Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gods Top 10

Użytkownik
  • Postów

    3 342
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Gods Top 10

  1. Próbuję sobie wyobrazić, jaki jest ojciec Twojego dziecka... i ten obraz wydaje mi się niespójny. Z jednej strony wzorowy ojciec, a z drugiej mężczyzna stosujący przemoc wobec matki własnego dziecka. Czy Twój partner i jego matka są mili wobec tych, którzy się z nimi zgadzają (lub pozostają pod ich wpływem, jak Wasz małoletni syn), a przemocowi wobec tych, którzy mają odmienne zdanie (jak Ty)? Jeśliby o to chodziło, to co będzie za kilka, kilkanaście lat, gdy syn będzie na tyle duży, by w trakcie naturalnego rozwoju sprzeciwiać się ojcu i babci (choćby w okresie "buntu dwulatka", czy później w czasie dojrzewania)? Też będzie terroryzowany psychicznie, byleby tylko uległ woli silniejszego (ojca)? W tym ujęciu niżej bym oceniał wartość pomocy Twojego partnera przy dziecku... bo ona może być bardzo kosztowna w dłuższej perspektywie; zarówno dla Ciebie, jak i syna. Sądzę, że kwestie bytowe i finansowe będą mniej groźne, gdy weźmie się pod uwagę pomoc Twojej mamy. Z resztą, jak wcześniej pisałem, pomóc mogą również organizacje pozarządowe, ludzie dobrej woli. W ślad za tą pomocą zazwyczaj idzie też obecność przychylnych ludzi, więc mniej realna staje się obawa o brak rozmów z drugim (i co ważne: życzliwie nastawionym) człowiekiem. Poza tym to nie jest tak, że w nowym miejscu nie nawiążesz nowych znajomości. Nawiążesz. Szczególnie, że będą ku temu okazje poprzez kontakty z rodzicami innych dzieci ze żłobka, przedszkola i szkół. Z pracą może być trudniej (zależnie od tego, jakie posiadasz umiejętności i wykształcenie), ale również nie jest to problem, którego nie dałoby się rozwiązać (w jej znalezieniu również pomoc mogą zaoferować ludzie dobrej woli i w/w organizacje).
  2. Dlaczego ten pierwszy krok jest dla Ciebie najgorszy? Jakie masz obawy? Jakie myśli Cię przytłaczają? Co sądzisz o pomyśle, byś udała się do lekarza po leki, które by nieco przytłumiły natłok myśli i pomogły Ci znaleźć w sobie energię do działania?
  3. Myślę sobie, że Twoja walka o pełną rodzinę dla dziecka odbywa się stanowczo zbyt dużym kosztem. Przemoc domowa (poniżanie, wyzwiska, groźby, strach, wstyd, pobicie) nie tworzy sprzyjającej atmosfery do wychowywania dziecka, niezależnie od tego czy rodzina jest pełna czy nie. Wg mnie powinnaś odejść. Jeśli nie dla siebie, to właśnie dla syna, by rozwijał się w domu pełnym miłości i szacunku. Fakt, że kilkakrotnie bezskutecznie próbowałaś odejść, pokazuje jak bardzo ten przemocowy związek wpłynął na Ciebie. Kiedyś miałaś odwagę, by rozpoczynać studia na drugim końcu Polski, a dziś trudno Ci odejść. Dawniej byłaś odważna, a dziś jesteś zastraszona. A główną przyczyną tej zmiany jest najprawdopodobniej przemoc psychiczna, której doświadczasz. Warto czekać na to, aż ten związek zabierze Ci jeszcze więcej? Jak z tego wyjść? Sądzę, że najważniejsze dla Ciebie byłoby uzyskanie wsparcia do odejścia (kogoś, kto będzie Ci pomagał rozwiązywać problemy zarówno logistyczne, jak i emocjonalne). Taką pomoc mogłabyś uzyskać m.in. w Powiatowym Ośrodku Pomocy Kryzysowej i/lub w organizacjach pozarządowych (adresy miejsc, w których świadczy się pomoc w przypadku przemocy domowej są w wyszukiwarce na stronie internetowej Niebieskiej Linii w zakładce Pomoc). Szczególnie to wsparcie emocjonalne jest fundamentalne. Problemy z miejscem, do którego miałaby nastąpić wyprowadzka są zwykle mniejsze, niż emocjonalne wytrwanie w postanowieniu odejścia. Kluczowe jest, byś w takiej sytuacji nie była sama. By był z Tobą ktoś, z kim przejdziesz przez ten proces zmian.
  4. Widzę, że jest w tej wypowiedzi sporo żalu... pod adresem kobiet. Jednak wg mnie to błędny kierunek, bo żadna z kobiet nie siedzi w Twojej głowie, "nie przestawia wajch", które mają ukierunkowywać Twoje postrzeganie relacji damsko-męskich. Nie kto inny, tylko Ty masz dostęp do swoich myśli, spostrzeżeń i wniosków. Istotnie, znaczna część kobiet z racji swojej emocjonalności jest bardzo łasa na emocje, które wywołują w nich mężczyźni. A emocje najłatwiej wywoływać poprzez miotanie się pomiędzy skrajnościami - i na tym m.in. zasadza się ten archetyp zbója-zdobywcy: raz przytuli i ucałuje w czółko, by za chwilę być zimnym i niedostępnym draniem. Ten archetyp może być pokonany przez oboje: gdy kobieta dostrzeże, że mężczyzna może również wywoływać emocje bardziej stonowane (ale zarazem dla wszystkich bezpieczniejsze) i gdy mężczyzna dostrzeże, że większą wartością będzie dawanie kobiecie poczucia bezpieczeństwa, niż "efektowne fajerwerki emocjonalne". koniec końców, życzę Ci, byś wyszedł z tej "myśleniowej klatki", w której jesteś zamknięty. Byś dostrzegł, że nie musisz być przebojowym playboyem, który samym spojrzeniem powoduje, że kobiety mdleją. Bo mężczyzna może być nieśmiały, a zarazem w zdrowym, satysfakcjonującym dla obojga związku.
  5. Nie wiem, co jest Twojemu partnerowi. Postawienie diagnozy w tym wypadku to rola lekarza psychiatry lub wykwalifikowanego psychoterapeuty. A z tego, co napisałaś, nie wynika, by Twój partner dążył do takiej wizyty lekarskiej i/lub psychoterapii, by pozwolił sobie pomóc. Bez jego chęci w tym kierunku, niewiele możesz zrobić. Problem w tym, że jego zachowanie odciska na Tobie piętno. Sama nazywasz rzeczy po imieniu, gdy piszesz o manipulacjach i poniżeniach z jego strony. Skoro masz tego świadomość, to zatroszcz się przede wszystkim o siebie - poszukaj na psychoterapii przyczyn tego, że weszłaś i tkwisz w tak szkodliwej dla siebie relacji, a następnie podejmij działania, które będą dla Ciebie korzystne. Może Twój proces zdrowienia byłby dla niego inspiracją, a może nie - w każdym razie Ty mogłabyś poczuć się lepiej.
  6. Mogę sobie wyobrazić dlaczego się zakochałaś. Wcześniej byłaś "szarą myszką" z niską samooceną (może inni ludzie niekiedy "wchodzili Ci na głowę"?), aż w Twoim życiu pojawił się mężczyzna, który obudził w Tobie emocje i uczucia, których istnienia może u siebie nawet nie podejrzewałaś (np. dreszczyk emocji "zakazanego owocu" - spotykania się z facetem ukrywającym się przed Policją). Pokazał Ci, że nie musisz być już "szarą myszką", za to możesz być kimś innym - bardziej przebojową, pewną siebie. Któż by nie pokochał osoby, która aż tak bardzo zmienia życie? Problem jest w tym, że ta relacja może nie mieć szans przetrwania. Bo i co byłoby jej fundamentem oprócz kipiących emocji? Jakie mielibyście mieć plany na wspólną przyszłość, skoro on sam raczej jej z Tobą nie planował, gdy mówił Ci, byś się nie zakochiwała? Owszem, teraz, gdy siedzi w areszcie, to pewnie podtrzymuje tę znajomość, bo to zawsze łatwiej być pozbawionym wolności, gdy ma się świadomość, że ktoś czeka tam na zewnątrz. Ale co będzie dalej? Jaka będzie Wasza dalsza wspólna przyszłość? Ile lat przyjdzie Ci na niego czekać? Co w tym czasie będziesz robiła ze swoim życiem? Będziesz żyła tylko tęsknotą i wspomnieniami? Wygląda na to, że z tej relacji on ma młodziusieńką dziewczynę, którą omamił koktajlem emocji, a co masz Ty?
  7. Podejrzewam, że te ciągłe kłótnie to tylko przysłowiowy czubek góry lodowej. Tzn. rozumiem, że związek pedantki z luzakiem, który na wszystko ma czas, może generować sporo spięć. Jednak jak sama napisałaś, w chłopaku irytuje Cię niemal wszystko (a nie jakieś pojedyncze zachowania). Wobec czego przypuszczam, że może chodzić tu o coś więcej. Może boisz się bliskości, a w miarę zbliżania się daty ślubu czujesz się coraz gorzej... jakby osaczona, przeciążona wagą tej decyzji (?). Może prowokujesz kłótnie, bo taki obraz związku zakodował Ci się w głowie z domu rodzinnego? A może bardziej zależy Ci pozbyciu się samotności, niż na tym konkretnie chłopaku?
  8. Nie widzę efektów tej dyskusji innych, niż dyskutowanie - taki jest powód. I dostrzegam ten brak efektów również w tym, co napisałeś dalej: Masz tego świadomość, ale czy z tej świadomości wynikają jakieś działania? Próbujesz zmieniać swoje podejście do dyskusji, by ludzie inaczej Cię odbierali? By rozmawiało się im łatwiej? Próbujesz iść np. do sklepu i zagadywać sprzedawców niby o to, co sprzedają, ale w rzeczywistości tylko po to, by eksperymentować jak prowadzić rozmowę, by ludzie od niej nie uciekali? Nie, nie każdą. Tylko taką, której efektów nie dostrzegam. I przez efekt rozumiem tutaj nie tylko przystanie na propozycje, ale również refleksję typu "to się u mnie nie sprawdzi, za to spróbuję czegoś innego". Logika nie zawsze jest właściwą odpowiedzią na wszystko, szczególnie w kwestii emocji. Bo np. przy "logicznym" tłumaczeniu, że "2+2=4" można wypowiedzieć (lub zasugerować) tyle niepochlebnych opinii o rozmówcy, że nie zechce rozmawiać ponownie. Tylko, czy to jest tak do końca słuszne? Bo przypomina to naukę pływania bez wchodzenia do wody. Owszem, warto znać teorię, ale bez wejścia do wody nauka pływania będzie niemożliwa. Wytłumaczyłem Ci dlaczego używam trybu przypuszczającego. Sadzę, że to niekoniecznie trafne porównanie: nauki na studiach do nauki życia. Na studiach zazwyczaj wykłada się "gotową wiedzę". "Jeśli A, to B, jeśli X, to Y", a w życiu niewiadomych jest znacznie więcej. Niewiele jest gotowych recept. Studiowanie często uczy odtwórczości tego, co powiedział profesor, nie zaś eksperymentowania, samodzielnego szukania rozwiązań. Tak więc trzymając się tej analogii świata naukowego, warto być w większym stopniu badaczem, który doświadczalnie sprawdza, czy to, co powiedział profesor faktycznie jest prawdą, czy się sprawdza, a jeśli tak, to w jakich sytuacjach... Wyjaśnij. Co robisz dobrze? Za co cenią Cię inni? Jak wyżej wspomniałem, negatywnie oceniam tylko te próby dyskusji, które niczego nie wnoszą, nie generują refleksji, za którą mogłoby pójść jakiekolwiek działanie. Wtedy uznaję, że mój rozmówca może nie chcieć/nie umieć działać i/lub moje działania są bezproduktywne. Czy to źle, bym chciał, by moje starania przynosiły jakiekolwiek "mierzalne" efekty? Możliwe, że nie. A czy Ty sam chcesz, by była udana? Próbujesz z niej coś wyciągnąć dla siebie?
  9. To zdanie przypomniało mi, jak to przed laty moje zdziwienie wywołał wywiad z prostytutką, w którym mówiła, że całkiem sporo jej klientów przychodzi do niej nie po seks, ale po to, by się wygadać. W miarę upływu lat trafiałem na kolejne takie wywiady i w nich również pojawiał się ten motyw "quasi-terapeutyczny". Jak dla mnie, jest to ciekawy głos w obalaniu mitów "facetom to tylko jedno w głowie" lub "mogą zawsze, wszędzie i ze wszystkim, co tylko na drzewo nie ucieka".
  10. Wg mnie to zbytnie uproszczenie... które pomija zwłaszcza męską psychikę. Po ognistej kłótni, w której padnie wiele ataków personalnych, nie powinna dziwić możliwa niechęć mężczyzny do seksu (podobnie jak obrażanie kobiety raczej nie zadziała na nią podniecająco). A nawet nie trzeba widowiskowych awantur, wystarczyć może "typowa manipulacja" ("ja przecież tylko żartowałam, nie obrażaj się, to przecież nie moja wina, że nie znasz się na żartach" ). Podobnie choroby, przemęczenie, przepracowanie mają wpływ na męską ochotę na seks.
  11. A dlaczego by się temu nie sprzeciwić i najzwyczajniej w świecie żyć "po swojemu"? Tym bardziej, że te "trzeba" nieraz bardziej wynikają z interesu tych, którzy to lansują, niż z faktycznych zalet takich postaw.
  12. To nie tylko dotyczy młodego pokolenia. Wg mnie to, czy pornografia wywoła szkody czy nie, zależy przede wszystkim od tego, jak się ją odbiera. Teoretycznie tak jest z każdym gatunkiem filmu: jeśli wierzy się w to, że to co jest na ekranie jest wyznacznikiem rzeczywistości, to można się srogo zawieść. I o ile dość łatwo sprawdzić, że prowadzenie samochodu po trasach publicznych w taki sam sposób jak w "Szybkich i Wściekłych" zostanie ukrócone, tudzież, że w pobliskim lesie nie ma elfów, orków czy hobbitów, o tyle trudniej zweryfikować prawdziwość tego, co dzieje się w filmach pornograficznych. Jest to sfera intymna, która bądź z powodu niedoboru dobrych (i nadmiaru szkodliwych) wzorców wciąż jest tabu, bądź jest prezentowana w taki sposób, by przyniosło to komuś zyski.
  13. Pomimo tych 400 km, które fizycznie Cię dzielą od rodziców, to jednak wciąż mocno jesteś z nimi zespolona - przynajmniej tak odbieram to, co piszesz. Może ich problemy zdrowotne trwają już na tyle długo, że nieraz wysłuchiwałaś coś w stylu "teraz nie zawracaj mi głowy, bo mama/tata jedzie na badania" lub "jakie ty możesz mieć problemy jako nastolatka/młoda dziewczyna, skoro tu rodzic poważnie choruje?". Czy te lata chorób rodzica/rodziców nie spowodowały, że Twoje potrzeby, Twoje oczekiwania były spychane na dalszy plan, bo zawsze było "coś ważniejszego", niż Ty? To właśnie rozumiem przez brak granic: potrzeby innych zdają się mieć pierwszeństwo przed Twoimi potrzebami, stan zdrowia rodziców zdaje się być ważniejszy od Twojego samopoczucia w tej niełatwej sytuacji. Jak się czujesz, gdy robisz coś tylko i wyłącznie dla siebie? Jak się czujesz, gdy chcesz zrobić coś, co uszczęśliwia Ciebie, a nie innych? Jak się czujesz, gdy ktoś o ciebie dba? W ogóle pozwalasz na takie sytuacje? Odczuwasz wtedy dyskomfort, poczucie winy? Nieprawda. Coraz prężniej się rozwija rynek prywatnej opieki dla seniorów. Profesjonalna opiekunka jest przeszkolona do takiej pracy, więc w wielu sytuacjach poradzi sobie lepiej, niż najbliższa rodzina.
  14. @stworzonabyzyx, to, co opisałaś odbieram jako brak granic pomiędzy Tobą, a rodzicami - nie wiem, czy słusznie. Czy to jest tak, że ich lęk o zdrowie jest Twoim lękiem? Troska o rodziców to jedno, ale troska tak wielka, że aż trudno samemu funkcjonować (a tak odbieram Twój smutek i poczucie winy w tym, co piszesz), to już problem. Jak wygląda Twoje życie bez zajmowania się rodzicami, bez myślenia o nich?
  15. Również mam szefa, który przede wszystkim jest skory do krytyki, a na docenienie z jego strony raczej nie ma co liczyć. Z jego tyrady staram się wyłowić sedno sprawy, a całą "soczystą otoczkę" traktuję jako jego świadectwo o nim samym, a nie o mnie. Po prostu są tacy ludzie, którzy sączą jadem, bo nie wiedzą, że można inaczej; nikt ich tego nie nauczył. Ale to bynajmniej nie oznacza, że to, co wygadują, warto brać do siebie.
  16. Może właśnie sęk w tym przyznawaniu się, a nie faktycznym występowaniu nieśmiałości? Nieśmiałość jak najbardziej dotyczy również kobiet, tylko raczej jest inaczej postrzegana w naszej kulturze. Niby mamy równouprawnienie płci, ale jednak nadal się oczekuje, że to mężczyzna "musi" być zaradny, wygadany, zabawny, a w relacjach damsko-męskich to przecież on "musi" wykonać pierwszy krok (a kobieta ma inne "musy", np. dbanie o wygląd, reputację, wychowywanie dzieci, opiekę nad innymi itd.). Nieśmiały mężczyzna ma mniejsze szanse na partnerkę, a nieśmiała kobieta (o ile nikogo nie spłoszy) prędzej, czy później zostanie "zagadnięta". I stąd też mogą się brać różnice w dokuczliwości nieśmiałości. (Trochę stereotypami tu "pojechałem", ale chyba wciąż one maja wpływ na postrzeganie tej kwestii w zależności od płci. ) Ta "inność" wcale nie musi być "gorsza" od tzw. "normy". Kiedyś sam miałem problem z tym, że nie wiedziałem co powiedzieć, cisza była niezręczna... aż w końcu dostrzegłem tego plusy. Owszem, niekiedy rzadziej się odzywam, ale za to, gdy już się odezwę, to przede wszystkim ludzie tych "rzadszych" słów chętniej słuchają (niż gdyby to był "słowotok"), a po drugie te słowa bywają trafniejsze, lepiej przemyślane. A gdy próbuję mówić coś "żywiołowo", bez chwili namysłu, to często kończy się to tym, że palnę jakąś gafę czy głupotę. Z patrzeniem w oczy również miałem kiedyś większy problem. Ale to też miało swoje plusy: "nie rozpraszały" mnie inne bodźce, jak choćby mimika twarzy, a za to mogłem lepiej się skupić na słuchaniu i dociekaniu sedna wypowiedzi. Ma to też swoje wady, bo ludzie odbierają to jako nieszczerość czy wręcz ignorowanie (jednak jeśli słyszą przemyślane odpowiedzi, ich obawa o bycie ignorowanym naturalnie znika). Z resztą, sam "nawyk" porównywania siebie z kimś innym może być bardzo szkodliwy. Od jakiegoś czasu, gdy złapię sam siebie na porównywaniu siebie z innymi, wtedy zmieniam to myślenie. Z kategorii "nie jestem taki, jak..." na "nie muszę się z nikim porównywać, bo sam dla siebie jestem kimś lepszym, niż byłem choćby rok temu, wciąż poznaję swoje mocne strony, z dnia na dzień coraz lepiej znam siebie i swoim własnym tempem dokonuję zmian we własnym życiu" itd. Jakkolwiek może to brzmieć dość egocentrycznie i narcystycznie, to nie o egocentryzm i narcyzm tu chodzi, ale o "odczepienie" siebie od różnych "skal porównawczych". Inni nie są mną, więc ich sposób na życie może nie być tak dobry dla mnie.
  17. Dzięki za dobre słowo. Możliwe, że terapia dla DDA to za dużo - w końcu znasz siebie lepiej, niż ja. W każdym razie masz w sobie te metaforyczne "głosy", które mówią: "musisz, rób tak, bo inaczej to jest źle, powinieneś..." One skądś się wzięły, a chyba nie jest Ci z nimi zbyt komfortowo, prawda?
  18. Nie możesz wrócić na te studia, gdy "staniesz na nogi"? Może jednak w tym fragmencie znajduje się źródło Twojego samopoczucia? Może to w domu rodzinnym nauczyłeś się przesadnej, wręcz wyniszczającej odpowiedzialności za innych? Może przejmowałeś odpowiedzialność za życie pijącego ojca, bo on sam się bał ją podjąć? I może wtedy nauczyłeś się, że potrzeby innych mają pierwszeństwo przed Twoimi? I może przez to nie czujesz się wartym siebie, bo w domu rodzinnym nie pokazano Ci, że sam w sobie jesteś wartościowy, a nie tylko wtedy, gdy dajesz z siebie? I może przez to odmawiałeś sobie nowych butów dla byłej? I może przez to, co czujesz nie możesz skupić się na nauce? I może przez to odczuwasz dyskomfort, gdy zamiast ofiarowywać pomoc, otrzymujesz ją? Myślę, że przydałaby Ci się terapia dla DDA, by przepracować ten niewdzięczny "spadek" z domu rodzinnego. Byś nauczył się kochać siebie.
  19. Jeśli dobrze rozumiem, jest w Tobie wiele żalu o niewykorzystane życiowe okazje, o tzw. "życiowego pecha". Gdyby nie pierwsza miłość, to być może skończyłbyś studia... i na pewno byłbyś w innym miejscu swego życia. Gdyby nie złamanie nogi, to ułożyłbyś życie inaczej... Tylko czy faktycznie jesteś aż takim "pechowcem", za jakiego się uważasz? Owszem porzuciłeś studia, ale byłeś w związku, który na pewno w jakiś sposób Cię wzbogacił, dał piękne chwile, doświadczenia w sferze uczuciowej. Złamałeś nogę i przez to nie mogłeś pracować, zaznałeś "biedy", ale w tej właśnie "biedzie" poznałeś prawdziwe oblicze swoich przyjaciół, którzy Ci pomogli i pomagają nadal. Jak to lubię powtarzać: życie nie znosi próżni i jeśli jedne drzwi się przed człowiekiem zamykają, to natychmiast otwierają się kolejne. I tak jest zawsze - utrata jednej okazji nie musi być "końcem świata", bo niemal natychmiast pojawia się inna. Sztuką jest ją dostrzec, docenić i wykorzystać.
  20. Tak odebrałem Twoje kontrargumenty, jako szukanie pretekstów do tego, by nie próbować. Możliwe, że się pomyliłem. (I właśnie dlatego tak często powtarzam "może", bo zakładam możliwość pomyłki z mojej strony. Stąd bardziej wysuwam sugestie i przypuszczenia, niż kategoryczne osądy.) Niekoniecznie tak musi być. Czasem spontaniczne działania mogą przynieść więcej korzyści, bo długie rozważania mogłyby spowodować przeminięcie okazji jakie daje życie. Potencjalnych trudności, na które miałbyś się przygotować może być multum. I dlatego jest mało realne, by udało się przygotować Cię na każdą z nich. Dlatego lepiej pozwolić, by one się najpierw pojawiły i później pracować bezpośrednio nad nimi, niż snuć przypuszczenia "co by było gdyby". Podjąłem próbę wzmocnienia Ciebie - szukałem Twoich mocnych stron i zalet, byś wyposażony w taki "kapitał" mógł odważniej podejmować wyzwania... a Twoja odpowiedź odebrałem jako kwestionowanie własnych zalet. W porządku, moja próba mogła być daleka od doskonałości i nietrafiona. W takim razie może oczekujesz innego wzmocnienia? Jakiego? Nie było moim celem obrażanie Ciebie. Jeśli tak to odebrałeś, przepraszam. Opierałem się na tym, co przeczytałem w tym wątku.
  21. @Rysieq, wg mnie źródłem Twoich problemów z samopoczuciem nie jest brak pieniędzy, tylko to, że wokół nich obudowałeś swoje poczucie wartości. Zdajesz się żyć ideą: "jestem tyle warty, ile zarabiam, ile posiadam". A przewrotne życie w ciągu ostatniego roku pokazało Ci, że pieniądze (czy ogólniej: wartości materialne) potrafią być bardzo ulotne, nietrwałe. W jednej chwili można zamienić samochód warty dziesiątki czy setki tysięcy w kupę złomu. Szybko zdrowie może popsuć się na tyle, że nie będzie można zarabiać miesięcznie pięciocyfrowych kwot, za to będzie rósł debet. Czym więc dla Ciebie mogłoby być to złamanie nogi przed rokiem? Źródłem problemów finansowych czy początkiem przewartościowywania swojego życia?
  22. @johnn, wybacz, że bardzo skrótowo odnoszę się do Twojej odpowiedzi, ale odnoszę wrażenie, że to, co napisałem traktujesz jako zadanie z poleceniem "zaneguj cały podany tekst" lub "znajdź kontrargumenty dla podanego tekstu". Teoretycznie moglibyśmy toczyć tę "szermierkę intelektualną" dłużej, tylko czy ona w jakikolwiek sposób przybliżyłaby Cię do działania? Zatem: czego oczekujesz? Co musiałoby się stać, byś poszedł do pracy? Co musiałoby się stać, byś zaczął działać w kierunku poprawy swego życia? Jeśli w/w zachowania miałyby kwalifikować do bycia gejem, to mogłoby się okazać, że gejów jest znacznie więcej, niż wskazują na to jakiekolwiek statystyki.
  23. Twoja dziewczyna widzi w Tobie wartościowego człowieka (bo w końcu z Tobą jest), więc dlaczego w przyszłej pracy nie mogliby Cię tak samo postrzegać? Jeśli nie masz zbyt bogatych doświadczeń w budowaniu relacji międzyludzkich... to nie nauczysz się ich w pełni inaczej, niż poprzez praktykę. Nawet jeśli sparzysz się raz, drugi... piąty... to z każdą relacją będziesz bogatszy o nowe doświadczenia. Może zacznij od pracy? Przełam się, walcz ze swoimi obawami i znajdź pracę dla siebie. Nie musi być "doskonała", za to możesz ją potraktować jako "poligon doświadczalny", na którym będziesz ćwiczył budowanie relacji międzyludzkich, a przy okazji zarabiał,przebywał między ludźmi (a nie w czterech ścianach domu). A gdy stwierdzisz, że to jednak nie to, poszukaj kolejnej - z pracą ślubu nie musisz brać. W każdym razie dąż do wyjścia ze swego "bezpiecznego schronienia" własnych obaw i lęków, dąż do bycia aktywniejszym w zmienianiu swojego życia, bo ono zależy od Ciebie! Chciej porzucić rolę ofiary, a przyjąć rolę "kowala swego losu"! Może "paliwem" do zmian byłoby dla Ciebie udowodnienie sobie i innym, że potrafisz tego dokonać? A może napędzać by Cię mogło docenianie tych zmian, stwierdzanie: dziś jestem w zupełnie innym "miejscu swojego życia", niż byłem tydzień temu? Znajdź takie "paliwo" dla siebie! Nie do przecenienia byłoby też wsparcie ze strony Twojej dziewczyny. Początkowo nie rozumiałem dlaczego jeden z terapeutów postawił warunek, byście nie rozmawiali o przeszłości. Ale może ten warunek był uzasadniony Twoim kurczowym trzymaniem się tej przeszłości do tego stopnia, że przestajesz żyć teraźniejszością i przyszłością?
  24. "Czym zastąpić relację z ojcem?" Myślę, że niczym nie da się jej zastąpić. Natomiast gdyby postawić pytanie: skąd czerpać wzorce męskości, gdy w dzieciństwie brakowało kontaktu z ojcem, to sprawa wygląda inaczej. Moja odpowiedź na tak postawione pytanie brzmi: z wartościowych męskich przyjaźni. Czyli z rozmów "o wszystkim i o niczym", robienia różnych rzeczy razem, wspólnego przeżywania przygód, wzajemnego wsparcia, zrozumienia i tej osobliwej "męskiej czułości" (która objawia się np. w: uścisków dłoni, żartobliwych szturchnięciach łokciem pod żebro, poklepaniu po plecach, czy wytarmoszeniu fryzury lub łysinki ). Jednocześnie zastanawia mnie to, co napisałeś o roli swojej matki. Angażowanie dziecka w godzenie dwojga dorosłych ludzi to ogromny bagaż emocjonalny dla tegoż dziecka, czyli w tym wypadku dla Ciebie. Dlatego też podejrzewam, że rodzice swoim zachowaniem mogli obarczyć Cię brzemieniem, z którym się teraz zmagasz. Wg mnie ta sytuacja nie jest tak czarno-biała, w której ojciec jest tym "złym", a matka tą "dobrą", bo oboje popełnili błędy. I nie jest wykluczone, że podświadomie winisz siebie... za ich decyzje. Może myślisz sobie "zawiodłem, bo nie namówiłem ojca do powrotu"? Godzenie rodziców nie jest rolą dziecka, tylko przede wszystkim samych rodziców (względnie terapeuty par). Uczestniczysz w psychoterapii?
  25. Jak się tego nauczyć? Przede wszystkim na terapii. A oprócz tego poszukaj w sobie to, co jest wartościowe i dobre, a co pomogłoby Ci uzmysłowić sobie własną wartość. Zacznij od "pozornych" drobnostek. Może umiesz przyrządzić tak przepyszną sałatkę, że znajomi nie mogą się Ciebie nachwalić? Może masz tak wspaniale rozwinięty zmysł estetyki i wyobraźnię, że potrafisz każde wnętrze zamienić w przytulną oazę, w której miło spędza się czas? Może jesteś spostrzegawcza i dostrzegasz to, czego nie widzą inni? Może masz talent do rysunku? Może świetnie gospodarujesz finansami, czasem, czy ogólnie różnymi zasobami? Może dzięki swojej wrażliwości lepiej rozumiesz innych? Twoich mocnych stron na pewno jest sporo, nawet jeśli obecnie trudno Ci je wskazać. Na pytanie: skąd inne osoby wiedzą, że mogą Cię tak traktować, odpowiedzią może być to, dlatego że wiedzą, że nie będziesz się broniła. A skąd to wiedzą? Bo widzą Twoją mowę ciała, widzą jak reagujesz w różnych sytuacjach, słyszą co i w jaki sposób mówisz. Taka ocena może przychodzić im o tyle łatwiej, że sami mają problemy z poczuciem własnej wartości i dogryzając innym, przez chwilę czują się "lepsi".
×