Skocz do zawartości
Nerwica.com

Neśka

Użytkownik
  • Postów

    160
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Neśka

  1. Jak ja... wiem, co czujesz... współczuje. Bo ja też nie potrafię nic z tym zrobić. I nikt nam nie pomoże... niestety;( Pozdrawiam.
  2. Witaj... Ja tak robię od kilku lat...tyle, że nie wymiotuję, bo po prostu nie potrafię... Całość trzymam w sobie, bo rzadko kiedy jestem w stanie się najesć... Z racji tego, że mój nastrój prawie zawsze jest obniożony to jem ciągle.... a poprawa nastroju nie zmienia nic, prócz chwilowych braków wyrzutów sumienia.... Ale skoro wymiotujesz, to koniecznie idź do lekarza! To faktycznie mogą być początkowe objawy bulimiii...i uwierz mi, nie jest to przyjemna choroba, a jak człowiek nauczy się jesć - wymiotować w koło macieja....szkoda gadać.
  3. U mnie z kolei pewien paradoks. Nerwicę miałam zawsze odkąda pamiętam - za bardzo stresowały mnie wszelkie kontakty międzyludzkie, szkoła, publiczne wystąpienia. Bałam się ludzi, ale to jeszcze nie paraliżowało mojego życia, bo poza tym było wiele rzeczy pozytywnych. Byłam młodą, ambitną, mającą marzenia dziewczyną, która wie czego chce, żyje tak, jak chce i wszystko było super. No ale czas i pewne wydarzenia zrobiły swoje - nerwica się "ujawniła" nie dając mi funkcjonować w najprostszych już nawet sytuacjach, no ale.... stałam się bardziej samodzielna w pewnych kwestiach. I mimo iż musiałam opanowywać ataki agresju, omdlenia, napady gorąca, zaniki pamięci itd. to zmuszałam się do rzeczy, których nie zrobiłabym za nic, jak ta nerwica była mniejsza. No ale do nerwicy doszedł "spadek nastroju", wycieńczenie i dziś wegetuję, nie mam marzeń, przyjaciół, życia jakie miałam. Nie cieszy mnie nic, siedzei patrzę w sufit. Tak więc poradzam zwalczanie tego cholerstwa w zarodku. A dzi
  4. Witajcie... Myślałam, żeby założyćnowy temat, lecz myślę, że zapytam tu, bo jest pokrewny... Ostanie miesiące sądla mnie koszmarem, bo po długich próbach wyjścia z tego wszystkiego znowu spadłam na dno. Czuję, że jest coraz gorzej, bo wyłączyłam już własne emocje na tyle, że powracają one tylko w chwili agresji bądź wielkiego żalu. Poza tym wegetuje na wszelki możliwy sposób. Był taki okres, rok temu kiedy podjęłam myśl o terapii grupowej. Poszłam do pracy, poszłam ponownie na studia z myślą, żeporaz kolejny zacznę wszystko od nowa. Czułam, że właśnie choroba odchodzi, że zapełniam tą wewnętrzną pustkę, że tworzę na nowo swoje życie. Ale jak w wielu historiach każdego z nas i to zaczęło upadać... pierwszy, drugi, dzisiąty raz. Wkońcu każdy dzieńznowu zaczął być walką chociażby o świadomeprzeżycie swojego istnienia. Mam pytanie do tych, którym się udało.. Czy był taki moment, kiedy powiedzieliście sobie dość i ...zaczęło być lepiej? Wiem, żesukcesy przychodzą z wielką pracą nad sobą, nad słabością... ale jak pracować nad uczuciami, zwątpieniem, beznadziejnością, jeśli nie da się wtedy wierzyć, że te małe sukcesy prowadzą do zmian? Jak szukać wiary w sobie nie mając jej; nie mając wsparcia i zrozumienia innych ludzi, nie mając tak naprawdę nikogo obok? Jak to zrobiliście? Czy naprawdę możliwym jest, by z czasem życie rozjaśniło się, nabrało koloró, by nie trzeba było oszukiwać samego siebie i wmawiaćsobie, że jest lepiej? Dziś trudno mi w to uwierzyć, choć wiele razy myślałam, że już tak jest.. Niestety... Życzę wszystkim wytrwałości, bo jesteście naprawde wielcy.
  5. Ja z kolei poszłam na studia i dawałam radę. Zauważyłam, że coś jest ze mną nie tak - zaczęło się od nadmiernej senności. Poem doszła nerwica, i obżeranie się. Potem lęki. Potem chaos i dezorientacja. Dotrwałam do końca drugiego semestru i zrezygnowałam przed ostatnim egzaminem. Dodam, że niegdy, ale o nigdy nie miałam problemów z nauką - lubiłam ją. Szukam przyczyn tego, co się stało do dzisiaj. Do wszytskiego doszło obwinianie się za ten stan rzeczy (narobiłam sobie masę długów, zerwałam wszytskie kontakty z ludźmi). Poczułam że cierpię na jakąs dziwną amnezję, bo przestałam pamiętać. Stałam się słaba i niedołężna. Zaczełam nauke w szkole policealnej. Oczywiście uciekałam, jak tylko się dało, ale że nie była ona dla ambitnych udało mi się ją skończyć (trwała rok). Myślałam, że jestem na dobrej drodze, ale dziś wiem, że moje życie polega na ciągłym zmuszaniu się, bo już nie mam w sobie pragnień. Dostałam się na studia moich marzeń i myślałam, że wszytsko się zmieni. Jednak jest coraz gorzej - czuję wstręt do wszystkiego. Zaczęło się od szkoły, skończyło na życiu. Nienawidzę żadnych ograniczeń, zorganizaowania i wolności też. Jestem bezpostaciowa.
  6. Neśka

    Niska samoocena

    Niska samoocena... czasem nie wiem, czy to, co czuję względem siebie jest nią właśnie prawdą... Wielkie ambicje doprowadziły do tego, że mój świat runął... Ambicje wymuszane przez otoczenie.. bo ktoś tak chce (rodzice, nauczyciele) Ciągłe szamotanie się między wymogami innych, a czymś czego nie potrafię nazwać. Własnych chęci od dziecka nie miałam, bo nikt nigdy nie okazał mi miłości. Ceniono tylko osiągnięcia - gdy one się skończyły, ja stałam się nikim. I ciągle wydawało mi się, że jestem wyjątkowa, bo mi się udaje. Gdy przestało się udawać, obok mnie nie było nikogo. I nie ma do dzisiaj. I nie wiem dziś kim jestem, nie wiem kim byłam. Mój umysł to jedna wielka czarna dziura. Funkconuje tylko, gdy po raz kolejny ktoś coś we mnie wpycha - sama nie potrafię myśleć. Wiem tylko jedną rzecz - nienawidzę siebie.
  7. Neśka

    Pełnia księżyca...

    No z tym ogrodnictem to się zgadzam. Mam nawet cały poradnik o tym, co kiedy siać i kiedy zbierać zgodnie z kalendarzem księżycowym. I podobno to jest prawda
  8. Od października 2005, aczkolwiek zaczynało się już w klasie maturalnej. Lekkie ataki nerwicy i tyle. Potem zmiana miejsca zamieszkania, strach, samotność. Z czasem uciekałam od rzeczywistości w łózko i lodówke, bo nic innego nie miałam. Zaczęłam się bać, trzepać bez przyczyny, mdleć. Mogłam spać całymi dniami. Unikałam ludzi, rozmyslałam, walczyłam ze sobą. Szukałam wsparcia - nie znalazłam. Mój świat runął, zwątpiłam we wszystko. Bałam się i nikt nie chciał mnie poprowadzić za rękę, a sama nie potrafiłam pójść. Odblokowały się we mnie lęki z dzieciństwa. Zostałam kompletnie sama - bez własnej osobowości, z dziurami w mózgu, z kimś kogo w lustrze nie poznawałam. Zaczęłam tracic pamięć i kontakt z rzeczywistością. Przestałam odróżniać to, co jest prawdą od tego, co nią nie jest. Było mi i tak wszytsko jedno. ;(
  9. Myślę jak Koziorozec72... Nic dodać, nic ująć. Poza tym uważam, że "Coś" jest, a forma przedstawiania tej siły jest już tworem człowieka. Czasem obwiniam się za to, że w nią zwątpiłam, bo dziś zapewne byłoby mi łatwiej. A tak zdana sama na siebie motam się między tymi wszytskimi teoriami...
  10. Ja musiałam mieć skierowanie, choć wyczyałam, że aby iść do psychologa go nie trzeba. Ale odstwaili mnie za pierwszym razem z kwitkiem, mówiąc, żebym przyszła ze skierowaniem. Pozdrawiam.
  11. Witaj! Idź z tym do specjalisty - nic na tym nie stracisz... Idź do psychologa - rozmowa z nim Ci nie zaszkodzi, a uda Ci się inaczej spojrzeć na Twój problem. Poza tym zaproponuje Ci co z tym zrobić dalej. Nikt chyba nie doradzi Ci lepiej jak dobry psycholog. Owszem, możesz porozmawiać ze znajomym, ale zastanów się, jak on odbierze Twój problem. Bo może wysłuchać, ale na tym poprzestanie, a Ty będziesz musiał coś uczynić. A obawiam się, że tego nie powie - no chyba, że zaproponuje Ci wizytę u psychologa, a więc na to samo wyjdzie :) Warto tam się udać - to żaden wstyd. Takie moje zdanie. Pozdrawiam serdecznie!
  12. Blackwith...myślałam i ciągle myślę. Bo wydaje mi się, że byłoby to pomocne. Ale nie mogę się za to zabrać, bo moje wahania nastroju powodują, że raz wydaje mi się, że dam radę bez tego i że wiem wszystko, co chciałabym wiedzieć, a innym razem zapominam o tym, że może byc inaczej i myślę tylko o tym, jak zakończyć to cierpienie. Ale mam nadzieję, że Tobie się uda, bo ja zdaję sobie sprawę, że to jest pomocna forma w leczeniu. Trzymam kciuki! :) Dżejem, a wiesz, że to samo powiedziałam wczoraj swojemu chłopakowi. Po wielu "akcjach", jakich był śwaidkiem nie umiałam mu wytłumaczyć co mi jest. Dałam mu fragment artykułu do przeczytania, bo tam dokładnie pisze, co czuję. I powiedziałam... to, co tu przeczytasz to JA. Niezłe.... Dziękuję Wam:)
  13. Neśka

    Moje problemy

    Oj nie myśl tak - dwuletni wyrok... to nie tak. Sam się męczysz myśląc w ten sposób. To nie chodzi o to, czy studia sa dla Ciebie ciężarem - ja też lubiłam swój kierunek. Myślałam, że wiem o sobie wszystko, że wiem, czego chcę. Ale jak myślałam z Toba może byc inaczej. Uwierz mi - prawdziwa świadomość wagi problemu może pomóc, bo wtedy z większym spokojem możesz podjąć jakieś działania, które trochę Ci ulżą . Spróbuj na to popatrzyc inaczej. Dwa lata - zapewne w dużym mieście, gdzie jest masa ludzi. Jeżeli boisz się samotności spotkaj się z kimś z forum (jest taki dział o miastach), bo zawsze można sobie o czymś pogadać, a to jest czasem w pewych przypadkach lepsze od terapii. I nie wmawiaj sobie, że tu jest źle i tylko wyjazd skończy ta mękę. Z takim nastawieniem nie zawsze można być szczęsliwym, bo człowiek nie wie, gdzie go jeszcze życie zaniesie. Spróbuj się nauczyć korzystania z tego, co masz w chwili obecnej. W zyciu nie ma nic wazniejszego niż nastawienie, a z takim sam siebie unieszczęśliwiasz. Nie ten kraj, nie Ci ludzie, nie ta atmosfera, lecz Twoje nastawienie. I przepraszam za szczerość, ale tak mi się wydaje. Ty oczywiście możesz sądzic inaczej.
  14. Neśka

    Moje problemy

    Hej! Po przeczytaniu Twojego posta trochę sobe powspominałam. Byłam w podobnej sytuacji tyle, że stałam między decyzją o pozostaniu na uczelni, którą mogłabym ukońzyć bez problemu, a powrotem do domu, który wydawał mi się jedynym szczęsciem, jakie mam w życiu. Wiarę w moje studia także pokłądali rodzice, a ja chciałam mieć dobre wykształcenie i ją ukończyc. Ale czułam, że na studiach ymrę - włąśnie wśród ludzi z którymi nie miałam o czym rozmawiać, w otoczeniu które powodowało, że miałam ochotę walnąć tym w cholerę, zasnąć i się ie obudzić. W ciągu jednej nocy podjęłam decyzję - został mi jeden egzamin do zdania, a ja spakowałam manatki i pojechałam do domu myśląc, że teraz będę szczęśliwa.. I co? Nie jestem! Nie jestem, choć myślałam, że tato życie było powodem moich depresyjnych naastrojów. Dziś ząłuję... też zostały mi dwa lata i trzeba było jeszcze trochę wytrzymać (też dwa lata) i potem żyć po sowjemu i robić co się chce. Nie chcę doradzać, bo wiem, że każdy jest inny. Ale czasem depresja atakuje z jednej strony, a potem przenika wszytsko, co robisz. Dlatego także zalecam wizytę u psychologa . I znalezienia siły na to, by jeszcze trochę powalczyć, bo jak wyżej napisano - ten czas szybko minie.. Pozdrawiam serdecznie!
  15. Dziękuję Wam za wsparcie....:* Po dokładnym i dogłębnym przeczytaniu tego artykułu o borderline uświadomiłam sobie wiele rzeczy. Staram się pocieszac, że samo uśwaidomienie sobie uz wiele znaczy - przynajmniej w takich chwlach, jak ta, kiedy czuję, że to, co mnie dotknęło nie jest odosobnionym przypadkiem. Wiem, że nie mozna się poddawać, ale sami wiecie, że sa dni, kiedy jest nam wszytsko jedno. Ja wtedy prowokuję los myslami i czynami, bo po prostu chcę zniknąć. Zaraz po tym potrafię zmienić swoje nastawienie o 180 stopni i cieszyć się z życia, poczuć się dowartościowana po to, by znów dopuścić do siebie myśli o bezsensowności ludzkiego istnienia. No bo po co to wszystko? I tak wygląda moje życie - motam się między emocjami, nad którymi nie panuję i których nie chcę. Od gniewu i agresji do apatii, płaczu w poduszkę i wegetacji emocjonalnej.To tak bardzo męczy.... Twój optymizm podniósł mnie na duchu i tak bardzo się cieszę, gdy wiem, że ktoś sobie z tym radzi i że mu się to udaje... Ta nadzieja, że się może udac czasami jest zaraźliwa:) Dlatego trzymam za Ciebie kciuki, bo masz rację, że swój stan trzeba zaakceptować. Gratuluję, że choć z trudem to udaje ci się to. Ja narazie nie potrafię, bo nie chcę tego zaakceptować, bo to nie jest "moje". Tak przynajmniej czuję... Może to się kiedyś zmienie? Nie wiem. Idę do pracy pooglądac kilka parszywych twarzy. Pozdrawiam :)
×