Skocz do zawartości
Nerwica.com

robertina

Użytkownik
  • Postów

    194
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez robertina

  1. Zrozumiałam już, dlaczego nie leży mi kwestia samooceny, self-care czy "życia dla siebie" - po prostu "ja" dla siebie nie istnieję. Nie mam żadnego, nawet mglistego skojarzenia z pojęciem "ja" w związku z czym nie mam samooceny, nie widzę sensu w dbaniu o siebie ani życiu nie dla innych - bo nie na da się oceniać, dbać, czy żyć dla czegoś, czego nie ma. Nie wiem, czy kiedykolwiek miałam poczucie siebie, ale wiem, że jest ono dla mnie totalną abstrakcją. Wiem na 100%, że nie to spowodowało nerwicę, bo mam ją od 4 roku życia a rozwinęła się z kombinacji - lekooporna choroba lokomocyjna + silna emetofobia + przymus jeżdżenia codziennie autem na niewyobrażalnie bolesne zabiegi. Nikt nigdy nie podważył tego jej korzenia, ale obawiam się, że ten brak poczucia siebie może utrudniać mi terapię. Bo już bywało tak, że psycholog chciała wprowadzić elementy self-care, jakieś treningi na wgląd w siebie, itd., ale zrobiłam je może dwa razy i odczuwałam, jako przymus - więcej mi się nie chciało. Do tej pory, jak o tym myślę, dziwi mnie, jak ludziom te "ja" może cokolwiek mówić. Dla mnie to abstrakcyjny koncept a wydawało mi się, że jestem o krok do przodu za innymi, bo się nie bawię w samooceny. Że ja niby tak dojrzale to traktuję i, że to dobre dla nastolatek z trądzikiem i nadwagą. No ale jednak to we mnie coś nie gra. Wie ktoś może jak nad tym pracować? Zmuszanie się do dbania o siebie nic nie daje a tylko wkurza, bo czuję się, jakbym dbała o coś, czego nie ma.
  2. Jezu... masz rację. 100% racji. Nie patrzyłam na to od tej strony i chyba podniosę ten temat na następnej terapii. Tak teraz przeanalizowałam sobie swoje życie i ja dosłownie wszystko robiłam w nim dla innych a nigdy nic dla siebie. Ja się czuję spełniona tylko, jeśli ktoś mnie docenia, inaczej jestem nieszczęśliwa i dosłownie w porywach kwestionuję zasadność swojego zjawienia się na tym świecie. Czy może to zazębiać się z tym, że żeby odczuwać pozytywne emocje i czuć się szczęśliwa i zmotywowana potrzebuję zewnętrznego bodźca, który ten stan pobudzi? Przeważnie to jest tak, że pojawia się coś - zazwyczaj nowe hobby, które mnie wciąga bez reszty i przez parę miesięcy czuję się mega zmotywowana i pełna energii ale później, kiedy już zaczynam przywykać, że to hobby jest i pierwsze emocje opadają a ono staje się codziennością a nie ekscytującym nowym, to uczucie energii i motywacji wygasa aż do momentu, kiedy znajdę następne, równie ekscytujące. I tak żyję, czekając a w gorszych okresach aktywnie takiego hobby szukając, żeby wreszcie poczuć jakieś pozytywne emocje. Ale wewnętrznie w taki nastrój samodzielnie wejść nie umiem. Ale, wracając do twojego poglądu na sprawę - TAK! Kiedy tylko myślę to nawet to, co lubię robić, wszystko prawie wiąże się z dzieleniem tego z innymi. Lubię pisać różne rzeczy, ale robię to głównie z myślą o zamieszczeniu tego gdzieś dla czytelników, jeśli ich nie mam, tracę motywację w kontynuowaniu danej serii tekstów. Lubię robić filmiki typu sceny z filmów + muzyka - na youtube, bo tam obejrzą i polajkują. Ja nawet filmów nie umiem oglądać sama - tylko z rodziną, bo oglądanie, jak się nim nie dzielę uważam za stratę czasu. Nawet książki ciężko mi czytać, jeśli nie czytam ich na spółkę z kimś albo przynajmniej nie mam komu dokładnie streścić każdego rozdziału. Robienie czegoś stricte "dla siebie", to dla mnie abstrakcja. Jakbym np. miała rodzinę, jadłabym zdrowo, bo musiałabym być zdrowa dla nich, ale gdybym nie miała... to wyszłabym z założenia, że na nic innym moje zdrowie. Lubię kiełbasę. I nie musiałabym jej sobie odmawiać, wiedząc, że nie mam dla kogo być zdrowa. Zastanawiam się teraz skąd mi się to wzięło. I od kiedy tak mam. Ale nie wiem... czy dałoby się to jakoś zmienić, bo samą mnie to teraz kompletnie zbiło z tropu. Ja dosłownie teraz chciałam założyć kanał na yt gdzie mówiłabym o książkach tylko po to, żeby z innymi się dzielić tym, co czytam. Już sama nie wiem o co tu może chodzić i dlaczego tak jest...
  3. Dziękuję bardzo za wsparcie Mi lekarz otwarcie powiedział już na początku, że leki to u mnie środek pomocniczy a bez terapii nigdy z tego nie wyjdę, więc mój przypadek jest jakby odwrotny. Telewizji nie oglądam, nawet zresztą nie mam - rodzice mają. Jeśli już, to oglądam w internecie filmy na tematy, jakie mnie relaksują, związane z tym, co lubię robić i o czym akurat czytam i mi osobiście takie coś bardzo pomaga. Oczywiście również czytam i to też działa, choć nie zawsz mi się chce. Podcastów mi się samej nie chce słuchać - ale z rodzicami już tak. Więc tak, masz rację to wszystko działa i na mnie - trochę inaczej, ale działa. Brałam - zero efektu. Biegałam na nim po mieszkaniu w panice przez kilka godzin dziennie. Na mnie nie działa, jak 90% innych leków. Wiem, że jest takie coś, ale niestety mam dosyć poważną wadę wzroku i chyba bym się wściekła usiłując dojrzeć poszczególne drobne linie w tych kolorowankach. No i nie bardzo lubię rękodzieło. Bardziej mnie interesuje zabawa słowem, jakaś gra w skojarzenia, układanie wierszyków, wymyślanie jakichś dziwnych słów na różne zjawiska. Jeśli chcesz, poleciłabym tobie z kolei takie metody. Np. gra, w której każdy uczestnik mówi jakieś słowo a kolejny musi wymyślić inne na ostatnią literę pierwszego. Albo wspólne układanie jednego wierszyka. Zajmuje głowę a nie tylko ręce. Dziękuję Może przejrzę. Niby wolę powieści, ale może czegoś się dowiem pożytecznego. Brałam. Na mnie w ogóle nie działał. Jeszcze wywołał bardzo nieprzyjemne skutki uboczne i z zaburzeniami hormonalnymi wywołanymi przez niego zmagam się do dziś. Brałam, ale poza efektami ubocznymi dał mi niewiele. Ne odczułam różnicy po odstawieniu a brałam chyba ok. roku. Za to rzeczywiście uzależniłam się też od innego leku - jedynego, jaki działał na mnie nasennie i, choćby nie wiem, co robiła, bez niego po prostu już nie śpię. Mam złe doświadczenia z lekami i wolę zostać jednak przy terapii. A co to jest mindfulness?
  4. Mam tylko instagrama i śledzę tam treści humorystyczne, które mnie relaksują + filmiki o typowo relakscacyjnym przeznaczeniu. Niewiele osób do mnie pisze - może gdzieś do 3 - 5 dziennie, ale to jest dla mnie ważne, bo oszalałaby, jakbym nie miała się do kogo odezwać. Często mam różne przemyślenia (nie w sensie nerwicowym, ale normalnym), które są dla mnie ważne i potrzebuję się tym dzielić. Ale tiktoków żadnych mieć nie potrzebuję, aplikację wiadomości też usunęłam wszędzie. W ogóle, nawe ostatnio nie mam co robić w tym internecie. Gdybym tylko miała jakiekolwiek hobby. Rozumiem, co masz na myśli i popieram - sama bym z radością ograniczyła scrollowanie w ciągu dnia, ale ponieważ od 9 lat już wyłącznie leżę w domu, nie miałabym w takim przypadku nic do roboty, chyba poza leżeniem i wizualizowaniem jakichś rzeczy. Nie mam hobby ani talentów, próbowałam nauczyć się różnych rzeczy - ale wychodziło do niczego i tylko mnie frustrowało, więc odpuściłam. Nawet nie wiem, co jeszcze mogłabym robić. Nudne to życie i męczące i końca tego wszystkiego nie widać, bo terapia nic prawie nie daje...
  5. A to brzmi logicznie i pozytywnie. Tyle, że ja internetu sobie odciąć nie mogę, bo od kilku lat przez problemy jelitowe nie jestem w stanie wyjść z domu i instagram to jedyny mój kanał komunikacji z ostatnią dwójką przyjaciół, jakich jeszcze mam. Bez tego, byłbym już zupełnie sama. Poza tym, swoje zainteresowania mogę zgłębiać tylko online i nie widzę możliwości inaczej przez ich specyfikę. Czy to źle?
  6. Nie wiem, jakoś wydaje mi się to takim robieniem z siebie debila a te wszystkie gadki o samoocenach dobrymi dla nastolatek. Nie wiem, czy mogę jakoś żyć mając na to taki pogląd, czy będę musiała się w końcu zacząć zmuszać, żeby wyzdrowieć nawet czując się żałośnie?
  7. Do kuratorium? Jakim cudem, jak szkoła dwukrotnie wniosła do sądu o umieszczenie mnie w rodzinie zastępczej? Raz w 5 klasie a raz w 3 gimnazjum, bo uznali, że moje nawroty nerwicy to przejaw demoralizacji. Tam przemoc była taka, że dopiero sędzia to ukróciła wysyłając jakiś list z ochrzanem, że dziecku z nerwicą zafundowali taki stres, bo u niej na sali dostałam takiego ataku paniki, że prawie wezwali pogotowie. Niestety, przemoc była skrajna a nie było możliwości działania, bo była to jedyna szkoła, jaka przyjmowała dzieci z zaburzeniami psychicznymi w mojej miejscowości - gdyby mnie z niej wyrzucili, musiałabym albo być wożona do innej (co przy mojej kombinacji lekooporna choroba lokomocyjna + silna emetofobia, było niemożliwe), albo być gdzieś oddana do internatu (równie niewykonalne przy nerwicy), albo oddana do szkoły specjalnej (gdzie prawdopodobnie by mnie i tak nie przyjęli z IQ grubo ponad normę wiekową). Nic więc się nie dało zrobić. Wyszło mi i to świetnie. Z pierwszym, obcokrajowcem rozstaliśmy się za wspólnym porozumieniem, bo nie dostał możliwości stałego pobytu w Polsce i wiedział, że prawdopodobnie nie dostanie, więc uznaliśmy, że nie ma sensu, żebym czekała na niego latami. A z drugim to był związek z rozsądku, bo cały czas kochałam tamtego. Odeszłam od niego, kiedy okazało się, że nie powiedział mi całej prawdy na swój temat (potem okazało się, że z kłamaniem u niego to był problem natury medycznej). Ale jeszcze dwa lata skomlał, żeby do niego wrócić. Miałam potem szansę na jeszcze jeden związek, ale na odległość, więc odpuściłam. Cała historia.
  8. Tak czy siak, wyjść z tego muszę, bo nie byłabym w stanie prowadzić samodzielnego życia po stracie rodziców i w sumie nie wiem, co by się ze mną stało. W związek wejść dam radę, byłam już w dwóch i jakoś faceci nie uciekli. To akurat jakoś się by udało. A co do prześladowań - gdzie niby miałabym zgłaszać dokuczanie w szkole? Tyle osób tego doświadcza a poza tym, nade mną znęcały się nie tyko dzieci ale i nauczyciele a na uczelni jedna wykładowca tak się na mnie uwzięła, że to przez nią rzuciłam naukę. Skala przemocy, jakiej doświadczyłam w podstawówce od nauczycieli byłaby dla ciebie nie do wyobrażenia, ale to nie o nich ta rozmowa - bo i ta przemoc została przeze mnie w dużej mierze sprowokowana. Wydaje mi się, że po prostu każde kolejne takie zdarzenie z przemocą izolowało mnie coraz bardziej od grupy rówieśniczej i w tej chwili mam zupełnie inne zainteresowania i priorytety od nich. Już w liceum była ta przepaść. Na uczelni było już w ogóle tak, że stałam obok gadających ze sobą ludzi i po prostu słuchała, licząc, że do czegoś się będę mogła odnieść. Ale nie było takiej rzeczy. I to jest główny problem. Ludzi w pracy sobie nie dobiorę pod wspólne zainteresowania - ale faceta już mogę.
  9. Moja terapeuta powiedziała mi na ostatniej wizycie, że idealizuję życie bez nerwicy, bo nigdy go nie doświadczyłam - i powiedziała mi, że ono najprawdopodobniej będzie gorsze, niż to, które teraz mam i muszę się na to przygotować. I, że mam skupić się na czymś innym, ale nie rozumiem, jak to według niej ma działać. Mama próbowała mi tłumaczyć, ale i tak nie łapię, ja ktoś może w taki sposób myśleć. Jestem osobą, która nie poradziłaby sobie psychicznie w samotności - potrzebuję być przytulana, mieć z kim porozmawiać a bez wsparcia nie przeszłabym przez 90% życiowych wyzwań. Jestem dosyć słaba psychicznie i to dlatego. Nie ma to związku z nerwicą. Moim głównym celem jest jak najszybciej po wyzdrowieniu wejść w związek, bo wiem, że nawet jeśli wyjdę z tego wszystkiego, jeżeli coś się stanie rodzicom, nie udźwignę tego samodzielnie, nie dam też rady sama wytrzymać przemocy w pracy i będę potrzebowała bliskiej osoby, żeby utrzymać się na powierzchni i nie wpaść w jeszcze gorsze bagno psychiczne, jak depresja na przykład. Mam wielką potrzebę, żeby opiekować się kimś, wspierać, dawać miłość, chronić, wygłupiać się i wprowadzać w życie humor i śmiech. Niestety wiem, że tylko partner może mi to zapewnić - ponieważ znajomych i przyjaciół nigdy nie będę mieć. Po prostu nie umiem się przyjaźnić i, choćbym nie wiem jak była miła, wszystkie moje dotychczasowe przyjaźnie kończyły się we łzach i złości a osoba ta stawała się moim prześladowcą. Ktoś z boku by powiedział, że to ich wina, ale ja wiem, że problem jest we mnie - ponieważ tak było WSZĘDZIE. Od przedszkola po studia. Zawsze byłam tą godną współczucia ofiarą przemocy, przez tę przemoc w końcu te studia rzuciłam a nawrót nerwicy, jaki pojawił się w reakcji na przemoc na uczelni ciągnie się już 9 lat, uniemożliwiając mi powrót do nauki czy nawet częściowo normalnego życia. Wiem, że w pracy też będę ofiarą i nie wyobrażam sobie znosić tego samotnie - nawet silna osoba by pewnie tego nie wytrzymała. I tak rozmawialiśmy o tym i padło z mojej strony, że samotność to dla mnie jak śmierć za życia i, że jakbym była sama to bym ani nie sprzątała ani nie gotowała ani nie dbała o siebie - i usłyszałam, że to bzdura, bo powinnam się produkować dla nikogo i bez potrzeby. I teraz ja mam pytanie - po jaką cholerę mam wydawać kasę na jakieś super obiadki, kiedy mogę sobie po prostu upiec kiełbasę i zjeść z chlebem, bo nie mam komu gotować? Po co gotować, jak się nie ma komu? Po co się malować, czy stroić, jak nikogo to nie obchodzi. To strata czasu, dla mnie to wręcz śmieszne. Po co sprzątać, jak się nie lubi a i tak tego nikt nie widzi, bo nikt mi do domu nie wchodzi? Dla mnie to jakaś głupota. I jeszcze pytanie o dzieci. No, chciałabym mieć, jak się już wszystko poukłada, tak 3 do 5, marzę o dużej rodzinie. A co, jeśli nie będziesz mogła mieć? No, są przesłanki, może się zdarzyć. Jeśli widziałabym, że facetowi na tych dzieciach bardzo zależy, albo zacząłby naciskać na adopcję, która w moim wypadku absolutnie nie wchodzi w grę, rozwiodłabym się z nim, żeby mu umożliwić założenie rodziny i szlus. To teraz każdy, komu o tym powiedziałam zapodaje shaming, że nie chciałabym adoptować. No nie, nie chciałbym, bo nie chcę wychowywać dziecka za wszelką cenę. Dla mnie rodzicielstwo = rodzicielstwo biologiczne. No ale nie adoptowałabyś, jakbyś wiedziała, że on tak chce, mogłabyś się dla niego zmusić. No kuźwa, słucham?! Czyli mam wziąć sobie do domu obce, jeszcze może poturbowane psychicznie dziecko i zmuszać się do zajmowania się nim przez 25 lat, wiedząc, że go nie kocham i nigdy nie pokocham? No ale ojciec by je kochał. Super. Tyle, że ja nie, ono by to czuło, wiedziało i może całe dzieciństwo obwiniało się, że to jego wina, że matka go nie kocha? Wy mnie ot tak namawiacie do skrzywdzenia jednego człowieka i unieszczęśliwienia siebie, żeby zadowolić męża? Dramat. Bo byś się tak sobie rozwiodła i nie dała mu wyboru, czy chce z tobą zostać. No tak, bo to małżeństwo byłoby już z gruntu skazane na rozpad za kilka kolejnych lat, poza tym, czułabym się winna i była nieszczęśliwa. Ale okej, zostawmy to. W terapii padło określenie: samorozwój, rozwój osobisty. I teraz ja zachodzę w głowę. No co to jest? Nawet nie umiem sobie w głowie stworzyć definicji. Ale to chyba coś w stylu robienia z siebie idiotki dla jakichś współczesnych teorii psychologii tak, jak z tzw. "samooceną". Bo jeszcze nie widziałam, żeby ktoś się kogoś pytał - ej, ale jaką ty masz samoocenę - szanują lub nie szanują cię za to, co sobą reprezentujesz i możesz się mieć za jakiegoś hinduskiego boga, ale jak jesteś zerem, to będziesz jak zero traktowany i już. Jakiś tam rozwój ma sens, kiedy jest się młodym, zdobywa umiejętności, które w życiu się przydadzą i robią różnicę na świecie. Ale w moim wieku to już kpina siedzieć i kwiatki lepić (bo jak to inaczej ma wyglądać), choć nic sobą nie reprezentuję i nie będę. No nie wiem, co to jest ten samorozwój i jak to ma mi pomóc. W sumie miało być pytanie o to, co to jest a wyszedł rant na 10 stron, wybaczcie. Ale już mnie krew zalewa, bo boję się, że zmierzam w przepaść zamiast na te kwietne łąki, jak to miało być. Co to jest ten samorozwój? Wyjaśni ktoś?
  10. Dziękuję! To wiele znaczy. Staram się - wystarczy kilka dni nie słuchać muzyki i robi się nieco lepiej. Ale to beznadzieja. Tak, leki u mnie nie zdają egzaminu. Nawet, jeśli znoszą częściowo lęk, nie znoszą fobii i objawów psychosomatycznych, co sprawia, że biorąc je i tak tkwię w miejscu. Od dziecka słyszę, że terapia to dla mnie jedyny ratunek, ale dotąd też nie działała.
  11. Bardzo serdecznie dziękuję za wsparcie Terapeuta twierdzi, że natrętne myśli są produktem tego, co stanowi główny problem i, że ustaną, kiedy terapia zacznie przynosić efekty. To jest jak dotąd jedyna osoba, jaka realnie podjęła się leczenia mnie w kompleksowy sposób - chyba z 10 razy przed nią byłam na terapii i jedni olewali fakt, że przyszłam do nich z fobią i nerwicą a na okrągło wałkowali ze mną dzieciństwo, które miałam dobre i nie obchodziło ich, że błagam, żeby do tego nie wracać. Dotąd pamiętam, jak prosiłam, żeby zająć się tym, co ważne i terapeutka zapytała " a co robisz jak masz ataki lęku" ja na to "płaczę ze strachu i modlę się o ulgę" a ona - "no więc masz na to sposób. A teraz przejdźmy do tego, jak w pierwszej klasie podstawówki dostałaś piłką w głowę". Inni terapeuci otwarcie mówili, że nie potrafią mi pomóc i albo zmuszali do terapii szokowej, która jeszcze bardziej pogarszała mój stan albo po prostu rezygnowali. Nigdy nie zmienię terapeuty, bo tylko przy tym jednym mam szansę na wyjście z tego, co mi jest. Ty bardziej, nie wiem, co w takiej sytuacji robić. Ale to nie w ten sposób. Ja nie lubię jakoś specjalnie muzyki i mogę bez niej żyć, po prostu czasem poprawia mi nastrój i to nie jest tak, że potrzebuję przerwy, bo mi się znudziło to, czego słuchałam - mi KAŻDA dosłownie KAŻDA melodia nawet trwająca kilka sekund melodia w reklamie powoduje natrętne myśli. Denerwuje mnie to, bo jest mi teraz lepiej i chciałabym sobie coś puścić czasami, jak mam dobry humor. A teraz nawet rodzicom zabroniła czegokolwiek słuchać a jeśli i tak słuchają, zamykam się w pokoju. To jest okropnie wykurzające. Bardzo serdecznie dziękuję za wsparcie Do lekarza chodzę ale jest tak niekompetentny, że w chwili pogorszenia nie tylko nie zaoferował zmiany w lekach, ale ustalił następną wizytę za trzy miesiące i tylko dzięki terapii to pogorszenie udało się opanować. On otwarcie mówi, że nie umie mi już pomóc i, że nie chce. A kiedy domagam się pomocy, grozi mi wysłaniem do szpitala, chociaż wie, że stosowano tam wobec mnie skrajną przemoc i wyszłam stamtąd z mutyzmem i nietrzymaniem czynności fizjologicznych. W zasadzie więc, lekarza nie mam. Tylko terapię. Biorę leki cały czas, ale u mnie to nie zdaje egzaminu - bo mam nerwicę lekooporną a dodatkowo jestem alergikiem. Wypróbowałam ich chyba z 50 i albo po prostu nie działają albo mam na nie reakcję uczuleniową. W tej chwili biorę ciężkie psychotropy w małej dawce a efekt jest tylko taki, że jestem w stanie się czymś zająć w ciągu dnia i niewiele więcej - za to mam ogromne problemy z pamięcią i koncentracją a mój organizm uzależnił to, czy zasnę w nocy od przyjęcia kolejnej dawki. Więc, ogólnie, na nich też nie polegać w pełni.
  12. Dlaczego innym tutaj zawsze doradzają a ja muszę pisać po dwa razy, żeby ktokolwiek odpowiedział? : (
  13. To trwa już ok. rok, może więcej. Nigdy wcześniej tak nie było. Nie umiem sobie poradzić a terapeuta olewa sprawę, pomimo, że te myśl już dwukrotnie uniemożliwiły nam kontynowanie sesji. No dosłownie już nie wytrzymuję. Te myśl pojawiają się tylko, jeśli słucham muzyki - wystarczy, że wysłucham jedną piosenkę a mam noc albo dzień do wywalenia. Zrezygnowałam w 100% z muzyki, co jest denerwujące, bo lubię jej słuchać, ale to nie zdaje egzaminu - bo musiałabym też odpuścić sobie i wszelkie filmy, seriale i w ogóle telewizję, bo wystarczy, że jakaś reklama jest nagrana pod melodię a już się pojawiają te cholerne myśli. Na mniejszą skalę, ale jednak, dwie czy trzy godziny mam zmarnowane. Najgorsze jest to, że to nie są jakieś konkretne myśli, dotyczące jakiejś rzeczy, ale przypadkowe frazy i zdania, typu, np. "nie umiem biegać" powtarzające się w kółko w głowie. I nawet, jeśli myślę świadomie o czymś innym, dane zdanie nadal jest gdzieś w tle. Nie miałam dotąd pojęcia, że można myśleć o dwóch rzeczach jednocześnie, ale jednak okazuje się, że można. Wczoraj już nie wytrzymałam - miałam dobry nastrój i puściłam sobie trzy piosenki - nie spałam do piątej rano przez uporczywie powtarzającą się w myślach frazę "słuchaj głosu swojego serca" - a, od kiedy wstałam, zaczęło się od nowa. Teraz myślę, że NIGDY więcej nie posłucham muzyki a telewizor będę wyciszać do zera, jak będą reklamy... ale to jest smutne, że tak się dzieje, bo mi naprawdę muzyka pomaga poprawić nastrój w lepszych okresach... czy ktoś tak miał? Jak sobie poradziliście?
  14. Na tyle, że starłam kurze i zrobiłam pranie, ale to pranie to już na siłę. Staram się ogarniać, ale słabo idzie i cały czas walczę z wykańczającymi dosłownie natrętnymi myślami. Nie dają mi żyć i jestem tak wyczerpana nimi psychicznie, że nie mam siły na wiele więcej. Zawdzięczam to "radom" mojej psycholog, która powiedziała, że mam nie odganiać natrętnych myśli tylko pozwalać im przychodzić. No i tak, jak do tej pory metoda z odganianiem działała, mówiłam im "odejdźcie, nie chcę was" i zajmowałam się sobą jak wcześniej tak teraz idąc za "radami" specjalisty nie odganiam ich tylko pół dnia poświęcam na siedzeniu i rozmyślaniu, co tak drenuje mają energię, że niedługo chyba one będą wypełniały mój dzień w 100%. Postaram się to wytrzymać do wizyty a potem powiem, że jej metoda nie działa i tylko pogorszyła sprawę, myślicie, że będzie zła? Dodatkowo ostatnie parę miesięcy do kompletu z utratą pamięci tak mi się pogorszyła zdolność koncentracji, że to, co robiłam kiedyś w jeden dzień robię w dwa tygodnie. Jeszcze pół roku temu mogłam normalnie się skupić a teraz to max. 5 minut. I bardzo to jest denerwujące, bo właśnie 90% moich zainteresowań wymaga pełnego skupienia się przez dłuższy czas. Ostatnio nawet miałam atak paniki podczas zajmowania się jedną rzeczą, którą uwielbiam robić - bo nie ogarniałam materiału przez zaburzenia pamięci. Już po prostu nie mam siły...
  15. Ja mam mało wolnej przestrzeni w pokoju, bo otoczyłam się różnymi rzeczami, które ją ograniczają - nie znoszę, kiedy jest gdzieś za duża przestrzeń. I na tej przestrzeni, którą mam jestem cały dzień i po prostu nie jestem w stanie wydzielić miejsca, bo to jest jedyne miejsce...
  16. Po covidzie mi się bardzo pogorszyła pamięć i zdolności koncentracji - i robię przez miesiąc to, co bym kiedyś zrobiła w kilka dni, ale ja ogólnie zawsze w testach na inteligencję wychodziłam powyżej progu swojego wieku, więc jest chyba okej.
  17. Sprzątam, bo bałagan mnie dołuje. Nie lubię tego procesu, ale lubię efekty. Generalnie, muzyka mnie drażni i powoduje natrętne myśli więc odpada a na serialu lubię się skupić w 100%, bo mam problemy z pamięcią po covidzie i jak opuszczę jakieś sceny to potem nie ogarniam fabuły. Prać muszę regularnie, rzeczy mam dużo i jeśli wszystkie będą brudne na raz to jest praca na cały dzień, więc bardziej mi się opłaca wyprać kilka rzeczy, które są już brudne bardziej na luzie, kiedy mam siłę, niż czekać aż mi się skończą i dosłownie musieć to zrobić natychmiast bo na rano nie będzie co założyć. Za to kąpiel jest dla mnie relaksująca i bardzo pilnuję, żeby być cały czas czysta, bo po prostu czuję się fizycznie lepiej. Choć już z robieniem sobie fryzur, ładnymi ciuchami, makijażem, itd. jest gorzej, bo nie wychodzę nigdzie to nie mam po co robić. Ale ten poradnik o porządkowaniu to genialny pomysł i chyba go sobie ściągnę.
  18. No i właśnie planuję przyzwyczaić, ale zawsze, kiedy zakładam, że w danym dniu coś zrobię, odzywa się w nim choroba przewlekła. Dziś miałam wyprać i posprzątać, ale tak mnie boli, że chyba zostanie mi tylko łóżko, albo fotel z kocem. Chciałabym móc zacząć coś robić dziś na siłę, ale ciężko jak ci się ciało składa wpół z bólu... i już nie wiem jak mam sobie w takiej sytuacji dać radę... Bardzo dziękuję za wsparcie. Na szczęście aż tak źle ze mną nie jest. Jeszcze zamieść i umyć podłogę w całym mieszkaniu dam radę, problem jest tylko z brakiem siły fizycznej na coś więcej. A blokady nie wiem skąd się biorą, chyba właśnie z tego poczucia, że nie dam rady, ale nawet, jak mi się nie uda to mnie nie motywuje... nie jestem chyba po prostu miłośniczką drobnych kroków i zwyczajnie mieszam się z błotem, jeśli wszystko mi na raz nie wyjdzie. Przez to każde hobby w końcu staje się przymusem aż nie mogę go dłużej znieść. A ja właśnie odwrotnie - pogarsza mi się, jeśli dużo nie wypoczywam. W szkole, to gdzieś 5 - 6 lekcję spędzałam już w toalecie z atakiem paniki, płacząc i często dzwoniąc po mamę, żeby mnie zabrała do domu. Jestem jakoś mało wydolna fizycznie i psychicznie i też dlatego przeraża mnie perspektywa podjęcia pracy... chyba bym w wariatkowie po tygodniu skończyła, albo w normalnym szpitalu ze skrajnym wyczerpaniem. Ja miałam na myśli, że tak jest podczas nawrotu nerwicy a nie przez cały czas... kiedy mam remisję normalnie wszystko ogarniam, tyle, że od 7 lat miałam tylko dwa razy remisję ok. 2 - 3 miesiące, więc problem stał się poważniejszy. To znaczy? Bo nie rozumiem.
  19. Ale też mało jest takich, które są ciągle zmęczoneJa kompletnie nic nie robię w ciągu dnia, ale i tak czuję się, jakbym pracowała w kamieniołomach... a tak po 20 to już mnie na tyle wszystko boli, że czekam na noc. Jest jeszcze sprawa choroby przewlekłej, która powoduje, że czasem naprawdę nie jestem w stanie nic robić. Nie wiem, czy to wymówki, ale tak serio jest. A czasem mam taką silną blokadę psychiczną przed robieniem czegoś, że jeśli zrobię to na siłę jest to dosłownie traumatyczne, powoduje natychmiastowy wzrost poziomu lęku i od tej pory zawsze mam tę blokadę, kiedy mam to zrobić... zwariować można.
  20. Robię tak, ale zanim sprzątnę jedną część, to na drugiej jest już bałagan. Inna sprawa, że nawet bym nie mogła inaczej, bo jestem strasznie słaba przez to, że cały czas tylko siedzę albo leżę i w sumie nawet jednego pokoju nie dałabym rady na raz posprzątać. W ogóle, ja nie ogarniam na tyle, że mogę zjeść jogurt i trzymać opakowanie po nim na stole 3 dni, chociaż do kosza mam ok. 10 kroków. Nie wiem dlaczego, bo nie jest to wcale trudne, ale przeważnie nie mam siły nawet tego zrobić... i od razu sprzątania jest więcej...
  21. Mi bardzo zależy na porządku z tego względu, że bałagan bardzo pogarsza mój stan i, jeśli nie posprzątam, samopoczucie szybuje w dół. A im gorsze samopoczucie, tym mniej siły na sprzątanie i tworzy się błędne koło. A obecnie nie czuję się aż tak źle, żeby nie być w stanie... i w tym problem.
  22. Byłam już tam. Nie pomogło, bo ja mam inny problem, niż tam sugerowali. Czasem wydaje mi się, że nic mi nie pomoże... 10 cykli terapii w różnych nurtach, ok. 50 wypróbowanych leków i nic, zero poprawy od prawie 25 lat...
  23. No po prostu już nie mogę. Kompletnie nie umiem się ogarnąć przez tę nerwicę. Codziennie mówię sobie - okej, dziś posprzątam, nie mogę żyć w bałaganie... ale zawsze znajdę 10 wymówek a to nie mam siły, bo mnie wszystko boli i nie dam rady, a to był dziś gorszy dzień to muszę się zająć czymś niewymagającym, a to psychicznie nie jestem gotowa i nie chcę się przeciążać... i tak dalej. Wszystkie kreatywne zadania leżą - bo nie mam siły a jak próbuję się zmusić to zaczynam czuć presję na robienie tej rzeczy i tracę do niej zapał już kompletnie. Walczę cały czas z natrętnymi projekcjami różnych nierealnych scenariuszy - to jest skrajnie uciążliwe i drenujące psychicznie tak siedzieć i rozmyślać o głupotach - ale nie umiem przestać. Karałam się już, kiedy to robiłam, odmawiałam sobie przyjemności za każdym razem, jak mi się zdarzy, ale nie działa. Zaczynam myśleć, że chyba tylko jakby mnie ktoś uderzył, to bym się opamiętała i skończyła to rozmyślanie. Ale przecież sama siebie bić nie będę a nikt z rodziny o tych moich mękach nie wie. Ale ja już naprawdę mam tak dość, że chyba oszaleję... podpowiedziałaby ktoś, jak sobie radzi?
  24. I to jest okej. Wygadanie się też pomaga. Z reklamami akurat nie ma problemu, bo ma m uBlock od dawna i żadnych nie widzę. Te, które miałam były bardzo drastyczne i mnie przerażały, więc to jest dobre rozwiązanie dla mnie. Nawet nie wiem, czy mi coś ten internet teraz proponuje. Inna kwestia jest taka, że charakter moich dwóch głównych zainteresowań może trochę nakręcać ten problem z wiadomościami ale i jednocześnie są to jedyne rzeczy, które sprawiają, że jeszcze nie wpadłam w depresję. I sama nie wiem, co z tym zrobić.
×