Niewiele myśląc założyłam ten temat, bo właśnie w tym momencie przebrała się miarka i przy okazji chciałam sie przedstawić w tym temacie. Nazywam się Maja, ogromnie boję się życia i mam 14 lat.
Może mój problem wyda się strasznie niepoważny, ale mi rujnuje życie.
Zaniedbałam swoje życie, przynajmniej tak przeczuwam. Zawsze tak czułam, gdy marnowałam swoje najlepsze szanse, a akurat dzisiaj dostałam panicznego ataku przed wszystkim, paranoidalnie zaczęłam bać się ludzi.
Narazie jedynie kogo akceptuję to jest moja mama, ale i tak nie mam z nią dobrego kontaktu. NIGDY nie zauważyłaby mojej depresji, jakiegoś lęku, złego samopoczucia, albo sznyt. Co gorsza nie wysłałaby mnie do psychologa albo psychiatry, zresztą ona uważa,że zawsze byłam taka, jaka teraz jestem.. Co ? Ja byłam apatyczna? Chorobliwie nieśmiała? Zamknięta do granic niemożliwości?
Mylne z prawdą.
Może cofnę się do swojego dzieciństwa. Jako dziecko nie miałam problemów z nawiązywaniem kontaktów z ludźmi, zawsze byłam wesoła, otwarta, odważna, otoczona koleżankami i kolegami. Niczego i nikogo się nie bałam, umiałam rozwiązać wszelkie problemy, które teraz okazałyby się być niemożliwe do pokonania. Nie muszę wspominać, że dzisiaj jest zupełnie odwrotnie niż te ok. 5 lat temu ? Na dodatek z roku na rok ten stan zaczął mi się drastycznie pogarszać. NIENAWIDZĘ ludzi! Wierzę, że życza mi źle, że też mnie nienawidzą, choć fałszywie udają przyjaźń.
Te myśli mnie tak zdominowały, że nie potrafię nawiązać rozmowy z kimkolwiek, bo od razu moja nieśmiałość się ukazuje i staję się nerwowa.
W ten sposób krok po kroczku uświadomiłam sobie, że mogłabym mieć depresję. Chociaz sobie jej nie wmawiam, NIE CHCE JEJ MIEĆ, tylko chcę normalnie, szczęśliwie ŻYĆ, a nie istnieć. Chcę być normalna. Wszyscy moi znajomi myślą, że jest ze mną wszystko w porządku, że się nie przejmuję swoim charakterem i że mi wszystko pasuje, tak jak jest. A DLACZEGO TAK SIĘ STAŁO? Ponieważ jak poznałam większość w 1 klasie gimnazjum nałożyłam "maskę", której nie zdejmowałam przez pół roku. Powoli zaczynała wygasać, bo nie mogłam zawsze być sztucznie "nakręcona" , radosna, uśmiechnięta, rozgadana. Po prostu na siłę starałam się być duszą towarzystwa. Udawało mi się to, ale powoli wracało moje prawdziwe JA i w ten sposób sprowadziło na ziemię. Jeszcze z negatywniejszym skutkiem. Raczej nikt się ode mnie nie odwrócił, to ja się odrwacam od wszystkich. Zerwałam kontakty, które mnie najbardziej męczyły i sprowadzały największą panikę.Choć ciesze się, że nie ograniczyłam liczby swoich przyjaciół do ZERA. Mam jedną przyjaciółkę, na której mi okropnie zależy ( i tylko na niej) , a wszystkich innych totalnie olewam. Tylko ona zna moje prawdziwe JA i jeszcze nie uciekła .
Potrzebuję dobrego psychologa, tak sądzę. Gdzie go znajdę, jak nawet własna matka nie dopuści sobie do mysli, że jej córka chce się leczyć? Błagam... Odpiszcie. Naprawdę mi zależy na Waszych radach, ponieważ jeszcze nie straciłam kompletnie nadziei na ŻYCIE. Nie istnienie.
Zaniedbałam to.
Jestem zmęczona tym wszystkim. I w szczególności ludźmi, moją fobią przed drugim człowiekiem i jakąkolwiek rozmową z nim. A moze lepiej by było, gdybym... ?
Przynajmniej skończyłabym tą swoją męczarnię.