Skocz do zawartości
Nerwica.com

zetVi

Użytkownik
  • Postów

    188
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zetVi

  1. Nie, nie. To nie do końca jest tak. USG pokazuje nam budowę węzła chłonnego, na podstawie echo węzła już można stwierdzić, czy węzeł jest nowotworowy, czy ma zachowaną zatokę, pokazuje również b. dokładnie wymiary węzła. USG to jedno z najważniejszych, wstępnych badań w diagnostyce nowotworów węzłów chłonnych. Najczęściej nieprawidłowości w obrazie USG są podstawą do dalszej diagnostyki pacjenta z powiększonym węzłem chłonnym. Morfologia w przypadku takich chorób również ma znaczenie, ale w porównaniu z badaniem obrazowym, to znaczenie jest podrzędne. :)
  2. dankan, to nie są żadne omamy wzrokowe. Jest to na 90% rodzaj "śnieżenia", śniegu optycznego - albo jego konsekwencja. To samo będzie się działo, kiedy przy odpowiednim sztucznym świetle spojrzysz na powierzchnię "w kratkę", albo jakiś inny, prosty wzór. Czasem śnieżenie potrafi tak uprzykrzyć życie, że nawet czytanie książki na tle z jakimś wzorkiem bywa uciążliwe - bo wszystko przed oczyma się "mieni". I nie ma to związku z nerwicą lękową, ani z wadą wzroku czy jakąś konkretną chorobą. Śnieżenie to przypadłość wielu ludzi i tak do końca nie wiadomo z czego wynika. Z tym się żyje. Staraj się nie męczyć wzroku wpatrywaniem się w ten kocyk :-) ani w nic, co sprawia takie sensacje. Po prostu uznaj to za przywarę z którą również i Tobie przyszło żyć, podobnie jak wielu ludziom na świecie. :)
  3. Zgadza się. Bo zapewne wiesz już gdzie węzły występują. Hipochondryk potrafi bardzo szybko wejść w stan gotowości do odczuwania objawów wypatrzonej choroby. Najłatwiej jest odczuwać ból.. gdybyś nie wiedziała, że masz w tych miejscach węzły - jestem pewna, że nie poczułabyś tam żadnego dyskomfortu. bo nie miałabyś z czym go połączyć. :-) Jednak sam ból (który jak mówię, łatwo można przywołać) nie oznacza rozrostu węzła. Rozrost rozpoczyna się od momentu "macania". Poczułaś ból - może zaczęłaś tam węzłów szukać i być może znalazłaś.. z resztą ciężko jest czasem węzłów nie znaleźć. Zwłaszcza jeśli jest się szczupłą osobą, która bardzo wnikliwie poszukuje. :-) Wszyscy mamy węzły chłonne. Prawie każdy z nas w którymś miejscu ma przynajmniej jednego większego, zwłókniałego, wszak wszyscy czasem chorujemy (np. 1cm, zwłaszcza w okolicach żuchwy, szyi czy pachwin). Tylko hipochondrycy boją się po prostu już samego faktu, że węzła da się wyczuć. Boją się samej świadomości, że mają w jakimś miejscu "kulkę", którą da się zmierzyć, dotknąć..wyczuć - gdyż żyją zazwyczaj w błędnym przeświadczeniu, że prawidłowe węzły powinny być np. milimetrowe. :-)
  4. Chciałam tuta trochę o węzłach wtrącić co nieco.. mówicie tutaj często o węzłach jedno centymetrowych, 0,5- do 2 cm i wiążecie z nimi dość wyraźne obawy. Tymczasem prawidłowy węzeł chłonny, (poza tym, że ma prawidłowe echo w obrazie ultrasonograficznym) ma prawo przekraczać ten jeden centymetr. Powiem więcej. W stanie zapalnym, po zwłóknieniu, albo po intensywnym „badaniu” (mam na myśli wieczne uciskanie, macanie) – może urosnąć do 18 mm i nadal być prawidłowym. Tutaj nie wielkość węzła stanowi kryterium do podejrzewania jakiegoś rozrostu nowotworowego. Wielkość owszem, ma znaczenie kliniczne, ale wtedy i tylko wtedy, kiedy przekracza ona 2 cm i kiedy węzeł w obrazie USG wykazuje pewne nieprawidłowości w jego budowie. Ponadto taki zły węzeł „rzuca się w oczy”, ma nieprawidłową spoistość, jest przytwierdzony i często połączony z innymi naczyniami limfatycznymi. Dobry lekarz onkolog (a i czasem internista!) jest w stanie już po badaniu palpacyjnym wstępnie określić, czy należy coś podejrzewać czy nie należy. Dodam jeszcze, że w chorobach nowotworowych węzły lubią „wyskakiwać” niesymetrycznie, lubią trzymać się jednej strony. Hipochondrycy natomiast miewają je wszędzie. Wszędzie tam, gdzie potrafią sięgnąć i się pomacać. :-) A ja odradzam takie dotykanie. Przez nie, nie dość, że węzły rosną, to jeszcze odbiera się im szanse zmaleć. Węzeł potrzebuje niewiele czasu na to by urosnąć, ale już sporo więcej (czasem kilka miesięcy całkowitej abstynencji od dotykania), by zmaleć. Innymi słowy: im dłużej węzeł jest macany, tym dłużej będzie malał. Albo wcale nie zmaleje. Warto? :-)
  5. Problemy z połykaniem, najczęściej mają charakter nerwicowy - i nie mówię tak dlatego, że zawsze mówi się w ten sposób znerwicowanym osobom, żeby je uspokoić. :-) Po prostu tak jest. Problemy z połykaniem, "klucha w gardle", suchość w ustach, problemy z oddychaniem a nawet mową i tak dalej - to objawy, które towarzyszą nerwicy i są dla niej wyjątkowo charakterystyczne. Oczywiście ja nie mam na myśli pełnoobjawowej dysfagii, mam raczej na myśli pewną blokadę przed połknięciem, która jest nieuświadomiona. Człowiekowi wydaje się, że zapomniał w jaki sposób się połyka, w tym momencie czuje napływ lęku, usilnie próbuje pozbyć się kęsa i albo w jakiś dziwaczny sposób cudem połyka - albo wręcz zwraca. Jeśli skupisz na tym uwagę, będzie tylko gorzej. Ten mechanizm mogłabym wyjaśnić na przykładzie tabletek.. wiele dzieci (dorosłych z resztą również) miewa problemy z połknięciem tabletki. Często nie pomaga ani woda, ani żaden sok, ani nawet odwrócenie uwagi. Już sama myśl, że tabletka jest twarda i bywa duża, powoduje, że dziecko takowej nie przełknie. Myśl, wyobrażenie. Ty również w pewien sposób nastawiasz się na myśl "zacznę się dusić" albo "nie połknę" i już automatycznie Twoje podniebienie odmówi Ci posłuszeństwa. Wielu ludzi zgłasza się z takim problemem do pracowni USG twierdząc, że przyczyną jest jakaś patologia, jeszcze inni wypatrują w sobie ubytków neurologicznych, zaników mięśniowych.. a prawda jest taka, że te wszystkie choroby nie wybierają sobie jakiś momentów w których mogą atakować.. objawy dysfagii trwają cały czas i wyglądają nieco inaczej. Tak więc moja rada: przypomnij sobie, kiedy doświadczyłaś tego po raz pierwszy i czy wówczas nie miałaś ataku lęku? Być może utrwaliłaś w sobie taki lęk i teraz każdorazowo przy posiłku doświadczasz tego nieprzyjemnego uczucia...
  6. Co Wy tutaj dziewczyny za głupstwa mówicie, że żyć się nie chce, że nie trzeba. Trzeba i warto by się chciało! Tak jak mówi coccinella, z czymś takim jak depresja trzeba się wziąć za łby małymi kroczkami. Zauważyłam niedawno taką prawidłowość, że depresja (zwłaszcza cięższa w objawach i przewlekła) lubi przyplątywać się do ludzi zależnych pod różnymi względami od innych. Chociażby od rodziców. Często widzi się posty osób w wieku 30+ którzy z różnych powodów nie potrafią się usamodzielnić. Taka niemoc pewno ma związek z finansami, pracą zawodową, niezdolnością do samodzielnego utrzymania się ale i z samotnością – niemożnością nawiązania, utrzymania i zawiązania jakiegokolwiek związku z drugą połówką. Nie dziwota więc, że ktoś, kto nie ma swoich pieniędzy, nie ma u boku swojej połówki, mieszka z rodzicami i kończy ileś tam lat popada w depresję. Domyślać się tylko mogę (bo nie jestem specjalistą i nie znam się na psychologii), że to wynika z wyrzutów sumienia („jestem do niczego”), że to wynika z porównywania siebie do innych („wszyscy znajomi żyją inaczej”), że może wynikać z tego wszystkiego ciężka depresja. I, że ciężko jest uwierzyć, że można się z niej wyplątać. Bo skoro się nie wierzy, że można żyć inaczej – to i w poprawę zdrowia psychicznego uwierzyć ciężko. Tymczasem trzeba się chociaż trochę postarać uwierzyć i zacząć jakkolwiek działać. Małymi krokami. Może na początek kajka, spróbuj pracować w domu.. pomagać ojcu, gotować? Sprzątać, robić proste zakupy? Najlepszym lekarstwem na depresję jest praca. Czy to zarobkowa czy w domu. Po prostu praca. Coś, co daję satysfakcję. Cokolwiek. Trzeba coś robić... Nie warto czekać na cud – bo takowe same z siebie się akurat w tej dziedzinie nie zdarzają. Jeśli zaś o lekarza chodzi – dobrze dobrane leki bywają pomocne, jeszcze lepsza jest psychoterapia. Pomyśl o tym jeszcze raz, na spokojnie. :-) A nad sensem życia nie rozmyślaj zbyt głęboko.. to tematy do rozmyślań dla sprawnych filozofów i im to zostawmy. :-)
  7. Ząb nad którym znajduje się taki ropień, wcale nie musi być przyczynowym. Ropień umiejscawia się w pobliżu chorego zęba.. może być i tak, że ubytek w zębie obok przyczynowego nie ma istotnego znaczenia. Ale może być i tak, że to właśnie ten ząb z ubytkiem obumarł samoistnie... tak czy siak - trzeba leczyć. Ząb z czarnym ubytkiem może nadawać się do leczenia kanałowego - bo tak jak wspominałam, dzisiaj stawia się korony na trwałych wkładach, nawet jeśli podstawą ma być korzeń przy dziąśle. Stomatolog nie patrzy wyłącznie na stan korony. Wykonuje raczej rtg zęba i ocenia czy warto go uzupełnić. Niestety, taka akcja ratowania zęba z którego niewiele pozostało, bywa kosztowna. Z ropniakami z kolei jest tak, że potrafią latami istnieć na dziąśle i nie dawać specjalnie szokujących objawów. :-) Są to wówczas niewielkie "kulki", dość miękkie, okresowo twarde, czasem zaognione a czasem nie. Czasem bywają nie widoczne a jedynie wyczuwalne palpacyjnie. A i jeszcze zdarzyć się może, że taki ropień pęka samoistnie.. Ale po cóż pisać scenariusze.. tak czy siak, musisz wybrać się do stomatologa. Im szybciej - tym lepiej. Jeśli nie zdecydujesz się na kanałówkę: ekstrakcja takich uciążliwych zębów jest możliwa w ramach Funduszu. :-)
  8. Perla, tak sobie czytam i zakorciło żeby odpisać.. w czasach młodości chciałam być stomatologiem - niestety nie wyszło. :-) Tymczasem z tego co pamiętam, to co opisujesz jest tym o czym mówią koledzy i koleżanki powyżej. Ropień lubi się "budować" pod zębami dawniej przeleczonymi kanałowo, pod niedoleczonymi (zatrutymi, bez uzupełnienia kanałów), pod zębami bez koron (korzeniami) albo takimi, które obumarły samoistnie. Tak czy owak, masz tam ropnia, który w tej chwili może i nie jest specjalnie wielki - ale uwierz.. warto go już teraz usunąć. Taki ropień może się okresowo powiększać, albo doprowadzić do wielkiej przetoki i opuchlizny. Jeśli z zęba cokolwiek zostało - warto go ratować, przeleczyć kanałowo ponownie. Jeśli nie - usunąć ząbka. Czasy się zmieniły, dzisiaj stosuje się wymyślne znieczulenia, dobry stomatolog potrafi uratować nawet resztki korzenia, stawiając na nim trwałą koronę na "śrubie". Raka nie masz. Do stomatologa marsz! :-)
  9. zetVi

    halucynacje!!!

    kasz, moim zdaniem Agasaya ma rację. Opisałeś klasyczny przykład omamów hipnagogicznych. Nie są to omamy występujące przy całkowitej świadomości czy jasności umysłu - więc nie klasyfikuje się ich jako objawów zaburzeń. Są to raczej omamy, będące wynikiem niewybudzenia umysłu ze snu, przy wybudzonym ciele. Innymi słowy: fizycznie byłeś już rozbudzony, umysł zaś nadal pozostawał w "krainie snów". :-) Takie coś zdarzyć się może każdemu. Czasem przybierać może formę paraliżu przysennego o którym znajdziesz mnóstwo informacji w sieci. Twój "pies" w porównaniu z opisywanymi przez ludźmi wizjami nocnymi - to pikuś. :-) Nie każdy może pochwalić się takim realistycznym przeżyciem - ale uwierz.. to dość powszechne zjawisko. Patologią byłoby, gdyby zaistniało przy zachowaniu pełnej świadomości, w ciągu dnia. http://pl.wikipedia.org/wiki/Omamy_hipnagogiczne
  10. Ja myślę perla jednak, że mimo wszystko ten kał jest rozluźniony przez zwiększoną ilość śluzu i nabłonków w nim – i jest to z całą pewnością efektem Twoich nerwów, stresu, lęków.. bo zauważ, że mnóstwo uwagi poświęcasz temu zjawisku – przyglądasz się, boisz, masz nastawienie „oczekujące”, ciągle się tego spodziewasz i próbujesz z tym walczyć probiotykami. I to będzie się Tobie przytrafiało – tak długo, jak długo będziesz się tym przejmować. Samo przyjmowanie probiotyków czy jakiś specyfików na tą dolegliwość już jest „zainteresowaniem”.. na moje niedoświadczone gastrologicznie w prawdzie oko, powinnać (oczywiście jeśli nie zalecił tego lekarz) odstawić lekarstwa i w spokoju poczekać, z nastawieniem, że to minie. :) To ja może powiem tak nieco humorystycznie: z jelitami czy żołądkiem jest tak, że to one „odzywają” się jako pierwsze przy stresie, nie mówiąc już o lękach czy nerwicy.. zdrowi ludzie, nie mający nawet najmniejszych problemów nerwowych, przy stresujących sytuacjach (egzaminy, matura, nowa praca etc.) dostają biegunek, rozwolnień, zatwardzeń i innych nieprzyjemnych atrakcji. Na przykład udowodniono nie raz, że człowiek w sytuacji zagrożenia dosłownie „popuszcza”, że tak brzydko powiem „robi pod siebie” - a więc przez lęk przyspiesza sobie metabolizm, powoduje biegunki.. najczęściej zdarza się to w sytuacji, kiedy życie jest zagrożone. Więźniowie skazywani na karę śmierci absolutnie zawsze w ostatnich minutach życia mają silne biegunki. Bo się boją. Ty też w pewien sposób obawiasz się śmieci, bo nastawiasz się na jakąś chorobę (Crohna, nowotwór lub coś w tym rodzaju), bo masz nerwicę lękową. Nic więc dziwnego, że miewasz chroniczne biegunki.. to naprawdę może doprowadzić do ZJD.. ja osobiście jestem zwolennikiem teorii, że nerwica lękowa poprzedza ZJD, że na to nie chorują osoby spokojne, pozbawione lęków.. to choroba nerwicowców. Tak, bo już w definicji biegunki, zwyczajnej biegunki czytamy, że ma ona znamiona śluzu i niestrawionych resztek jedzenia. To normalne. Powiem więcej, przy bardzo intensywnych biegunkach, możesz zaobserwować krew w kale (!) i w razie takiego zjawiska, nie potrzeba panikować. Ludzie potrafią całymi latami mieć biegunki albo luźne stolce.. często z uczuciem przelewania a nawet silnego kłucia we wszystkich kwadrantach brzucha.. - to są nerwy. Ja to nazywam "jelitowym przeżywaniem problemów", jeśli ktoś "jelitowo" przeżywa stres czy lęki - będzie miał takie sensacje dopóki się stresora czy lęków nie pozbędzie. :)
  11. perla, jestem jestem, mam wprawdzie ostatnio mnóstwo ciężkiej pracy - ale na forum zawsze nieco czasu znajdę. :) Jeśli o ten śluz chodzi.. z tego co mi wiadomo, w skład każdego kału i zawsze wchodzą złuszczone nabłonki i śluz jelitowy.. sam śluz jest rzeczą normalną i pożyteczną. Czasem jednak jest go „za dużo” a to z rozmaitych przyczyn. O jednej wspomniał Imbir i ma rację – śluz, zwłaszcza gdy jest go dużo, jest jednym z podstawowych kryteriów diagnozowania ZJD. Niemalże zawsze przy tej chorobie występuje.. a to dlatego, że choroba ta, charakteryzuje się częstymi biegunkami często na przemian z zatwardzeniem – co bardzo męczy jelita (pobudza do zwiększonej produkcji śluzu). To jest jedna z przyczyn. Pozostałe to wszystkie te, które mogą mieć związek z np. biegunkami. Chociażby takie banalne zatrucie. Wówczas też jest biegunka i też jest śluz. Innymi słowy: jeśli jest biegunka, jest śluz (czasem po silnych biegunkach, można wyoróżniać się samym śluzem, jako że nie ma już czym a jelita wciąż „pracują”). Jeśli jest silne i długotrwałe, chroniczne zatwardzenie – też jest śluz (tylko różnic się może nieco konsystencją o czym możesz poczytać w linku poniżej). Jeśli takie problemy dzieją się naprzemiennie – też jest śluz. Śluz jest zawsze tam, gdzie dzieją się rewolucje żołądkowo-jelitowe. http://sal-pol.com.pl/?sluz-w-stolcach,882 Podejrzewam, że ze względu na nerwicę, masz rozregulowane jelita.. (po za występowaniem śluzu, pasuje też charakterystyczne „przelewanie”) stres, lęki, nerwy.. to wystarczy by miewać biegunki czy zaparcia a w konsekwencji: większą ilość śluzu w kale. Jak zwykle nie pozostaje Ci nic innego, jak przestać się martwić. :) No i warto jeszcze dodać, że nerwica lubi współtowarzyszyć ZJD a i są też przesłanki, że może ów zespół powodować (być przyczyną). .
  12. No właśnie - ograniczony, czyli częściowy. :) Jeśli ktoś ma taki częściowy krytycyzm - to nie można powiedzieć, że nie ma go WCALE - dlatego czyta się czasem, że: :)
  13. Bardzo chciałabym poznać osobiście lekarza psychiatrę, który miewał przypadki schizofreników zgłaszających się samemu po poradę, zgłaszających jakieś dolegliwości, z zachowanym krytycyzmem tak, że mógłby prypuszczać, że to schizofrenia. Ja NIE ZNAM takiego psychiatry ani z życia ani z literatury ani nawet z seriali czy filmów. Prędzej jest tak, jak mówi Piotrek. Zgłaszają się czasem - ale z innym problemem, bez słowa "schizofrenia" na wstępie. Trzeba wyraźnie określić, czy jest CZĘŚCIOWY KRYTYCYZM, który czasem występuje w początkowej fazie choroby. Psychiatrzy nazywają to "częściowym wglądem" w chorobę, który według chorych polega na przeczuciu, że coś się "zmieniło", coś "działa inaczej", ale nigdy nie jest to wstępem do choćby przypuszczeń, że ta zmiana w psychice to efekt rozwijającej się choroby psychicznej. Taki chory z częściowym wglądem zauważy, że wszystko wokół spostrzega inaczej ale prędzej wytłumaczy to sobie nawiedzeniem najświętszej Maryi panny albo metalowym implantem w czaszcze niż przyzna sam przed sobą, że to problem natury psychicznej. Idźmy dalej. Taki chory może zgłaszać i psychiatrze i bliskim i komu zechce, że "czuje się inaczej", zgłaszać stany lękowe, depresyjne (jak wspomniał Piotr) i wymagać pomocy od lekarza – a nawet przyznawać, że coś się dzieje w jego psychice, ale na słowo SCHIZOFRENIA zareaguje albo śmiechem – albo agresją. Nie uwierzy, nie zechce uznać tego za prawdę. Więc, będzie swój stan – w którym CZĘŚCIOWO zauważa zmiany – tłumaczyć czymś "lżejszym" jak chociażby depresją czy nerwicą i nie przyzna się przed samym sobą, że jest to choroba psychiczna. Ja znam nawet osoby, które celowo i notorycznie podkreślają, że "boją się schizofrenii" – a faktycznie na nią chorują!. Są tacy ludzie. Wiedzą, bo czytali, bo słyszeli i konsultowali ze specjalistami, że schizofrenia = to i obniżony krytycyzm, słyszeli, że "kto się boi tej choroby na pewno jej nie ma" toteż "udają", że się boją! Potrafią pójść do gabinetu psychiatry, wiedząc, że są "oskarżani" czy podejrzani o tą brzydką chorobę i celowo udawać, mówić: "boje się, że to schizofrenia, o jak bardzo się boję". Tymczasem ci ludzie o których tej chwili piszę, nie boją się swojego stanu. Nie boją się ani omamów, ani iluzji, ani urojeń. To są tylko ich słowa, mające wprowadzić lekarza w błąd. Schizofrenicy potrafią cuda wyczyniać, byle tylko ominąć diagnozę tej choroby, byle się z niej wykręcić. Potrafią udawać CHAD, Borderline czy inne schorzenia, bo wolą wszystkie te inne - niż akurat schizofrenię. Gdzieś w sieci czytałam nawet, że wolą być oskarżeni przez policję i trafić do więzienia, niż trafić do szpitala i usłyszeć, że to schizofrenia. I to też oznacza częściowy wgląd w chorobę, bo tacy ludzie wiedzą, przypuszczają, jaką diagnozę mogą usłyszeć. Wypierają to z siebie. Kto boi się NAPRAWDĘ, kto całe dnie płacze przerabiając siebie na wskroś, szukając na siłę omamów czy urojeń, analizując.. kto miewa przez ten lęk obniżony nastrój, kto traci sens życia widząc siebie z Haloperidolem czy ciężkimi psychotropami w ręku, kto notorycznie szuka w sieci informacji o schizofrenii, kto cały czas wypytuje innych o objawy i porównuje je ze swoimi i wprost nie może się uspokoić - nie jest chory i nie będzie chory na schizofrenię. To nie jest nawet podobne do nerwicowych początków schizofrenii. Koniec kropka. (w razie wątpliwości w temacie "strach przed.." kilkakrotnie przerabiano ten temat i były też stosowne źródła/linki tematyczne) :-)
  14. A, jeszcze tu się doczepię. :-) Bez wskazań do tego badania - myślę, że z czystym sumieniem mogę Ci odradzić. Ogólnie lubię odradzać wykonywania badań obrazowych (i nie obrazowych czy innych bardziej inwazyjnych) osobom, które czynią to prywatnie ze względu na lęk przed chorobą i niemożność uzyskania skierowania od lekarza prowadzącego z wiadomych przyczyn (brak wskazań). W angio do oceny struktur wewnątrzczaszkowych potrzeba wprowadzenia kontrastu dożylnie a - chociaż nie boli - nie jest też to przyjemne. Ponadto koszta. Czy warto narażać się na dodatkowe wydatki tylko po to, by się tymczasowo uspokoić? Nie sądzę. Dzisiaj wpadnie Ci do głowy angiotomografia a jutro już PET i stanie się tak, że wpadniesz w ciąg wykonywania wszystkiego za grube pieniądze, co byłoby działaniem niekorzystnym i dla portfela i dla zdrówka. Jeśli lekarz nie widzi potrzeby tak diagnozować - to znowu kłania się zaufanie. :-)
  15. bardotka, ja Ci powiem tak: tętniak może boleć, owszem. Może boleć tak bardzo, że człowiek nie może usiedzieć w miejscu, płacze, zwija się, wyrywa sobie włosy. Jest to ból nie do opisania ani przeze mnie ani przez lekarza ani nawet przez osoby u których ów pękł - niikt nie znajdzie odpowiedniego opisu dla bólu wywołanego tętniakiem. ALE! I to zapamietaj: ten ból pojawia się TYLKO w momencie perforacji tętniaka i krwotoku w przestrzeni podpajęczynówkowej. ALE! I to też zapamiętaj: taki paraliżuje człowieka pod każdym względem, i wymaga bardzo szybkiej pomocy medycznej. Trwa króciutko, zaledwie kilka/kilkanaście minut. Na pytanie więc, czy tętniak boli można powiedzieć TAK, ale tylko raz w życiu. Zimne tętniaki, a więc te które nawet mimo wysokiego ciśnienia wewnątrz czaszki utrzymują się na tętnicy w nienaruszonej formie, w 90% przypadków nie dają objawów bólowych. Aż 80% pacjentów zgłaszających się do gabinetów neurologa z bólem głowy to osoby BOJĄCE się chorób naczyń czy guzów a u których diagnozuje się napięciowe bóle głowy. Naprawdę rzadkością jest by tętniak dawał objawy przed krwawieniem do podpajęczynówki. Jeśli tak się dzieje - to znak, że tętniak osiągnął już POTĘŻNE rozmiary, uciska na dany rejon mózgu dając objawy ogniskowe (w zależności od umiejscowienia) i, że wkrótce pęknie. Pomyśl, tak zupełnie racjonalnie, bez lęku i ze spokojem, czy to jest u Ciebie możliwe? Tętniak rozrasta się latami, coś samo w sobie jest skutkiem wysokiego ciśnienia (również ogólnego). Zanim zacznie dawać objawy bólowe (bo załóżmy, że jesteś w tym niewielkim procencie szczęśliwców z objawami tętniaka przed perforacją) daje objawy ogniskowe. Miewasz takie? Kwadrantowe zaburzenia wzroku/zanik słuchu/paraliże? Ponadto: obecność tak potężnego tętniaka manifestuje się w sposób szczególny tak, że każdy okulista zauważy zmiany na dnie oka, a już na pewno KAŻDY neurolog zauważy nieprawidłowości i w wywiadzie i w badaniu fizykalnym. Trzeba ufać lekarzom, nie wolno wymyślać sobie wizji, że każdy lekarz to tłumok i nie zauważa istotnych zmian czy objawów. Bez zaufania do lekarzy i specjalistów nie ma mowy o uspokojeniu się. Więcej zaufania! :-)
  16. Mogą być. Zwłaszcza jeśli alergia objawia się "skórnie". Każda zmiana skórna może powodować powiększenie lokalnych węzłów chłonnych. Olinelka, tylko pytanie, JAK one są powiększone. Czy to kwestia kilku mm czy wielkość przekracza 1cm? Są miękkie, przesuwalne? Gdzie się znajdują? U dzieci węzły lubią powiększać się nawet dość znacznie.. zwłaszcza szyjne i pod pachami. Z dziećmi jest bowiem trochę inaczej niż z nami, dorosłymi. U dorosłego, powiększenie kilku węzłów chłonnych zawsze wymaga konsultacji i nie rzadko USG czy innych badań - u dziecka zaś, najczęściej wystarczy dobry wywiad i zwyczajna morfologia krwi + mocz. A to dlatego, że "dziecięce" węzły chłonne reagują znacznie częściej nawet na niewielkie stany zapalne.
  17. W takim razie tytuł tego tematu - wprowadza ludzi w błąd o czym potrzeba jasno powiedzieć. Bo naprawdę ktoś może zacząć się bać, ba, powaznie zaostrzyuć już sitniejące lęki i strachy przed chorobą. Jasno rzecz trzeba, że nerwica nie prowadzi do schizofrenii i ma z nią niewiele wspólnego. Po drugie: warto dokopać się do Kępińskiego w sieci, który wyraźnie opisuje czym są nerwicowe początki schizofrenii. Nerwicowe początki schizofrenii już są schizofrenią. Dobry lek. psychiatra nie zdoła pomylić tych dwóch jakże różnych chorób. Kamilos, prawdopodobnie Twój lekarz zechciał Cię nieco poobserwować, wszak nie można prosto z mostu bez upewnienia, bez wycelowania leków i oceny Twojej reakcji na nie postawić z marszu jakiejś diagnozy. A, że coś powiedzieć potrzeba, mówiono o zaburzeniach lękowych, których wcześniej do niczego nie zaklasyfikowano, bo nie było jeszcze wiadomym do czego to zaklasyfikować. Warto jeszcze pamiętać, że psychiatra nie musi od razu dzielić się z pacjentem swoimi "podejrzeniami" ani tym, co zapisuje w notatkach.. To tak, jak np. do laryngologa przychodzi pacjent z bólem gardła. Na wejściu wiadomo, że gardło boli - jednakże do ostatecznej diagnozy z jakiego to powodu - potrzeba szeregu badań i obserwacji. Na recepcie zapisuje się "przewlekłe bóle gardła", a przyczyny szuka dalej. Tak zapewne było z Twoją "nerwicą". Do złudzenia to może niekoniecznie - ale są "podobne". Dlatego, że np. występuje lęk - z taką oto różnicą, że lęk nerwicowca będzie lękiem ze świadomością jego irracjonalności i zachowaniem krytycznego oka u schizofrenika zaś: ów lęk będzie od samego początku "dziwaczny" a wszelkie sugestie, że jest nienormalny i wymaga diagnostyki będą negowane. Nawet jeśli zachowuje się jakaś krytykę wobec objawów - jest to w dalszym ciągu szczątkowy krytycyzm (niepełny "wgląd" w chorobę). Żeby wiec wątpliwości nie było, potwierdzam słowa innych powyżej: NERWICA nie prowadzi do schizofrenii, sama w sobie nie ma z nią NIC wspólnego a ewentualnym elementem wspólnym dla nerwicy i schizofrenii jest lęk czy natręctwa - które psychiatra już w wywiadzie oceni, czy są typowo "schizofreniczne", czy nie. Jeśli u Kamilosa stwierdzono schizofrenię, w wywiadzie musiało być "coś", co dało taki trop. Sam lęk, sama hipochondria, strach przed chorobą, natręctwa czy depresja nie jest powodem ani do podejrzewania ani tym bardziej do diagnozy schizofrenii prostej czy jakiej tam jeszcze. . (przynajmniej ja o diagnozowaniu tej choroby w takich przypadkach w życiu nie słyszałam a nie żyję od wczoraj :-) ).
  18. Olinelka, a czy przy tym kleszczu nie było jakiegoś rumienia czy wysypki? To bardzo istotne! Zazwyczaj (lecz nie zawsze) kleszcz niezakażony nie powoduje infekcji ani stanu zapalnego w miejscu wkłucia się toteż nie powoduje lokalnego powiększenia węzłów chłonnych.. jeśli one były powiększone i skojarzono tą sytuację z kleszczem - warto wykonać test na Boreliozę, nie zaszkodzi! Zwłaszcza, że... Aczkolwiek może być to reakcją alergiczną - wówczas węzły również ulegają powiększeniu, zwłaszcza u dzieci. Tak czy owak, wybierz się z dzieckiem do pediatry... tylko bez nerwów i ze spokojem.
  19. Jakbym dorwała tego lekarza to bym mu chyba przysięgę Hipokratesa wyrecytowała.. bo najwidoczniej miał na celu Cię zdenerwować. Do diagnozy wylewu albo zapalenia opon mózgowych najczęściej wystarczy wywiad czasem uzupełniony w punkcję albo RM - skierowanie na dodatkowe badania TK podaje się w razie wątpliwości w wywiadzie. Jeśli więc wywiad sugeruje wylew - obrazowe badanie wykonuje się w celu odnalezienia miejsca wylewu i to też rzadko, bo tu lepiej sprawdza się angio. Nie prawdą jest, że Tomografia komputerowa bez kontrastu nie wykrywa guza mózgu. Tomografia w przypadku tych chorób - jest priorytetowym narzędziem diagnozowania, zdjęcia tomograficzne mózgu są dokładne i szczegółowe (tzn. w przypadku guzów zazwyczaj ukazują już te nawet niewielkie ogniska). Zawsze przy podejrzeniu rozrostu guza wykonuje się tomografię i od wyników tego badania zależy dalsza diagnostyka.. INACZEJ wygląda kwestia tętniaków. Tutaj faktycznie zaleca się albo uzupełnić TK bez kontrastu angiografią, albo na pierwszy rzut wykonać TK z kontrastem: jedno i drugie wykonuje się przy nieprawidłowościach w wywiadzie. No i to też nie znaczy, że TK w przypadku tętniaka jest mało znaczące. Trzeba zaufać radiologowi i lekarzowi, bez rozpatrywania co daje lepszą odpowiedź co nie daje i bez wnikania w szczegóły techniczne takich badań... nawet zwyczajny jadrowy Rezonans M niejednokrotnie daje odpowiedzi, "ratuje życie" na oddziałach neurochirurgii, bywa, że wystarczy do pełnej diagnostyki. To co dopiero Tomografia, będąca dzisiaj narzędziem do szczegółowej diagnostyki obrazowej. :) Ja myślę, że bez nieprawidłowości w wywiadzie i przesłanek ku groźnym chorobom nie warto tych badań wykonywać. Jeśli mamy świadomość, że problem wynika z psychiki - to czy nie lepiej spokojnie poczekać i zaufać specjalistom? Tomografia bez kontrastu nie jest wprawdzie inwazyjna.. ale już ta z wprowadzeniem kontrastu poniekąd tak. Ja wiem, że cięzko jest wybić sobie z głowy poważną chorobę zwłaszcza, gdy naprawdę boli i naprawdę dzieje się coś złego.. ale gdy lekarz mówi, że problemu nie widzi, nie opłaca się wykonywać takich badań tylko po to by się uspokoić (i kto wie na jak długo).. :) Olinelka, olinelka... A czemuż to.. masz jakieś nowe, powiększone? Czy to tylko z powodu wzmożonej potliwości? Jeśli o to drugie chodzi - noce mamy cieplejsze, ogólnie jest cieplej.. może masz za grubą kołdrę albo piżamę? Ja na przykład, dopiero niedawno wymieniłam kołdrę na koc - bo zauważyłam, że "już czas" czując że jest mi w nocy za ciepło. :) A pamiętaj, że uczucie ciepła i nieco wzmożona potliwość to nie są jeszcze zlewne poty nocne przy których człowiek przebiera się kilka razy aż do rana..
  20. Riffo, "przy nerwicy" dowolna część ciała (nawet te organy, których nie można podejrzewać o ból, gdyż są słabo bądź wcale unerwione!) może boleć tak długo, jak trwa lęk związany z urojoną chorobą. Innymi słowy: ból części ciała podejrzanej o proces choroby toczący się w niej - będzie utrzymywał się przez cały okres podejrzewania choroby. Kiedy takie podejrzenia miną (np. na wskutek przekonania się, że lęki nie mają podstaw albo na widok poprawnych wyników specjalistycznych badań) - minie też ból. Wynika to nie tylko z moich obserwacji, ale jest to też jednym z objawów nerwicy, który polega też na tym, że przy całkowitym odwróceniu uwagi pacjenta od lęku przed chorobą - takie bóle również mijają. Więc: jeśli dla przykładu, aktualnie obawiasz się tętniaka mózgu - głowa będzie Ciebie bolała tak długo aż wreszcie zrozumiesz, że nie masz tętniaka,.. - jeśli przez pół roku, dzień w dzień będziesz obawiać się takiego tętniaka, to i głowa będzie bolała nieustannie przez ten cały czas. Chyba, że nagle odkryjesz coś nowego, innego, dotyczącego innej części ciała - i wtedy taki ból głowy również minie, "przeniesie się".. Czyli mamy praktycznie trzy opcje, trzy sposoby na pozbycie się bólu jakiejś części ciała: 1. Wewnętrzne, samoistne przekonanie, że to jednak nie choroba (zdarza się rzadko), 2. Przekonanie, że to nie choroba po kilku (kilkunastu) wizytach u specjalistów, po wykonaniu szeregu badań i ocenie prawidłowych ich wyników (działa często ale krótkotrwale), 3. Przerzucenie się na coś innego, inną część ciała (najczęściej). Żadna z tych "opcji" nie jest rozsądna i nie działa na dłuższą metę. Aby się tych bóli pozbyć, trzeba pozbyć się skłonności do wyszukiwania w sobie chorób. A złośliwość hipochondrii polega na tym, że kiedy coś boli (a boli naprawdę) - to ciężej się takich skłonności pozbyć i koło się zamyka.
  21. joakar, jak sama nazwa wskazuje, takie widoczne zacienienie przybiera formę smugi - nie można więc nazwać tego owalem, skojarzonym z nowotworem. Najczęściej, takie zacienienia to pamiątka po stanach zapalnych dolnych dróg oddechowych, czasem gruźlicy, niedodmy, sarkoidozy, zwłóknienia płuca i wielu innych. Nowotwór płuca najczęściej - aczkolwiek nie zawsze - przybiera formy bardziej okrągłe, owalne, takie jakie widzimy tutaj: http://onkologia.wordpress.com/2010/10/12/rak-pluca/ Niezależnie od tego, czy jest to smuga przypominająca dym papierosa, siateczkowate zacienienie o nieregularnym kształcie czy owalna widocznie zaznaczona masa - pod uwagę bierze się również inne cechy nowotworu które bywają widoczne na RTG. Ponadto w diagnostyce tego nowotworu liczy się bardzo ogólny stan zdrowia pacjenta a w celu oceny wykonuje się: badanie OB z morfologią krwi, spirometrię, analizę plwociny, często bronchoskopię i TK klatki piersiowej. Te badania wykonuje się rzecz jasna w momencie podejrzenia nowotworu o którym najczęściej - praktycznie zawsze - mówi się już po wstępnym badaniu RTG (bo jest to badanie na pierwszy rzut, ono powie nam jedynie czy coś się dzieje, nie wskaże zaś dokładniej co takiego). Tutaj, po za zacienieniem nie dzieje się nic strasznego. Na moje skromne oko, zacienienie opisane przez radiologa to jakieś niewielkie ognisko niedodmy... http://pl.wikipedia.org/wiki/Niedodma Zwłaszcza, że tata czuje się dobrze! Każdy czasem kaszle.. nie wsłuchuj się w kaszel taty i nie nakręcaj, bo kiedy on to zauważy czy wyczuje, sam niepotrzebnie zacznie się martwić a na 80% nie ma w tej chwili powodu do wielkiego niepokoju. :) Zwróć uwagę, w jaki ciekawy sposób manifestuje się czasem hipochondria.. jednego razu uwaga jest w pełni skupiona na własnej osobie i wybranej chorobie - kiedy jednak pojawia się problem zdrowotny u bliskiej osoby, własne zdrowie przestaje się tak bardzo liczyć, objawy mijają... Już nie boisz się o siebie - tylko o tatę, lęk jest ten sam tyle, że przekierowany i kto wie, czy nie silniejszy. To też jest hipochondria. Często się słyszy, że hipochondryk to egocentryk skupiony tylko na sobie, bojący się wyłącznie o własne życie, błagający o zwrócenie uwagi na siebie i tak dalej. Tymczasem jest inaczej: hipochondryk owszem, szuka w sobie chorób, ale i często szuka ich w innych w bliskich osobach, w rodzinie. .
  22. Nius, nie wiem czy Cię to pocieszy - ale ja osobiście od 20 lat noszę okulary (minusy-cylindry) i od samego początku, od wykrycia wady towarzyszy mi śnieg optyczny. Początkowo wydawało mi się, że jest to nad wyraz uciążliwe... hipochondrycznych skłonności wprawdzie nie miałam, ale lekkie wahania nastroju bywały na myśl, że w taki oto sposób moja wada się pogłębia. Dzisiaj jestem przekonana, że większość "okularników" wie czym jest śnieżenie a jakieś 70% zna również męty w ciele szklistym, "iskierki" i inne podobne zaburzenia. Nie każdy jednak nad tym się zastanawia.. są ludzie, którzy nie wiedzą, że patrząc w niebo można dojrzeć śnieżenie, że istnieje coś takiego jak "powidoki" czy zmętnienie ciała szklistego i kiedy pewnego dnia taki ktoś nie mający o tym pojęcia odkryje takie zjawisko.. to można się domyślać jak wielkie obciążenie stresem i lękiem to ze sobą niesie.. :) Nie masz powodów do lęku, masz z kolei powód do odwiedzenia okulisty, być może czas na okulary!
  23. klebeknerwow, jesteś idealnym przykładem na to w jaki sposób "działa" hipochondria. :) U hipochondryków w pewnym momencie trwania leku związanego z jakąś chorobą, pojawia się „nowy lęk” (tu: był czerniak ALE pękło naczynko w oku). Wówczas ten poprzedni lęk albo gwałtownie się zmniejsza (mniejsza uwaga) albo zanika całkowicie na rzecz nowego. Czerniak przestaje być najgorszą wizją z wizji, bo coś się dzieje z narządem wzroku. A przecież wzrok wydaje się ważniejszym.. Przykładów takiego sposobu myślenia można mnożyć i mnożyć, np.: ktoś obawia się nowotworu jelita grubego przez dwa, trzy miesiące, pewnego dnia zaczyna boleć głowa – i pojawia się lęk przez tętniakiem. Nowotwór jelita gdzieś tam w umyśle się zaczaja, tyle, że wygląda już „lżej” w porównaniu z tętniakiem mózgu. Hipochondryk myśli: "mogę mieć, wolę mieć raka w jelicie niż tętniaka" i tak stopniowo, powolutku zapomina o nowotworze jelita. Oczywiście czasem do tego wróci - np. po wykluczeniu tętniaka "przypomni się" jelito i koło się zamknie. Rozumiesz.. to taki mechanizm hipochondrii. Mówiąc o przygodzie z okiem, dałaś idealny przykład jak to wygląda w praktyce. Na pewno wielu hipochondryków miewało takie sytuacje tysiące razy... Ti pierwsze. :-) tajemniczyusmiech, prawdę powiedziawszy nie potrzeba być specjalistą, by czasem u kogoś móc podejrzewać depresję. Jeśli masz już pewne objawy (ciężko Ci wstać z łóżka, lubisz do niego wracać, nie wychodzisz z domu, praca domowa nie sprawia ci przyjemności, żadne zajęcie nie daje ci satysfakcji, ba, jest trudnym zadaniem, wydaje ci się, że „się nie opłaca” (brak motywacji?) i tak dalej) to niemalże na pewno będzie to depresja. Jestem pewna – nie znam Cię a wiem – że Tobie nie chce się żyć czy funkcjonować, bo nie dostrzegasz już sensu. Jakiż sens ma cokolwiek, skoro czai się rak, choroba i nieszczęście? Po cóż działać, skoro moje życie może zakończyć się jutro, za miesiąc czy za rok? Jestem przekonana, że taka myśl jest Twoim problemem. Nie jestem psychologiem, nie znam się na psychiatrii ale od wielu lat mam chorą na depresję siostrę. Wysławia się podobnie do Ciebie, ma identyczny problem. I wiem, że hipochondria w tym wypadku jest OBJAWEM depresji a nie osobnym problemem. W tym momencie oczywiście potrzeba leczenia, może jakiejś terapii.. ale i dojścia do źródeł problemu. Ja bym nie skupiała się tak bardzo na hipochondrii – a wzięła raczej za depresyjny nastrój i jego źródła. (!) I przede wszystkim: jakieś zajęcie. Tyle się mówi o zajęciu umysłu.. - człowiek, który nie ma żadnych planów, żadnych obowiązków, żadnych zadań domowych czy zatrudnienia, człowiek bezczynny zawsze odczuje to w formie obniżonego nastroju. Jeśli to trwa jakiś czas – mamy idealne warunki do rozwinięcia się depresji w skład której wchodzi w pakiecie hipochondria, przesadne zamartwianie się o własne zdrowie czy życie. Jakąś wiarę, potrzeba mieć, że życie ma sens -że życie ma sens i nie ważne czy jest to życie w zdrowiu i dostatku, czy pełne problemów i w chorobie. Ma sens i koniec, bez dyskusji. Funkcjonowanie w społeczeństwie, będąc zdrowym czy chorym, upośledzonym czy nie - z rakiem czy bez - zawsze ma sens. I to trzeba umieć sobie zakodować, żeby ruszyć z kopyta i skutecznie wyleczyć depresję... :) olinelka, zastosuj jakąś mało uciążliwą dietkę. :-) Byle bez ostrych zakazów czy gwałtownych zmian.. po prostu, mała dietkę - i nie dlatego, że lekarz każe. Dla siebie samej.. ! :-) I bez myślenia (tak zawczasu piszę), że zachorujesz czy nadciśnienie będzie powodem jakichkolwiek problemów. Bo nie będzie, jesteś młoda i masz czas na "te" choroby. :) -- 12 kwi 2011, 22:24 -- klebeknerwow, przepraszam, źle doczytałam, oczywiście nie chodzi o oko tylko o zaczerwienienie w okolicy pieprzyka. chodziło mi o to, że ono (to zaczerwienienie) zabrało Ci całą uwagę którą dotychczas poświęcałaś czerniakowi, więc to nie zmienia sensu posta. :-) Swoją drogą nie wiem skąd mi się to oko wzięło, teraz się śmieje do monitora z własnej głupoty.
  24. Tak a propos czerniaków.. bardzo często, wybitnie często niektórzy "mylą" znamię będące brodawką łojotokową z czerniakiem złośliwym. Te znamiona faktycznie nie należą do ładnych ozdóbek, potrafią być realnie brzydkie, nieregularne, mogą być zrogowacone, kiedy przytrafi się wypadek i taki pieprzyk "odpadnie", może mieć rozmaite odcienie od brązu po czerwień - ale wciąż będzie to brodawka łojotokowa. Te znamiona MOGĄ złośliwieć, ja nie mówię, że nie. W odpowiednich warunkach, przy obciążeniu genetycznym (czerniak złośliwy w rodzinie), przy nadmiernym opalaniu czy korzystaniu z modnego solarium, one mogą powoli przeobrażać się w nowotwór. Ale jest kilka ale. Taki nowotwór musi spełniać kilka cech: musi przekraczać określoną, znaną dermatologom czy onkologom wielkość, muszą być nieregularne pod względem kształtu i koloru - i co ważne: najczęściej są powiedzmy, że "zaognione", objęte częstymi zaczerwienieniami w okolicy ("obwódka"). Kolejna sprawa to badania. My nie możemy sami ocenić, które znamię jest podejrzane, które nie. Zdarza się i tak, że ludzie latami chodzą z czerniakiem - bo znamię w ich mniemaniu najgorzej nie wygląda a zdarza się też tak, że czerniak sam "rzuca się w oczy" - bo ma spore rozmiary. Nie jesteśmy wiec w stanie ocenić sytuacji, to może zrobić TYLKO dermatolog/onkolog. TYLKO lekarz! Biorąc pod uwagę, że pacjent zgłaszający się z subiektywnym podejrzeniem czerniaka choruje na hipochondrię - prawdopodobieństwo, że jest to w istocie czerniak maleje. Dlatego, że dla hipochondryka każda kropka, każde znamię może wyglądać na czerniaka - wystarczy sugestia wyczytana w Internecie, wystarczy niewielkie nakręcanie się. Nie ma sensu przyglądać się pieprzykowi w nieskończoność i obawiać najgorszego. Jeśli są wątpliwości - to można zapytać znajomego: "co sądzisz o moim pieprzyku?". Niech ktoś obok, ktoś inny i niewtajemniczony oceni problem. Wystarczy skorzystać z porady lekarza internisty (!) - który nauczony czujności onkologicznej w razie potrzeby skieruje na badania. :) Więc.. tajemniczyusmiech, z jednej strony chce się napisać Tobie i innym którzy boją się czerniaka: idźcie do lekarza, pokażcie lekarzowi. Z drugiej jednak strony ja wiem, że to rozwiąże problem jedynie na krótką chwilę. "Wyjdziesz" z czerniaka i "wejdziesz" w inny nowotwór. I wiesz o tym, bo jak sama mówisz: To klasyczna hipochondria. :-) Pytanie tylko: czy nie jest ona maską depresji? Często bywa tak, że hipochondria "to nie wszystko". Może być ona jedynie objawem - depresji właśnie...
  25. milano3, przyznaję, że znalazłeś sobie chorobę o której wybitnie rzadko się słyszy, jak Ty żeś się dokopał do wiedzy o tym.. ;-) To choroba genetyczna - musiałbyś być skazany na nią praktycznie od zawsze. Czy kiedyklwiek w życiu miałeś chociaż jednego naczyniaka/włókniaka? Czasem u ludzi tworzą się takie rzeczy.. i to nie musi znaczyć, że mają skłonności do neurofibromatoz czy jakiś naczyniakowatości. Ja podejrzewam, że nie miałeś takiego problemu - więc tym bardziej nie ma mowy o TEJ chorobie. To jest raz. A dwa: Czytałeś o objawach? Zapewne tak. Ale zapewne zrozumiałeś je inaczej niż np. ja. Ja oceniam to obiektywnie więc: zerknęłam z ciekawości i szeroko otworzyłam oczy, bo: choroba ta objawia się GUZAMI, brzydkimi guzkami - a nie zmianami skórnymi typu trądzik młodzieńczy, pryszcze czy zmiany ropne. Objawia się - według Wikipedii - plamami, które przypominają plamy - jak to mówią: "starcze" (te, którzy starsi wiekiem ludzie miewają na dłoniach) i nijak to się ma do zbliznowaceń po trądziku.. :-) Tak więc plamki o których mówisz, na pewno po jakimś czasie znikają (zapewne po długim bo sama nieciekawie wspominam swoją młodzieńczą walkę z trądzikiem i pamiętam, że latami walczyłam z pamiątkami po nim). Nie można zachorować na chorobę genetyczną. Chorobę genetyczną się MA. Te, które manifestują się przez zmiany skórne, są gdzieś po drodze w ciągu życia w dzieciństwie czy nieco później wychwytywane przez lekarza, nie do przeoczenia. :)
×