Skocz do zawartości
Nerwica.com

lublinianka

Użytkownik
  • Postów

    45
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez lublinianka

  1. umieram z nerwów,z powodu koszmarnego doła, ze stresu....za 10 dni mam egzamin na prawo jazdy i nie dosc, że jestem kierowcą do d...., to jeszcze nerwy mnie zjadają. nie chce mi się nic. pewnie wyda Wam się to błahy problem ( zwłaszcza przy problemach Pstryk - trzymam kciuki!!!!), ale dla mnie to koszmar
  2. Supermoniczka- jakbym czytała swoje słowa...kurcze, na forum jestem od dawna ale chyba pierwszy raz tak naprawdę uważnie przeczytałam to podforum...i szkoda, że tak późno, bo może to, co brałam za objawy depresjii, fobii społecznej stałoby się jasne od razu....tez miałam 2 wypadki samochodowe:pierwszy to potrącenie jako dziecko i tez jak Ty całkiem dobrze dawałam sobie z tym radę. Drugi jako pasażer, w którym zginęły bliskie mi osoby. to, jak silnie to na mnie działa wiedziałam już długo, ale dla mojej rodziny stało się to jasne teraz, gdy praktycznie wymusili na mnie rozpoczecie kursu na prawo jazdy. Odczuwam wręcz paniczny lęk, ryczę non-stop, rodzina, instruktorzy uważają mnie za nienormalną.....koszmar. assemblage- wiem, co czujesz. tez mam miliony obaw, że komuś zrobię krzywdę, rozjadę itp. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się bez strachu myśleć o jeździe samochodem....
  3. scrat, chłopie nie ma się czym przejmować. Ja zdałem za 7 czy 8, już sam nie pamiętam... Tyle że mnie wykańczała presja rodziny, za każdym razem przed egzaminem słyszałem,, tym razem musisz zdać", a jak nie zdałem to było ,,no jak można było zrobić taki błąd", więc na egzaminach dostawałem takich lęków,napięcia że głowa mała. W sumie ludzie(znajomi) bez nerwicy, czy takich problemów też zdają za 5-6-7 razem... Trzeba o ile to możliwe przyjąć to na spokojnie i próbować dalej,- do skutku. na mnie rodzina wywarła presje zmuszając mnie do kursu....nikt nie rozumie, że jazda wywołuje we mnie paniczny lęk i wracają wspomnienia z wypadku samochodowego, który kiedyś przeżyłam.....w dodatku jazda mi idzie fatalnie, więc nie widzę sensu chodzenia na kurs, nawet nie łudzę się , że zdam na egzaminie (pewnie nawet nie będę miała odwagi do niego podejść), ale ciągle słyszę, żę "jestem głupia, kto nie chce prawka"
  4. piszę tu kolejny raz...już dwa miejsca pracy później....z depresją, nerwicą, nadwrażliwością jest bardzo cięzko żyć....rozumiem Was doskonale, gdy piszecie, że czasem sami odsuwamy od siebie ludzi, a potem faktycznie: kilka razy odrzucone zaproszenia przestają w końcu padać....ale też kwestia ludzi-już chyba wolę być nadwrażliwa czy znerwicowana 9jak niektórzy z politowaniem i głupimi uśmieszkami zwykli mawiać) niż być chamem, co ma wszystko i wszystkich w d... po zakończeniu stażu, mimo iż był(jak sami wiecie z moich postów) bardzo trudny dla mnie okres, okazało się, że zostały mi znajomości, nawet mogę rzec że przyjaźnie (dopiero potem okazało się, że dla niektórych moja obecność dużo znaczy, że doceniają, ze potrafię wysłuchać, doradzić itp.). truskawko- rozumiem Cię, też staram sie sobie tłumaczyć, ze pewne sprawy trzeba ignorować, nie przejmować się tak, ale sami wiecie, jak z tym jest... teraz moja sytuacja jest zupełnie inna- chyba znalazłam sposób na doła, na nerwowość, nieśmiałość, nadwrażliwość i jest podobny do Twojego truskawko- staram się szukać wyzwań. Możedla kogoś to nie nic trudnego, ale od czasu stażu dwie podjęte prace polegały na ciągłym przełamywaniu tego, co dla mnie było najtrudniejsze. Myślę, że dzięki temu zmieniamsię, dojrzewam w sobie. Pomaga mi to. Ciągle są dni, gdy czuję się samotna i to bardzo, ale z pewnymi rzeczami próbuję sobie radzić czasami z większym, czasem z mniejszym sukcesem, ale przynajmniej się nie poddaję. ufff-wreszcie wyrzuciłam to z siebie jeśli dalej to czytacie to dzięki Wam również, bo bo nic tak nie pomaga jak zrozumienie drugiej osoby, która sama wie, o czym mowa.
  5. jakiś czas temu ( ponad rok, może prawie dwa lata temu, byłam jeszcze na studiach) na tym forum, ja pisałam to, co Ty princesita....wygłoszenie referatu to był koszmar, najgorsze było drżenie rąk, którego nie potrafiłam opanować.przed przydzielonym referatem (jeśli nie udao się wymigać, a robiłam wszystko, żeby nie dać sie "wkopać" w referat) na długo przeżywałam i stresowałam sie. wiem, co czujesz, bo przeszłam przez takie samo piekło. najgorsze były praktyki nauczycielskie, strach przed stanięciem przed klasą-koszmar, zresztą może niektórzy jeszcze pamiętają jak pisałam posty pełne lęku. nienawidziłam studiów, bo wychodziłam na idiotkę, mimo, że byłam przygotowana, jestem inteligentna a wszystko dlatego, że wolałm nie mówić nic, niż zostać wyśmieną.ale potem....ku własnemu zdumieniu pracuje teraz jako nauczyciel. pierwsze lekcje to był koszmar, dwa tyg przed pierwszą lekcją miałam rozstrój żoładka i mdłości na myśl o tym, a pieć min przed wejściem do klasy aby sie przywitać z ucznimi pierwszego dnia prawie uciekłam sprzed drzwi...ale teraz nie boję się, ręce mi nie drżą i idzie mi bardzo dobrze, nawet hospitatorzy chwalą moje opanowanie itd. pewnie nadal sie czasem denerwuję, ale wypracowałam sposób radzenia sobie...otóż najpierw ćwiczyła przed bliskimi, najczęściej siostrami, czasem nawet do lustra lub gdzy miałam naprawdę fataly dzień i bałam się wszelkiej krytyki, to nawet do wyobrażonej osoby...po drugie w czasie mówienia jak mam mozliwość to chodzę, poruszam się - rozładowuje to mój stres, po3 - staram sie stać- kiedyś ze względu na ręce unikałam tego jak ognia i wolałam siedzieć, ale teraz daje mi to jakby pewną władze - słuchacze siedzą a ja jakby na nimi stoję. uczę w l.o dla dorosłych a oni szybko wyłapują wszelkie wpadki, więc to pomaga. spróbuj, może Tobie to też pomoże. wierzę w Ciebie mocno i trzymam kciuki.
  6. Takie Twoje 100 dni Napoleona. Tylko Ty nie zaliczysz Waterloo Popieram Bethi-być może po prostu dobrze wywiązujesz się z obowiązków, a współpracownicy obawiają się, że mogłabyś zająć ich miejsce? Trzymajcie jutro ( i każdego następnego dnia) za mnie kciuki...boję się tej atmosfery tak bardzo, że dostaję rozstroju żołądka....czuję że oszaleję z nerwów, ale co ma być to będzie
  7. Goplaneczkadzięki :* Na staż sie zdecydowałam, bo miał dawać szansę na zatrudnienie, potem okazało się, że tylko teoretyczną, a zresztą nawet jakby chcieli mnie zatrudnić, to nie wiem, czy ja bym chciała pracować w takiej atmosferze. Niestety muszę jeszcze wytrzymać dokładnie 100 dni w pracy, bo zerwanie stażu = zła opinia od pracodawcy, konsekwencje finansowe itp. Zastanawiam się tylko, po co ludzie się tak zachowują. rozumiem, że nie muszą mnie lubić, (choć nic złego im nie zrobiłam, pracuję więcej od nich, bo muszę i za nich wykonywać dużo rzeczy; zresztą to nie tylko mnie tak traktują, mnie poniżają otwarcie, a siebie "po cichu"- twarzą w twarz są mili a za plecami żarty, komentarze itd.), ale bez wprowadzania takiej atmosfery wszystkim lepiej by sie pracowało. Czy ktoś mi to może wytłumaczyć?
  8. pomyśleć, ze założyłam ten topic i po1 myslałam, ze jest go usuną bo może to moje odosobnione odczucie z tą samotnością a tu proszę ile ciekawych wypowiedzi sie pojawiło po2 dawno tu nie zaglądałam akurat trafiłam na post Goplaneczki i kurcze, jakbym czytała własne myśli...ostatnio mam kiepską sytuację, rozczarownai związane z pracą ( a właściwie stażem, a właściwie piekiełkiem nazywanym stażem), co może parę osób już wie po przeczytaniu kilku moich postów w tematach "Jęczarnia..." i "boję się ludzi (trauma po mobbingu). Właśnie tak teraz o sobie myślę, zreszta wkleję swój post z innego topicu: Jednak w pewnym stopniu (tylko nie zrozumcie mnie źle) pociesza mnie myśl, ze nie tylko ja mam problem z samotnością. Zresztą czytajac forum zaczynam rozumieć, ze może to trochę wina depresji, postrzegania świata i nieumiejętności cieszenia sie tym, co mam. Z drugiej jednak strony myślę, że nigdy nie zrozumiem ludzi. W pracy dużo lepiej by się pracowało, jakby atmosfera była inna. Nie wiem, czemu przyczepili się do mnie. Teraz rozumiem, że byłam głupia skoro liczyłam na jakieś głębsze znajomości, ale na tolerancję lub szacunek zasługuje chyba każdy. Ta resztka godności we mnie krzyczy, że skoro to "tacy" ludzie, to nie zasługują na to, by się nimi przejmować i powinnam mieć ich głupie żarty gdzieś, ale z drugiej strony spędzam tam codziennie 8 godzin i czasem mam wrażenie że nie dam rady ani chwili dłużej.
  9. duchociasna.kaczko rozumiem Cie doskonale. sama jestem po studiach humanistycznych i przeżywam koszmar. pracy - zero. jestem teraz na stażu i totalny horror. jestem tanią siła roboczą (za 400 parę zl/mies. pracuje 8 godz dziennie) i nie mam nawet czasu na przerwę. gdy ktoś w pracy wprowadzil mnie w błąd przez co popełniłam b łąd wina spadła na mnie (pisałam o tym w topicu "Jęczarnia..."), przeprosiłam i niby było ok. wydawało mi się, że pracują ze mną (sa na etatach lub umowach)sympatyczne osoby aż wyszła prawda....po pewnym zdarzeniu okazało się, jacy są naprawdę....nikt sie do mnie nie odzywa, chamsko żartują ze mnie....koszmar....zaczynam myśleć, że to ja jestem nienormalna - bo prawie nie mam już znajomych. starzy albo wyjechali do Anglii albo mają już własne rodziny i zero czasu na spotkania a jeśli już, to uważają, że moje problemy są wydumane, bo "utzrymanie domu, ciąża to są prawdziwe problemy, a nie brak dobrej pracy jak się nie umie znaleźć". mam jedną naprawdę cudowną przyjaciółkę, która doradzi, zawsze wysłucha, ale po studiach wróciła do rodzinnego miasta (daleko) i mamy tylko kontakt tel i przez gg. Mam też bardzo dobrą znajomą, ale ileż można zadręczać innych tylko problemami. Myślałam, że w pracy poznam nowych, fajnych ludzi, ale nic z tego jak sie okazuję. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam w tej atmosferze wrogości. Już zaczynam myśleć, że to moja wina, naprawdę jestem zerem, tak jak o mnie mówią i myślą...
  10. mam tak samo...ja mam bardzo "rozrywkowych" i towarzyskich współpracowników, a ja tak nie potrafię, więc najczęściej nawet jak jest chwila przerwy to siedzę sama. jak już próbuję coś zażartować jak oni, to mam wrażenie, że nikt się nie śmieje, tylko takie dziwne porozumiewawcze spojrzenia. Może piszecie że jestem przewrażliwiona, ja też tak myślała, dopóki nie okazało się że u nas w pokoju (jest nas 5 osób) jedna jest wyjatkowo nielubiana przez resztę i o tym wie, chcoć ja bym nigdy tegoi nie podejrzewała, bo jest miłą, sympatyczną, zabawną i chętną do pomocy osobą. Jest starsza od reszty (mogłaby być naszą matką), ale nigdy nie dała tego odczuć. Mimo to jej nie lubią. Boję się, że mnie też. Niby to nic, ale nienawidzę odczucia odrzucenia. znajomi mi mówią -"no to co, praca to nie całe życie" ale jestem tak ponad 8 godz dziennie a na dodatek to naprawdę moje całe życie, bo nigdzie poza tym nie wychodzę. jestem niczym odludek. Moi znajomi ze studiów albo powracali do siebie (moja przyjaciółka jest blisko Kielc) lub pojechali do Anglii albo mają własne rodziny. czuję że będzie coraz gorzej.
  11. hejka, pocieszam wszystkich załamanych...dobrze wiem,co czujecie.... nie wiem, czy kogoś to w ogóle obchodzi, ale rozmawiałam z kierowniczką, super babka, wyrozumiała i w ogóle i chyba nawet wszystko się dobrze skończy.... a wracając do Waszych postów....przepraszam, że tak zbiorowo do wszystkich, ale: rodzina - ja tez zawsze zazdrościłam innym ich fajnych relacji rodzinnych,bo u mnie...no cóż, kolorowo nigdy nie było... miłośc - też w sumie nigdy nie miałam nikogo, też mówią że jestem niebryzdka, ale albo się wycofywałam (choć sama nie wiem dlaczego) albo żle lokowałam swoje uczucia lub to nie był taki prawdziwy związek tylko jakaś chora relacja. już nawet pogodziłam sie z tym, ze już zawsze będę sama, pogodziłam się nawet z tym, ze nie będę miec dzieci (kiedyś nie chciałam, teraz z zazdrością patrzę na ciężarne przyjaciółki lub kobiety pchajace wózki). czasem tylko boli ta społeczna tendecja : sam+gorszy. na imprezy typu sylwester czy wesele albo nie idzie się samemu albo sadzaja człowieka z przygłuchą babcią, bo ktoś musi dotrzymać jej towarzystwa a reszta ma pary.przestaje sie uczestniczyć w rozmowach, bo "co ty wiesz o pieluchach/wózkach/załatwianiu spraw zw. ze ślubem itp". rodzina najpierw w każdych świątecznych życzeniach życzy 'fajnego chłopaka/męża", potem "WRESZCIE fajnego chłopaka/męże" a potem już nic i tylko kiwa z politowaniem głową. dół, dół, dół.
  12. za to kocham to forum- każdy każdego wspiera i nikt nie mówi "o rany, ale przynudza i smuci". wszystkim i sobie życzę pokonania smutku, obyśmy powyłazili z najgłębszych dołów i przed sobą widzieli tylko same wzniesienia lub równiny
  13. Moniczko a może rozwiązaniem byłaby zmiana leków??ja biorę Logest - na regulację cyklu i nie mam po nim żadnych dolegliwości.w dodatku ma minimalną ilośc hormonu, więc jest bezpieczniejszy dla zdrowia.idź do swojego lekarza i pogadaj z nim, powiedz jak się czujesz po leku i zapytaj o zmianę tabletek.
  14. kurcze, nerwy mnie chyba zjedzą...a w głowie rodzi się milion czarnych scenariuszy:nawrzeszczy na mnie, wyśle do dyrektora, dostanę złą opinię po zak. stażu, wywali mnie. z drugiej strony myślę : no i co z tego, jak nie powiem i się wyda to i tak będzie tak samo albo i gorzej. w nocy chyba oka nie zmrużę ze zdenerwowania.
  15. dzięki za radę.w poniedziałek pogadam z kierowniczką, trzymajcie kciuki.
  16. pewnie zawracam Wam głowę własnymi głupimi problemami, ale komuś musze się pożalić, a nie mam komu (rodzina bagatelizuje wszystko)...długo sie nie odzywałam na forum, jakoś udało mi się skończyć studia, nawet z dobrym wynikiem. "obrona popisowa"(zwłaszcza przy mojej fobii związanej z publicznymi wystąpieniami i chorobliwej nieśmiałości). teraz nie pracuję (brak pracy w zawodzie lub kiepskie oferty), więc jestem na stażu. już pierwszego dnia dostałam nawał pracy. teraz mam obowiązki obarczone dużą odpowiedzialnością(praca przy bardzo ważnych dokumentach). dostaję za to 400zł z hakiem. pracuję 8godzin dziennie w ogromnym stresie. wpółpracowników mam fajnych, ale baaaardzo towarzyskiech i przy nich czuję sie jak jeszcze większa dziwaczka.mimo, ze chętnie pomagają i tłumaczą, to nie zawsze są mogą, maja czas lub są w pobliżu. i...stała sie rzecz straszna....popełniłam błąd w pracy. na razie jedna rzecz się wyjaśniła i nic takiego się nie stało, ale jeszcze trzy rzeczy są o których wiem ja. nie wiem, co robić. czy iśc do kierowniczki i przyznać się, że sie pomyliłam (to było w ciagu dwóch pierwszych dni, gdy pracowałam samodzielnie) czy czekać aż może samo rozejdzie sie po kościach tak jak ta jedna sprawa. nie wiem, co robić??? to nie tak, że jestem tchórzem i nie chcę przyznac się do błędu, tylko sama myś o tej rozmowie napawa mnie przerażeniem. boję sie też, że znów popełnię błąd (choć teraz już wiem, co i jak sie robi, wtedy nie wiedziałam). boje się też, ze jak kierowniczka będzie patrzec mi na ręce, to będzie jeszcze gorzej, bo wtedy już na pewno się pomylę. współpracownicy też popełniają błędy (niektóre podobnego kalibru, ale kryją sie nawzajem). co robić??/ta niepewnośc mnie zabije, o ile depresja nie zrobi tego pierwsza.
  17. Tomku, Marto - ślicznie razem wyglądacie. gratuluję Wam, że znaleźliście siebie i macię tą drugą połówkę, która nie dosć, ze kocha to jeszcze jak nikt rozumie Wasz problem. życzę Wam, oby tak było już zawsze a sobie znalexienia kogoś takiego. Pozdrawiam
  18. Błagam trzymajcie za mnie dziś kciuki. Dziś jeden z wspomnianych referatów. Od 15:30 do 17. Już chciałabym, żeby było po, bo oczywiście zrobię z siebie idiotkę. Kolejny referat w środę.
  19. Może moderatorzy usuną ten temat, ale czuję, że muszę o tym napisać, bo inaczej zwariuję...ostatnio mam uczucie zupełnej pustki i samotności...owszem, niby mam wokół siebie pełno ludzi, pełno znajomych, przyjaciół, ale tak naprawdę czuję się sama....w dodatku to uczucie rozczarowania, gdy ludzie uważani za przyjaciół nagle okazują się obcy, zawistni, egoistyczni i interesowni...wtedy jakoś jest chyba tak, że przestaje się dostrzegać nawet tych prawdziwych, szczerych........ dzis mam wyjatkowo zły dzień....dzis jest coś na co bardzo czekałam, a mimo to musiałam z tego zrezygnować.... boję sie tej pustki wokół mnie, boję sie, że wkrótce całkiem mnie pochłonie i mnie już nie będzie..............................................
  20. hmmm....cięzko jednoznacznie stwierdzić, generalnie czasem zdarza się, ze ręce trzesą mi się np. w domu też, ale wynika to z chorej tarczycy i jest to jakby "inne drganie" - nie tak zauważalne dla innych i dla mnie też - nie przeszkadza mi w zyciu, a takie "trzęsienie" o jakim tu mówimy to w sumie zdarza mi się tylko w jednym jedynym przypadku - gdy wygłaszam referat i trzymam notatki w rękach.
  21. Dziwię się, że dopiero teraz znalazłam ten temat. Przecież on jest o mnie!!! jak byłam dzieckiem uwielbiałam występować publicznie, nie miałam tremy, a jeśli nawet to było to motywujące uczucie... potem miałam dwa wypadki, dosyć ciężkie obrażenia głowy... i potem w okresie liceum coś się zmieniło...zaczęłam bać się odzywać publicznie, nawet jeśli głos miałam zabrać wśród przyjaciół,a już wygłaszanie referatów - koszmar!!! ręce mi się tak trzęsły, że nie mogłam utrzymać w nich notatek, więc potem próbowałam się uczyć referatów na pamięć, ale nawet gdy w domu doskonale umiałam, to potem miałam taką pustkę w głowie, że mogłam przypomnieć sobie tylko jedno, dwa zdania. wszyscy w domu pocieszali mnie, że to minie..więc zgodnie z zainteresowaniami poszłam na wymarzone studia - polonistykę. ale przebrnięcie przez konieczne praktyki w szkołach było koszmarem. Postawówka jakoś jeszcze poszła, gimnazjum też, w tym roku jakoś przebrnęłam przez liceum. Szczerze mówiąć nawet było fajnie, poszło mi dobrze, ale to byli obcy ludzie,na zajęciach jest gorzej. na studiach - wygłoszenie jakiegoś referatu - porażka!!! mam wrażenie, że robię z siebie pośmiewisko i tak jest - ręce mi strasznie drżą( nawet nie mogę utrzymać kartek i nic z nich odczytać (jak o tym teraz myślę, to nawet tomnie śmieszy, ale " na żywo" - koszmar!!!), ludzie się patrzą, komentują to(niektórzy nawet nie cicho, ale głośno, co jeszcze bardziej"wybija z rytmu", a ja nie umiem nic z tym zrobić. doszło do tego, że przestałam się zgłaszać do wszelkich wystąpień. mam wrażenie, ze coś mnie omija. Bo owszem lęk jest straszny, ale chciałabym czasem pokazać, że coś wiem, bo dane zagadnienie mnie interesuje, ale przez ten lęk, w końcu siedzę cicho i wychodzę na kogoś, kto na niczym się nie zna i przez to tez mam gorsze wyniki w nauce niż inni. poradźcie coś proszę. może dla Was wyda się to głupie, ale czuję że już nie potrafię sobie dłużej z tym radzić. Nawet bliscy już mnie nie rozumieją, dla nich powiedzenie czegoś publicznie nie jest niczym strasznym, mówią, ze sobie to wyolbrzymiam, a już umieram ze strachu( na zaliczenie mamy wygłaszać każdy po 6 godzinnych referatów, dojdzie do tego, ze w końcu rzucę studia). Niby mój problem dotyczy tylko referatów, ale jest ogromny! Wiecie co jest najśmieszniejsze??? że znajomi mają mnie za pewną siebie osobę, spokojną, ale która zawsze wszystko załatwi, poradzi sobie ze wszystkim itp. A ja umieram ze strachu! W dodatku mam problem - (nawet przyjaciółka dowiedziała się o tym dopiero teraz), że ciągle się z kimś porównuję i to oczywiście z tymi "lepszymi" ode mnie. Przyjaciółka stara mi się uświadomić, że i tak radzę sobie duuuużo lepiej od niektórych, ale ja nie potrafię się zmienić. Tzn. staram się, chyba w ciągu ostatniego roku, dwóch bardzo się zmieniłam na plus, nie boję się już np. rozmawiać z obcymi, nie stresuję się ważnymi rozmowami, załatwianiem spraw itp. jestem pewniejsza siebie, ale gdy tylko przychodzi moment wygłaszania referatu i znowu trzesą mi się ręce, to pewność siebie budowana z takim trudem rozsypuję się jak domek z kart. Czuję, że już dłużej nie dam rady! Poradźcie coś....
  22. mam identyczny problem, a na tym roku (V rok studiów) czeka mnie wygłoszenie 6 godzinnych referatów na zaliczenie!!!koszmar. może coś doradzicie????
  23. lublinianka

    [Lublin]

    chodzi Ci konkretnie o stołówkę, czy w ogóle o miejsca gdzie jest dużo ludzi?
  24. lublinianka

    Moje problemy

    dziękuję wszystkim, którzy zabrali głos...wszyscy macie bardzo dużo racji. dzięki Waszym radom postanowiłam: 1.nie martwić się na zapas - i tak już nie mam wpływu na to,co się po dzisiejszym dniu wydarzy,więc przejmowanie się na zapas nic nie zmieni, a tylko zepsuje mi humor 2.macie rację - jeśli przyjaciele uwierzą w te kłamstwa, to znaczy, że to nie prawdziwi przyjaciele, a po co mi tacy? 3.tak myślę - chyba powinnam bardziej współczuć mojej fałszywej "przyjaciółce" - żałosne, że ona żeby zdobyć czyjeś zaufanie musi oczernić kogoś innego, jest chora i powinna się leczyć. Ja może i stracę przyjaciół, ale przynajmniej wiem, co to jest prawdziwa przyjaźń, a ona ze swoim postepowaniem chyba nie ma przyjaciół. 4.nie zrażać się tym, nie skreślać nikogo na zapas - to że zawiodłam się na niej, nie znaczy, że wszyscy tacy są 5.zamiast rozpaczać z powodu jednej fałszywej "przyjaciółki" i sporego grona, które być może jej uwierzy i zwątpi we mnie, cieszyć się z kilku, ale za to wypróbowanych prawdsziwych przyjaciół 6.doceniać życzliwość w ludziach - choćby tu na forum. DZIĘKI, że to dzieki WAM mogłam wyciągnać takie wnioski. Mam nadzieję, że uda mi się ich trzymać.
  25. lublinianka

    Moje problemy

    ja to rozumiem...wiem, jak to jest w takich przypadkach...ale myślę, że ten przypadek jest inny, według mnie to akurat nie tłumaczy zachowania mojej "koleżanki"....powiem to jeszcze raz: nie wiem, jak bartdzo trzeba nienawidzić kogoś, żeby robić takie rzeczy (powodować, by ktoś stracił pracę, przyjaciół, rozbijać małżeństwo, pozbawiać dziecko matki)? A podejrzewam, że Asia i ja nie byłyśmy jedynymi ofiarami jej postępowania.
×