
Pati95
Użytkownik-
Postów
36 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Pati95
-
Hej, tak dla otuchy tylko napiszę, że opis Twoich reakcji na krew i tym podobne sprawy to tak jakbym czytała o sobie. Mam tak od dziecka. Nie tak dawno też musiałam mieć operację, było bardzo dużo zastrzyków, wenflonów, pobierania krwi itd. Jakoś przeżyłam, chociaż było to dla mnie bardzo ciężkie. Z całego pobytu w szpitalu najgorsze było dla mnie właśnie to, a nie sama operacja (wtedy też mnie cięli i wiadomo, też była krew, ale pod narkozą, a później wszystko w opatrunkach, więc dla mnie to inny kaliber zupełnie). Jakoś to przetrwasz. Oczywiście najlepiej powiedz pielęgniarkom zawczasu, że boisz się takich rzeczy (wtedy pewnie Ci będą robili na leżąco wszystko). Myślę, że do psychiatry na jakąś e-wizytę też byłoby się dobrze po jakieś leki na receptę trochę wyciszające zgłosić. Ja dodatkowych na fobię krwi nie brałam, ale i tak przyjmuję sporą ilość psychotropów na depresję i OCD, więc siłą rzeczy jestem trochę wyciszona. No i do operacji musisz jakoś spać. Może jakaś większa dawka melatoniny, żeby przetrwać?
-
Hej @Luna* Dzięki za normalny komentarz Tak, tak, o złe intencje akurat też jej nie podejrzewam, na pewno chce dobrze, ale no właśnie... Po prostu pewnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak to odbieram. Dziękuję!
-
Nie, ja nie napisałam o wadliwym odbiorze innych. To ty tak zinterpretowałeś sytuację, o jakiej pisałam (i jesteś zresztą święcie przekonany, że jesteś nieomylny i że twoja interpretacja jest słuszna; między innymi to jest aroganckie). Nie wiem, jakie to słowa do mnie nie docierają, ale już nawet nie wnikam.
-
Różnica między nami jest taka, że ja nie jestem arogancka. Jeśli to, co napisałam uznajesz za "odważne" to w realu też.
-
Hej, z tego, co wiem, brakuje rzetelnych badań dotyczących skuteczności mikrodawkowania psylocybiny. Jak na razie wiadomo, że większe, jednorazowe (choć czasem powtarzane co jakiś czas) dawki działają. Nie uważam się za znawcę, po prostu czytałam ostatnio książkę o chwytliwym tytule "Czy psychodeliki uratują świat?" i stamtąd mam te informacje (niemniej, powołują się tam na kupę badań). Ale jeśli chodzi o bezpieczeństwo, jeżeli mimo wszystko chciałabyś tych mikrodawek spróbować, to jest bardzo wysokie i małe prawdopodobieństwo, że stanie się cokolwiek złego. Z zastrzeżeniem takim, że nie dot. to osób mających skłonności psychotyczne i osób biorących leki, bo tu wciąż mamy nie za dużo badań.
-
Spokojnie, trochę tylko naigrywam się z twojej arogancji.
-
Ahh, cudna ta analiza psychologiczna na podstawie kilku zdań. Czuję, że mogłabym się od Ciebie sporo na swój temat dowiedzieć
-
Ale skąd Ty możesz wiedzieć, że to są szczere słowa? Moja interpretacja tego też jest prawdopodobna, nie wiesz tego. Nie odbieram tych słów jako szydzenie ze mnie, ale właśnie bardziej, jak napisałam, jest to dla mnie żenujące i mnie drażni. Psychiatrze nie ufam, to prawda, ale nie dlatego, że jej nie lubię, ale po prostu nie ufam ludziom i ona zwyczajnie nie stanowi wyjątku. Masz rację, powiem jej o tym następnym razem, dzięki za radę
-
Hej, żaden dział nie pasował mi na ten temat. Stwierdziłam, że chyba najbardziej podchodzi pod psychoterapię, bo dot. relacji z psychiatrą. Jakby co proszę o przeniesienie. Czy powiedzieć mojej psychiatrze, że nie lubię, gdy mówi mi komplementy? Właściwie na początku każdej wizyty rzuca jakiś komplement dot. tego, jak wyglądam. Niektóre komplementy na co dzień są dla mnie okej, niektóre nawet miłe, ale nie od osób, które wiedzą, że mam problemy z samooceną. Bo te są dla mnie po prostu żenujące i nic poza tym. Nie wiem, czy mam ją poprosić, żeby tego nie robiła czy już się "nie czepiać", jak myślicie? Niby widzę się z nią rzadko, bo co jakieś dwa miesiące, ale trochę mnie to męczy. No i właśnie nie wiem... Proszę o rady.
-
No właśnie nie mam pojęcia, oczywiście tak jak piszesz też mogło być. Akurat w przypadku seksistowskich komentarzy czy podnoszenia głosu w trakcie rozmowy sprawa jest rzeczywiście ewidentna, tu nie mam nigdy wątpliwości. Ale te sytuacje to zdecydowana mniejszość. A w reszcie przypadków czasem sama biję się ze sobą- czy zareagować czy nie, bo a nuż moje emocje wynikają z nadwrażliwości... Męczy mnie to bardzo, a wyjść z własnej głowy i na chłodno ocenić nie zawsze potrafię. Tak, tak jest rzeczywiście najlepiej. @acherontia styx No właśnie chyba niestety jest tak jak piszesz co mnie przeraża. Wolałabym, żeby dało się to jakoś rozróżnić. Eh..." @MarekWawka01 Tylko że ja z tą wrażliwością to niestety miałam "problem" od zawsze, a w dzieciństwie miałam całkiem dobre poczucie wartości. Obrażać to akurat obrażam się bardzo rzadko, często natomiast jest mi przykro z jakiegoś powodu albo jestem zła, a duszę to w sobie właśnie z obawy o to, czy aby nie przesadzam.
-
Hej! Pytanie głównie do osób wrażliwych. Właściwie od małego (gdy robiło mi się przykro albo przeciwnie, gdy byłam o coś zła) często słyszałam, że przesadzam, że jestem zbyt wrażliwa, że za bardzo się przejmuje albo że nie mam dystansu. Na przestrzeni lat ostatecznie sprawiło to, że w 90 % sytuacji, kiedy ktoś właśnie sprawi mi przykrość albo mnie zdenerwuje to ja przyjmuje, że jest to kwestia mojej nadwrażliwości. Tylko że to też nie jest dobre, bo z kolei może powodować utratę czujności w sytuacji, kiedy ktoś naprawdę "przegina". Pytanie brzmi, czy wypracowaliście sobie jakąś metodę, która pozwala Wam ocenić co jest czym, tzn. kiedy mieliście prawo poczuć się urażeni albo się zdenerwować a kiedy wynika to z Waszej neurotyczności? Czy to w ogóle jest coś, co da się obiektywnie ocenić czy tu wszystko jest i zawsze będzie subiektywne?
-
Hej! W moim odczuciu zależy to od konkretnego imienia. Część imion automatycznie zawsze zdrabniam (i mam wrażenie, że wszyscy tak robią) o ile rozmówca nie powie mi, że nie lubi zdrobniałej formy. Na szybko na myśl przychodzą mi zdrobnienia imion: Tomasz, Anna, Małgorzata, Katarzyna, Aleksandra, Krzysztof, Wojciech, Jakub. Chyba dlatego, że te imiona w swojej pełnej wersji brzmią strasznie poważnie. Zwykle nie pozwalam sobie natomiast na zdrobnienia imion, które (chociaż jest tu oczywiście pewna doza subiektywizmu) w swoich pełnych wersjach brzmią zupełnie "normalnie", typu Agnieszka, Monika, Dorota, Jacek, Robert. Do tej grupy zaliczyłabym też zarówno swoje imię, jak i Twoje. Nie przeszkadza mi, gdy "Pati" mówią do mnie osoby bliskie lub bardzo bliscy dobrzy znajomi. Bardzo natomiast nie lubię, gdy mówi tak do mnie osoba dopiero co poznana, aż mnie to kłuje w uszy. Jest to dla mnie straszne skracanie dystansu. Mogę ten dystans skrócić, ale jak już się poznamy i polubimy. Więc.. Nie dziwię Ci się, że irytuje Cię, gdy ktoś mówi do Ciebie "Rafałek" jeżeli w ogóle tego zdrobnienia nie lubisz (bo rozumiem, że u Ciebie nie jest to zależne od tego, kto tak mówi). Chyba jedyna rada to z uporem maniaka prosić o używanie formy Rafał. Dziwne, że do ludzi nie trafia...
-
Zgadzam się z @Deuter. Jeszcze dodam, że nie możesz z góry zakładać: Zresztą przecież się z Tobą umówił, więc chyba już samo to świadczy o jakimś rodzaju zainteresowania! Nie umówiłby się raczej z Tobą gdyby uznał, ze jesteś brzydka/ nieciekawa/ głupia. Serio, skoro jest świetnym facetem to dlaczego miałby to sobie robić? Mieliście jeszcze kontakt po randce?
-
Może jeszcze coś dodam, bo już nie wiem jak Ci wytłumaczyć, o czym mówię. Przez "ma dostęp do faktów" mam na myśli właśnie fakty. Nie to, co sama o sobie myśli. Fakty, czyli na przykład - w tym przypadku- wielokrotne komplementy od mężczyzn = to nieprawda, że nigdy nikomu się nie podobała. Jak więc wytłumaczysz to, że jest jej przykro? No bo nie da się wytłumaczyć tego tym, że podzielała opinię siostry na swój temat. Wie, że wielokrotnie komuś się podobała i to nie jest kwestia jej wyidealizowanego obrazu siebie tylko faktów właśnie. Już dokładniej nie umiem.
-
Jeżeli męczysz się z własną głową i miewasz myśli samobójcze to raczej jasno wskazuje na to, że leki, które masz teraz nie są dobrze dobrane (ew. dawki leków). Powinnaś porozmawiać o tym z psychiatrą. O CHADzie też z nim porozmawiaj, tym bardziej, że lamotrygina, którą bierzesz jest właśnie stosowana w leczeniu choroby dwubiegunowej. Ale samo to o niczym jeszcze nie świadczy, bo być może u Ciebie lekarz dodał ten lek z jakichś innych względów, o których nie wiemy. Na takiej samej zasadzie jak nieraz osobom z depresją przepisywane są niektóre leki przeciwpsychotyczne, nie dlatego, że lekarz diagnozuje psychozę, ale dlatego, że działają one jako potencjalizatory antydepresantów. Czyli ogólnie- porozmawiaj z psychiatrą.
-
@Luna* Nie, jako odrzucenie nie odczułabym tego na pewno, lubię uczciwe stawianie spraw. Jako "jestem tak beznadziejna, że psychoterapia nie może mi pomóc" już prędzej, ale w tym momencie też tak myślę, a już władowałam trochę czasu, emocji i pieniędzy w terapię. Niepotrzebnie po prostu.
-
@neon Nie, nie "dzień dobry" jest oznaką słabości (zwykle "dzień dobry" jest oznaką kultury ), a raczej to, co by ono w tym konkretnym przypadku oznaczało- że nic się nie stało i że mnie można traktować jakkolwiek, bo przecież jestem uprzejma i i tak w żaden sposób nie zareaguję. Ja sobie odpowiedziałam jeszcze przed wpisem tutaj, po prostu chciałam wiedzieć jak inni to widza, z czystej ciekawości. To Ty z góry założyłeś, że upokorzyła mnie opinią... Ale już tak abstrahując od tej konkretnej sytuacji, bo poruszyłeś ciekawy temat. Zawsze mnie zastanawia właśnie to zdanie powtarzane w całym "psychologicznym światku". Kurczę, a jak w takim razie wytłumaczyć to, ze może się komuś zrobić przykro (sama też tak parę razy miałam) przez sam fakt, że ktoś poczynił jakieś założenie na nasz temat? Ale założenie błędne, błędne dlatego, że "sprawdzalne", bo to, co ktoś założył bazuje na faktach, nie na opinii. Nie ma miejsca na to, żeby się z tym założeniem zgadzać albo nie zgadzać, bo fakty są takie, a nie inne. Może jakiś przykład (będzie durny i prosty, ale tylko żeby zobrazować)- mamy dwie siostry, kiepską relację między nimi i jedna mówi do drugiej: "No obyś w przyszłości wyładniała to może się w końcu kiedyś komuś spodobasz". Założenie: "Nigdy nikomu się nie podobałaś". Mimo że tamta ma dostęp do faktów i wie, że to nieprawda to robi się jej przykro, że siostra tak założyła. Nie jestem pewna, czy dobrze wytłumaczyłam, o co mi chodzi.
-
I jeszcze jedno dopiszę, żebyście jakoś źle nie odebrali tego co piszę. Tu nie chodzi o pieniądze i o to, że boli mnie, że terapia kosztuje. Ja z przyjemnością wydawałabym na terapię i dwa razy tyle, ale niech widzę tego jakiekolwiek (pozytywne) efekty. Nie może być tak, że równie dobrze bym mogła te 6 stów miesięcznie wyrzucać do kosza.
-
Luna, tak, wiem, dlaczego po sesjach czułam się gorzej. Pomijając te sesje, kiedy omawiałam trudne dla siebie sprawy (wtedy oczywiście po prostu to było przyczyną) to gorzej czułam się z dwóch powodów. Po pierwsze, do smutku, który już jest chyba po prostu naturalną częścią mnie i najwidoczniej powinnam się z tym pogodzić, doszło- jak już pisałam- poirytowanie. Po drugie, po kilku miesiącach terapii zaczęłam dodatkowo żałować, że podzieliłam się niektórymi rzeczami, bo nie otrzymałam pomocy. Gdybym wiedziała, że tak będzie to w ogóle nie wybrałabym się na terapię. Jeszcze tylko wyjaśnię, że problemy były natury czysto psychologicznej, to nie były problemy typu "nie mam pieniędzy". Pytasz, jak terapeutka miałaby na to wpłynąć. Jeśli o pierwszy punkt chodzi, wystarczyłoby mnie nie denerwować, tj. nie wmawiać mi różnych rzeczy. Na przykład, a to zaledwie jeden z wielu, widziała projekcje tam, gdzie jej nie było, co w sumie wiązało się z tym, że lepiej ode mnie wiedziała, co sama o sobie myślę . Ale zawsze można przecież powiedzieć, że ja nie jestem świadoma tego, że tak o sobie myślę. Jeśli chodzi o drugą sprawę no to nie wiem... Może po prostu wystarczyłoby, żeby potrafiła pomóc? I nie mam pojęcia, w jaki sposób miałaby to zrobić i na czym miałoby to polegać, bo to nie ja biorę za to pieniądze. A jeśli nie potrafi tego zrobić to może po prostu niech gra w otwarte karty i powie, że nie jest w stanie pomóc?
-
@Illi Nigdzie nie napisałam, że oczekuję, żebym po pół roku czuła się o niebo lepiej. Nie oczekuję. Jedyne, czego bym oczekiwała to jakakolwiek, choćby drobna, ale zauważalna dla mnie poprawa w zakresie nastroju. Czy Ty w ogóle przeczytałeś co napisałam? Ja po pół roku po sesjach (i dzień przed, dzień po, wiadomo) wciąż czułam się gorzej. Raz wyszłam z sesji w takim stanie, że mimo że do przejścia z poradni do samochodu miałam ze 30 metrów po drodze zatrzymał się jakiś mężczyzna i spytał, czy trzeba mi jakoś pomóc. A naprawdę nie jestem histeryczką. Ja rozumiem, że na sesjach porusza się tematy trudne, od tego są sesje, ale oni chyba powinni mieć umiejętności, które pozwalają im chociaż trochę deeskalować emocje pacjenta, kiedy sesja ma się ku końcowi, a nie jeszcze te emocje pod koniec rozniecać. Ja mam o tym myśleć?! Czyli wychodzi na to, że klient ma: a. panować nad poprawnym przebiegiem sesji; b. sam się motywować, mimo że jednym z objawów depresji jest brak motywacji (fuck logic); c. zmuszać się do tego, żeby ufać terapeucie nawet jeśli nie czuje atmosfery zaufania; d. dbać o to, żeby nawiązać dobrą relacje z terapeutą; e. wyzbyć się jakichkolwiek oczekiwań odnośnie do zachowania terapeuty oraz efektów terapii. A jeśli COKOLWIEK ci się nie podoba to na to też zawsze znajdzie się wytłumaczenie: a. jesteś roszczeniowy; b. masz silne mechanizmy obronne; c. wystąpiło przeniesienie; d. wystąpił opór. Ewentualnie jeszcze zostaną ci wytknięte twoje zaburzenia. /cenzura/, ja przepraszam, ale oni nie uprawiają znowu wolontariatu! Odpowiadając na twoje pytanie- z sesji niestety nie wyniosłam NIC poza irytacją mimo że naprawdę starałam się współpracować, poszłam tam z własnej woli w końcu i płaciłam za to. Irytacja z powodów, o których możesz przeczytać w innych moich wpisach, nie będę się powtarzać.
-
Cześć! Już tłumaczę tajemniczy tytuł. Sytuacja z życia wzięta. Ładnych parę lat temu od koleżanki mojej mamy usłyszałam coś, co było najbardziej upokarzającą rzeczą, jaką w ogóle kiedykolwiek usłyszałam (i przyjmijcie proszę, że to nie jest moja interpretacja, to było obiektywnie upokarzające). Było to w trakcie jakiejś imprezy i ta kobieta była pijana (na trzeźwo nie odważyłaby się powiedzieć czegoś takiego a tak zebrało jej się na szczerość), a co za tym idzie, najprawdopodobniej nie pamięta tego, co mówiła. Samą sytuację już przetrawiłam (choć długo to trwało), co nie zmienia faktu, że nie lubię tej osoby, bo też trudno, żebym lubiła kogoś, kto tak zalazł mi za skórę. W związku z tym czasem zastanawiam się nad tym, jak powinnam zachować się w sytuacji jeśli bym ją spotkała (jest to całkiem możliwe). Co Wy byście zrobili? Przywitali jak gdyby nic się nigdy nie stało i poszli w swoją stronę? Myślałam nad tym i doszłam do wniosku, że dla mnie uprzejme "Dzień dobry!!" i udawanie, że nic się nie stało jest oznaką słabości. Dobre wychowanie nie może ograniczać w sposób, w którym pozwalamy sobie na złe traktowanie i wejście na łeb- tak uważam. Z czystej ciekawości, zgadzacie się ze mną czy macie inną opinię?
-
Szpital ma sens jeżeli czujesz, że sobie zagrażasz/ Twój stan jest na tyle zły, że nie jesteś w stanie sama o siebie zadbać/ już parę razy próbowałaś trafiać z lekami w warunkach ambulatoryjnych i nadal uważasz, że nie są dobrze ustawione. @carlosbueno Mam wrażenie, że właśnie zaszufladkowałeś tym zdaniem dziewczynę w sposób, w jaki boi się, że zostanie zaszufladkowana... Snezenka nie napisała, że jest cnotliwa/ ma negatywny stosunek do spraw seksualności/ wypiera swoje uczucia w tej sferze, bo nie wiem, się ich boi na przykład, tylko że nie ma doświadczeń seksualnych. Jedno nie równa się drugiemu.
-
No właśnie, słowo klucz- okresowo. A jak mnie jest gorzej po każdej sesji przez pół roku to dla mnie to nie jest "okresowo". Tym bardziej, że jak powiedziałam, rzadziej było to w wyniku mówienia o rzeczach trudnych, a częściej w wyniku tego, że komentarze terapeutki tylko pogarszały sprawę. Do drugiej części komentarza się nie odniosę, bo brak mi słów... Powiem tylko, że jeżeli terapia ma mój nastrój ma wpływać w sposób dla mojej świadomości niedostępny to nie jest to dla mnie na plus dla terapii...