień i nikt nie dzwonił. Jedna pani miała bardzo podobny głos do tej z którą rozmawiałam telefonicznie 26. Pokłóciłam się z nimi, na koniec krzyknęłam im, że idę popełnić samobójstwo i życzę miłej pracy. No, cóż. Wszechświat zdecydowanie nie jest po mojej stronie.
  4. Czy da się zaakceptować to, że jest się śmieciem? Udało się to komuś? Bo ja wiem, że jestem, ale cały czas walczę. Zdaję sobie sprawę, że moja walka jest bezcelowa, ale nie jestem w stanie się poddać. Tracę tylko bezsensownie siły i jeszcze więcej rozpaczam. A tak mogłabym żyć w spokoju będąc śmieciem.
  5. Zakupy <3 Staram się zagłuszyć wyrzuty sumienia
  6. Ja mam takie opory, ostatnio zawsze się boję, zanim zacznę brać nowy lek, że dostanę wstrząsu anafilaktycznego. Przezwyciężam to, bo jakoś trzeba, ale nigdy jak jestem sama w domu, zawsze muszę mieć przy sobie kogoś bliskiego i przez 30 minut od wzięcia leku mam jeszcze niezłe schizy, ale w końcu się uspokajam. Najgorsze jest to, że przez takie myślenie, objawy jeszcze bardziej się nasilają Ale chociaż mam kogoś obok i wiem, że jakby coś się ze mną działo, to jakoś zareaguje. Pamiętam jak kilka lat temu, na ataki paniki, dostałam od psychiatry receptę na Afobam. Wykupiłam, ale nigdy podczas ataku paniki go nie wzięłam. Najlepsze jest to, że zawsze wtedy zaczynałam się skupiać na tym, że może powinnam go wziąć i przekierowywałam mój lęk na skutki uboczne, zamiast bać się, że za chwilę umrę
  7. Przeglądam sobie tutaj trochę wątki, i normalnie nie wierzę, ale mam dokładnie tak samo jak Ty nana0011. Ale ja ogólnie jestem bardzo wycofana, mam fobię społeczną itp. I myślę, że u mnie częściowo wzięło się to z braku satysfakcji z własnego życia, z relacji międzyludzkich. W moich wyobrażeniach zawsze jestem szczęśliwa, zajebista, wszyscy mnie lubią. Czasem podczas pracy jednym uchem przysłuchuję się rozmowom, a sama w swoich myślach toczę z jakąś osobą bardzo burzliwą dyskusję albo prowadzę monolog, a ktoś z wielką uwagą mnie słucha. W realu takie rzeczy mi nie wychodzą. I czasem trwa to godzinami. Już nie wspomnę o czasie przed snem albo kiedy przemieszczam się gdzieś ze słuchawkami w uszach. Tworzę po prostu zupełnie inne życie, w którym jestem z kimś w związku, mam przyjaciół, jakieś pasje. Cholernie mnie to męczy, bo wolałabym żyć prawdziwym życiem i żeby ono było dla mnie satysfakcjonujące niż tymi wyobrażeniami.
  8. Pewnie zerowa pewność siebie, brak akceptacji swojej osoby, coś w tym stylu. Mam nadzieję dojść do tego razem z psychoterapeutą. Ale spotkanie z kimś żywym, wyjście gdziekolwiek prawdopodobnie też dobrze by na mnie wpłynęło (o ile nie okazałoby się kompletną porażką).
  9. Obawiam się, że to nie jest w stanie usunąć podłoża mojego problemu. Boli mnie jak sobie myślę ile lat przeleciało mi między palcami, ile wspaniałych ludzi odeszło, bo nie potrafiłam ich zatrzymać. Chciałabym wreszcie zacząć żyć.
  10. lony

    czego aktualnie słuchasz?

    See-Saw - Kimi wa Boku ni Niteiru
  11. Rany, ale ja ostatnio jestem przygnębiona, smutna i zrozpaczona. Muszę się komuś wyżalić, bo już jak chodzę po parku z psem to, wylewając tony łez, wypatruję tylko jakichś pięknych miejsc do ułożenia moich zwłok. Życie jest wspaniałe. Tylko dlaczego ja muszę być taka popieprzona, tego nie wiem. Nie rozumiem. W podstawówce byłam dość nieśmiałym dzieckiem, ale jeszcze całkiem normalnym. W gimnazjum się zaczęło moje całkowite odseparowanie od ludzi. Jedna przyjaciółka mi została z podstawówki, z którą pokłóciłam się pod koniec gimnazjum. Do liceum poszłam sama. Nie byłam w stanie nawiązać żadnej więzi, bałam się ludzi, specjalnie spóźniałam się na lekcje, żeby nie stać sama przed klasą, żeby nie musieć nikomu mówić "cześć". Totalnie zero kontaktu z kimkolwiek. Moja unikanie sytuacji społecznych znacznie przekroczyło granicę wszelkiego absurdu. Psycholog, psychiatra. Nauczanie indywidualne. Z psycholog spotykałam się pół roku, NIC nie była w stanie ze mnie wydusić. Miałam iść na terapię grupową, nie doszłam. Straciłam indywidualne, poszłam zaocznie do liceum dla dorosłych. W wielkich mękach udało mi się je skończyć, zdałam maturę, poszłam na studia, po pół roku zrezygnowałam. Kontakt z ludźmi, ataki paniki. Zero zmiany. 3 lata ciągłego rozpoczynania czegoś: pracy, nauki, zawsze później rezygnowałam. Jestem tak niesamodzielna, nieogarnięta życiowo, że to aż boli. Nie znam podstaw, nie znam się na niczym, o niczym nie potrafię porozmawiać, nie jestem w stanie zbudować poprawnie logicznego zdania. Nie mogę nawiązać żadnej więzi z nikim. Byłam tak totalnie zrezygnowana, że nie chciało już mi się niczego zaczynać. W końcu, jakoś w sierpniu znalazłam sobie mega motywator, żeby znaleźć pracę. Znalazłam. Na początku, póki mogłam być trochę nieogarnięta i nie znałam jeszcze nikogo, było świetnie. Później było gorzej. I jest coraz gorzej. Ludzie biorą mnie za wredną sukę i do tego pewnie jakąś cofniętą w rozwoju, bo do nikogo się nie odzywam i nikomu nie pomagam. A ja po prostu nie mam pojęcia jak to robić. Nie wiem co mówić, nie wiem co mogę zrobić, żeby nikomu nie robić problemu. Boję się patrzeć na innych, boję się odezwać. Jestem już tak konkretnie przybita tym ograniczeniem, że nie wiem co robić. Utknęłam w martwym punkcie. Dopóki siedziałam w domu mogłam sobie wyobrażać, że będzie okej, ale teraz wiem, że nie. Nigdzie sobie nie poradzę. Nie mam żadnych perspektyw na przyszłość. Teraz czekam tylko na jakiś impuls, żebym mogła już nigdy do pracy nie wrócić. A jestem już na granicy wytrzymałości, naprawdę. Wystarczy słowo, gest i już mnie nie ma. A wiecie co jest najgorsze? Że z moja rodziną rozmawiam normalnie. Opowiadam, żartuję, potrafię gadać godzinami non stop. Przy innych coś mi się blokuje. To jest niesamowite, z jednej strony. A tak cholernie brakuje mi kogoś z kim mogłabym gdzieś pójść, gdziekolwiek. 27 listopada idę do psychiatry po skierowanie do psychoterapeuty. Ciekawa jestem tylko czy jakoś wytrzymam do tego czasu.
  12. Dzisiaj był super deszczowy spacer :)
  13. Taraneh, jakbym o sobie czytała Te płatki, no ludzie. Za każdym razem jak coś źle mi się połknie, to mam fazę, że poszło do płuc. Ja zawsze w takich momentach staram się sobie wytłumaczyć, że nie ma takiej możliwości, przedstawiać ku temu racjonalne powody. Zawsze tak robię jak mam atak paniki, czasami pomaga, czasami nie. Czasem jak jestem na spacerze albo jadę autobusem, nagle poczuje jakiś chłód w rękach (to może być coś innego, cokolwiek) i zaczyna się jazda. Jeden objaw powoduje kaskadę następnych. Taki atak muszę po prostu jakoś przetrzymać i tyle.
  14. lony

    Wkurza mnie:

    Wkurza mnie to, że zaraz muszę iść do pracy, a jestem już wyczerpana psychicznie.
  15. lony

    Fobia społeczna!

    Ooo, mam podobnie. Przez jakieś dwa lata wysyłałam CV do różnych miejsc pracy, dzwonili do mnie, ale nigdy nie odebrałam telefonu. Chociaż u mnie przyczyna była chyba też nieco inna. Za długo by pisać. W każdym razie problem ten rozwiązałam, idąc do miejsca mojego zatrudnienia osobiście. No i odpowiednio zmotywowana. Ogólnie miałam dwie oferty pracy, na jedną miałam zgłosić się w agencji, a na drugą miałam napisać maila. Ci od maila zadzwonili, ale tego już nie odebrałam, psychicznie nie dałam rady.
  16. Moze nie atak paniki, ale stan natarczywego niepokoju. Nie mam juz do tego sily, naprawde. Juz kilka lat temu wykryto w moim sercu szmery, dopiero po tegorocznym ataku paniki postanowilam to skontrolowac. Bylam na ekg, wyszlo ok, wiec olalam sprawe. Ale w srode znowu pojawilam sie u lekarza z zapaleniem gardla i lekarka pytala dlaczego po wczesniejszych badaniach nie przyszlam. No i z tego co mowila to ekg moglo nic nie wykazac i trzeba zrobic usg. Terminy dopiero na nastepny rok, mam przyjsc w listopadzie. Ale najgorsze jest to, ze teraz ciagle sobie wkrecam, ze wykorkuje na zawal, non stop mierze temperature, jak niska to wydaje mi sie, ze to przez to, ze moje serce wolniej pracuje i nie jest w stanie nadazyc z ogrzewaniem calego organizmu, marzna mi ostatnio tez stopy... juz nie wspomne o tym, ze juz wczesniej mialam rozne objawy sercowe, tluczenie, po ktorym musialam kaszlec, klucie, ale zwalalam to na nerwice. Teraz sie boje, ze nie dozyje kolejnego roku przez to, a dopiero co zaczelo mi sie w zyciu ukladac, tyle rzeczy musze jeszcze zrobic... Masakra. Musialam sie komus wyzalic
  17. Smutno mi. Wieczorami zawsze się wszystko nasila. Myśli błądzą w mojej głowie, nachalnie pchając się na zewnątrz... A niech im już będzie. Chyba nikomu nie będzie przeszkadzać, jeśli trochę się pouzewnętrzniam? Nawet nie szukam rady, pomocy. Chyba w moim przypadku nie sposób już tego znaleźć. Nie da się cofnąć tego, co już raz się uświadomiło. Samo pisanie dużo mi daje. Nie mam wielu znajomych, jedni mnie nie rozumieją, drugich nie chcę obarczać swoimi problemami. Rzucę więc Wam, tu, w pustkę, post o sobie. Nie mam pojęcia kiedy to wszystko się zaczęło. W liceum? Ciężko umiejscowić mi kiedy lęk przejął nade mną kontrolę. Wiem, że kiedyś był, taki bezkształtny, rozlewający się we mnie, niczym gęsta, ciemna masa, nieukierunkowany. Teraz nabrał ciała, charakteru, chyba osiągnął stopień pewnego natręctwa, o ile to możliwe. Nie wiem. Cały czas siedzi gdzieś w mroku, w mojej głowie, niczym cień i czeka na chwile mojej słabości, żeby móc wyjść na zewnątrz. A chwile słabości nachodzą mnie często. Kiedy jestem niewyspana, zmęczona... Wieczorem, kiedy mam dość wrażeń dnia codziennego (cóż to mogą być za wrażenia, kiedy praktycznie cały dzień spędza się w domu?). Wtedy zawsze wychodzi z kąta i rozgaszcza się w moim umyśle, za nic mając moje protesty... No cóż. Tak to właśnie czuję. Tak go widzę. Do niedawna jeszcze powiedziałabym, że jestem szczęśliwą osobą. Bo żyłam w takiej imitacji szczęścia, żyłam w moich marzeniach, które miały, bądź nie, dojść do skutku. Cieszyłam się z wydarzeń, które miały nadejść, jakkolwiek byłyby nierealne. Wyobrażałam sobie cudowne sytuacje, moje szczęście. Tak, moje szczęście, było wymysłem mojej wyobraźni, jak wszystko inne. Zastanawiałam się nad tym ostatnio i do takiego doszłam wniosku. Emocjonuję się. Bardzo. W jednej chwili cieszę się jak dziecko, z książki, serialu, z moich wymysłów. W drugiej jestem przygnębiona. Mam wrażenie, że lęk karmi się moimi pozytywnymi emocjami, karmi się i rośnie, a jak urośnie łatwo mu przejąć kontrolę. Wtedy jestem smutna. Chce mi się płakać. To taka świadomość możliwości nieszczęścia. Teraz zimno mi w stopy, moją mamę boli głowa. Czy moje "szczęście" się urwie? Po 3 latach nieróbstwa, wynalazłam sobie na tyle silny motywator, by zacząć walczyć o coś pięknego. O marzenia, które dotychczas trwały jedynie w moim umyśle. 20 sierpnia zaczynam pracę. Wszystkie moje problemy się rozwiążą - myślałby kto. Trwanie w takiej stagnacji dawało mi poczucie pewnego komfortu psychicznego. Nie bałam się aż tak zawalenia podwalin pod budowę - wszak nie budowałam jeszcze, prawda? Teraz mam zacząć budować. A co jeśli to wszystko się rozsypie w drobny mak? Podwaliny nie zależą ode mnie. Teraz kiedy moje marzenia mają zacząć zmieniać się w rzeczywistość, wszystko może się rozsypać. To smutne. Świadomość tego zabiera całą radość z mojego życia. Tego boję się najbardziej. Chciałam za rok pojechać nad morze. Do tego czasu chciałam zrobić prawo jazdy i przyjąć pod swój dach drugie wspaniałe stworzenie, jakim jest pies. Chciałam wziąć dwa moje psy, wsadzić do samochodu i pojechać. Wziąć aparat fotograficzny. Spacerować o wschodzie słońca po plaży, robić zdjęcia. Myśl o tym mnie uszczęśliwia. No właśnie, nie do końca. A co jak będę miała wypadek w czasie jazdy? A co jak, co jak, co jak. Myślę sobie, że lepiej siedzieć w domu. Po co się narażać na zbędne ryzyko? Myślę, po co ja idę do tej pracy? A jak coś mi się po drodze stanie? Chcę iść do sklepu, ale zastanawiam się czy to dobry moment, a co jeśli w trakcie przechodzenia przez pasy jakiś wariat drogowy mnie potrąci? Może pójść za 20 minut? Albo jutro? Przejść obok dworca? A jak ktoś podłożył bombę? Chodziłam jakiś czas zaocznie do szkoły, ale zrezygnowałam. Wstyd było mi się do tego przyznać, więc czas w którym miałam być na zajęciach, "spędzałam" w galeriach handlowych. Heh. Na początku było nawet okej. Natomiast pewnego razu siedziałam przy schodach ruchomych i poczułam jakieś drganie. No cóż, przyczyną, zapewne był mechanizm schodów ruchomych. Ale mnie zawirowało w głowie, wstałam z myślą: "wali się" i uciekłam. Po tym incydencie w każdym centrum handlowym nachodziło mnie takie samo wrażenie. Że budynek się wali. Cały czas byłam niespokojna. Wkręcałam sobie, że to pewnie dlatego, że zrezygnowałam ze szkoły. Za karę pewnie ten budynek na mnie runie i umrę. Albo mówiłam sobie, że mogłam być na zajęciach i wtedy nic takiego by się mi nie przydarzyło. Cóż, rok szkolny się skończył, pozbyłam się jednego zmartwienia. Jak leżę w łóżku i słyszę samolot, panicznie boję się, że zaraz spadnie. Często myślę, że moje myśli/moje zachowanie ma wpływ na rozwój wydarzeń. Że mogę zostać za coś "ukarana", za to, że nie spełniłam obietnicy, którą złożyłam siłom wyższym, chociażby. Zdaję sobie sprawę, że to głupie. Często widzę w czymś jakieś ukryte symbole czy znaki, które niby pokazują mi przyszłość. W zeszłym roku byłam nad morzem, wracaliśmy samochodem. W dzień wyjazdu rozwiązywaliśmy krzyżówkę. Jedno hasło brzmiało "kalectwo". Oczywiście, upatrywałam w tym jakiegoś symbolu, zwiastującego przyszłość. Było więcej takich haseł. Ja przy każdym wpadałam w wewnętrzną histerię. Nie mówiłam, oczywiście, nikomu o moich obawach. Zawsze kiedy doradzę komuś kiedy ma gdzieś jechać czy robić cokolwiek innego, napadają mnie myśli, że teraz przeze mnie ten ktoś umrze, bo podświadomie doradziłam mu nieszczęśliwą godzinę. Dlatego staram się nikomu nie doradzać i zostawiać ostateczną decyzję temu, kogo ona dotyczy. Mogłabym wypisywać te wszystkie sytuacje godzinami, bo niezliczoną pamiętam ich ilość. Właśnie one i świadomość tego, że moje podwaliny mogą się rozpaść, czynią mnie nieszczęśliwą. Gdyby nie to, byłabym chyba najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Poza tym, raczej norma - ataki paniki, objawy somatyczne. Nerwica jest ZŁA.
  18. Fabienka, adzikk, wielkie dzięki za słowa pocieszenia, od razu lepiej się poczułam jak je przeczytałam :) Ogólnie byłam jednak u dentysty na 17, bo wcześniej go nie było, ale trochę się wyluzowałam. Co się okazało, ściągnął mi najpierw szwy, a jak powiedziałam o moim problemie to przepłukał mi czymś tę ranę i okazało się, że nic tam nie ma, a to zgrubienie jest normalne po usuwaniu ósemki i może się do miesiąca utrzymywać... Mówił, że to białe to mógł być jakiś włóknik. Sama nie wiem, ale trochę mnie uspokoił. Oczywiście nie na 100%, myślę, że dopiero jak to zgrubienie zniknie to osiągnę pełen spokój (oczywiście tylko pod względem zachorowania na sepsę od tego zęba). Ogólnie teraz mnie nie boli, ale czuję, że jest dalej, ciężko ocenić czy się pomniejsza czy stoi w miejscu. W każdym razie na razie jestem w miarę spokojna :) Jutro idę do psychiatry, nie wiem czy zostanę przy tym leku, który teraz biorę, na pewno nie ma jakichś spektakularnych efektów Ale może oczekuję zbyt dużo.
  19. O rany, ludzie Tydzień temu miałam usuwaną dolną ósemkę. Od kilku dni czułam jakieś zgrubienie od strony policzka, dzisiaj w nocy trochę bardziej mnie to pobolewało, a że nie mogłam spać to o 4 wstałam i zerknęłam o co chodzi. No i ropa tam jest Idę na 9 do dentysty, ale boję się, że dostanę sepsy Świruję normalnie już jak nie wiem co...
  20. Dobra, od trzech dni biore 100 mg sertry, no i chyba wreszcie poczulam jej aktywizujace dzialanie. Na mniejszej dawce jestem zamulona, teraz nie moge spac, ze skrajnosci w skrajnosc, nie ma co. Co do zwalczania objawow nerwicy to ciezko powiedziec, stany lekowe pojawiaja sie, ataki paniki wciaz wystepuja, wydaje mi sie, ze obsesyjne mysli troche odpuscily. Co dziwne, widze spora poprawe na tle moich zaburzen lekowych zwiazanych z relacjami spolecznymi. Po prostu chce mi sie je nawiazywac/utrzymywac.
  21. Kolejny atak Na szczęście krótki. Siedziałam w łóżku i zauważyłam nagle, że ręce mi się trzęsą i zalała mnie fala paniki, bo generalnie nigdy nie trzęsą mi się ręce. W głowie kotłowanina myśli: sepsa? wstrząs anafilaktyczny? zespół serotoninowy? We wtorek miałam chirurgiczne usuwanie ósemki i mam fisia, że dostanę sepsy. Nic to, termometr w łapę, wychodzi 36,3! O matko. Myślę sobie, sepsa, zaraz pewnie obniży się pod 36 i po mnie. Zimne poty mnie zalewają, ręce mi się trzęsą, w klatce piersiowej uczucie gorąca, zawroty głowy. Po jakichś 15 minutach mi przeszło. Chociaż ręce dalej trochę mi się trzęsą. W ogóle czego najbardziej się boicie w chwilach ataku paniki?
  22. Hej Wam :) Ja teraz świruję. Heh, pierwsze co robię jak mam atak paniki to kieruję się na to forum, a konkretniej, do tego tematu. Eh, a ostatnio było ze mną w miarę dobrze, nie wiem o co chodzi. Zastanawiam się czy nie odstawić leków, one chyba w niczym mi nie pomogą. Z tego co widzę to może trochę pomagają na FS i OCD, ale z atakami paniki sobie nie radzą, tym bardziej jak sobie wkręcę, że umieram właśnie przez nie. Masakra. Ale jak mnie coś bierze to zaczynam majtać nogami albo innymi częściami ciała, żeby jakoś uśmierzyć niepokojące sygnały mojego ciała, czasem pomaga.
  23. Ha, ha. Jak się zle w takim stanie czujesz to przestań brać sertralinę. Ona tak działa na niektórych. No wygląda na to, że to był chwilowy stan, na mnie sertralina tak nie działa. No i chyba nikt by nie lubił stanu, kiedy nie czuje się sobą
  24. Biorę Asertin już 4 tygodnie, w dawce 50 mg na dobę i dzisiaj dzieje się ze mną coś dziwnego. Nie wiem na ile to efekt setraliny, na ile czegoś innego, ale jestem teraz trochę zaniepokojona. Otóż od kilku godzin mam jakiś napad nieokiełznanej energii, który objawia się u mnie bezustannym gadaniem. Paplam do wszystkich jakieś głupoty, roznosi mnie niesamowicie, zamknęłam się teraz w moim pokoju i próbuję wrócić do siebie. Boję się, że coś mi się poprzestawiało w mózgu, po prostu nie poznaję siebie. Mam teraz fazę, że przestanę być sobą. Baardzo nieprzyjemne uczucie. Niedawno wróciłam z biegania z moją znajomą i przez ten mój nastrój po prostu więcej mówiłam, bardziej się otworzyłam. Myślicie, że to może być po prostu lecznicze działanie Asertinu, objawiające się znoszeniem symptomów fobii społecznej? Wczoraj wieczorem wypiłam też lampkę wina. A dzisiaj wypiłam zieloną herbatę, ale chyba zielona herbata nie byłaby w stanie mnie aż tak pobudzić Mam nadzieję, że jutro dojdę do siebie, bo źle się w takim stanie czuję :/
×