Skocz do zawartości
Nerwica.com

aussie

Użytkownik
  • Postów

    156
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez aussie

  1. Wiecie co... mnie troche przestraszylo to co dodala Lady_Makbet... zaczelam sie bac ze moze jestem z nim, bo boje sie co bedzie jesli go zabraknie,co jesli okaze sie ze tesknie,ze boje sie pytan typu 'co sie stalo, tak do siebie pasowaliscie'. albo ze jak jestesmy w towarzystwie to jest zwykle lepiej. tzn ja wiem ze to normalne, ze czlowiek w towarzystwie zachowuje sie inaczej, ale mimo wszystko... ale z drugiej strony piszac to teraz nawet czuje ze pisze bzdury. niby boje sie ze to prawda co tam napisano, ze wszystko pasuje, ale jednak przeciez mi na nim zalezy. to nie jest tak, ze nie chce, wgl, za przeproszeniem, sram na niego,ale ciagne to dalej. wlasnie o to chodzi, ze jest dla mnie najblizszym czlowiekiem na ziemi. Ale strach i tak pozostaje :/ o,widze kolejna osoba zdecydowala sie na terapie. ja ostatnio przebaknelam cos mamie to odpowiedziala: ''o,naprawde chcesz pojsc do psychologa?' (bo ostatnim razem nie chcialam, bo sie balam) i potem se gdzies poszla i temat sie urwal a ja boje sie zaczac go ponownie. a zreszta nie wyobrazam sobie takiej wizyty. co mialabym takiej kobiecie powiedziec? 'dzien dobry,mam 18 lat i mam problem ze swoim chlopakiem'. glupio mi. dla mnie to jest wazne ale z punktu widzenia osoby doroslej (w sensie bardziej doswiadczonej przez zycie, po studiach, majacej rodzine i dzieci) to jest smieszne jak przychodzi malolata, ktora ma cale studia przed soba a ze studiami facetow i sie martwi takimi rzeczami :/
  2. Dziękuję :) Cieszę się, że pomogłam :) No tak, nieodpłatnie nie radzę... tzn wiesz, może miałabyś szczęście i trafiła na dobrego psychologa,ale szczerze wątpię. Wszyscy dobrzy pracują odpłatnie. Z jednej strony wcale im się nie dziwię, ale z drugiej... to przykre. Bo nie tylko nadziani ludzie potrzebują specjalistycznej pomocy :/ A ja też byłam kiedyś nieodpłatnie i wyszłam stamtąd w gorszym stanie, niż weszłam... to nie ma najmniejszego sensu. A jakaś pomoc rodziny? No nie wiem...
  3. No wiem...to pewnie nie jest normalne. Niby to wszystko wiem a i tak się martwię I mam wrażenie, że coś mi w nim nie pasuje, choć w zasadzie nie wiem co... ale COŚ. a do lekarza wciąż boję się iść... jakoś czuję się zażenowana na samą myśl o takiej wizycie i rozmowie anq24, więc sama widzisz że to nie pierwszy raz i że to nie jest normalne. Widać z tego całego lęku, że go stracisz, że jest zbyt wspaniały dla Ciebie,wywołałaś te rozkminy. Taki nieświadomy odruch obronny-skrzywdzę go zanim on to zrobi. Przemyśl to i zacznij coś z tym robić :)
  4. Ale jednak wciaż wspominasz o tych lekach i chociaż wszystko, co napisałaś, pasuje, a ta jedna rzecz psuje mi kompozycje. Tak jakbyś Ty,dzieki temu, że coś się wcześniej działo, byla usprawiedliwiona i to świadczyło, iż rzeczywiście bylaś/jesteś chora, a mi automatycznie tę możliwość zabierało. U mnie to się zaczęło, co najgorsze, na początku związku. W momencie kiedy dowiedziałam się, że mu na mnie zależy. Tzn nie tak od razu, ale w przeciągu kilku dni od tego. Jako że w przeszłości byłam z facetem, który mnie odrzucał a ja próbowałam sobie wmówić, że go kocham i czułam się paskudnie, a jak juz sie od niego uwolnilam obiecalam sobie ze nigdy wiecej i jak sa watpliwosci to nie ma co dalej ciagnac i kiedy raz z moim obecnym chlopakiem wpadla mi do glowy jedna mysl ' a moze on wcale mi sie nie podoba' się zaczelo... i objawow pisac nie bede bo i po co... boje sie, że to nie pasuje do zadnego nn, ze nic mi nie jest
  5. Upij się i sam sprawdź ) ja jak wypije to i tak pamiętam, ale może bardziej mi to zwisa :)
  6. Nie chodzę, ale chyba powinnam zacząć. Choć na razie czuję się dobrze, ale już nie raz tak było i wracało ze zdwojoną siłą. I nie ma sprawy, tyle ludzi pisze,nie musisz pamiętać wszystkiego )
  7. Może i coś w tym jest. Ja zawsze byłam bardzo wrażliwa i na swój sposób może też nieśmiała. Zawsze się bałam co o mnie pomyślą inni. No nie wiem. Pomyślałam, że może zapytam rodziców co ja takiego robiłam jak byłam mała, lepiej mi powiedzą xD wiem, że ciągle sprawdzali czy z moim wyrostkiem wszystko gra bo byłam pewna, że powinnam mieć operację Chyba będę musiała usiąść i zrobić rachunek sumienia z całęgo życia
  8. dziękuję :) może ta konkretna sytuacja pasuje, ale czy inne? raczej byłam radosnym, pełnym życia dzieckiem chociaż hipochondryczką pewnie i też trochę byłam. no nie wiem. zresztą, może to nie ma znaczenia. i pewnie powinnam pójść do lekarza zamiast myśleć czy moje objawy pasują do Twoich. ale dzięki za odpowiedź :)
  9. zalamka87, a możesz powiedzieć,bo pisałaś, że miałaś objawy nerwicowe dużo wcześniej. ja np... no nie wiem. mam wrażenie, że nie. tzn może raz było coś,choć sama nie wiem czy to była nerwica czy co. Jakoś w podstawówce, 1-3, ciągle się martwiłam że mi bądź moim bliskim coś się stanie, że ktoś umrze, ciężko zachoruje i non stop o tym myślałam i musiałam sobie powtarzać 'wszystko będzie dobrze'. mniej więcej tak to było, dokładniej nie pamiętam, bo trochę czasu minęło. w każdym razie dręczyło mnie dłuższy czas, a potem jakoś przeszło. ale poza tym, chyba nic. więc może to wcale nie choroba? z drugiej strony, jak czytam Twoje, czy innych posty i jest tam dokładnie to, co sama bym napisała, wraca nadzieja, że jednak. ostatnio zresztą jest bardzo dobrze (odpukać), ale boję się, że prędzej czy później znowu to wróci-zawsze wraca. a wsparcie...tak...bardzo jest potrzebne :) fajnie, że tak tu pomagasz wszystkim, jednak jak tłumaczy coś osoba, która z tego wyszła, jest jakoś łatwiej i nabiera się większej wiary w samo to, że to jednak choroba i że da radę z tego wyjść :)
  10. Sam piszesz, że od 6 lat masz takie objawy. To plus fakt, że znasz dziewczynę od dawna i zawsze Ci się podobała, a objawy wystąpiły w momencie, kiedy zacząłeś z nią być, chyba daje do myślenia, prawda? Może podświadomie boisz się ją stracisz, a być może boisz się czego innego, ale to na pewno jest choroba,więc wyluzuj się trochę, bądź z dziewczyną i ciesz się, że jest obok, a przede wszystkim zgłoś się do psychologa! 6 lat! Ile jeszcze życia zamierzasz zmarnować? Zamiast powielać wypowiedzi wielu innych osób, o których doskonale wiesz, że są takie same, zacznij działać! Powodzenia :))
  11. Wiesz co, carlos? Przeczytaj swoje posty obiektywnie, jak gdyby pisał je ktoś inny, a nie Ty i zadaj sobie pytanie czy objawy, które opisujesz są normalne ) I nareszcie jakieś pozytywy u mnie też nawet okej. W ostatnich dniach było super, wypisałam postanowienia noworoczne i postanowiłam cieszyć się życiem, bo nie ma co marnować go na takie pierdoły-co z tego wyjdzie, zobaczymy :]
  12. Nie ma to jak podnieść kogoś na duchu, zwłaszcza jak ten ktoś jest wyczulony właśnie na takie komentarze. mia666-nie przejmuj się tym i powiem Ci tak. też tak mam, że jestem wyczulona na innych facetów, myślę czy mogłabym z nimi być. ale wiesz co? właśnie ostatnio zauważyłam, że to jest takie... sama nie wiem, brak mi określeń, ale naciągane. ja wiem, że dobrze mi z moim chłopakiem i z innym, który akurat siedzi w tej mojej głowie, nie chciałabym być, ale jednak ciągle muszę się przyglądać i zastanawiać, jakbym się bała, że jednak może bym mogła. to jest właśnie takie natrętne, to nie wychodzi ode mnie, bo ja wcale tak nie myślę. wiem, że to totalna bzdura, po prostu to wiem, a i tak siedzi w głowie i dręczy. i ostatnio to sobie przemyślałam i uznałam, że to jest najlepszy dowód, że nie ma czym się przejmować. zresztą, sama mówisz że to nie jest jeden facet, o które w kółko myślisz, tylko wielu, jaki się nawinie (no,może nie napisałaś tego, ale wiem jak to jest ze mną xD). pewnie jakiś jest przystojny, inny powie coś mądrego i już zapala się lampka 'o, on jest fajny, czy mogłabym z nim być? a może mi się podoba'. a może i podoba, no i co? jest tylu ludzi na świecie, że ciężko podziwiać tylko jedną osobę. bo związek to relacja znacznie bliższa, nieoparta tylko na podobaniu :) a to, że nie możesz mówić 'kocham' czy nie masz ochoty na zbliżenie- co w tym dziwnego skoro to właśnie jest podstawą Twoich obaw i nad tym w kółko się zastanawiasz? ciężko powiedzieć wtedy 'kocham' w pełni szczerze, z lekkością na sercu a jak towarzyszy Ci przy tym stres to i nie masz ochoty na zbliżenie. to ze wszystkim działa. tak samo jak jesteś zła,masz zły humor i przez to jesteś przykra dla kogoś bliskiego, powiesz mu kilka bolesnych słów. i to wcale nie znaczy, że faktycznie tak myślisz i nie zależy ci na osobie tylko po prostu miałaś zły dzień i gadałaś głupoty. w sumie nie wiem czy to dobry przykład. ale w pewien sposób pewnie tak. w każdym razie musisz wyluzować, ostatnio to odkryłam. zrozumieć co się dzieje, zapomnieć, śmieć, robić głupoty i wtedy zobacz, a jestem pewna że wtedy zupelnie inaczej wszystko będzie wyglądało :) A tak w ogóle to szczęśliwego Nowego Roku wszystkim ) dużo uśmiechu i radości a razem z tym miłości :)
  13. Czemu zawsze, nawet jeśli wieczorem już czuję się całkiem dobrze, wraca mi optymizm, rano się czuję jakby ktoś mnie wyprał? Nie wiem jak inaczej to określić. Teraz znowu mnie naszło, że na pewno nie jesteśmy sobie z moim chłopakiem przeznaczeni i ja to CZUJĘ. I na pewno kiedyś, w przyszłości poznam kogoś i będę wiedziała, że to ten i nie będzie żadnych wątpliwości, bo jak się chce z kimś być to się nie analizuje i wszystko w nim musi pasować a nawet jeśli coś nie pasuje to nic nas to nie obchodzi, bo i tak wiemy, że kochamy tą osobę. A ja dochodzę do wniosku, że kocham mojego faceta ale i tak nic z tego w przyszłości nie będzie i panicznie się tego boję. Najgorsze jest to, że ja takie rzeczy zwykle biorę z filmów. Wyciągam z nich tylko związki międzyludzkie i patrze, że tu było tak i tak, więc u mnie też musi tak być. To jest chore...
  14. Ale zawsze tak masz? Czy w okresie, kiedy te natrectwa nie sa tak nasilone badz tymczasowo zanikaja zwieksza sie tez pozadanie? Bo u mnie tak to dziala. Ale jesli chodzi o sfere intymna to rowniez lezy i kwiczy. Nawet jak jest lepiej i serio mam ochote, to zanim nadazy sie jakas okazja,wszystko wraca i mi sie odechciewa :/ no ale w tym w sumie nie ma nic dziwnego - jak czlowiek nie czuje sie dobrze psychicznie, ciezko zeby odczuwal pociag seksualny. Chociaz mnie tez to doluje i sie zastanawiam co ze mna nie tak i przeciez powinien mnie pociagac Ale za to uwielbiam sie przytulac, to moglabym robic non stop ) Potrzebuje jakos tej bliskosci i opieki.
  15. Też tak mam,nie martw się. Choć to strasznie frustrujące. Czasami są dni, kiedy jest lepiej i chcę coś więcej, ale raczej rzadziej, niż częściej... I też jestem strasznie wpływowa. I to nie tylko jeśli chodzi o facetów, ale w ogóle o ludzi. No ale na tym punkcie to się najbardziej odbija :/
  16. carlos, wiem że ostatnie zdanie nie było do mnie skierowane, ale jednak chciałam napisać, że moim zdaniem nie wmawiasz sobie nerwicy WŁAŚNIE Z TEGO POWODU, że jest tak źle. I zgadzam się z Lady_Makbet, że masz iść do psychologa. To rozkaz )
  17. Ojej... a co się stało? ale wiesz co myślę? nie analizuj tego teraz. nie wiem o co dokładnie poszło ale wykorzystaj to, żeby odetchnąć i poczuć, że Ci go brakuje. piszę tak, bo wierzę, że wrócicie do siebie :) głowa do góry :)
  18. to faktycznie jesteś wyleczona, zazdroszczę. ale to daje nadzieję, cieszę się, że są takie osoby na tym forum :) to motywuje do działania a ponad to możecie zawsze coś podpowiedzieć i pomóc, nie znikajcie :)) carlos, a Ty powinieneś pójść do psychologa, poważnie. wszyscy tu mają problem ale jak czytam Twoje posty to odnoszę wrażenie, że bardzo z Tobą źle. Naprawdę, nie marnuj życia i zgłoś się do specjalisty. Nawet jeśli będziesz musiał zapłacić,zdrowie to podstawa. Ale może znajdziesz kogoś kompetentnego nie prywatnie. spróbuj, powodzenia :)) i trzymaj się :)
  19. agucha, patrzyłam tam kilka Twoich wcześniejszych postów, jeszcze przejrzę inne, ale w sumie mam podobną sytuację. ale, co mnie zainteresowało, natknęłam się na wątek o wpływie rodziców na nasze zachowanie. i tak myślę czy to naprawdę ma wpływ? bo już kiedyś mi to przyszło do głowy ale...no nie wiem... bo moi rodzice bardzo mnie kochają, wiem o tym... tylko nie do końca potrafią to okazać, zwłaszcza mój ojciec. zawsze wysyłali mnie na milion zajęć dodatkowych, chcieli, żebym wszystko robiła, jak dostawałam 4 w szkole to było pytanie: 'a czemu nie dostałaś 5? chyba stać cię na więcej'. ciągle się z nim kłócę, płaczę przez niego. raz mnie, w porywie gniewu, zwalił ze schodów, a jeszcze kiedyś ciągnąc mnie w furii do pokoju, wpakował na lustro, które się potłukło i potem powiedzieli, że musieli pokryć koszty naprawy więc nie urządzą mi urodzin dla koleżanek (miałam wtedy około 13lat). aż wstyd to mówić... i nigdy mnie nie przepraszał, najwyżej udawał, że jest okej. raz powiedziałam w złości, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć, po tym jak mama czy tata powiedzieli, że są moimi rodzicami i należy im się trochę szacunku,to byli oburzeni... i tego typu rzeczy, nie chcę się zagłębiać, bo i po co. ale myślę czy to ma wpływ. z jednej strony logiczne wydaje się, że ma, ale z drugiej... sama nie wiem
  20. Tak... wiem, ze zrozumienie problemu jest podstawa do wyleczenia. Doskonale o tym wiem, klopot polega jedynie na tym, ze ja nie moge zrozumiec, ze to choroba, ciagle analizuje i boje sie, ze to jednak nie to, ze sie oszukuje itd... wiem tez, ze to bledne kolo i co z tego, ze ciagle bede analizowac i uprzykrzac sobie zycie skoro i tak go nie zostawie, bo mi zalezy i rozsadniej byloby po prostu zaczac cieszyc sie zyciem. Tylko JAK zrozumiec, ze to choroba i czy to jest choroba? agucha, a Ty chodzisz do psychologa, masz stwierdzone nn? Bo w sumie najbardziej podnosi mnie na duchu, kiedy slucham kogos kto faktycznie byl u lekarza i ma potwierdzone, ze jest chory, a nie tylko martwi sie i domysla, jak ja. Po prostu to jest bardziej wiarygodne. A wgl to wlasnie o to mi chodzilo. Tez mam okresy bez rozkmin, wydaje mi sie, ze to wszystko juz za mna, az tu nagle bum i jakas durna mysl. Czasem to wynika samo z siebie, czasem przez to, ze slucham o innych, podobnych sytuacjach, ale jednak wraca. Jedna, natretna mysl, ktora kaze mi rozkminiac, a ktora ciagle za soba cale to bagno od nowa, dokladnie jak u Ciebie. Takze odpedzaj te mysli, za zadna cene nie dopuszczaj ich znowu do siebie! Chociaz latwo mowic... I tez, kurcze, przychodza mi takie mysli z innymi. Czasem przychodzi mina mysl moj byly, moja pierwsza milosc. Mialam 13 lat, kiedy z nim bylam, nasz 'zwiazek' opieral sie glownie na gg, a jak sie widzielismy to nawet nie mowilismy sobie 'czesc', wiecie jak to jest. W kazdym razie wydaje sie smieszne, zeby tak sie zakochac w tym wieku i zeby to odcisnelo sie na obecnym zyciu. I dlatego to takie glupie jak przychodzi mi do glowy i zaczyna mi sie wydawac, ze to byla moja jedyna milosc, juz nikogo tak nie pokocham itd. i patrze nawet na innych ludzi, chlopakow, dziewczyny, bez roznicy, i nie moge zrozumiec jak oni kogos moga kochac,jak ich moga kochac, nie moge zrozumiec tego uczucia. Wszyscy wydaja mi sie glupi, brzydcy, nie wiem o co chodzi. A wgl to jeszcze myslalam, ze latwo sie kocha na odleglosc, kiedy nie trzeba na co dzien znosic czyichs wad, mozna sobie idealizowac, a trudniej jak na serio ktos jest przy tobie. Chcialam cos jeszcze napisac, ale nie wiem co...potem dopisze. A wiecie co jest najgorsze? Moj chlopak byl dzis u lekarza i ma cos z sercem, jutro bedzie mial jeszcze badania, ale lekarka mu powiedziala, ze ma sie niczym nie denerwowac... a glownym zrodlem jego stresu jestem ja jestem okropna a Monika (nie pamietam Twojego nowego nicku, sorry xD), jak ksiazka? Super, co? Widze, ze juz ujela Cie wiedza tej kobiety. Jest fenomenalna :) Myslisz, ze utknelam (no i w sumie Ty tez, jak inni)? Ze trzeba porzucic leki, wyobrazenia, uwierzyc, ze ona ma racje, ewentualnie ze to choroba i isc dalej, z usmiechem na twarzy, w pelni optymizmu? Gdyby to tylko bylo takie latwe... [Dodane po edycji:] Czasem myślę, że może ja go bardzo, ale to bardzo lubię, jest moim najlepszym przyjacielem, ale to wszystko. Że nie ma 'tego czegoś'. Z drugiej strony wiem, że na początku szalałam jak głupia, co zresztą już pisałam. Tylko gdzie to zniknęło? Czemu czasem patrzę na niego i nie ma we mnie żadnych emocji, mam wrażenie, że coś jest nie tak, coś nie pasuje i niestety nie przestanie? Chciałabym ciągle czuć tak intensywnie tą miłość, a na pytanie czy go kocham odpowiadać z rozbawieniem, jakby to było idiotyczne pytanie, bo jak ktoś mógłby pomyśleć, że nie kocham. Chciałabym czuć, że wszystko w 100% gra. Nawet nie potrafię nazwać tego uczucia... po prostu mam wrażenie, że coś mi nie pasuje i przychodzi mi na myśl ten mój były (co jest żałosne, zważywszy ile miałam wtedy lat i jak bardzo nierozwinięta była nasza relacja a cała ta moja miłość oparta była chyba bardziej na wyidealizowaniu i podnieceniem związanym z posiadaniem TAKIEGO chłopaka-którego zazdrościły mi wszystkie koleżanki. Zresztą nie wiem czy na tym, ale chyba tak), przypominając o tej wyimaginowanej idealności i jakby konkurując z moim chłopakiem, ukazując że był lepszy (choć wcale nie był) i na pewno to była prawdziwa miłość, a to nie jest. I wtedy, nawet jak sobie wytłumaczę to tak jak tu to jest myśl, że przecież miłość jest nieobliczalna, nie można tak po prostu sobie jej wytłumaczyć i po prostu się kogoś kocha albo nie...A jeszcze ciągle mi się przypomina scena z któregoś odcinka Ally McBeal (może ktoś ogląda) jak pastor zostawił swoją dziewczynę, która śpiewała w chórze i potem z żalu śpiewała bardzo wyzywające piosenki i na końcu wytłumaczył jej dlaczego ją zostawił. Powiedział coś, że jest wspaniała-piękna, mądra, na pewno byłaby wspaniałą matką i najrozsądniejszą decyzją byłoby się z nią ożenić, ale jednak nie potrafił kochać jej tak, jak inne, bardziej odległe od ideału i gdyby ją poślubił to coś by w nim umarło, bo ona nie budzi w nim namiętności (kurcze,gdybym potrafiła tak zapamiętywać to, co mam w szkole, jak te durne sceny z filmów i inne takie,to bym dawno dostała stypendium :/). I Tak mi to utkwiło w pamięci... i zawsze się boję, że to jest na zasadzie, że wiem, że to super facet i nie mam prawa narzekać i jestem z nim choć nie czuję tego co powinnam... kurczę, jestem do dupy... błagam, niech mi ktoś odpowie... [Dodane po edycji:] I jeszcze... wiem, wiem, za dużo piszę, ale muszę... bo ta książka "rozstania są dla mięczaków" jest świetna, ale, kurczę... tak jest coś o tym, że podświadomie wybieramy partnera podobnego do naszych rodziców i ma on ich cechy. Jak sobie pomyślę o tym to jakoś nie widzę podobieństw między moim tatą a moim chłopakiem np :/ I mam wrażenie, że to źle. Za to widzę między kumplem mojego chłopaka, którego zresztą nie znoszę, wnerwia mnie i w ogóle. Ale jak zaczynam rozkminiać to wydaje mi się, że nawet nie jest brzydki i że ma cechy mojego ojca,więc NA PEWNO jest mi przeznaczony. Zresztą nie raz miałam takie jazdy... Kiedyś ubzdurałam sobie, że mój chłopak musi być z moją koleżanką i jak na nią patrzyłam to wydawało mi się, że odbija mi faceta i nie mogłam dosłownie z nią przebywać pomimo iż na serio strasznie ją lubię. I jeszcze ubzdurałam sobie, że przeznaczony mi jest inny przyjaciel mojego chłopaka, który wgl mieszka w innym mieście i na oczy go nie widziałam...tylko na nk i wcale niekoniecznie mi się podobał (chociaż jak zaczęłam się przyglądać to i zaczął, a co). Tak czy owak czytając tą książkę mam wrażenie, że wszystko nie pasuje... a do kitu... nie wiem co robić już,poważnie. Ale zostawić i tak go nie zostawię. Dlaczego? Nie mam bladego pojęcia, czasem myślę że tak byłoby lepiej i łatwiej dla nas obojga. Ale nie mogę. Coś mnie trzyma, nie pozwala odejść, jakoś mimo wszystko mi zależy O co tu chodzi? Niech ktoś mądry mnie 'zinterpretuje' [Dodane po edycji:] Nie mogę się powstrzymać przed pisaniem tutaj... Tak myślę, że ja nie potrafię kochać, nie potrafię tego poczuć, po prostu nie istnieje we mnie takie uczucie. Czasem wręcz czuję, że to zasługa mojego poprzedniego związku, w którym się męczyłam, pomimo iż facet mnie odrzucał. Pod każdym względem: wygląd, zachowanie, wszystko, co tylko się da. A ja czułam się fatalnie, ryczałam, ale próbowałam sobie wmówić, że jednak go kocham i wygląd nie ma znaczenia. I teraz się mści. To potężna trauma dla mnie była. I czasem wręcz jestem pewna, że to wszystko przez to. Tylko nie wiem czy to naprawdę taki uraz i dlatego nie dopuszczam miłości do siebie i drobna wątpliwość (jaka występuje chyba u każdego, nawet całkiem normalnych,kochających się ludzi, a u których nie budzi większych emocji, bo wiedzą że się kochają i szybko stwierdzają, że taka myśl to bzdura) przypomniała mi o tamtych przeżyciach i wywołała DOKŁADNIE TO SAMO czy może jednak naprawdę historia się powtarza. Ale w to nie uwierzę, bo wtedy mi nie zależało wcale a teraz bardzo, a zresztą mój chłopak bardzo mi się podobał, nie będę powtarzać od nowa. Wybaczcie... już naprawdę nic nie napiszę, ale tak się rozładowuje.... I liczę, że jednak ktoś to skomentuje... proszę... ze swojej strony też służę radą i pomocą :)
  21. Chyba muszę się pożalić Mam nadzieję, że ktoś mi odpowie, bo nie czuję się najlepiej... Ja w ogóle nic już nie rozumiem. Nie wiem o co chodzi ze mną, z nami (w sensie ze mną i moim chłopakiem), nie wiem o co w ogóle MI chodzi. Czuję, że coś nie gra, ale nie potrafię za cholerę dociec co. Myślę o innych ludziach, znajomych z klasy chociażby i czuję jakiś taki dystans między mną a moim chłopakiem, jakby to były dwa zupełnie różne światy a ja nie potrafię ich połączyć. Nie mogę pojąć jak to jest, że w ogóle jestem w moim chłopakiem, czemu z nim, mam wrażenie, że jest jakiś nieprawdziwy, czuję taki straszny dystans, blokadę i mam wrażenie, że coś mi nie gra, chociaż nie wiem co. Matko, najgorsze, że ja nie wiem o co chodzi. Gdybym wiedziała to powiedziałabym jemu czy napisała tutaj i ktoś może wyjaśniłby mi co jest grane, ale ja NIE WIEM. Najgłupsze jest to, że nie wyobrażam sobie nie być z moim chłopakiem. Próbowałam sobie wyobrazić siebie w sytuacjach, w których często znajduje się z moim chłopakiem, jak choćby leżenie na łóżku w moim pokoju i przytulanie się, z innym facetem, nawet z ideałem i wszystko we mnie krzyczy 'nie', ale z drugiej strony przyszłości z moim chłopakiem też sobie nie wyobrażam i ciągle coś nie gra. I wkurza mnie, że zawsze musi być to 'ale'. Chciałabym po prostu powiedzieć 'nie wyobrażam sobie nikogo na jego miejscu' i kropka, koniec. Oczywista rzecz. Często to ja wręcz nie mogę powiedzieć 'mój chłopak', wolę mówić po imieniu, bo to wydaje mi się takie dziwne i przechodzi mnie to takie nieprzyjemne uczucie, że coś jest nie tak i jak to tak ja i on... To jakieś chore, nic z tego nie rozumiem. Poważnie. Już czasami nie chce mi się nawet tego rozkminiać, mam ochotę po prostu leżeć i nic nie robić, ewentualnie strzelić sobie w łeb. I nie wiem czy to choroba czy co mi jest. Niby wiem, że coś jest ze mną nie tak, nie radzę sobie ogólnie z sobą, wiem, że miałam różne przejścia, które mogły na to wpłynąć i wiem, że zanim zaczęliśmy być razem i zanim dowiedziałam się, że ja jemu również się podobam, mam jakieś szanse, o których myślałam, że są zerowe, szalałam za nim jak głupia. Wychodziłam w porach, kiedy wiedziałam, że gdzieś idzie, z psem, żebyśmy PRZYPADKOWO się spotkali, a serce mi łomotało jak szalone, wyczekiwałam na każde spotkanie. Zresztą dowody mam w pamiętniku, gdzie nawet jego nazwisko pisałam z milion razy,uważając za najcudowniejsze na świecie. Wiem, że to brzmi żałośnie, jakbym była w podstawówce, ale to jednak typowe objawy zauroczenia. Tylko co się stało? Chcę, żeby to wróciło, nie chcę ciągle rozkminiać. Doszło do tego, że nie mogę już żadnego filmu obejrzeć i żadnej książki przeczytać, słuchać plotek o znajomych, zwierzeń koleżanek, bo wszystko dopasowuje do siebie. Wszystko co złe,naturalnie, co w jakimś stopniu pasuje do sytuacji. Mam dość Po co ja to w ogóle pisze. I tak to pewnie nikogo nie interesuje, ale co tam... może jednak ktoś mnie jakoś podtrzyma na duchu...
  22. A tak do osób, które z tego wyszły, słuchajcie, a jak czytacie to co piszemy np. albo oglądacie jakiś film, czy czytacie książkę czy cokolwiek gdzie jest motyw, że jedna osoba do drugiej nic nie czuje i się męczy itd. to nie wraca wam to? Możecie spokojnie słuchać, bez żadnych uczuć, nie łączyć ze sobą? Bo ja, nawet jak są lepsze okresy, to od takich rzeczy na nowo mi się zaczyna. Bo mi się przypomina. Kiedyś miałam aspiracje, żeby napisać książkę np. i uznałam, że moja historia byłaby wyśmienita. Ale jak tylko zaczynałam pisać już czułam gulę w gardle i na nowo...i nie mogłam. Masakra... Wgl mam nadzieję, że chociaż święta wszyscy mieli udane ;**
  23. Chyba po prostu zaniżona samoocena i wyolbrzymianie niektórych faktów
  24. Jasne, że to bzdura. Widać jakiś psychiatra, który nie ma bladego pojęcia o depresji, naczytał się książek i myśli, że jest super. Oczywiście, że się maluję. Już wystarczy, że czuję się beznadziejnie, nie tylko z tego powodu ale i zaniżonej samooceny i wystarczy, że mam wrażenie, że moi znajomi z klasy uważają, że jestem tępa, nie muszą jeszcze myśleć, że jestem brzydka i zaniedbana. Poza tym to pewnego rodzaju mus. Wychodzę z domu, do szkoły, na miasto, to staram się wyglądać normalnie, prawda? Mój dzień. Wiesz, staram się nie okazywać nic ludziom. Wie o tym tylko Artur, kiedyś rodzice widzieli, że coś nie gra ale uspokoiłam się na tyle, że chyba myślą, że jest ok. Ale normalnie się nie zachowuje. Raczej unikam ludzi, na korytarzach niekoniecznie pcham się do znajomych, wolę siedzieć sama i rozmyślać. Nie chcę nic nikomu mówić, bo i po co. Nie zrozumieją a jeszcze mi powiedzą, żebym go zostawiła. Czasem, jak mam lepszy dzień, włączę się w jakąś dyskusję,mam 'głupawkę' ,ale to się rzadko zdarza. Ogólnie ciągle mnie tak trzęsie w środku, mam nieustanne uczucie niepokoju i nierozwiązanej sprawy. Wykorzystuję każdą okazję do rozmyślań, np. jeżdżę do szkoły autobusami w tych godzinach, kiedy wiem, że nie bd nikogo znajomego, bo nie mam ochoty gadać. Ogólnie właśnie nie mam siły ust otwierać, jestem ciągle zmęczona. I to chyba tyle. Jak sobie coś przypomnę albo będziesz chciała coś więcej wiedzieć to mów A ten psychiatra to jakiś idiota. Nie mówię, że zdrowie psychiczne nie wpływa na nasz wygląd ale myślę, że dopóki nie ma tego 'ataku', kiedy (przynajmniej ja tak mam) leżę bez ruchu, sparaliżowana, i nie mogę żadną częścią ciała poruszyć i żyć mi się odechciewa, to nie widzę związku z tym, że mam makijaż. Ale już kiedyś słyszałam o podobnej sytuacji więc tak chyba się przyjęło w środowisku psychiatrycznym :/ A wgl skąd jesteś?
  25. Wiesz,co do tego, że mamy depresje to nie mam wątpliwości. To akurat jest bardzo łatwe do zdiagnozowania, a zresztą jest ona jakby nieodłącznym elementem każdej z tego typu chorób. I wiem,mam tak samo. W początkowym okresie miałam takie napady lęku, czułam że robię się gorąca na twarzy ,zaraz serce zaczynało mi walić jak młotem (w skrajnych wypadkach to aż w głowie mi się kręciło i byłam pewna że zaraz jakiś wylew będę miała). Też ciągle tak coś mi się przelewa w żołądku, jakby skręcały mi się wszystkie wnętrzności :/ Teraz po części nauczyłam się z tym żyć, ale też dołuje mnie ta znieczulica. Czasem już nawet jestem spokojna ale czuję się wtedy jakbym miała już wszystko w dupie, jakby już mi w ogóle nie zależało i przyjmowała to co jest obojętnie, bez emocji. To jeszcze gorsze. Ja mam, jak już pisałam, takie fazy. Zaraz po takim 'ataku', jak to nazywam, depresji, jest super. Wszystko odchodzi i normalnie szaleję ze szczęścia. Czuję się taka lekka i czuje, że miłość po prostu mnie rozpiera, już sobie myślę 'już wszystko będzie dobrze, nareszcie będzie dobrze'. Ale potrafię tego samego dnia, w ciągu kilkunastu minut, przejść z tej euforii w stan stresu i wtedy czuję, że w mojej głowie formują się jakieś myśli i chcę 'tylko jedną rzecz przemyśleć' a potem lecą kolejne i kolejne, jak już sobie coś wytłumaczę, chwilowo się uspokoję to znowu oblewa mnie ta fala strachu i zaczynam o tym myśleć na nowo. Czuję się taka zmęczona aż fizycznie, że nie mam siły choćby stać w autobusie. Czasem aż dziwnie mi powiedzieć "mój chłopak", bo to takie dziwne mi się wydaje, nie umiem tego wytłumaczyć :/ I tak doprowadzam się stopniowo do takiego stanu, że żyć mi się nie chce, z moim chłopakiem nie chce mi się spotykać. Czuję taki dystans, jakby to był zupełnie obcy mi człowiek. To jest okropne I często martwię się, że to nie jest choroba. Boję się, że to jest na zasadzie "to wspaniały facet, nie masz prawa narzekać, bo jesteś szczęściarą' ale to nie ma nic wspólnego z uczuciami. A z drugiej strony nie wyobrażam sobie, żeby miało go zabraknąć, żebym miała być z kimś innym. Zresztą nie raz, w lepszym stanie, oblewa mnie taki strach, że go stracę, bo mnie zostawi albo jeszcze coś gorszego. Np. miał lecieć na wczasy a ja sobie ubzdurałam, że samolot się rozbije i tak w to uwierzyłam, że ryczałam z godzinę i nie chciałam go puścić, a potem przez kilka dni czułam się jakby to było przesądzone, normalnie pochowałam go żywcem. Oczywiście nic się nie stało, ale miałam taki atak... Nie wiem już czasem co robić
×