Skocz do zawartości
Nerwica.com

Pati95

Użytkownik
  • Postów

    36
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Pati95

  1. Oczywiście, że nikt nikogo nie zmusza do terapii, ale to nie znaczy, że osoby po nieudanych doświadczeniach z psychoterapią/ psychoterapeutami mają siedzieć cicho i o tych doświadczeniach nie mówić, bo w przeciwnym razie od razu słyszą zarzut, że nie ma przymusu. Z tego co czytam forum to całkiem sporo osób wykazywało chęć "leczenia", ale w toku doświadczeń z eksperymentami tego typu, zniechęcili się. Na moje zarzuty po pół roku terapii CBT (na sesji, kiedy rezygnowałam), że ja po sesjach ciągle czuję się gorzej, usłyszałam, że przy moim typie osobowości może tak być. Aha. Warto dodać, że ze względu na to, że była to terapia poznawczo- behawioralna to ja nie przepracowywałam tam bóg wie jakich traum. Wtedy rzeczywiście to ciągłe gorsze samopoczucie po sesjach można by jeszcze tym tłumaczyć. To przepraszam, ale jaką ja mam mieć motywację do takiej terapii skoro oni niczego nie oferują? Sztuka dla sztuki tylko po to, żeby nie usłyszeć, że idę na łatwiznę? Jak zasugerowałam, że terapia, patrząc całościowo, przez tyle miesięcy w ogóle mi nie pomogła to z kolei usłyszałam, że trudno powiedzieć, czy mi to nie pomogła, bo nie wiadomo co by było gdybym nie chodziła. No wtf? Tak, pewnie pomogła tylko to wypieram. Co tam, że już będąc pod cudowną opieką psychoterapeutyczną miałam straszny zjazd. I że to oczywiście psychiatra wtedy pomogła zmieniając leczenie, bo byłoby źle. Więc jak słyszę od takich ludzi (psychoterapeutów), że cytując "leki są łatwiejsze" to mi się nóż w kieszeni otwiera. Nie, nie są łatwiejsze. Po prostu działają. Tylko tyle i aż tyle. A jedyne, co oferuje psychoterapia to "towarzyszenie" i "wyruszenie na spotkanie z samym sobą". I jeszcze to absurdalne stojące za tym przekonanie, że dojście do źródła problemów poprawi stan psychiczny klienta.
  2. Mam to samo co Ty. Z jednej strony powinnam się cieszyć, bo leki wyprowadziły mnie z najgorszego stanu- nie mam już myśli samobójczych, mam siłę, żeby w miarę normalnie funkcjonować, potrafię się skoncentrować. Ale poza pracą czy rzeczami, które po prostu muszę zrobić, typu wynieść śmieci, mało co robię, bo nie mam na nic ochoty. Prawie nic nie sprawia mi przyjemności. A nawet te nieliczne rzeczy, które sprawiają mi jakąś tam przyjemność to jest ona o wiele mniejsza niż w czasach kiedy jeszcze byłam "normalna". Pomalowałabym paznokcie, ale w sumie po co, skoro za 4 dni będę musiała zmywać? Także w kwestii apatii i anhedonii to ja też tracę już powoli nadzieję, czy w ogóle da się coś z tym zrobić. Czy przypadkiem nie jest tak, że jak ktoś raz w to wpadnie to kaplica. Bo mimo że czasem celowo działam sobie na przekór (regularna aktywność fizyczna, wyjście gdzieś z koleżanką) to nic się niestety nie zmienia. Fakt, że ja przez dobrych kilka lat nie funkcjonowałam w tym aspekcie normalnie i nawet nie byłam tego świadoma. Dopiero epizod depresyjny uświadomił mi, że to co było wcześniej to też nie było normalne. Fajnie byłoby przeczytać tu wypowiedź kogoś, kto z tego wyszedł. Wraz z instrukcją Ciekawe, czy są w ogóle tacy ludzie.
  3. @Luna* Czyli uważasz, że rozsądnym byłoby nadal (z własnej woli i za własne niemałe pieniądze!) zapieprzać na taką psychoterapię, tak? Jak powiedziałam- samo zakończenie jej sprawiło, że jestem spokojniejsza i absolutnie nie żałuję decyzji. Terapia nie miała żadnego dobroczynnego wpływu na mój nastrój, napady smutku jak były zanim terapię zaczęłam tak były w momencie, kiedy podjęłam decyzję, że nie ma sensu dalej tego ciągnąć, a dodatkowo jeszcze (do smutku, z powodu którego na terapię się udałam i będącego "pozostałością" po ciężkim epizodzie depresji) doszła irytacja, frustracja. Uprzedzając ewentualne pytania- o niektórych rzeczach informowałam terapeutkę, o innych nie. Nie będę przykładowo mówić o tym, że pierwsza, niekontrolowana reakcja śmiechu w momencie, kiedy wchodzę do gabinetu, zdejmuję maseczkę i widzi, że jestem zapłakana, jest trochę nie na miejscu. No może bez przesady. W pewnym momencie zauważyłam też, że ja w ogóle nie mam ochoty już niczym się z nią dzielić, bo ona i tak na wszystko będzie miała swoją teorię wynikającą z filtru, który nałożyła na nią wiedza z dziedziny psychologii. Pyta mnie kobita o coś trzy razy na trzech kolejnych sesjach, ja odpowiadam (zgodnie z prawdą), a ona mimo że moją odpowiedź pamięta (za każdym razem jednakową oczywiście) to i tak wie lepiej. No ja pierdykam, skoro wie lepiej to po co w ogóle pyta? Przecież święty by z czymś takim nie wytrzymał.
  4. Bardzo mnie rozbawiłaś Zresztą co tu dużo mówić, zgadzam się. Wydaje mi się, ze mój terapeutyczny "drop out' miał właśnie trochę takie działanie. Mam tylko sobie mocno za złe, że mimo że o mojej decyzji o zakończeniu terapii poinformowałam co prawda twarzą w twarz to byłam, mimo wszystko, zbyt miła. Chociaż już na terapię nie chodzę to mam w sobie mnóstwo złości, gniewu (i nie mówcie mi, że to był opór, nie, nie był, wkurwiały mnie niektóre zachowania, reakcje i bezmyślność terapeutki). Myślę, że gdybym bardziej pokazała pazurki to zakończenie podziałałoby jeszcze lepiej.
  5. Hej, ciekawy temat. Pierwszy akapit to właściwie mogłabym o sobie napisać kropka w kropkę to samo. Mam nawet takie same parametry ciśnienia i tętna chociaż nigdy nie myślałam o tym, że może być to powiązane z psychiką. Trudno powiedzieć, bo mój tata ma nadciśnienie, więc mogą być to równie dobrze czynniki genetyczne. Albo i jedno i drugie.
  6. @Snezenka Czy mówiąc "leczenie" miałaś na myśli psychoterapię czy leki (czy i jedno i drugie)?
  7. Witaj ponownie, co prawda zupełnie nie mam rozeznania w branżach, o jakich piszesz, ale nie jest przypadkiem tak, że takich ogłoszeń o pracę jest stosunkowo niewiele, a jak już się pojawiają to na jedno stanowisko aplikują tabuny chętnych? Wysyła się tam tylko CV czy jeszcze jakąś, nie wiem, "próbkę" tekstu? Jeżeli samo CV to akurat upatrywanie powodu niepowodzeń w braku zdolności jest niedorzeczne, szczególnie w branży, w której potrzeba kreatywności. Jeżeli wysyła się jakąś próbkę swoich możliwości to może z kolei nie trafiło jeszcze na nikogo, komu podpasowałoby Twoje pióro? Tak czy inaczej, wysyłać trzeba do skutku i absolutnie się nie zrażaj jeżeli wiesz, że to coś, co chcesz robić i co przynosiłoby Ci satysfakcję. Kompleksy na punkcie intelektu chyba mocno na wyrost biorąc pod uwagę jak składnie piszesz. Nie każde korpo to wyścig szczurów i nie każde stanowisko tam ma cokolwiek do czynienia z pozyskiwaniem klientów. Gdyby spytali o krótkie okresy zatrudnienia zawsze możesz powiedzieć, że szukałaś swojego miejsca, ale ostatecznie stwierdziłaś, że nie nadajesz się do jakiejkolwiek pracy fizycznej i wiesz, że praca biurowa jest czymś, co by Ci odpowiadało. Jeżeli Ty w czasie rozmowy nie odpowiesz na takie pytanie w przepraszająco- tłumaczącym się tonie, oni też pewnie się na tej kwestii na długo nie zatrzymają. Hmm... No skoro już się umówiliście to jest spore prawdopodobieństwo, że on też martwi się tym, jakie wrażenie zrobi na Tobie Na zaczynanie związku w depresji nic nie napiszę, bo depresja we wszystkim jest jak kula u nogi... Twoja sfera uczuciowo- erotyczna to jest akurat Twoja prywatna sprawa, co mu do tego.
  8. Cześć, w dużej mierze Cię rozumiem, też często miewam podobne wrażenie jeśli chodzi o moje życie... Z tego co piszesz jesteś zdolna (jedno, jeśli już przyjmiemy, że niepowodzenie, tego nie przekreśla) skoro jedynym powodem, dla którego kilka razy nie dostałaś zatrudnienia był budżet instytucji. Myślę, że dobrze byłoby gdybyś znalazła stałą pracę (nawet w korpo, o którym nie chcesz słyszeć), a jednocześnie ciągle szukała pracy, o jakiej marzysz. Przecież to się nie wyklucza, a miałabyś stały przypływ gotówki. W kwestii facetów- próbowałaś kiedyś to Ty zrobić ten pierwszy krok do faceta, który Ci się podoba? Nie wiem, na ile masz śmiałości i czy w ogóle wchodziłoby to w grę? Musiałabyś się też zastanowić, jak potraktowałabyś w takiej sytuacji ewentualnego "kosza" i czy byś to emocjonalnie udźwignęła. Ale jeśli bardzo pragniesz być w związku to może warto wziąć sprawy w swoje ręce? Część facetów jest nieśmiała i boi się zrobić pierwszy krok. Trzymaj się!
  9. Tak się akurat składa, że jest to mój pierwszy wpis na forum, więc nim przejdę do tematu- cześć wszystkim! Forum czytuję od jakiegoś roku aż naszła mnie ochota by od czasu do czasu dorzucić tu też swoje trzy grosze. Przechodząc już do wątku, oczywiście, że psychoterapia może być szkodliwa. Cokolwiek ma jakikolwiek potencjał, aby pomagać, ma też potencjał, aby szkodzić. W moim odczuciu (i niestety mówię to na własnym przykładzie) olbrzymim ryzykiem związanym z podjęciem psychoterapii jest to, że wcale nie jest mało prawdopodobny scenariusz, w którym otworzymy się przed psychoterapeutą, powiemy mu rzeczy, o których nikt inny nie wie, a on nie będzie w stanie pomóc. A my (choć na pewno nie wszyscy, myślę, że tu dużo już zależy od osobowości konkretnej osoby) zostaniemy z poczuciem, hmmm... braku szacunku do siebie? Chyba to mi najbardziej pasuje. Ja często myślę właśnie w takich kategoriach- że więcej szacunku do siebie miałam przed tymi wszystkimi "leczącymi rozmowami" i bardzo żałuję, że kiedykolwiek poszłam do jakiekolwiek psychoterapeuty. Tak więc dla mnie to jest największe zagrożenie. Ale nie jedyne. U osób z naturalnie dużą (a pewnie często i nadmiarową) skłonnością do introspekcji nie wiem, czy korzystna jest jeszcze ta dodatkowa godzina w tygodniu (już i tak nie liczę czasu przed i po sesji) spędzona na analizowaniu własnych odczuć, bo polemizowałabym. Kolejna sprawa to frustracja potrzeby zrozumienia przez drugą osobę. Psycholodzy, nie oszukujmy się, mają duże tendencje do tego, by widzieć drugie dno nawet tam, gdzie akurat go nie ma. No a że dodatkowo, mają monopol na rację () to rozmowa może być frustrującym doświadczeniem, szczególnie w tych momentach, kiedy akurat prawda jest jedna i dostęp do niej masz ty w swojej głowie. I już chyba ostatni punkt to skrzywdzenie przez terapeutę. I nawet nie mówię tu o celowym skzywdzeniu. Problem z terapią jest taki, że sporo rzeczy jest subiektywnych. Zdanie, które pokrzepiająco zadziała na 9 osób z podobnym problemem, dziesiątą załamie jeszcze bardziej. A jak trafi na neurotyka to taki klient będzie jeszcze kilka miesięcy po sesji sobie to zdanie w głowie przywoływał. I pewnie jeszcze 20 innych zdań, które usłyszał. Krzywdzące mogą być też niedostosowane reakcje terapeuty. Dobra, chyba wystarczy. No, pewnie nietrudno się domyślić, że zagorzałą zwolenniczką psychoterapii nie jestem.
×