
Korat
Użytkownik-
Postów
986 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Korat
-
Myślę, że w przyszłym roku po raz czwarty pójdę na oddział dzienny. Co ja będę tak w domu gnuśnieć, a żeby wyjść do "normalnych" ludzi, to nie mam nerwów. Zawsze to będzie jakieś pozytywne psychologiczne oddziaływanie na mój organizm i poza tym oferują tam darmową psychoterapię. Jeżeli neurochirurg nie będzie mieć wobec mnie innych planów, albo nie będzie to kolidować z rehabilitacją, to od marca chciałbym tam się zapisać.
-
Ja swoją przygodę z nauką rozpocząłem od książki "Pan raczy żartować, panie Feynman", ta książka nastawiła mnie tak pozytywnie do nauk ścisłych, że aż postanowiłem je studiować. Tylko, że tam nie znajdzie się żadnych wywodów na temat natury wszechświata, bo to autobiografia jednego z najwybitniejszych fizyków wszechczasów. W każdym bądź razie świetnie pokazuje jak fantastyczne może być życie naukowca :) . A z tych o tematyce stricte naukowej, to może właśnie te wspomniane w moim poprzednim poście "cykle czasu" Penrose'a. To jest nowa książka, chyba z tego roku, a Penrose, to też arcywybitny fizyk i matematyk, blisko współpracował ze Stephenem Hawkingiem swego czasu i w ogóle Penrose napisał więcej genialnych książek jak choćby "Nowy umysł cesarza" czy też "droga do rzeczywistości, tylko że to dla bardziej wtajemniczonych już pozycje. Oprócz takich teoretyczno filozoficznych pozycji osobiście lubię sobie przeglądać albumy ze zdjęciami i krótkimi artykulikami na temat różnych zagadnień astronomii i kosmologii. Takie pozycje fajnie ładują baterie i wzbudzają chęć do szukania i zadawania pytań. Sporo jest różnych takich albumów z masą zdjęć różnych obiektów wszechświata, także powinieneś coś na pewno dla siebie znaleźć.
-
Niektóre z moich przemyśleń nie potrafią być oderwane od doświadczanych przeze mnie zaburzeń. Na wiele z moich wniosków mocno wpłynęła derealizacja. I tak oto kiedyś pojawił mi się mętlik w głowie, poprzestawiało mi się do tego stopnia, że doznałem wrażenia jakobym to ja stworzył wszystko co istnieje i odpowiadał za ruch każdego atomu we wszechświecie, mógł na każde zdarzenie wpływać i to ode mnie zależało jakie zdarzenia będą mieć miejsce. Innym razem poprzez derealizację wątpliwości zaczęło podlegać istnienie czegokolwiek, w panice jaka ogarnęła mnie gdy znalazłem się w tej otchłani zacząłem doszukiwać się pewników, istnienia czegoś niepodważalnego. W głowie był mętlik, zatem niewątpliwe coś się działo, nie potrafiłem określić co to takiego, nie byłem w stanie wydobyć z myśli konkretnych obrazów i obiektów. Szukałem tego pewnika, który by mnie uspokoił i do którego mógłbym się zawsze odnieść aż w pewnym momencie go znalazłem. Znalazłem odpowiedź na trywialne z punktu widzenia zdrowego człowieka pytanie "co istnieje?". Dla mojego umysłu istnieje zmienność. Zmienność w najogólniejszym znaczeniu tego słowa. Zmienność, która nie kończy się na potocznym myśleniu zmienności w czasie, lecz zmienność na o wiele bardziej abstrakcyjnym poziomie. Można powiedzieć, że znaczeniem tej zmienności, która w trakcie tamtej derealizacji przyszła mi do głowy była zmiana pewnych wielkości względem innych wielkości. Nie musiała to być wcale zmiana położenia w czasie, mogła to być równie dobrze zmiana położenia jednego obiektu względem drugiego. Zauważyłem w tej zmianie podejścia do pojęcia zmienność wartość, z której wynikałoby, że może nie koniecznie w ogóle warto posługiwać się takim pojęciem jak czas? Czas dla mnie jakoś nieodłącznie wiąże się ze zmianą. Jako prosty przykład może posłużyć zmiana położenia, w ogólniejszym znaczeniu można mówić o zmianie wartości pewnych pól. Dopiero przy tej zmianie pojawia się wartość mówienia o tym, że czas płynie. W przeciwnym razie, gdyby żadne obiekty nie zmieniały względem siebie żadnych wielkości fizycznych, mówilibyśmy, że czas stoi w miejscu. Tylko czy warto byłoby wtedy wprowadzać pojęcie czasu? Czy nie wystarczyłoby powiedzieć, że po prostu w naszym wszechświecie jest brak jakiejkolwiek zmienności? Pomyślałem sobie, że ten czas fizyczny, to nie jest nic innego jak tylko wielkość pomocnicza pomagająca uszeregować pewne relacje pomiędzy obiektami. Od tamtego momentu postanowiłem spróbować wyobrazić sobie jak by musiał wyglądać opis zachodzących zmian bez odwoływania się do zmienności w czasie. Wyobraźmy sobie dwie kulki leżące na blacie stołu. Ograniczmy nasz cały wszechświat tylko i wyłącznie do tego blatu i tych dwóch kulek. Załóżmy, że jedyną wielkością, która może się w tym naszym wszechświecie zmieniać to względne położenie kulek. Oznacza to, że nasz blat jest jednolity, innymi słowy gładki i izotropowy. Blat stanowi jakby uproszczony model pustej przestrzeni, w której nie zachodzą żadne zjawiska kwantowe. Niech na początku kulki znajdują się w spoczynku względem siebie. Spójrzmy na ten układ pomiarowy. Wygląda on jak kadr z filmu, jest to jakby pojedynczy kwant zdarzenia, który wydarzył się w nieskończenie wąskim przedziale czasu, czyli po upływie jednego „kwanta czasu”. Jednak gdy ciągle patrzymy na ten „kadr” mamy ciągle poczucie jakby ten kwant zdarzenia cały czas trwa w czasie, czyli że non stop narasta liczba kwantów czasu w trakcie, których to zdarzenie ma miejsce. Po co jednak przypisywać temu zdarzeniu atrybut trwania i dodatkowo tworzyć wielkość, która nieskończenie narasta dopóki nie pojawi się w tym wszechświecie jakaś zmiana? A może nawet w ogóle ta dodatkowa wielkość nie będzie się zatrzymywać ,ani zmieniać lecz tylko po prostu będzie ciągle narastać w tym samym tempie. Myślę, że w warunkach tego doświadczenia wprowadzanie czasu jest zbędne, czyż nie lepiej przyjąć, że po prostu to zdarzenie jest? Przejdźmy teraz do drugiej części naszego doświadczenia. Przemieśćmy kulki względem siebie. Od razu na naszym jednolitym stole zauważamy, że dokonała się zmiana. Mając do porównania poprzedni „kadr” i ten obecny, od razu widzimy, że to są inne układy, że zaszło tutaj jakieś zjawisko i kulki zmieniły współrzędne przestrzenne względem siebie. Dokładnie tylko tyle można o tym zjawisku powiedzieć. Nie można powiedzieć, że to jedna kulka przemieściła się względem drugiej, a nie obie naraz, albo ta druga względem pierwszej, gdyż w warunkach naszego eksperymentalnego wszechświata sytuacje te są ze względu na jednorodność blatu nierozróżnialne. W konsekwencji mając do dyspozycji dwa kadry możemy jedynie stwierdzić, że uległo zmianie położenie względem kulek. Chcę tu zwrócić jeszcze uwagę na jeden kruczek, mianowicie w naszym eksperymencie trzeba przyjąć, że kulki mają rozciągłość przestrzenną w przeciwnym razie gdybyśmy rozważali je za bezwymiarowe punkty materialne, naszego układu w ogóle nie dałoby się badać gdyż nie moglibyśmy odróżnić sytuacji gdy kulki przemieściły się względem siebie, od sytuacji gdy patrzymy na układ w innej skali, punkty materialne zawsze pozostaną punktami bez względu na to z jakiej odległości na nie patrzymy. W naszym doświadczeniu na szczęście ta trudność jest pokonana przez niezerowe rozmiary kulek, za to blat posiada nieskończoną powierzchnię dla uniknięcia obecności punktów odniesienia typu krawędzie blatu mogących posłużyć do określenia bezwzględnej prędkości, bądź bezwzględnego położenia. Tak natomiast mamy sytuację identyczną do naszej zwykłej przestrzeni w, której spełniona jest pierwsza zasada dynamiki Newtona. Po tej krótkiej dygresji wróćmy do danych nam dwóch kadrów z rozróżnialnymi cechami. Widać na nich, że zmieniły się współrzędne przestrzenne jednej kulki względem drugiej. Względem czego ta zmiana nastąpiła? Oczywiście względem stanu poprzedniego. Mamy prawo mówić o zmianie współrzędnych przestrzennych, gdyż wiemy że w poprzednim kadrze te współrzędne przyjmowały inne wartości. Czy zmiany te zaszły w czasie? Oczywiście można tutaj mówić o tym, że względna zmiana położenia kulek dokonana została w pewnym czasie, tylko po co? Czy nie wystarczy nam do szczęścia stwierdzenie, że współrzędne przestrzenne uległy zmianie i tyle? Teraz jesteśmy gotowi by przejść do trzeciego etapu naszego doświadczenia. Podzielmy ten etap na dwie części. W jednej skierujmy ku sobie kulki lekko je ku sobie popychając. W drugiej części zróbmy to samo, lecz ciskając kulkami z całej siły. Niewątpliwie w pierwszym przypadku da się przewidzieć, że kulki odbiją się od siebie nieznacznie, zaś w drugim końcowym efektem będzie mocny odrzut kulek wobec siebie. Normalnie chcąc opisać to co zaszło odwołalibyśmy się do drugiej zasady dynamiki Newtona i rozważalibyśmy siły jakie działały na układ. Jak wiadomo jednak do pomiaru sił potrzebne są drugie pochodne położenia, oczywiście po czasie, czyli przyspieszenie. Daje nam to pojęcie o tym, że w równych odstępach czasu względne położenie kulek ulega ulega coraz większym różnicom. Na przykład w pierwszej sekundzie kulki zbliżyły się o jeden metr, przez drugą sekundę o 2 metry, przez trzecią sekundę o 3 metry, krótko mówiąc w tym samym czasie pokonywane są coraz większe odległości. To nam daje informację, że występuje przyspieszenie i na układ działają siły. Jak przeprowadzić poprawny opis tej sytuacji nie odwołując się do czasu i zmiany w czasie? Próbując tego dokonać wkraczamy chyba w najbardziej kontrowersyjny obszar powyższych rozważań, ponieważ sądzę że opisu tego da się dokonać tylko wtedy gdy uznamy za znane warunki początkowe, zakładając, że ruch miał miejsce już na początku. Blisko tutaj do hipotezy pierwszego poruszyciela, który wprowadza układ w ruch, a my znamy tą siłę z jaką te postać dokonała pierwszego aktu wprawienia w ruch. Hipotezę pierwszego poruszyciela wprowadzam tutaj obrazowo, ponieważ można snuć różne hipotezy jak chociażby spontaniczną fluktuacje wprowadzające układ w ruch, ale chodzi tutaj o obrazowe przedstawienie problemu, zatem będę odwoływać się do hipotezy pierwszego poruszyciela. Co nam daje znajomość pierwszej siły, albo ogólnie warunków początkowych? Chodzi o to, że nasz układ nie jest jak tabula rasa, lecz mamy o nim pewną informację, naszej kulce możemy wtedy przypisać pewną dodatkową wielkość, w tym przypadku siłę z jaką dane będzie uderzyć w drugą kulkę. Znając warunki początkowe, czyli siłę z jaką rozpędziliśmy kulkę, będziemy w stanie przewidzieć tak jak w fizyce czasowej dalszą ewolucję układu. I co ciekawe nie musimy również wcale odwoływać się wtedy do czasu, tak jak w drugim doświadczeniu wystarczy nam posiadać jedynie informację o tym, że położenia się zmieniają, dodatkowo tylko musimy znać inną wielkość, którą nazywamy siłą. Ktoś mógłby powiedzieć, no tak ale przecież mierząc czas w jakim narastają zmiany odległości między kulkami, możemy obliczyć siłę i nie musimy jej wcale znać a priori. To tylko pozory, ponieważ nie znamy czasu w jakim ta siła będzie rozpędzać kulki, jeśli chcemy obliczyć siłę musimy znać właśnie a priori czas w jakim siła dokonuje tych zmian prędkości. W konsekwencji problem sprowadza się do znania dwóch wielkości, położenia w każdym momencie i czasu trwania siły, na podstawie których wyliczamy siłę, która i tak w momencie jej ustania sprawia, że cząstka przestaje przyspieszać i ma daną prędkość i bezwładność, którą w fizyce aczasowej nazywam właśnie siłą początkową, którą musimy znać a priori, gdy chcemy przewidzieć pierwsze i każde następne zdarzenie. Po tych rozważaniach na temat czasu pora przejść do rozważań na temat odległości. Jeśli przyjąć, że w tych powyższych rozważaniach jest coś na rzeczy i rzeczywiście można mówić o czymś takim jak aczasowa fizyka, to czy da się jakoś podobnie potraktować przestrzeń, mając jednocześnie na uwadze, że od czasów powstania teorii względności czas i przestrzeń traktowane są nierozłącznie jako czasoprzestrzeń? W tym przypadku rozważania dotyczące przestrzeni są nieco inne, ale korzystają z dorobku zaprezentowanego w podejściu do rozmyślań nad aczasową fizyką. Zacznijmy od tego, że tak samo jak przy czasie co do którego mamy nieprzerwane wrażenie, że ciągle płynie, tak samo mamy wrażenie, że przestrzeń jest jakaś rozciągła i że możemy my w niej pływać. Może to jednak być tylko mylne wrażenie, swego rodzaju iluzja, tak samo jak iluzją jest wrażenie, że świat się kręci gdy mamy zawroty głowy. Całkiem możliwe, że przestrzeń określona jest jedynie poprzez relacje występujące między obiektami składającymi się na nią. I tak o to gdy mówimy, że coś zbliża się do czegoś, tak naprawdę może to znaczyć jedynie tyle, że pewne wielkości fizyczne przyjmują większe wartości. Na przykład gdy Księżyc zacząłby się „zbliżać” do Ziemi moglibyśmy mówić nie o tym, że jakaś wielka bryła jest coraz bliżej, ale moglibyśmy polegać na obiektywnych pomiarach. „Zbliżanie się” Księżyca mogłoby zostać zmierzone, na przykład poprzez wzrost jego pola grawitacyjnego. Natomiast żeby móc odróżnić czy księżyc naprawdę się „zbliża” i grozi nam zderzenie z nim, a nie po prostu że przyłącza on do siebie coraz to kolejne planetoidy w wyniku, których rośnie jego masa, musielibyśmy dokonać pomiaru pól elektromagnetycznych. Brzmi to tajemniczo, ale specjalnie użyłem takiego stwierdzenia, żeby nie mówić trywialnie, że wystarczy po prostu na niego spojrzeć i zmierzyć jego prędkość względem nas. Patrząc na księżyc widzielibyśmy, że zwiększają się jego rozmiary, wyglądałoby jakby go ktoś powiększał i na tej podstawie wiedzielibyśmy, że księżyc się do nas „zbliża”. Powiedziałem jednak o pomiarach pól elektromagnetycznych, ponieważ ich falowanie to właśnie światło, które jesteśmy w stanie zobaczyć i na tej podstawie ocenić „zbliżalność” Księżyca. Powiedziałem o polach elektromagnetycznych także z tego względu, że mówiąc o nich wyzwalamy się z tego wrażnia, że wszystko co widzimy ma rozciągłość i porusza się w przestrzeni niczym ryby w basenie. Dokonując translacji efektu „zbliżania się” na język odpowiedniej zmiany zachowania pól elektromagnetycznych, możemy dojść do wniosku, że w języku elektrodynamiki niekoniecznie jest zakorzenione to podejście do przestrzeni, które jest w nas zakorzenione. Raczej w elektrodynamice podobnie jak odnośnie czasu, mowa jest o pewnych relacjach, które można ściśle powiązać z różnymi zjawiskami. Badając pola elektromagnetyczne, w naszym wypadku wystarczy światło, możemy rozróżnić, czy wzrost siły grawitacji Księżyca grozi nam zderzeniem z Księżycem, czy jest to wynik wzrostu jego masy. Można by to osiągnąć w ten sposób, że mierzyłoby się gęstość światła pochodzącego od powierzchni Księżyca, im większa gęstość tym „dalej” w istocie znajduje się od nas księżyc, gdyż bije w naszą stronę więcej światła w porównaniu na powierzchnię świecącą. Natomiast gdy księżyc jest dużo „bliżej”, to gęstość jest światła staje się mniejsza, ponieważ, zauważalny staje się efekt, że krzywizna księżyca odbija światło w różne strony, tym samym w naszą stronę dostaje się światło pochodzące z mniejszej powierzchni Księżyca. Tak samo jak w przypadku czasu daje się zatem o przestrzeni mówić językiem relacji, nie nadając jej a priori żadnej natury. O jej naturze możemy mówić jedynie tyle co pozwalają nam wywnioskować pewne relacje i zjawiska dane , które dane jest nam obserwować. Na zakończenie poddam jeszcze rozważaniom pewien efekt, który w świetle powyższego wywodu może mieć miejsce pod koniec życia wszechświata. Obecne teorie głoszą, że wszechświat się coraz szybciej rozszerza, prawdopodobne zatem, że o ile czasoprzestrzeń się nie rozerwie w wyniku zbyt dużych przyspieszeń, to może nasz wszechświat spotkać coś takiego jak śmierć cieplna wszechświata, w którym wszystko co istnieje, wszystkie atomy, a nawet i czarne dziury zamienione zostaną na promieniowanie. Tym samym wszechświat składałby się z samym bezrasowych cząstek, fotonów. W myśl tego co było treścią tego artykułu, w takim wszechświecie istniałyby pewne szczególne relacje. W obecnie obowiązujących teoriach dla cząstek, które nie mają masy czas się zatrzymuje, gdyż poruszają się one z prędkością światła. Dla tego co rozważałem powyżej znaczyłoby to tyle, że znaleźlibyśmy się wtedy w sytuacji z pierwszego doświadczenia z nieruchomymi kulkami , tylko że w tym przypadku jeszcze bez kulek, a jedynie z obiektami które mają energię bliską zeru ,więc prawie nieistniejącymi. W momencie gdy energie całkowicie by zrównały się zeru, całkowicie straciłoby sens mówienie o jakichkolwiek rozmiarach i odległościach. Istniałby tylko pusty blat. W takiej sytuacji , czy nie mogłoby na przykład dojść do czegoś takiego jak przeskalowania wszechświata, jako że nie ma się do czego odnieść by zmierzyć odległości, mogłoby to znaczyć ,że wszechświat w ogóle nie ma rozmiaru, jest jakby punktem, a wtedy jakakolwiek fluktuacja mogłaby ponownie doprowadzić do wielkiego wybuchu. Takie wnioski nie są tylko wytworem mojego niedoskonałego umysłu, lecz podobne kwestie są rozpatrywane przez jednego z najwybitniejszych fizyków i matematyków na świecie Rogera Penrose’a gdzie w przystępny sposób pisze na ten temat w książce „Cykle Czasu. Nowy niezwykły obraz Wszechświata”. Dla tych, którzy chcą poczytać coś więcej na temat aczasowej fizyki polecam artykuł pt. „Czy czas jest złudzeniem?” ze Świata Nauki 7/2010. -- 08 gru 2011, 18:44 -- Artykuły nawiązujące do rozważań na temat przestrzeni: http://vixra.org/pdf/1109.0051v1.pdf, http://www.fqxi.org/community/forum/topic/376, http://vixra.org/abs/1012.0006. Zapraszam do dyskusji.
-
Hehe, ja tak zawsze robię. Jacyś wujkowie przyjeżdżają, to ja tylko na chwilę się pokazuję, udaję że wszystko ok, a potem zamykam się w pokoju.
-
Aoi, ponoć moja babcia to też była intrygantka i potrafiła niszczyć psychicznie ludzi. Moja siostra uważa, że ten jej wybuch choroby to właśnie przez tą babcię. Do tego gdy babcia przed śmiercią trafiła do szpitala, gdy dali jej leki na uspokojenie , ponoć stwierdziła "i ja tak mogłam żyć?". Mój wujek z kolei to czysty przypadek paranoika , a w dalszej rodzinie kuzyn ma schizofrenię i jakaś tam ciocia nerwice natręctw. Ogólnie akurat w mojej rodzinie zaburzeń psychicznych jest więcej niż powiedzmy średnia w danej rodzinie.
-
natrętek, moja siostra miała zdiagnozowaną schizofrenię.
-
uht, acetyl-l-karnityne dostaniesz w sklepie z suplami dla sportowców. brak uczuć, wszystkie te rzeczy, które opisałem są bez recepty.
-
hashim, pełnego artykułu nigdzie nie znalazłem, tutaj masz abstract: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/21256179 Tutaj artykuł o tyrozynie w schizofrenii:http://www.livestrong.com/article/472261-tyrosine-schizophrenia/ A tu dobry artykuł o dodatkowych (poza neuroleptycznych) metodach leczenia schizofrenii: http://www.schizophrenia.com/treatments.php Z tego co tutaj piszą, to dobre na negatywne objawy schizofrenii są: glicyna, antyoksydanty(witamina E i C), Omega-3 wersja EPA. Tutaj jeszcze jeden artykuł o naturalnych metodach leczenia: http://www.livestrong.com/article/39441-schizophrenia-symptoms-natural-treatments/ Piszą tu o niejakim DHEA dobrym na objawy negatywne. Wszystkie te środki są dostępne bez recepty także ciekawe. Przymierzam się do zrobienia sobie takiej naturalnej profesjonalnej kuracji. Co prawda dawki będą dużo mniejsze niż te zalecane dla schizofrenii ale istotne będzie że dobroczynna substancja w ogóle będzie się znajdować w organizmie. Zatem moja kuracja będzie obejmować: - Acetyl-l-karnityne + tyrozynę; - Glicynę + antyoksydanty (witamina E i C) . Niejaka "Belvita Witamina C + Cynk" to posiada; - Kwasy Omega-3 w wersji EPA, na przykład to: http://dlazdrowia.erydan.com/index.php?a=opis&id=15; - DHEA, tą substancję zawiera środek o nazwie "Biosteron"; - do tego oczywiście będę brać solian(obecnie 200mg) i postaram się wieść aktywny tryb życia. Po wycięciu pęcherzyka żółciowego wezmę się za taką kurację, poświęcę na to kilka miesięcy i zobaczymy jakie będą efekty. Btw. Z tą glicyną to ciekawa spraw, piszą tutaj:http://www.domyopieki.pl/index.php?mn=artykuly&sel1=12&sel2=303, że glicyna chroni stawy, a ja mam problemy ze stawami, także może coś jest na rzeczy u mnie z glicyną.
-
Z tą tyrozyną dobrze mówisz. W internecie testują acetyl-l-karnityne na objawy negatywne, zwykły supel dla sportowców, a ponoć dobrze eliminuje objawy negatywne. Kolega w dodatku powiedział, że właśnie tyrozyna potęguje działanie acetyl-l-karnityny. Jak mi wytną pęcherzyk żółciowy, to wtedy zacznę kurację tyrozyną z ALC i moze dołożę sobie suple na chudnięcie, czyli dużo kofeiny, bo coś przestałem chudnąć pomimo diety (też prawda że mam mniej ruchu przez choroby somatyczne), a te suple kofeinowe dodawały energii to fakt.
-
Aoi, masz do czegoś motywację, a nie oszukujmy się nie ma nic racjonalnego w byciu zmotywowanym do czegokolwiek, stoją za tym uczucia. Borsuk i poniekąd ja, mamy permanentny brak pobudliwości emocjonalnej. Żadne działanie nie wydaje nam się atrakcyjne, w szczególnym przypadku wykorzystywania "braku uczuć" do manipulowania innymi by osiągnąć jakieś cele także.
-
Dostałem jakieś mocne leki przeciwbólowe na ten kręgosłup, ale póki co dałbym im ocenę +2 bo marne efekty dają, głównie jestem zirytowany tym że faszeruję się jeszcze większą chemią. Lekarze się mnie pytają czemu z tymi przewlekłymi bólami tak rzadko chodzę do lekarzy. Nie wiem co im na to odpowiedzieć, bo co mam mówić, że ten ogromny ból fizyczny to nic przy zrypanej psychice, że dostaję jazd, wpadam w mega derealizację i autyzm jak wychodzę do ludzi i dlatego unikam lekarzy jak ognia? Po solianie i lekowi na rozluźnienie mięśni, dostałem paraliżu sennego. Już tyle razy miałem to w życiu, że standardowo sobie badam ten stan. Jest to trudne, bo organizm sobie za każdym razem wkręca że umiera i chce sie wybudzić. Zawsze jak się po takim paraliżu wybudzę, to mam halucynacje, najczęściej widzę jakieś małe ludziki przez kilkanaście sekund, potem wszystko mija.
-
Ja kompletnie nie rozumiem dlaczego robi się tajemnicę ze stawiania diagnozy i jeszcze próbuje się pacjenta wprawić w poczucie, że znanie diagnozy to nic dobrego. Powiem wam, że poznanie przeze mnie mojej diagnozy, to był najlepszy moment w całej terapii. Od tamtego momentu przez lata studiowałem profesjonalne publikacje na ten temat i teraz dzięki temu posiadam dużo większy spokój oraz wgląd w siebie, którego żadna terapia psychodynamiczna w życiu by mi nie dała. Dzięki poznanej diagnozie i całej pracy poświęconej na poznanie z czym mam do czynienia, teraz wiem na czym stoję, wiem jakie problemy są dla mnie najważniejsze, wiem co stanowi rdzeń problemów, wiem jakie słowa dobierać by była jasność pomiędzy mną a terapeutą. Naprawdę jeśli cokolwiek dobrego mogę powiedzieć o całych tych latach leczenia, to właśnie to że dostałem diagnozę.
-
Od czasu do czasu jak coś mi przyjdzie przeczytać na temat psychoterapii interesujących mnie objawów, to w profesjonalnych publikacjach podaje się jako jeden z problemów fakt, że często terapia jest tak prowadzona, że uniemożliwia wręcz wzbudzenie w pacjencie motywacji do uczęszczania na nią. W takich sytuacjach, to nie pacjent jest winien tego, że przerwał terapię jak często chce się ludziom wciskać, ale rezygnacja z terapii jest naturalną konsekwencją jej niedostatecznej skuteczności. Często rezygnacja z terapii przez pacjenta jest wręcz dowodem na to, że terapia jest prowadzona w zły sposób. Wzbudzanie motywacji w pacjencie to podstawa w wielu zaburzeniach, bo dla wielu pacjentów brak motywacji stanowi jeden z ważniejszych objawów ich zaburzeń. Dla takich pacjentów tworzy się terapie krótko terminowe, one zazwyczaj okazują się skuteczniejsze. W błędzie jest ten kto uważa, że im dłużej się uczęszcza na terapię, tym więcej pozytywnych efektów ona przynosi. Wręcz dla wielu, zbyt długi czas może powodować zmęczenie, frustrację i załamanie faktem, że nawet wiele lat pracy niczym u nich nie skutkuje. Każdy przypadek jest inny i w zależności od konkretnych dolegliwości można stwierdzać czy dana terapia ma w nich zastosowanie. Dla jednego nawet ta tępa wersja terapii polegająca na gadaniu latami do "ściany" może okazać się najskuteczniejsza, a inny z kolei będzie potrzebować bardzo emocjonalnego i zaangażowanego terapeuty z którym będzie pracować krótkoterminowo przez parę miesięcy. Terapię dobiera się do konkretnych celów jakie chce się osiągnąć.
-
Nie pamiętam czy mówiłem, ale będę mieć wycinany pęcherzyk żółciowy. Lekarz powiedział, że mam jakąś rzadką i bardziej niebezpieczną odmianę kamicy żółciowej, w której są liczne małe kamienie i one mogą się przedostać w różne miejsca przyczyniając się do zapalenia trzustki, a to powiedział że może być śmiertelne. W ogóle to obczajcie jakie procedury są w służbie zdrowia. Masz objawy, idziesz z nimi do lekarza ogolnego, lekarz ogólny sie boi cokolwiek zrobić, bo jeśli zleci badania bezpodstawnie to będzie musiał sie tłumaczyć, więc zleca ci gówna które nic nie wykazują i w sumie samemu musisz sie zdiagnozować i pójść na odpowiednie badania prywatnie, czyli u mnie to było USG, potem idziesz z tym znowu do lekarza ogólnego, on sie tłumaczy, że to nie typowe objawy i dlatego badał co innego, ale z łaski daje ci skierowanie do chirurga, chirurg mowi że to groźne jak ja pier.dole i nakazuje od razu do szpitala jechać, jesteś w szpitalu ze szczegółowym opisem choroby, ale oni cie traktują jakby nie wiadomo było co ci jest i musisz czekać wśród dziesiątek ludzi którzy mają zawały, połamane ręce, udary mózgu, zasłabnięcia itd., i czekasz kilka godzin aż cie lekarz zbada, potem czekasz kilka godzin na wyniki tychże badań, potem lekarz mówi, że konieczna operacja, ale że mam sie stawić w poniedziałek i że żeby móc sie stawić w poniedziałek to jeszcze raz muszę iść do lekarza ogólnego po skierowanie x_x Tak poza tym, to od kilku dni zauważam jak schodzi ze mnie powietrze. Apatia, awolicja, anhedonia, derealizacja, zobojętnienie, podejrzliwość, a także nastawienie ksobne w sytuacjach stresowych. Mam wrażenie jakbym był bezcielesnym bytem, jedynie obserwatorem pewnych zmienności. Wszystko wygląda na jałowe i bez życia. Brak mi motywacji do podejmowania działań, strasznie ciężko jest wzbudzić we mnie jakiekolwiek pragnienie. Znowu coraz mniej się ruszam i coraz więcej siedzę przy kompie i próżnuję. Trwanie w tym stanie to kiepska perspektywa.
-
Zależy odnośnie czego skuteczność terapii została dowiedziona. Na pewno potrafi wprowadzić do życia człowieka zmiany, kwestia tylko czy u potężnie zaburzonej osoby te zmiany potrafią być na tyle duże, że ten człowiek po rozsądnym czasie terapii będzie w stanie powiedzieć, że jest usatysfakcjonowany swoim życiem. Pewne rzeczy na terapii jest łatwiej skorygować, zależy od tego z czym sie czlowiek konkretnie boryka. Często jednak potrzeba czegoś więcej niż rozmowy i oddziaływania tępą chemią na neuroprzekaźniki. Dlatego dla wielu jeszcze szczęśliwy czas nie nastał.
-
Ludzie tu piszą, że terapia może zdziałać cuda. Być może, nie wiem. Może jestem za mało doświadczony, w końcu jedynie od 4 lat się intensywnie leczę, zaliczyłem jedynie 3 pobyty na oddziałach dziennych i jeden na oddziale zamkniętym, jedynie około roku uczęszczałem na psychoterapię i 3 lata brałem leki. Może to za mało bym miał prawo w ogóle się wypowiadać, ale moje obserwacje są takie, że teraz gdy nie jestem na żadnej terapii i nie biorę żadnych leków, wcale nie widzę żadnej różnicy w stosunku do czasów gdy intensywnie pracowałem nad sobą z fachowcami. Każdy przypadek jest indywidualny, nie chcę uogólniać. Tylko, że chyba w przypadku zaburzeń osobowości problemy są zakorzenione tak głęboko w konstrukcji psychicznej, że takie sposoby jak rozmowa nawet jeśli jest prowadzona przez najwybitniejszego terapeutę, to jednak to tylko rozmowa, to tylko wypowiadane słowa. Wydaje mi się, że aby zmienić rdzeń zaburzonej osobowości potrzeba istotniejszej ingerencji w umysł pacjenta niż tylko leczenie słowem. Leki też wydają się być jedynie wygłuszaczami pewnych objawów, ale nie leczą i nie naprostowują źle utworzonych połączeń neuronów i schematów myślenia. Tu potrzebny byłby lek, który dotrze bezpośrednio do mózgu i z mądrością psychoterapeuty inteligentnie odnajdzie te tysiące źle wytworzonych połączeń i źle działających neuroprzekaźników, i je wszystkie prawidłowo na nowo połączy zmieniając w ten sposób całą naszą konstrukcję i osobowość. Bez tego osoby z zaburzeniami osobowości zawsze będą potencjalnie bardziej narażone na upadki tak jak człowiek z AIDS jest łatwiej narażony na różne zarazki. Leki, psychoterapia i inne rodzaje pomocy obecnie dostępne mogą nam pomóc do pewnego stopnia, myślę że to w połączeniu z przyjaznym środowiskiem i naszą ciężką pracą może wielu doprowadzić do stanu w którym ktoś taki powie ,że czuje satysfakcje ze swojego życia. To by dotyczyło osób z zaburzeniami osobowości gdzie błędne procesy myślowe mogą być utożsamiane niemalże z naszą naturą tak jak orientacja czy podział na introwersję i ekstrawersje. My z tym rośliśmy, to nie tak jak z depresją kliniczną, gdzie w pewnym momencie życia doszło do zaburzenia i lekami można to szybko naprostować. Zaburzenie osobowości dotyka niemalże całości naszego umysłu ,a nie tylko określonych części mózgu, które wystarczyłoby odpowiednio stymulować w celu wyłączenia pewnych objawów. Sprawa z osobowością jest strasznie trudna i złożona, dlatego mówię o potrzebie głębszej i inteligentniejszej ingerencji niż mamy możliwość otrzymać w obecnych czasach. Dobre czasy dla osób z zaburzeniami osobowości jeszcze nie nastały. Niech nas nie zmylą olbrzymie możliwości nauki, łatwość z jaką rakiety lecą w kosmos itd. Umysł i osobowość to inny wymiar złożoności. Nie zmienia to faktu, że człowiek lepiej sie czuje gdy korzysta z środków mu dostępnych do naprawy własnego życia. Przynajmniej nie żałuję, że zmarnowałem szansę i nie słyszę od nikogo, że za mało sie staram. Już samo podejmowanie leczenia jest terapeutyczne, często bardziej niż sama terapia.
-
Masakra. Miałem dzisiaj rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy i niestety ciężko ją zniosłem. Tak się zamknąłem w sobie na tej rozmowie, że nie rozumiałem o co mnie pytają, nawet obraz zmienił sie tak, że nie potrafiłem wyodrębnić z niego twarzy rekrutorów. Ta rozmowa, to była w 90% walka ze sobą, a w 10% walka o pracę. Mimo, że rozmowa była kilka godzin temu, to już niewiele pamiętam z jej przebiegu, kompletnie zapomniałem twarzy tych co mnie rekrutowali. W ogóle, jak już nawet coś mówiłem, to taką miałem pustkę w głowie, że słowa mi na język nie przychodziły i przez to często gubiłem wątek tego o czym mówiłem. Rozmowa w poprzedniej firmie była łatwiejsza, pytali tylko o kompetencje i wystarczyło o sobie opowiedzieć, a tutaj kazali jakieś zadanie rozwiązać i poległem. Takie sytuacje z mojego życia nie napawają mnie optymizmem na uzyskanie stabilizacji i niezależności.
-
Ponoć testują acetylo-l-karnityne na objawy negatywne, a to przecież znany supel dla sportowców. Tylko, że piszą w abstrakcie że w tabletkach to on nic nie daje, że efekt był zauważalny przy zastrzykach.
-
Odebrałem wyniki rezonansu odcinka piersiowego. Wszystko ok, poza jednym. Mianowicie mam jakieś odcinkowe poszerzenie kanału centralnego. W internecie znalazłem, że mówi sie na to syringomyelia albo jamistość rdzenia. Nie ciekawa sprawa muszę powiedzieć, grozi operacją neurochirurgiczną. Po tym badaniu ostatecznie postanowiłem, że będę starać się najpierw o orzeczenie o niepełnosprawności, a potem może o rentę, choć wolałbym pracować o ile jestem w ogóle w stanie. Mam zrypane i zdrowie fizyczne i psychiczne, więc chyba kwalifikuję się do niepełnosprawności. Odnośnie kręgosłupa mam zdiagnozowane takie problemy: Odcinek szyjny: Zniesienie fizjologicznej lordozy kręgosłupa szyjnego. Zmiany zwyrodnieniowe wielopoziomowe tarcz międzykręgowych pod postacią dehydratacji obniżenia w przestrzeniach C3-C4, C4-C5,C5-C6. W przestrzeni C4-C5 tarcza międzykręgowa tworzy niewielką wypukliną centralno-dwuboczną. W przestrzeni C5-C6 większego stopnia wypuklina centralno-dwuboczna z przewagą do strony lewej. W przestrzeni C6-C7 centralno-dwuboczna wypuklina niewielkiego stopnia materiału krążka międzykręgowego. Wyciągnięcia z tylnych zarysów trzonów C4-C7, które dodatkowo z materiałem krążków międzykręgowych uciskają i modelują worek oponowy. Wniosek: Zmiany zwyrodnieniowe tarcz międzykręgowych i trzonów kręgowych, najbardziej nasilone na poziomie C4-C5-C6. Odcinek piersiowy: Na poziomie Th5-Th6 widoczne śródrdzeniowe ognisko o wysokim sygnale w obrazach T2 zależnych do 1,5mm średnicy i 38mm długości, nie widać cech patologicznego pokonstrastowego wzmocnienia w jego obrębie- najpewniej odcinkowo poszerzony kanał centralny. Odcinek lędźwiowy: Pogłębiona lordoza lędźwiowa, dyskopatia na L-5-S-1, Skrzywienie cz 1-s w lewo, Kość krzyżowa w ustawieniu poziomym. Do tego dochodzi psychika i diagnoza zaburzeń schizotypowych. Udokumentowane trzema pobytami na oddziale dziennym i jednym na oddziale zamkniętym. Prawdę mówiąc to patrząc na to zaczynam wierzyć, że nawet na rentę mam szansę.
-
Ja pier.dole, masakra. Ojciec z racji pracy w hu.jowych warunkach przez 20 lat nabył uprawnienia do emerytury pomostowej, czyli pod koniec 2013 roku przeszedłby na emeryturę. Z racji mobbingu w pracy itd. odszedł dostając odprawę, która ma starczyć do końca 2013 roku. No ale rząd postanawia wydłużyć wiek emerytalny. Wyliczyliśmy ,że dla ojca to by gdzieś ze 3 miesiące wydłużyło. No ale zapomnieliśmy że liczyliśmy to względem emerytury pomostowej, a całkiem możliwe, gdzieś tak na 90%, że te wszelkie wyliczenia odnośnie wydłużenia wieku emerytalnego, dotyczą tylko tej emerytury właściwej. Ojciec urodził sie w 53 roku, to w 2018 szedłby na emeryturę właściwą, ale że ma pomostówkę to mu sie odejmuje 5 lat, i wychodzi 2013 rok, i to jest to co obowiązuje teraz. No ale jeśli od (o ironio) 2013 roku wejdzie wydłużanie wieku emerytalnego, to ojciec będzie mieć prawo do emerytury właściwej w 2020 roku i odejmując od tego 5 lat wychodzi ,że pomostówkę powinien dostać w 2015! czyli za tą kasę co była wyliczona na 3 lata życia, teraz będzie musiała starczyć na blisko 5 lat! Jeśli ta hipoteza sie sprawdzi, to oznaczać będzie, że jeśli ustawa wejdzie choćby 22września (bo w tym momencie ojciec ma prawo do emerytury od 23 września), to ojcu to doda z bomby blisko 2 lata dłuższego czekania na świadczenia ! Niby miało być wydłużanie wieku emerytalnego bez bólu, a tu mi coś pachnie że dla tych z emeryturami pomostowymi, to może oznaczać z bomby po 2 lata więcej od wejścia ustawy! No i w ten sposób jako że tej kasy nie starczy nam do 2015 i z racji że w chwili obecnej cała moja rodzina łącznie ze mną jest bezrobotna, to sprawa nie wygląda za wesoło. Rodzice są już blisko pod 60tke i ciężko im będzie znaleźć prace, mieli wyliczone że im ta kasa starczy do wieku emerytalnego, a tu może być ciężko. Ja natomiast obecnie mam duże problemy zdrowotne, oprócz psychiki są jeszcze spore fizyczne problemy i nie wiem jak to będzie u mnie z pracą. Cały czas staram sie coś znaleźć, od 2 miesięcy szukam, no ale jest jak jest i pracy nie ma. Swoją drogą nie wiem jak oni chcą bez stwarzania nowych miejsc pracy, sprawić żeby nie powiększyło się bezrobocie z racji dłuższego okupowania stanowisk przez starszych ludzi.
-
O ile dobrze pamiętam, to jest hipoteza, że za niski poziom dopaminy łączy się z objawami negatywnymi. To mi po trochu nasuwa koncepcję, że w moim przypadku przewlekły stres mógł narobić bigosu, bo nie dość że mam objawy negatywne, to jak się dzisiaj dowiedziałem chroniczny stres również może powodować zwyrodnienia kręgosłupa, a tych mi też nie brakuje.
-
zawilinski, chętnie bym tym frajerom z tamtego portalu endokrynologicznego nawciskał, ale nie chce mi sie tam rejestrować. Napisałbym im, że mówiąc jakoby "objawy hipochondryczne, opryskliwość, obojętność, nieczułość" jakie rzekomo wykazałeś mają być dowodem na schizofrenię, to można na tej podstawie przypuszczać, że wykazują oni cechy os. antyspołecznej i sadystycznej, gdyż kontekst w jakim użyli tych sformułowań świadczył o ich podświadomej chęci dowalenia tobie i wprawienia ciebie w poczucie, że lekarze są nieomylni i schizofrenia twoim przypadku to jedyna słuszna diagnoza, bo na każdym kroku ich zdaniem zaburzenia myślenia aż kipią od ciebie. Poleciłbym im zbadanie się u psychiatry w trosce o ich zdrowie, a także dokształcenie się w zakresie kontaktu z drugim człowiekiem zwłaszcza pacjentem. Zatrważające jest ich stereotypowe myślenie, że ktoś z diagnozą schizofrenii w każdej sytuacji będzie bredził i nie warto go słuchać, zatrważające jest to że nie poddali oni pod wątpliwość tego że lekarze mogli się mylić w diagnozie , swoją drogą stereotypia myślenia, to także objaw schizofrenii, więc tym bardziej zalecałbym im wizytę u psychiatry. Wypowiedzi tych osób są dla mnie tylko potwierdzeniem reguły o lekarzach jako towarzystwu wzajemnej adoracji, gdzie niezmiernie ciężko jest oczekiwać aby jeden lekarz podważył diagnozę innego. Najczęściej gdy lekarz dowie się o diagnozie postawionej przez poprzednika, to zamykają mu się klapki na oczach i nie wnika już w to co pacjent mówi, zwłaszcza gdy pacjent miał cokolwiek wspólnego z lekarzami od mózgów. Jak społeczeństwo ma być tolerancyjne dla chorych, gdy nawet lekarze traktują ich jako obywateli drugiej kategorii. Naprawdę całkiem możliwe, że ci co się tam wypowiedzieli mogą być uwikłani w zaburzenia psychiczne, bo aż nieprawdopodobne żeby zdrowy człowiek tak wrednie się odnosił do osoby szukającej pomocy. zawilinski, jak chcesz to możesz tego mojego posta im zacytować.
-
Moja hipoteza się potwierdziła, mam kamienie w pęcherzyku żółciowym. Na szczęscie nie duże, pewnie dadzą jakies antybiotyki i dietę i powinno sie poprawić. We wtorek powinienem już wiedzieć co z rezonansem odcinka piersiowego.
-
Do mojego dzisiejszego stanu pasują idealnie słowa pewnego klasyka, mianowicie "nie wiem co sie dzieje kurde". Wiodłem sobie spokojny marny żywot przez ostatnie tygodnie, aż tu nagle coś sie ze zdrowiem zaczęło rypać , tym razem z tym fizycznym. Już trzeci dzień latam non stop po lekarzach. Mam bóle takie jak przy kamieniach żółciowych, robię badania żeby zdiagnozować co mi jest, bo te kamienie to moja hipoteza ale lekarka nie jest pewna. Dzisiaj dwa razy mnie kłuto, raz pobierano krew a drugi raz dostałem kontrast bo robiłem rezonans magnetyczny kręgosłupa, lekarz powiedział ,że musiał zrobić kontrast bo zobaczył coś co chyba wygląda na guza. Dzisiaj jeszcze jadę robić USG jamy brzusznej, w związku z tą hipotezą kamieniową. Tyle latania i badań, że nie ogarniam, za szybko to sie dzieje. Mam wrażenie jakbym był na karuzeli i w głowie panuje chaos. Masakra.
-
Monika1974, to zdjęcie było zrobione gdy praktycznie nie miałem nadwagi, było to 5 lat temu i wtedy tez mocno bolało. Ja się bardziej martwię o odcinek piersiowy, bo on mi najwięcej daje do wiwatu, RTG wykazało że piersiowy jest ok i mnie lekarze olali. Zamierzam zrobić prywatnie rezonans by na umówionej na początek stycznia wizycie u neurologa pokazać szczegółowe badania. Chodzę na rehabilitacje i takie tam, ale nic to nie daje. Na pewno otyłość mi pogorszyła sprawność kręgosłupa, ale to nie jest główną przyczyną. Wiele lat temu zdiagnozowano ten uraz odcinka szyjnego jako uraz mechaniczny po wypadku samochodowym. Miałem takowy w podstawówce, jechaliśmy maluchem i nie było zagłówków, walnął nas z tyłu samochód i mi głowa poleciała do tyłu, to mogło uszkodzić szyję. Niestety lekarze nie zrobili mi po tym wypadku żadnych badań, wiadomo to były lata 90te więc w medycynie polskiej trwała jeszcze epoka średniowiecza, to było za czasów jak karetkami były Nysy, także wiadomo.