Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gods Top 10

Użytkownik
  • Postów

    3 342
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Gods Top 10

  1. Gods Top 10

    Samotność

    Jak najbardziej otaczający nas świat jest patriarchalny. Przedefiniowania wymaga nie tylko rola kobiet... ale też rola mężczyzn. Bo o ile jakoś do świadomości społecznej trafia argument, że kobieta to nie "przedmiot seksualny", że pełni nie tylko role "matki, żony i kochanki" itd. o tyle trudniej o akceptację konieczności przedefiniowania roli męskiej. Często te same kobiety, które domagają się praw dla kobiet, nie dostrzegają, że i mężczyznom potrzeba praw. Bo skoro kobiety mają mieć prawo wyboru niczym nieskrępowanej przedsiębiorczości, aktywności w życiu, wybrania pomiędzy rolą matki a pracownicy, to dlaczego mężczyźni nie mogą mieć takiego samego wyboru, tylko "muszą być" zaradni, wygadani, przedsiębiorczy, rywalizujący itd., bo inaczej trafiają "poza nawias"? I to też widać na forum: ci nieśmiali, mniej zaradni i aktywni życiowo mężczyźni rzadziej są akceptowani przez kobiety... które nieraz zdają się chcieć zarówno "zjeść ciastko i mieć ciastko". Jakoś na przerwach pomiędzy zajęciami, w wygadaniu pomiędzy kobietami, a mężczyznami nie było widać większych różnic. Odnośnie sztucznie narzucanych parytetów, to ich rolą jest zmienienie mentalności społecznej. Chodzi o to, by te parytety pozwoliły ludziom się oswoić np. z wizją kobiety za kierownicą autobusu, TIRa czy za sterami samolotu pasażerskiego, a mężczyzny jako opiekuna w przedszkolu i żłobku. Z czasem, gdy takie widoki nikogo nie dziwią, od tak sztucznych parytetów zwykle się odchodzi, bo one na dłuższą metę dyskryminują, gdy ktoś mało kompetentny zajmuje jakieś stanowisko tylko z tytułu przynależności do dyskryminowanej grupy.
  2. Gods Top 10

    Samotność

    Tylko jak się przekonać, jak bezsprzecznie rozstrzygnąć czy to "zostawanie w tyle przez dziewczynki" wynika faktycznie z płci, a nie z ról społecznych? Wg mnie dziewczynki pomimo intelektu, są blokowane przez role społeczne. Chłopcy są "przebojowi", ale dziewczynki za te same zachowania zostaną określone np. jako "pyskate" lub "egoistyczne". Wiele razy obserwowałem na studiach, gdy koleżanki często znały odpowiedź na pytania wykładowcy, miały własną, interesującą opinię na dany temat, a jednak potulnie siedziały cichutko ("bo jeszcze się zbłaźnię, gdy coś powiem"). Natomiast koledzy nie bali się odezwać, choćby mieli pleść największe bzdury. I często w ten sposób powstawały stereotypy, jakoby mężczyźni byli "mądrzejsi". Tymczasem różnica w wiedzy często była odwrotna, a kluczem było odpowiednie "sprzedanie" tejże wiedzy. A to już nie zależało stricte od płci.
  3. Korelacja pomiędzy wynikami w nauce a wykonywanymi zawodami, siłą rzeczy jest w jakimś stopniu uogólniona dla objęcia całości zagadnienia. Zatem wyjątki od niej jak najbardziej się zdarzają. Tym bardziej, ze jest to stosunkowo świeże zagadnienie, przez co wymaga większej ilości badań. Sam wmykam się częściowo tym "szufladkom". W szkole podstawowej z części przedmiotów miałem słabe oceny... jednak one były w największym stopniu wynikiem tego, że byłem niepokornym uczniem. Zatem nauczyciele "pacyfikowali" mnie ocenami za to, że kwestionowałem wykładaną przez nich wiedzę, wskazywałem ich niekonsekwencję czy pomyłki. W szkole średniej i na studiach nieco spokorniałem i chociaż wciąż zadawałem pytania czy to, co wykładane jest prawdą, czy działa, jest skuteczne, czy nie ma w tym pomyłek, to jednak mądrzy nauczyciele i wykładowcy dawali mi ku temu przestrzeń. A to owocowało lepszymi ocenami... i moją większą chęcią do nauki. Także trudniej stwierdzić, które oceny bardziej mnie opisują.
  4. Gods Top 10

    Samotność

    Może źle się wyraziłem. Jak najbardziej kobiety i mężczyźni różnią się biologicznie pomiędzy sobą (to oczywiste), ale nieraz pod te różnice "podczepia się" wpływ ról społecznych. Np. mit istnienia "instynktu macierzyńskiego". Instynkt polega na bezwiednym reagowaniu na jakieś bodźce. Instynktowne jest odsunięcie dłoni od gorącego żelazka, ale nie opieka nad potomstwem (bo przecież nikt instynktownie nie wie co oznacza konkretny ton płaczu dziecka - tych interpretacji rodzice się dopiero uczą). Opieki nad potomstwem wszyscy muszą się nauczyć. Kobietom przychodzi to o tyle "łatwiej", że w te role społeczną są wtłaczane od dzieciństwa. Nie chodzi tu tylko o te stereotypowe zabawy lalkami, ale m.in. wychowywanie dziewczynek w duchu zwracania uwagi na to, jak ktoś inny się czuje, dbania o drugą osobę, opieki nad nią (często odbywa się to kosztem samopoczucia tych dziewczynek) - "nie mów tak, bo babci/wujkowi/cioci będzie przykro", "naszykuj bratu kanapki/podgrzej mu obiad, gdy wrócisz ze szkoły". Chłopcy natomiast nie muszą za bardzo zwracać uwagi na to, jak np. poczuje się babcia, której wnuczek powie, że jest "stara i gruba" - jemu to będzie "darowane", bo "chłopcy tacy są". Za to będzie napiętnowany za płakanie, za męską bezradność, bezsilność... z którą same matki i babcie nie potrafią sobie poradzić. Tymczasem najstarsi bracia, którzy nieraz z konieczności podejmują się roli opiekunów młodszego rodzeństwa (a w rodzinach "z problemami" nieraz "opiekują się" rodzicami), w niczym nie ustępują opiekuńczością i empatią kobietom, a niekiedy je wręcz przewyższają w tej materii. Podobnie ze stereotypowym "brakiem predyspozycji kobiet do nauk ścisłych". Kobiety nie tyle mają ów "brak predyspozycji", ile wmawia się im, że go mają... więc często przestają próbować się tego uczyć, wchodzą w rolę przypisaną im przez społeczeństwo, choć na poziomie intelektualnym nie ma ku temu żadnych przeciwwskazań.
  5. Gods Top 10

    Samotność

    I niejednokrotnie w tego typu inicjatywach kobiety są oceniane gorzej. Na ten temat było robionych mnóstwo badań i jest to faktem. Np. to samo CV opatrywano raz imieniem żeńskim, raz męskim... i zgadnij, które CV były wybierane? Podobnie przy przyznawaniu grantów naukowych same kobiety-profesorki były bardziej surowe dla badań prowadzonych pod kierownictwem kobiet (to jest to, co opisuje @alicja_z_krainy_czarów - kobieta kobiecie wilkiem). Z resztą, czy inicjatywa typu "kobiety do tramwajów" nie jest w dalszym ciągu dyskryminacją, jeśli u podłoża takiej inicjatywy leży fakt, że mężczyźni nie chcą pracować na tych stanowiskach, bo zarobią na nich mniej, niż gdzieś indziej lub okazują się "zbyt drodzy" dla pracodawców? Teoretycznie przepisy zakazują takich praktyk. Zatem teoretycznie nie powinny mieć miejsca. A takie myślenie jakoby kobiety były zbyt słabe fizycznie (bo coraz rzadziej sama siła fizyczna jest kluczowa w pracy) lub nie dość wykształcone na dane stanowiska, kultywuje stereotypy. I znów badania naukowe dowodzą, że to nie prawda jakoby "kobiety z racji płci miały radzić sobie gorzej z naukami ścisłymi, niż mężczyźni" lub "jakoby mężczyźni byli mniej opiekuńczy, mniej predestynowani do bycia rodzicem, niż kobiety" - to wynika z kodu kulturowego, ról społecznych, a nie z płci. W miejscu mojej pracy jest wręcz odwrotnie (a w okolicy niechlubną tradycją jest płacenie kobietom mniej). Kobietom często trafiają się zadania najcięższe fizycznie. A jednak mężczyźni są do tego przydzielani ekstremalnie rzadko. Co więcej, gdy po skończonej pracy trzeba posprzątać stanowisko pracy, to zgadnij kto to robi najczęściej, kto ma rzekome "większe predyspozycje do sprzątania"? I wtedy jakoś oczka "a'la kotek ze Shreka" nie pomagają. Nieraz też, gdy jest przerwa techniczna, to przede wszystkim kobiety organizują i dźwigają potrzebne materiały do realizacji kolejnych zadań... a znaczna część mężczyzn w tym czasie stoi w grupkach i biadoli, "jaki to też przełożony jest niesprawiedliwy, ciągle trzeba iść pod górkę, wiatr w oczy wieje, a życie ciężkie".
  6. Jako osoba, która studiowała jeden z tych "pseudo-kierunków" , uważam, że nie ma nic dziwnego w tym, że uczniowie "trójkowi" stają się biznesmenami, a ci najlepsi pracują dla kogoś. Przynajmniej od kilku dekad obserwuje się taką tendencję na całym świecie. W większości światowych systemów edukacyjnych pełne przygotowanie do warunków współczesnego rynku pracy następuje bardziej z przypadku, niż z celowego i planowego działania. Dlaczego "trójkowi" uczniowie zostają biznesmenami? Bo od początku swej edukacji szkolnej (a raczej "pomimo" niej) uczą się tego, że jak dostaną kiepską ocenę ("życiowego kopniaka"), to trzeba się podnieść i iść dalej ("bo trzeba zdać do następnej klasy"); "gdy jedne drzwi zamykają, to trzeba znaleźć inne lub wleźć oknem". "Trójkowicze" w ten sposób oswajają się z porażkami, uczą się przekuwać je w sukcesy. Do tego często ćwiczą negocjowanie ("Kaśka, jeśli dasz odpisać matmę, to zaproszę cię na sobotnią imprezę", "psze pani, teraz się nie nauczyłem ostatniej lekcji, ale następnym razem wykuję na blachę dwa tematy.. i zrobię to tym chętniej, że pani zawsze prowadzi takie interesujące lekcje" ), tego jak istotne są umiejętności interpersonalne i baza kontaktów, poleceń, ocena potencjału konkretnych osób z punktu widzenia "osobistych zysków" ("Marek jest dobry z fizyki, ale bardzo się ceni, Krzysiek z historii i zależy mu na podrywie Gośki, a Gośka ma problemy z nauczycielką geografii") itd. Z kolei ci pilni i piątkowi uczniowie uczą się konformizmu, przystawania do ogólnych norm i przestrzegania zasad panujących w grupie (społeczeństwie). Stąd stają się wysoko wykwalifikowanymi specjalistami w swoim fachu, np. prawnikami, lekarzami, doradcami, analitykami itd. Cechują się sporą wiedzą, wysokim wykształceniem, ale nieraz mają mniejsze umiejętności społeczne, niż "trójkowicze". A "czwórkowi" są po środku. Maja trochę wiedzy i umiejętności społecznych. Więc często wybierają zawody wymagające "mniej wiedzy specjalistycznej", częściowo "konformistyczne", ale za to nie najgorzej radzą sobie w relacjach międzyludzkich.
  7. Dlaczego masz trwać w tym związku, w którym jesteś obwiniany za wszystko, a ona za nic nie odpowiada? Uważasz, że nie zasługujesz na dziewczynę chcącą współtworzyć zdrowy związek, w którym będzie miejsce dla Was obojga?
  8. Gods Top 10

    Samotność

    @Xonar, wg moich obserwacji, dyskryminacja kobiet wciąż jest mocno obecna. Zarówno chodzi o płace, jak i rodzaj wykonywanej pracy. Kobiety często otrzymują mniej prestiżowe i gorzej nagradzane zadania. Są też surowiej oceniane, nie tylko za pracę, ale też za wygląd zewnętrzny (jeśli za mocno się umaluje lub założy "zbyt krótką" spódniczkę, to podważane jest jej prowadzenie się, a jeśli się nie umaluje i nie założy sukienki, to "zapuściła się", "nie dba o siebie"). Do tego dochodzą "żarty" o podtekście seksualnym, zgryźliwe i dyskryminujące komentarze (np. "wiadomo, kobieta sama nie wie czego chce", "histeryzuje jak baba"), czy obłapianie i "końskie zaloty" ze strony niektórych mężczyzn (i to bynajmniej nie dotyczy tylko tych najbardziej urodziwych i/lub młodych kobiet). Drażnią mnie takie zachowania wobec kobiet. Dawniej starałem się interweniować w takich sytuacjach, ale stopniowo przestawałem widząc brak zdecydowania kobiet. Z jednej strony nie chcą być poddawane ostracyzmowi, uchodzić za te, które są "niemiłe", "roszczeniowe" lub "nie znają się na żartach", a z drugiej widać, że nie czują się wtedy komfortowo. Dlatego te interwencje nieraz wyglądały jakbym działał wbrew ich woli. Z tego powodu stopniowo odpuszczam.
  9. Gods Top 10

    Czy ufacie życiu?

    W tym właśnie sęk, by znaleźć optymalne dla siebie proporcje w tym, co trzeba, co się musi, a przyzwoleniem sobie na spontaniczność. Bo ostatecznie wykonalność najczęściej zależy od osobistego zaangażowania się w nie. A łatwiej o takie zaangażowanie, gdy plany pozostają w zgodzie z ich twórcą/twórczynią.
  10. Właśnie o to chodzi, by ustalić, czy Twoja niechęć jest "Twoja", czy jest to zbiór czyichś przekonań, które w sobie nosisz. M.in. z powodu obaw przed zajściem w ciążę rozwijana jest antykoncepcja. Dzięki niej seks ma być radością dla obojga, a nie obawą. Rzecz jasna żadne zabezpieczenie nie da 100% pewności, jednak szansę zajścia w ciążę da się zmniejszyć.
  11. @LostStar, gdybym był na Twoim miejscu, to na terapii podjąłbym Twoją kwestię niechęci do bycia matką. By stwierdzić, czy ta niechęć faktycznie wynika z Ciebie, z Twoich przekonań, potrzeb, czy może jednak została w Ciebie "wdrukowana" w domu rodzinnym. Na podobnej zasadzie jak byłaś wychowywana w duchu "seks jest zły", "seks jest tabu" itd. A może też sama czujesz się tak bardzo skrzywdzona przez własnych rodziców, że nie chcesz sama krzywdzić ewentualnych własnych dzieci będąc matką? Tak czy siak, sądzę, że warto to przepracować na terapii, by upewnić się, czy to jest autentycznie Twoja decyzja, wypływająca z Ciebie.
  12. Zrezygnowałeś ze znajomych, z okazjonalnego picia, z wędkowania, z prywatności (kontrole telefonu), a z czego ona zrezygnowała dla tego związku? Raczej nie z przyjaciela, który musi być "dobry", a wszyscy Twoi znajomi są wg niej "źli". Najwyraźniej często bierzesz winę na siebie i przepraszasz, a w dodatku jesteś oskarżany o kontrolowanie i ograniczanie jej? Z czego jeszcze musiałbyś zrezygnować, byś dostrzegł, że ona nie traktuje Cię z szacunkiem i troską, jakie są obecne w miłości?
  13. Gods Top 10

    Samotność

    Wg mnie nie ma w tym sprawiedliwości tylko rewanż... który nie spowoduje, ze te kobiety nagle zechcą się umawiać z facetami, z którymi do tej pory się nie umawiały. Efekty mogą wręcz być odwrotne: ci mężczyźni utwierdzą się w przekonaniu, że "kobiety to zło", a te kobiety zyskają argumenty za tezą "mężczyźni to zło". Koniec końców, żadna ze stron się ze sobą nie umówi. Również korzystałem z dwóch portali randkowych. Jak dla mnie, zniechęcająca do korzystania z nich jest postawa, którą często obserwowałem. Specyficzny instrumentalizm: wybieranie, przebieranie, filtrowanie, niczym "macanie" owoców na straganie warzywnym, byle "wyszukać dla siebie najlepszą okazję"... a jak się nie uda, to trzeba znów odpalić wyszukiwarkę... a to, że po tej drugiej stronie siedzi człowiek potraktowany jak produkt, to już inna kwestia. A de facto, czy to na portalu randkowym, czy w kontaktach na żywo, przede wszystkim chodzi o zainteresowanie sobą drugiej osoby. Jeśli trudno na żywo, to i na portalach może to nie być łatwe.
  14. Wiem, że to trudne, ale przydałoby Ci się nabranie dystansu do tej sytuacji. Dzięki niemu miałbyś trochę wytchnienia. Znajdź jakieś zajęcie, aktywność, która sprawi, że nie będziesz wciąż rozmyślał o całej sytuacji.
  15. Gods Top 10

    Czy ufacie życiu?

    W miarę upływu lat, coraz bardziej planuję swoje życie, a mniej idę na żywioł. Aczkolwiek nie chcę popadać w żadną z tych skrajności. Zbyt wiele spontaniczności generowałoby u mnie zbyt wiele stresu z powodu niepewności. Z kolei zbyt sztywne trzymanie się planów też generowałoby u mnie stres poprzez presję trzymania się planu i w razie zawalenia tych planów.
  16. Gods Top 10

    Samotność

    Ciekawe zadanie. Siłą rzeczy, że jest to jakieś uogólnienie, bo gdyby się zastanowić nad całym katalogiem ważnych cech, to lista mogłaby być bardzo długa... Mądrość 12,5%, inteligencja 12,5%, własne pasje i zainteresowania 10%, empatia 10%, wyrozumiałość 10%, proporcjonalna (ładna) twarz 10%, wrażliwość 7,5%, samoakceptacja 7,5%, budowa ciała: normalna lub szczupła 7,5%, ciemne i długie (przynajmniej do ramion) włosy 7,5%, wzrost (bo sam jestem wysoki i irytujące bywa schylanie się do całowania ) 5%. Przy czym, jak widać, pojmuję to zadanie jako gradację ważnych cechy u kobiety - kandydatki na partnerkę, a nie generalnie u kobiety, np. koleżanki, bo wtedy wygląd miałby mniejsze znaczenie.
  17. Ta (na swój sposób idealistyczna) wizja milcząco pomija (przynajmniej) kilka aspektów, które mogłyby się pojawić w rzeczywistej sytuacji. Czy tych kilku, kilkunastu amantów to totalnie bezmyślni mężczyźni (desperaci?), którzy mieliby potulnie godzić się na tak instrumentalne traktowanie? A co za tym idzie, czy tak postępująca kobieta istotnie nie miałaby problemu ze znalezieniem partnera, skoro niemal na pewno jej śladem podążałby ostracyzm otoczenia? Wreszcie, czy zgodnie z tą wizją każda ładna dziewczyna miałaby chcieć wchodzić w rolę kusicielki wianuszka adoratorów?
  18. Jeśli dziewczyna bardziej by go wypytywała, to świadczyłoby o pewnym zaangażowaniu z jej strony. Jeszcze większą oznaką jej zaangażowania byłoby to, gdyby i ona opowiadała o sobie, o swojej przeszłości, by sama chciała wpuszczać partnera do swojego świata. I taki moment wg mnie byłby dobry do ujawnienia informacji o hospitalizacjach - czyli gdyby zarówno była ciekawa życia partnera, jak i sama by zapraszała go do swojego życia.
  19. To, co tu opisałaś, wg mnie pasuje do skrajnego introwertyzmu, który występuje w osobowości unikającej. rzuciło mi się w oczy, że jednak istnieją formy kontaktów z innymi ludźmi, w których "ujarzmiłaś" nieco skrajność tegoż introwertyzmu. Chodzi o te krótkotrwałe i jednorazowe relacje, których się nie obawiasz. Dlaczego te relacje dobrze znosisz, a inne bliższe, już nie? Chodzi o bliskość w relacji, o emocje im towarzyszące? Dlaczego związek miałby być wymysłem, a nie faktem? Co niby miałoby Cię dyskwalifikować ze związku? Jak to osobowość nie ma żadnego znaczenia dla stworzenia związku, za to wygląd ma? Jakie znaczenie ma wygląd, jeśli osobowości w związku byłyby skrajnie niedopasowane? Co gdyby osoba introwertyczna przyciągnęła swoją urodą osobę skrajnie ekstrawertyczną? Pewnie męczyłyby się: z jednej strony nadmiarem ekspresji emocji, a z drugiej powściągliwością w wyrażaniu emocji... choć może wizualnie wyglądaliby razem idealnie.
  20. Sugerujesz, by budować związek na kłamstwie? To proszenie się o rozpad związku. Jaki miałbym być cel budowania związku, który od początku się sabotuje? Poza tym, autor tego tematu nie musi nikogo udawać. Z tego, co opisuje, funkcjonuje normalnie, więc cóż miałby jeszcze udawać?
  21. Brak dostrzegania osób, z którymi można dzielić się problemami wynika z tego, że faktycznie nie ma komu zaufać? Czy może to zaburzenie osobowości tak zniekształca postrzeganie i wnioskowanie, że ostatecznie wygrywa postawa "lepiej nie ryzykować z ufnością do ludzi"?
  22. 1. Możliwie, że mylnie odebrałem to co napisałeś o kobiecym pięknie. Ale skoro ja tak to odebrałem, to czy inni nie mogli podobnie? 2. Yyyy na jakiej podstawie stwierdzasz, że niektórzy faceci mają "kobiety do kitu"? Najwidoczniej dla tych facetów te kobiety do kitu nie są, skoro z nimi są. 3. W jakim celu stawiasz sobie wysokie wymagania? 4. Nie zamierzałem Cię pocieszać. Napisałem tylko o tym, jak to widzę. Jak kobiety mogą zareagować na wiadomość o Twoich hospitalizacjach? Jedne mogą się wystraszyć, a inne mogą dopytywać o to, co te hospitalizacje dla Ciebie znaczą. Jeśli powiesz coś w stylu "byłem hospitalizowany i to mi dało wiele, bo mi tam pomogli, nareszcie tak dobrali mi leki, że mogę dobrze funkcjonować" - takie ujęcie hospitalizacji może wywrzeć pozytywne wrażenie na kobiecie. Bo pokazuje, że nie chcesz tkwić w stanie fatalnego funkcjonowania, pozwalasz sobie pomóc, nie poddajesz się chorobie, chcesz z nią wygrać i normalnie żyć. Jednocześnie nie sądzę, by opowiadanie takich faktów z własnego życia na początkowym etapie znajomości było korzystne (bo taka wiedza może przytłoczyć, a i niektórzy ludzie mają dziwne podejście do chorób psychicznych). Po prostu chodzi o to, by najpierw dać się poznać jako normalnie żyjący facet, a dopiero z czasem uświadomić ją, że żyjesz w taki sposób m.in. dzięki tym hospitalizacjom.
  23. Samo to, że oboje rozmawiacie o tym, co się pomiędzy Wami dzieje, jest dobrym prognostykiem. Pokazuje, że Wam obojgu zależy, że dostrzegacie ile możecie stracić na rozpadzie Waszego związku, że dostrzegacie potrzebę pomocy z zewnątrz. Dlatego również uważam, że warto podjąć starania dla ratowania związku. Z tym, że fundamentalne jest zaprzestanie zachowań przemocowych. Odnośnie pomocy mediatora... uważam, że potrzebujecie więcej, niż mediacji. Bo nie tylko potrzeba Wam porozumienia, ale również potrzeba Wam nauczenia się, jak to porozumienie wspólnie wypracowywać. A taką możliwość oferuje terapia par. Sama piszesz, że dochodzi do porozumienia pomiędzy Wami w niektórych sytuacjach, więc są sytuacje, w których je wypracowujecie. A docelowo potrzeba Wam nauczyć się porozumiewać w taki sposób zawsze. Mimo to, sami z siebie możecie dostrzec, dlaczego w jednych sytuacjach potraficie się dogadać, a w innych jest awantura. Co różni te sytuacje? W jaki sposób komunikujecie się ze sobą w jednych, a w jaki w drugich? Co w Waszych sposobach komunikowania działa, a co nie? Niechęć partnera do mówienia o relacjach rodzinnych również jest wymowna. Widać, że to delikatna sfera dla niego. Może nie chce wracać myślami do tego, co było. A może nie chce o tym mówić, byś nie postrzegała go przez pryzmat tego, co przeszedł (bo może np. obawia się litości z Twojej strony? albo stygmatyzacji, etykietowania?). W każdym razie, jeśli sam nie zechce Ci o tym powiedzieć, to Twoje naciskanie może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego. Aczkolwiek korzystne byłoby dla niego, by przynajmniej na terapii to przepracował, bo jest wysoce prawdopodobne, że to, co kiedyś przeszedł, wpływa na to, co się z nim dzieje obecnie. Jesteś w stanie wskazać, co mogło spowodować zmianę nastawienia partnera do przeprowadzki? Bo to też cenne, że dostrzega niekorzystne aspekty mieszkania w tym miejscu. Wg mnie warto mu dać ten czas do namysłu. Dzięki temu powinno Wam być łatwiej dojść do konsensusu. Jest wysoce prawdopodobne, że wcześniejszy rozdział Twojego życia (poprzedni związek) rzutuje na to, jak funkcjonujesz w obecnej relacji. Może podświadomie "testujesz" milczącego partnera tym wykrzyczeniem emocji: "odejdzie jak poprzedni, czy nie"? (A takim "testowaniem" można zamęczyć każdego, więc prędzej czy później taki "test" okazuje się samospełniającą się przepowiednią. ) A może "testujesz" również sama siebie: "czy zareagujesz tak samo, jak wtedy, czy jednak nie"? Jednocześnie łączy Was również to, że gdy źle się dzieje w związku, to szukacie ukojenia poza nim. Jednak nie chodzi tu o specjalistyczną pomoc, a o poszukiwanie "czegoś" (poczucia zrozumienia, czułości, bliskości?) w innych relacjach. To odkrycie nie napawa optymizmem z punktu widzenia trwałości związku (i ewentualnych kolejnych), ale jednak wskazuje na to, że reagujecie podobnie na kłopoty w związku - poszukujecie ukojenia dla własnych emocji, zamiast szukać rozwiązań dobrych dla związku. Zarazem coraz wyraźniej widać, że każde z Was z osobna miałoby nad czym pracować na indywidualnej psychoterapii, niezależnie od terapii par. Na tych terapiach możecie przede wszystkim zyskać. Bo nawet, jeśli na jakimś etapie podejmiecie decyzję o rozstaniu, to dzięki terapiom będziecie mogli lepiej funkcjonować w kolejnych związkach.
  24. Wg mnie sam fakt kilkukrotnej hospitalizacji w szpitalu psychiatrycznym jest mniej istotny dla potencjalnej partnerki, niż to, w jaki sposób żyjesz i funkcjonujesz. A wygląda to tak: Czyli pracujesz (a co za tym idzie, chyba jesteś samodzielny finansowo?), masz plany na przyszłość, opanowałeś natręctwa, już nie odstawiasz leków, które pomagają Ci funkcjonować. Może nie ciągnie Cię zbyt mocno do znajomości i czasem brakuje Ci motywacji, nieraz ogarnia Cię lenistwo, ale raczej nie są to sprawy, których nie dałoby się poprawić. Natomiast bardzo odpychający dla niektórych kobiet z pewnością będzie Twój upór przy tym, by kobieta musiała być piękna (masz na myśli powierzchowną urodę?). Bo potencjalna partnerka może sobie pomyśleć: "aha, czyli teraz, gdy jestem piękna, to ze mną jest, ale jeśli moja uroda przeminie wraz z wiekiem czy chorobą, to gość mnie <<wymieni na piękniejszy model>>?". Twoje skupienie na kobiecym pięknie raz: że może świadczyć o tym, że chcesz się na kobiecie dowartościować, dwa: sugeruje instrumentalne traktowanie kobiet, trzy: nie wystawia Tobie dobrego świadectwa, gdy sam obawiasz się odrzucenia z tytułu hospitalizacji w szpitalu psychiatrycznym, a jednocześnie dyskryminujesz kobiety z powodu ich urody. Sam sobie wyrządzasz szkodę takim zafiksowaniem, bo możesz nie dostrzec jakiejś interesującej kobiety, z którą świetnie się będziecie rozumieli, z którą moglibyście stworzyć szczęśliwy związek, tylko dlatego, że ona nie będzie wyglądała "jak z okładki". Reasumując: prędzej zrazisz potencjalną partnerkę własnym podejściem, niewłaściwym traktowaniem jej, niż tym, że byłeś hospitalizowany.
  25. To, co napisałaś coraz bardziej podkreśla Twoje wahanie a zarazem rzuca inne światło na całą sytuację, która nie jest dla mnie już tak bardzo jednoznaczna i czarno-biała. Stąd pojawia się u mnie myśl, czy alternatywą dla odejścia mogłaby być praca nad Waszym związkiem? Czy zdołaliście już spalić między sobą wszystkie mosty, czy może jednak byłoby jeszcze o co walczyć? Przy czym podstawowym i niezbędnym warunkiem dla pracy nad związkiem byłoby zaprzestanie przemocy. Bo dla niej nie ma żadnego usprawiedliwienia. Mogę się domyślać tego, dlaczego Twój partner zachowuje się w taki, a nie inny sposób, ale to będą wyjaśnienia, a nie usprawiedliwianie jego zachowania! Czy uważasz, że oboje wyrazilibyście chęć pracy nad Waszym związkiem, przy jednoczesnym zaniechaniu ranienia siebie? Czy chcielibyście nie tylko pójść na terapię par, ale przede wszystkim wziąć na siebie odpowiedzialność pracy nad sobą i nad Waszą relacją? Czy byłabyś gotowa zmienić swój sposób komunikowania się w związku, by to nie było dotkliwe dla partnera? I czy on byłby gotów zmienić swój sposób komunikacji, by to nie raniło Ciebie? Podejrzewam, że Twój partner może chcieć milczeć i zmiatać problemy pod dywan, bo nie czuje się dość komfortowo, by stawić im czoła. Na ten brak komfortu może składać się kilka czynników. Np. "stereotypowe" męskie nie mówienie o własnych uczuciach (bo to rzekomo "niemęskie"), potrzebach i oczekiwaniach; atmosfera nadchodzącej awantury pomiędzy Wami, która może wydawać mu się większym złem, niż konfrontacja z problemami (a takie wartościowanie może wynikać z tego, na co się napatrzył przez lata w relacji jego rodziców - ciągłych kłótni, w których nie brak wyzwisk i wzajemnego ranienia siebie); zarazem może mu być trudniej otworzyć się przed Tobą, skoro potrafisz wiele wykrzyczeć w emocjach (a wtedy on nie pozostaje dłużny, co jak wspomniałem, nie usprawiedliwia przemocy); wreszcie, przemocowe wzorce komunikacji wyniesione z domu rodzinnego (bo on też doświadczał przemocy na sobie ze strony rodziców, a teraz być może nieświadomie je powiela), czyli błędne przekonania typu "rozwiązywanie problemów polega na wykrzyczeniu ich drugiej stronie" lub "racje ma ta strona, która bardziej zgnębi drugą", lub "rację ma zawsze silniejszy". Dla niego to milczenie może być taktyką na nieprowokowanie kłótni, na to by w Waszym związku nie było awantur, jak pomiędzy jego rodzicami. Ale jak widać, ta taktyka jest nieskuteczna. On w takich wzorcach komunikacji w związku wyrósł, może nie zna innych i dlatego w tym tkwi. Z resztą, nie inaczej jest z Tobą. Również tkwisz w pewnych wzorach komunikacji w związku. Dlatego też jego milczenie odczytujesz jako sygnał niezrozumienia, a może wręcz czujesz się ignorowana. I to powoduje w Tobie takie nagromadzenie emocji, że wręcz eksplodujesz krzykiem... co on może odbierać jako urzeczywistnienie jego koszmarów z dzieciństwa - związku tonącego w awanturach, we wzajemnym ranieniu się. Twoja reakcja na jego milczenie też coś o Tobie mówi. Czy nie jest tak, że kiedyś sama doświadczałaś na sobie lub widziałaś jak raniące jest ignorowanie? Może milczenie partnera budzi w Tobie również jakieś "demony przeszłości" i dlatego emocje w Tobie tak bardzo kipią, że chcesz je z siebie wykrzyczeć? Podejrzewam, że wzajemnie nieświadomie gracie na własnych delikatnych strunach i stąd te awantury. W efekcie pewnie nawet nie kłócicie się już o to co "tu i teraz" między Wami, a o to, że nieświadomie wzajemnie sypiecie sobie sól na niezaleczone rany z przeszłości. Kluczowe jest tutaj pytanie czy w dalszym ciągu faktycznie jest co ratować pomiędzy Wami? Niestety nie napawa optymizmem to, w jaki sposób on traktuje ojca. Ta pogarda to też forma przemocy. Może ona wynika z podświadomej niechęci "jestem taki, jak ojciec, uosabiam te same <<niekorzystne>> cechy, więc nim gardzę" (a zarazem zachowuje się tak samo, bo nie zna innych wzorców męskości)? A może gardzenie ojcem wynika z chęci przypodobania się matce, która być może jest silniejszym charakterem w tej rodzinie i Twój partner "trzyma stronę silniejszego"? Niezależnie od wszystkiego, ta pogarda nie wróży niczego dobrego dla nikogo. Gdybyście mieli ratować Wasz związek, to niezbędne byłoby wyzwolenie się spod wpływu jego rodziców, czyli wspólne wyprowadzenie się z dala od nich (ale jak napisałaś, Twój partner tego nie chce?). Bo to mało realne, byście mogli nauczyć się zdrowej komunikacji w Waszym związku, skoro jego rodzice wciąż wywieraliby na Was swój destruktywny wpływ. A jak wyjść z tych wzorców szkodliwej komunikacji? No właśnie: w jaki sposób partner miałby zachowywać się w sporze, byś nie czuła się niesłuchana, nierozumiana i ignorowana? Czego po nim oczekujesz przy rozwiązywaniu problemów? I w drugą stronę pytania, do partnera: jak Ty miałabyś się zachowywać w sporze, by partner zamiast uciekać w milczenie, chciał rozmawiać? Czego on oczekuje po Tobie przy rozwiązywaniu sporów? Warto byłoby Wam udać się przynajmniej na terapię par (napisałem "przynajmniej", bo niezależnie od niej tak Tobie, jak i jemu przydałaby się terapia indywidualna, byście pozbyli się wpływu przemocy na Wasze życie, bo oboje jesteście w nią uwikłani). Tyle tylko, że żadne z Was nie powinno tam iść z nastawieniem "teraz to ten terapeuta odpowiednio jego/ją ustawi" - to nie na tym polega. Idąc tam powinniście się nastawić na pracę nad sobą, której celem byłoby nauczenie się porozumiewania ze sobą. Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiesz: czy walczyć o związek, czy jednak odejść, to sądzę, że byłoby dla Ciebie korzystne wejrzenie w głąb siebie, by poszukać przyczyn tego, że milczenie partnera wywołuje w Tobie tak burzliwą reakcję. A zarazem warto, byś sobie uświadomiła, że to milczenie niekoniecznie musi być ukierunkowane na Ciebie, bo może czasem jest "jakąś" reakcją obronną, jakimś utrwalonym sposobem reagowania na problemy, na stres, na kłopoty. Warto to zrobić tak dla przyszłości obecnego związku, jak i ewentualnego kolejnego. Bo jednak milczących mężczyzn jest sporo i nie tylko ten mógłby wywoływać swoim milczeniem tak silne emocje w Tobie.
×