Skocz do zawartości
Nerwica.com

Atalia

Użytkownik
  • Postów

    518
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Atalia

  1. marcin0103, ulga, cholerna ulga! Przede wszystkim, robiąc 'to' skupiam się tylko na 'tym'. Fakt, że za jakiś tam okres czasu najdzie świadomość "k*wa, super, ciekawe czym TO zasłonisz, co powiedzą inni etc." nie ma 'w trakcie' znaczenia. Liczy się tylko ta chwila, nic więcej. To, że w te wakacje pewnie nie założę któtkich spodenków, mam problem z noszeniem krótkich rękawków, plecy czy brzuch też pozostawiają co nieco do życzenia? - cóż...
  2. Monika1974, tak. Wiem, że to wręcz śmieszne, ale ja zostałam skopana w chyba każdym, możliwym, życiowym aspekcie, i, jak widać, przekłada się to nawet na tak niewinne symptomy otoczenia..
  3. Monika1974, to coś bliżej niezidentyfikowanego... Być może po części fakt, iż jestem najstarsza z trójki rodzeństwa i przerabiałam swojego rodzaju 'totalne wielopoziomowe' zepchnięcie mając 3. i 6. lat, kiedy rodzili się moi bracia...
  4. Podbiegło do mnie coś małego, niebieskiego, z twarzy podobnego do uśmiechniętego ziemniaka, chwyciło za rękę i nie chciało puścić. Poznałam 1.5 rocznego Mikołaja :) Śmieszne, rozczulające, mimo że niespecjalnie za dziećmi przepadam.
  5. Kite, gratulacje!! Ja też nie, bo padlam ze zmęczenia. DarkLilith, ja rozumiem Twoją przyjaciółkę. Widzisz, Was, z drugiej strony barykady to wkurza, przeraża etc. Chcecie, musicie interweniować. Ja osobiście, na dziś dzień także utrzymuję "daj mi spokój, o co ci chodzi, zrozum, że NIE UMIEM PÓKI CO INACZEJ. Myślę, iż jeśli nie tnie się po to, by się zabić... Cholera. Brzmi dennie. Ale pozwól jej [bądź po prostu obok ]...
  6. Margolka, ja już w 5. roku życia waliłam głową o ścianę, pięściami o głowę czy wyrywałam sobie włosy. Było u mnie to powodowane najczęściej przez bycie świadkiem kłótni rodziców, o przyczyny których zawsze obwiniałam siebie. Zawsze twierdziłam, że jestem bardziej odporna na ból fizyczny, co tak naprawdę wiązało się z potrzebą fizycznego czucia choćby tego, co inni utożsamiają właśnie z bólem. Dla mnie wyrządzanie sobie świadomie krzywdy było, tradycyjnie - środkiem wyładowania, rozładowania, choć nazywałam to "karą", czasami "nagrodą", chęcią potwierdzenia, że ja, to JA [problemy tożsamościowe] etc. Monika1974 ma rację co do tego, iż "wykańczanie się fizycznie" itp. to zmiatanie pod dywan. To tylko jeden ze środków upustu, nie docieranie do meritum. Ale, dla osób "siedzących w problemie" to nie "tylko", a "aż" próba znalezienia innego rozwiązania...
  7. Korba, jeśli rzeczywiście będziesz czuła potrzebę zrobienia - rób. Tyle, że po jakimś czasie od potencjalnego wydziergania znowu może brakować Ci jakiegoś silniejszego, fizycznego bodźca... Co wówczas? Nie myślałaś nigdy o serwowaniu sobie potężnej dawki sportu? Niekoniecznie boks, ale np. bieganie do upadłego? Mi, swojego czasu nawet pomagało.
  8. Korba, przecież mając i jeden tatuaż nie przestałaś sobie 'fizycznie dokopywać', prawda? Chyba, że chodzi o intensywność tego 'fizycznego czucia'?
  9. Odn. drugiego akapitu - znam to... Mam już całe tatuaże skaryfikacyjne zrobione z kropek po fajkach i, rzecz jasna, nie tylko. Za każdym razem, kiedy podchodzę do okna "co byłoby, gdyby tak...", czekający na pociąg "co byłoby, gdyby tak...", czekając na zieolne światło - to samo - strasznie korci... W minione wakacje stanęłam na poręczy alias betonowym murku vel barierce betonowej u koleżanki w mieszkaniu. Co do pierwszego akapitu - towarzystwo ludzi to silny kontrargument, ale czasami wystarczy zwykła toaleta, a czasem - nawet i jej nie musi być.. Na mnie najlepiej działa - nade wszystko - zmęczenie fizyczne i wręcz torpedowanie się "obowiązkami", zarzucanie czymkolwiek głowy tak, by nie myśleć, nie mieć tej chwili czasu i być zbyt zmęczonym. Czasami też muszę po prostu "zbaniować się" medykamentami, by móc za moment "paść" ze zmęczenia, splątania. By tylko nie myśleć..
  10. Korba, mam za sobą 4 rozmowy - nie przyjęto mnie, ale bez rozpowszechnianego "...i proszę się nad sobą zastanowić" - nie wywalono mnie na zbity pysk, po prostu, m.in., jak ww. - ja nie mogę przerywać farmakoterapii, ba, von Zeit zu Zeit, mam zwiększane dawki, więc.. brak uczuć: "Co do Krakowa - tam dążą do tego, żeby odstawić leki, ale nie każdemu i niekoniecznie wszystkie...pod tym akurat względem działają z głową... mogę to osobiście potwierdzić." - właśnie, więc nie demonizować! :)
  11. Ehm... Nie ma się czym chwalić... [ja też...]
  12. naranja - powodzenia! Monika1974 - jak ochłoniesz, daj znać co tam z dzisiejszą sesją. Wracając jeszcze do kwestii Krakowa i leków. M.in. powodem, dla którego mnie nie przyjęto był fakt, iż wg szanownego gremium jestem za bardzo uzależniona od leków - w sensie: zależna. Bez 'cukiereczków' jest ***. W każdym razie z wypowiedzi ordynatorki wynikało, że owszem, można brać na oddziale leki, tyle, że dokonuje się tam wszelkich starań minimalizowania ich wkładu, tak, by można było spokojnie schodzić i schodzić z dawek. Jednakże - bez terapii szokowej dla organizmu! :) Znając np. problemy ze snem co niektórych, nie sądzę, by zostawiono Was na sucho, pt. "męcz się, lajf ys brutal". Co do opinii nt. oddziału i wszystkiego, co się z nim wiąże: osobiście cieszę się, iż nie znałam tych wszystkich, wymieninych choćby powyżej "za" i "przeciw", bo jechałabym tam pewnie na kilkugodzinnej depersonalizacji, a przed drzwiami F7 doznałabym stuporu :) Nie jest tak strasznie, jak mogłoby się wydawać, naprawdę!!! Uważam, iż wiele, tj. - na pewno to, jakie będą Wasze pierwsze wrażenia zależy w ogromnym stopniu nie od tamtejszej toalety, osoby, która będzie biegała za Wami z zeszycikiem - a od Was! Poza tym... Jakby co - zawsze nowe dświadczenie i fakt "nic nie musisz, wszystko możesz" - wiem, że brzmi może nader optymistycznie, jak na osobę, która między rozmowami siedziała w parku na zmianę rycząc, malując rzęsy i śmiejąc się do telefonu, ale - GŁOWA DO GÓRY i odciąć się os cudzych opinii!!!
  13. Monika1974, nie wiem, aczkolwiek - nie odcinam się od terapii stanowczo i diametralnie. Może za jakiś czas... zagubiona321 - myślę, że sporo osób "tu" chciałoby zapomnieć o przeszłości, czego jednak zrobić się nie da... Ja natomiast jestem idealnym przypadkiem świadczącym o tym, iż 'spychać' jej NIE WOLNO! Wiesz, ja jeszcze jakiś czas temu totalnie 'nie pamiętałam' swojego dzieciństwa, z tak marnym okresem je asocjowałam... Terapie nie są milusie, to nie kawa, herbata, ciasteczka i ploteczki, ale truizmem jest, że im więcej z siebie wyłożysz, tym więcej wynosisz dla siebie.. Co do motywacji - jak widzisz, u mnie też póki co marna na tyle, że zrezygnowałam [zrobię to jutro] z terapii. Do teg też trzeba dorosnąć. Sądzę, że nic na siłę...
  14. "Aha, czyli jak mnie nie przyjmą, czyli jak parę w sumie obcych osób stwierdzi, że nie mam motywacji do leczenia i nie mogą mi pomóc, to znaczy, że przegrałam..? To nie jest jakiś wyścig, konkurs. Po prostu parę osób ocenia, czy chcą i mogą komuś pomóc swoimi metodami, czy nie. To ich zdanie, mają do tego prawo. Inni terapeuci mogą uznać inaczej." Życzę sobie nie wyrywać z kontekstu fragmentów moich wypowiedzi i nie przeinaczać sensu całościowego. Explicite zdanie pierwsze i drugie nie wiążą się ze sobą, gdyby było inaczej zamiast kropki użyłabym przecinka. "Nie przegrałaś" odnosiło się do obecnego poczucia, jakoby [w moim rozumieniu] "przyjęli mnie, a ja lecę sobie w kulki, nie wiem czy pójść, chyba nie pójdę, 'znowu' kogoś - w tym ujęciu terapeutkę, jak zrozumiałam - zawiodę/zawiodłam". "Przyjęli Cię, pamiętaj" wskazuje już na fakt, iż ma możliwość wyboru. WYBÓR. O poczuciu zmiażdżenia i porażki napisałam w swoim odczuciu odnosząc się do siebie.
  15. Uht, ale teraźniejszość f a k t y c z n i e nie istnieje. Spróbuj się jej przyjrzeć - patrzysz już na przeszłość...
  16. Korba, nie przegrałaś. Przyjęli Cię, pamiętaj, nie odrzucili Ciebie. Masz "luksus" podjęcia decyzji o tym czy się tam stawić, czy zrezygnować. Masz jeszcze czas, by rozważyć opcje "za" i "przeciw". Zawsze możesz też pójść i "w razie czego" opuścić to miejsce. Mnie nie przyjęli, przy pierwszym spotkaniu "po Krakowie "z moją psychiatrą powiedziałam jej, że nawaliłam. TY jesteś tu najważniejsza, nie opinia innych, chociaż wiem, że ja miałam poczucie "przegranej". Jakąkolwiek podejmiesz decyzję masz prawo do akceptacji jej. Jakby nie było, przeszłaś konsultacje, spróbowałaś!! No i shalom, jestem nowa - jeśli jest się z czego cieszyć - :)
  17. Monika1974, ciągle miewam przebłyski co do faktu, że tylko ja mogę sobie pomóc. Co do terapeutów - dałabym sobie solidnego kopniaka za to, że teraz z góry każdego traktuję trochę na zasadzie: "a kiedy ty zrezygnujesz? kiedy okażesz się być słaby?". Dlatego też póki co wolę zosta "bez". Obecna terapia jest moją 7. Wcześniej słyszałam: "jest pani perfidna, manipuluje pani ludźmi, czy pani mnie sprawdza?, mam wrażenie, że jest pani złą osobą, proszę znaleźć sobie kogoś starszego i bardziej kompetentnego, a nawet jeśli pani znajdzie, nie znaczy to, że dany specjalista zgodzi się z panią pracować". Pomijając "jednego z", który się mną zauroczył. W 4. przypadkach to mnie wykopano. NIE, NIE, NIE!!! Jest mi cholernie ciężko zaufać, otwierać się, ale nigdy nikogo nie traktowałam jako zabawki, "kolejnego świra do odhaczenia z listy". NIGDY. Teraz przynajmniej nikt mnie nie zostawi, bo łudzę się, iż to JA mam kontrolę. JA wybieram i JA zostawiam. Moniko, zajrzę do podanego przez Ciebie wątku, dzięki. zagubiona321, dziękuję Ci za radę, ale ja, podobnie jak Monika1974 muszę czuć, iż robię to dla siebie. Tylko dla siebie. Popadam w skrajności od: "jestem oportunistą", po "wszystko dla/za innych", ale nie w tym przypadku. Wręcz - patrząc na status quo, na obecne [wow] zainteresowanie mną mojej mamy, która między formułkami "wyglądasz nieszczęśliwie", "jesteś na dnie", "ocipiał*ś" i generalnym deprecjonowaniem rzuca zdania typu: "oddałabym wszystko, by wreszcie było z tobą dobrze", "znajdź wreszcie jakiegoś specjalistę" - mam ochotę dokopać jej dokopując bardziej sobie.. swiatlo, BPD to całe spektrum zachowań..
  18. Monika1974, to nie takie proste... W tej chwili mogę wiedzieć, czego chcę, mieć nieodpartą chęć zmiany za wszelką cenę, dosłownie "tu i teraz", a dwie gdziny później siedzę w kącie za szafą tnąc się i mając stuprocentową pewność, że po co cokolwiek zmieniać, skoro to i tak nic nie wniesie, nie ma sensu.. Do permanentnej reminiscencji dochodzi stan bieżący.. Bardzo boję się jakiejkolwiek zmiany, nowego, bo potrafię istnieć w swoim bagnie, choć nieraz taplam się w nim po szyję nie czując gruntu. Nowe = nieznane. Nieznane - co, jeśli będzie gorsze?? Jeśli chodzi o psychoterapeutkę - tak, być może w ogóle nie chcę, nie potrzebuję pomocy. Z drugiej strony chcę, by ktoś pomógł, chociażby wziął mnie za rękę i ratował wbrew mnie, przeciw mnie samej. Nie umiem mówić: "pomóż". Zamiast tego będę kopać w osobę zainteresowaną. Bo przecież ja nie jestem słaba. Przecież ja nie umiem słabości. NIENAWIDZĘ SŁABOŚCI. Nie idzie nam współpraca [terapeutka]. Myślę, że w gruncie rzeczy na też to widzi. Wolę powiedzieć jej "żegnam" i zachować pewną niezależność, niż usłyszeć to od niej. Zbyt wiele razy mnie zostawiano. Teraz wolę być sama, to bezpieczniejsze. Nie wiem, nie sądzę, bym doszła sama patrząc za bardzo jednokierunkowo na swoje życie, do jakichkolwiek nowych, potrzebnych wniosków. W pewnym sensie tak jest lepiej. Lepiej, nie dobrze...
  19. Monika1974, ja przestałam się "terapeutyzować". Tj., w środę zamierzam powiedzieć terapeutce "żegnam". Myślę, że na mnie jeszcze nie czas. Podejmowałam już kilka terapii, ale one ciągle opierają się na "agresywnej" obronie przed dotykaniem bolesnych kwestii. Wczoraj koleżanka napisała mi "w poniedziałek jest 9.". Totalnie nie wiedziałam, o co chodzi. Widzisz, ja potrafiłam nawet wyprzeć stosunkowo szybko z pamięci fakt, iż jutro minie rok od mojego samobójstwa. Terapia nie powinna polegać przecież na zadawaniu ciosów terapeucie tym silniejszych, im bliżej pewnych zagadnień podchodzi, prawda? Póki co, muszę sama trochę się pozbierać, doprowadzić do względnego porządku na tyle, na ile potrafię. Zamierzam kontynuować farmakoterapię, bo bez niej jestem proszkiem. No i będę trzymać kciuki za Twoje postępy!
  20. Monika1974, rozumiem - psychoterapeutyczne "im więcej wiem, tym wiem mniej, a jeśli nawet już wiem, to ta wiedza i mnie przeraża, i nie wiem co z nią zrobić..". Bolesna i przerażająca wizja studni bez dna. Dostrzegasz "coś", stajesz się świadoma, ale w tym momencie zauważasz, iż za plecami jednej kwestii roi się ich 10x tyle. Sama nie jeden raz odczuwałam coś w rodzaju niejasnego, cichego przeczucia, nadziei, że zaraz będę mogła odetchnąć, a tu - szit, znowu trzeba się spiąć, znowu wszystko boli od napięcia. Wrażenie niewyczerpalności jakiegokolwiek zagadnienia. Ohyda. Zdziwiłabym się, gdybyś powiedziała, że nie miewasz chwil zwątpienia, rezygnacji etc. Myślę, że deficytów nie da się wypełnić, zapełnić. Substytuty tu nie działają. Wyrób czekoladopodobny nigdy nie będzie czekoladą. Myślę też, że one nie znikną. Być może, czego Tobie, jak i sobie życzę - uda się patrzeć na nie bez łez w oczach czy agresji, wściekłości, jak na pewne wyboje, raczej drobne luki, ale już nie dziury, już nie przepaście. Świadomość tego, co robić i jak by nigdy ich nie powielać, nigdy nie częstować nimi bliskich też jest na pewno bardzo istotna. Niektórych momentów nie da się wymazać. Da się, natomiast je zrozumieć, lub, co nawet istotniejsze - starać się je pojąć i nie wysuwać już w stosunku do nich negatywnych emocji, które, notabene, zjadają głównie nas. Sądzę, że dystans, o którym wspomniałaś to także forma "pogodzenia się", wyrzucenia zżerających afektów...
  21. Monika1974, czy nie jest to wrażenie, że "zbudowałaś się" już - nie tyle - na fundamencie, co - całościowo za pewnych zwichnięciach? Że, w gruncie rzeczy jesteś z nimi tak "doskonale" skonsolidowana, iż w potencjalnym momencie pozbycia się ich zostaniesz "goła", bez pancerza i z bardzo cienkim, wrażliwym naskórkiem? Wiem, że "łatwo jest powiedzieć", ale nie powinnaś liczyć dni, miesięcy czy, nawet lat - ile to już trwa. Może lepiej liczyć ten okres w postępach, które czynisz? Piszesz, że końca nie widać, ale, tak sobie myślę, że początku też już nie - aczkolwiek, mogę się mylić. Może, zamiast kalkulować "czy" i "kiedy" to się skończy, spróbuj skupić się na tym, co, w najbliższym czasie chcesz jeszcze przerobić... - takie moje wolnomyślicielstwo :)
  22. Monika1974 , rozumiem. I znam. Gadanie z cyklu: przecież nienawidzisz szufladkowania, przecież je tępisz; wiesz dobrze, że przypisując ci dany symbol TY się nie zmieniasz, nadal pozostajesz tą samą osobą etc. A jednak, czasami chciałabym usłyszeć takie jasne, ostateczne "jesteś..."/"masz...." - chyba po to, by stanąć na fragmencie pewnego gruntu, mieć wreszcie czego się złapać, powiedzieć sobie "dobra, czyli..." - no way. Cóż. Wracam więc do punktu wyjścia, nie rezonuję, powtarzam: nie zaburzenie cię określa.. I tak w kółko :)
  23. No to mam borderline. Prawie szystko pasuje. Monika1974, a Ty nie masz zdiagnozowanego BPD?
  24. "czy to prawda że borderline mają "kłamstwo we krwi"?" Kite, ja uważam, że ww. stwierdzenie jest niesprawiedliwe i w pewien sposób degradujące. Niepotrzebnie "przypisane". Do kłamstwa "zmuszają" okoliczności, bywa, że jest ich [okoliczności niesprzyjających] tyle, iż delikwent lepi sobie z "prawd alternatywnych" pewien azyl, zasłania się nimi jako "okolicznościami łagodzącymi" etc. robiąc to na tyle często, iż one wchodzą w krew. Co do BPD - myślę - patrząc na siebie - iż bez kłamstw, które dla mnie zawsze stanowiły pewną tarczę ochronną nie potrafiłabym społecznie funkcjonować pozornie tak świetnie, jak bez nich. Pomagają, choć rzadko kiedy stosowane są "z premedytacją".
×