Witam serdecznie wszystkie Panie (bo z tego co zdążyłam zauważyć jest tu chyba przewaga płci pięknej). Poświęciłam już chyba pare godzin na przejrzenie tego forum i zapoznałam się z problemami wiekszości jego użytkowników. Bardzo chciałabym też rozpocząć uczestnictwo w życiu tego wątku o nerwicy. Jestem bowiem weteranką i kombatantką tego schorzenia. Jeżeli nikogo to nie zanudzi, pozwolę sobie (w miarę w skrócie przedstawić swą historię). Mam równą 40-chę na karku. Od 21 roku życia pracowałam w Policji. Tak po prostu ułożyło się moje życie. Dziwne to bardzo, ponieważ już od dziecka byłam osobą nieśmiałą, mało kontaktową i pozbawioną poczucia własnej wartości. Testy psychologiczne do MSWiA zdałam bardzo dobrze. Ukończyłam studia prawnicze, oficerskie, kilka studiów podyplmowych. Jednak uzależniłam się od alkoholu, który pomagał mi przetrwać trudne sytuacje w pracy. Szybko jednak zorientowałam się w problemie i nie informując nikogo z przełożonych, odbyłam dwuletnią terapię odwykową (2 wizyty w tygodniu w ośrodku uzależnień). Oprócz terapii podstawowej, ukończyłam w tej przychodni terapię pogłębioną (poruszającą poważniejsze warstwy problemu oprócz samego uzależnienia) typu grupowego i z indywidualnym terapeutą. Obecnie wiele lat w ogóle nie piję i nie mam tego problemu, alkohol dla mnie może nie istnieć. Moja terapeutka powiedziała mi, że alkoholizm był wtórnym przejawem nerwicy i zaburzenia osobowości. Tym niwelowałam swoją nieśmiałość. Po uporaniu się z nałogiem, zainwestowałam w wykształcenie i karierę w pracy. Udało mi się awansować na poważne stanowisko kierownicze. Nie piję od 2000 roku i wtedy zcażeły się moje poważne problemy psychiczne. Zaczęła się ogromna samotność, silna depresja i chroniczna nerwica. Właściwie psychiatrycznie (ambulatoryjnie, nie szpitalnie) od 2000 roku. Brałam już rózne leki, nie pamiętam jakie, często były zmieniane, lekarze psychiatrzy również. Najpoważniejszym przejawem mego schorzenia najczęsciej była bezsenność, silnie obniżony nastrój i hipochondria oraz poczucie bezsensu życia, mimo posiadania dobrej pracy, nienajgroszej inteligencji i aparycji oraz dobrej sytuacji finansowej. Nigdy jednak nie byłam w stanie związać się z mężczyzną dłużej niż na 1,5 roku.
Dzieci także nie posiadam. Właściwie jestem osobą samotną. Po dwóch latach na stanowisku kierowniczym choroba tak się nasiliła, że podjęłam decyzję o przejściu na wcześniejszą emeryturę. Jestem na niej już 3 lata. Od dawna miałam już objawy psychosomatyczne. Kilka razy miałam łyse placki na głowie, cierpię na zespół jelita nadwrażliwego, mam problemy z gardłem i inne. Ale to co przezyłam dwa lata temu, a co trwało 9 miesięcy (dzień i noc bez przerwy) przeszło wszelkie moje wyobrażenia. Zaczęło sie od kaszlu, niby alergii, jakiejś kuli w gardle (oddałam nawet ukochanego psa). To nic nie dało. Objawy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Waliło mi serce, dretwiała mi lewa połowa głowa, nie mogłam poruszać gałką oczną, miałam zawroty głowy i objawy jakby odrealnienia, prowokowałam wymioty, aby usunąć to coś z gardła, non stop miałam mdłości i drżenie kończyn i głowy, nie mogłam przełykać. Bołała mnie połowa głowy do tego stopnia, że chciałam sie powiesic, bo nie mogłam wytrzymac z bólu. Aha i non stop drętwiała mi szczęka i kilkało w usęzach i to wszystko na raz, jednocześnie, w ogole nie spałam i nie jadlam. Byłam na 100 procent przekonana, że jestem fizycznie chora. Wydałam chyba z 10 ty ś zł na lekarstwa, badania i lekarzy. Praktycznie codziennie byłam u innego specjalisty (oczywiście prywatnie) i do tego taksówką, bo niczym innym bym nie dojechała. Zaliczyłam chyba z 3 neurologów, 5 laryngologów, pulmunologa, 2 alergologów, miałam dwa razy rezonans glowy i raz tomograf w szpitalu (lekarka 1 kontaktu przerażona moimi opowieściami dolegliwości dała mi skierowanie do szpitala), miałam stroboskopie gardła, badanie na alergie (tetsy z krwi i skórne), na borelioze, na sm, kolonoskopie, usg szyi i tarczycy, usuniete ósemki chirurgicznie, rtg płuc, zębów, stawów szczekowych, wyrobioną szynę relaksacyjną na żeby, byłam u irydologa, na akupunkturze, byłam leczona na nauralgię nerwu trójdzielnego, miałam badany słuch, krew, badanie przełyku, usunięte migdałki. W końcu doszło do tego,ze mama musiała mnie pilnowac dzień i noc, bo chciałam się zabić. Miałam dość tego. Oczywiście żaden lekarz nie wiedział co mi jest. Dopiero pewnego dnia mama zadzwoniła do psychiatry, pierwszego lepszego z netu. I za godzine pojechałam na wizytę z mamą.
Na wizycie mówiła o tym wszystkim mama. Ja leżałam na krześle i płakałam. Lekarz zapisał mi trójpierścienny lek starej generacji, tak silny, ze po nim są juz tylko stosowane elektrowstrzasy. Amitryptylinę. Dopiero po miesiącu (niestety leki psychiatryczne działają najwczesniej po kilku tygodniach) objawy zaczęły ustępować. Powoli, stopniowo. Po dwóch mieisącach przytyłam po tym leku 14 kg, zatrzymał mi sie okres, musiałam cały czas brac leki przeczyszczajace (straszne zaparcia) i bolały mnie mięśnie. Ale wyzdrowiałam. Po 2 miesiącach przeszłam na lek nowej generacji, bez skutków ubocznych. Po 3 mieisąch poszłam do szpitala psychiatrycznego na dzienną terapię grupową, 3 miesięczną. Byłam zdrowa i dobrze sie czułam (ale cały czas brałam Seronil) i byłam pod kontrolą psychiatry przez 12 miesięcy. Od miesiąca choroba powraca w bardzo podobnej formie, jest o wiele lzejsza niż dwa lata temu. Strasznie się boję, stąd czytam sobie fora. Mam zdiagnozowane zaburzenia depresyjno-lekowe, nerwicę ze skłonnoscią do somatyzacji. I co Wy na to? Moim zdaniem to choroba nieuleczalna, ale jedynie zaleczalna. Pozdrawiam