Skocz do zawartości
Nerwica.com

nienormalna.

Użytkownik
  • Postów

    22
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez nienormalna.

  1. Jak widać zarejestrowałam się na forum 3 lata temu, moje schorzenia trwają jakieś 4,5 lat... Ostatnio czuje że coś po prostu we mnie pękło, wypaliło się. To nie jest tak że nie chce żyć, kocham życie, ale chce żyć normalnie. Wypruwam sobie żyły żeby nie myśleć o moich dolegliwościach, ale to nic nie daje. Czuje że straciłam kawał swojego życia, nic nie osiągnęłam... Chyba najwyższy czas wybrać się do specjalisty, ale ciężko mi sobie wyobrazić jak siedzę przy kimś obcym i mówię o tym wszystkim.. - Najbardziej przeszkadza mi (jak podejrzewam) moja fobia społeczna: korzystanie ze środków lokomocji jest dla mnie męką, czuje ścisk w gardle, ślina mi się zbiera w ustach zamiast samoczynnie spływać, muszę ją połykać, co strasznie słychać. Nie dam rady czegoś zjeść czy wypić w autobusie, bo jakoś tak gwałtownie połykam. W kościele nie dam rady siedzieć wśród ludzi, bo drży mi głowa, całe ciało, ze śliną jest tak samo jak w autobusie. Ostatnio zaczęłam stawać na zewnątrz, co też jest dla mnie stresem, bo co będzie jak rodzice się dowiedzą..: / Na zajęciach jest to samo, daje radę spokojnie siedzieć, ale nie znoszę ciszy, zaraz boje się, że będzie słychać to jak przełykam ślinę i samoczynnie zaczyna mi się zbierać w ustach. - Mam problemy w komunikowaniu się, jakis czas temu niemożliwe było dla mnie praktycznie zapytanie się o cokolwiek, teraz zdarza mi się normalnie kupić bilet czy wodę w kiosku, zadzwonić do kogoś, ale mimo wszystko czasem w załatwianiu spraw zacinam się. To nie jest jąkanie się, siedząc sama w pokoju potrafie wypowiedzieć każde słowo bez problemu, przy ludziach też. Chyba że pomyślę, że mogę się zaciąć, albo ktoś mnie czymś stresuje - to zacinam się. - Nie mam problemów typu "jestem głupia i brzydka, nikt mnie nie chce". Nikt z was by nie uwierzył, że mam problem z nerwami. Mam duże powodzenie u facetów, zdarzało się że wręcz głupieli na moim punkcie nie wiedzieć czemu, ale nie umiem stworzyć zdrowego związku. Byłam z kimś dwa lata, związek opierał się na seksie, dużo namiętności, nerwów, prawdziwa miłość to nie była. Od tamtej pory miałam paru facetów, jednego bardzo dobrego i spokojnego zostawiłam, bo wykańczał mnie nerwowo swoim zachowaniem, zwyczajami, tym, że był takim ciepłym kluchem. Wniosek: nie wiem kogo chce, czy złego które będzie mną pomiatał ale będzie dużo namiętności, czy nudziarza, z którym będę snuła nudne i spokojne życie. - Tak na prawdę w nikim nie mam oparcia, mama ciągle przyrównuje mnie do młodszej siostry, której wszystko w życiu wychodzi lepiej. Dla porównania: w podstawówce miałam dobre oceny, świadectwa z paskiem, w liceum przez strach przed mówieniem, zgłaszaniem się, pojawianiem się lęków w miejscach publicznych zeszłam na tróje, dwóje, żadnych konkursów, pochwał, unikanie niewygodnych zajęć. Nie mogłam wychodzić na imprezy, bo po co, bo jak wrócę, bo jestem za mała, przez co z roku na rok stawałam się odludkiem. Mój były nikomu się nie spodobał, bo jego rodzice się rozwodzili, bo palił. Byłam najgorszą bo jeździłam do niego co dwa tygodnie (oczywiście na parę godzin a nie dni). To było karygodne, bo po co tak często się spotykać, czyli w efekcie raz na tydzień. Natomiast siostra: zawsze była oczkiem w głowie rodziców, same piątki i szóstki całe życie, brak widocznych problemów, nauką, same osiągnięcia, konkursy całe liceum, świadectwa z paskiem, chłopak którego wszyscy zaakceptowali. Jej zdanie zawsze było ważniejsze od mojego, ona mogła w wieku 16 lat wracać do domu w środku nocy, mogła spotykać się z każdym ile chciała, wiecznie była chwalona, nazywana geniuszem rodziny.. Kilka dni temu siostra zaczęła jeździć do chłopaka codziennie, spotykają się bez przerwy ani jednego dnia już ponad tydzień. Mamy razem pokój, jej rzeczy ciągle leżą rozwalone, miała posprzątać jednego dnia, poźniej drugiego, trzeciego... zwróciłam mamie na to uwagę, kazała mi dać jej spokój. Błaha sprawa, ale cos we mnie pękło. To już kolejny raz... Jak to jest, że ja nie mogę się spotkać z facetem nawet raz na tydzień, ona moze mieć wszystko gdzieś i widywać sie codziennie. Jak to jest że palenie papierosów u mojego byłego było czymś karygodnym wiele razy podkreslanym jako jego straszna wada, u chłopaka siostry wadą juz nie jest. Mam dosyć tej niesprawiedliwości, oceniania dzieci w inny sposób. Mam wrażenie że czego nie zrobie będzie źle, nigdy nie zadowole rodziców w odpowidni sposób. Zawsze będą mieli argument "a Twoja siostra robi to lepiej", zawsze będę przedstawiana jako ta gorsza. Wiem, że żyje dla siebie, jestem już dorosła, mam studia, ale cięzko mi osiągnąc samej jakieś efekty, pozbyć się moich lęków, bez oparcia i wsparcia od bliskich. Czuje że to odpowiedni czas na pierwszą wizytę u psychologa, czy też psychiatry, co wiąze sie ze stresami z umawianiem się na wizyte, bo przecież co zrobie jak nie trafie na dobrego lekarza, a do polecanych trzeba czekać miesiacami... Pomóżcie mi jakoś, doradźcie coś, mam wrażenie, że wszystkie swoje problemy wmawiam sobie, te z fobią społeczną, że wystarczy coś zrozumieć i wszystko minie. Czuje że życie ucieka mi między palcami... studia z kiepskimi ocenami, brak osiągnięc, jestem utalentowana, chce się uczyć na ile pozwalają mi moje zdolności, chce normalnie chodzić do kościoła, chce czuć się odstresowana, nie bać się wziąśc do autobusu, czy odezwać w czasie zajęć. Nie wiem już co mam robić, jak się ogarnąć.
  2. Azotox, rozumiem doskonale. U mnie była długa poprawa. nawet dałam sobie postanowienie noworoczne żeby być silna. Ale chyba nie potrafię. Szkoła się zbliża, znowu będę musiała się męczyć, potem studniówka, matura. nie przeżyje tego. Płakać mi się chce, a obiecałam sobie, że już nie będę. Nie wiem co robić. Nie chce iść do psychologa, ale też nie chce żeby wróciło to co się działo ze mną na wakacjach, a wraca..
  3. Ja mam straszną fobię społeczną. Najgorzej jest w kościele. Siedze normalnie, jak każdy, ale zawsze sie denerwuje. Dziwnie przełykam ślinę, czasem mam wrażenie, że wszyscy to słyszą i uważają mnie za wariatkę, więc staram sie trzymać ją jak najdłużej w ustach. Masakra;/. Najgorsze było to, że rok temu nie umiałam sobie z tym poradzić, więc zaczęłam kombinować. Chodziłam do kościoła, ale stałam tak jakby w przedsionku, tam gdzie było dużo ludzi, ale ciemno i ciasno. Tam czułam sie najlepiej. Kilka razy zdarzyło mi sie nie pójść. Raz przed samą mszą rozpłakałam sie. Mama zapytała co mi jest - nic nie powiedziałam. Poszłam, usiadłam i tylko czułam jak mną telepie. Podparłam głowę i cudem wysiedziałam do końca. Teraz, od 2 miesięcy zawsze idę na kościół i siadam między ludźmi. Robię to stopniowo, od mniej do bardziej widocznych miejsc. Jakieś 2 tygodnie temu szłam z tatą, pierwszy raz chyba od roku i poprosił mnie żebym z nim usiadła. Trafiliśmy na sam środek. Przeżyłam bez żadnych ataków. Ale problem ze śliną oczywiście był. W autobusie jest podobnie. Chyba, że z kimś jadę i gadam to wszystkie objawy ustępują. Nie rozumiem tego:(. Ostatnio załatwiłam sobie książkę, albo śpie, żeby to pół godziny szybciej minęło. Tylko wtedy panicznie boję sie, że ktoś mi włoży rękę do torebki i coś ukradnie, więc pojawia sie drugi problem. W szkole zawsze powtarzam sobie, żeby tylko być spokojna. To już ostatni rok, więc teoretycznie nie powinno wydarzyć sie nic złego. Odpadła geografia i chemia - największy stres. Zawsze wszystko umiałam, ale na lekcji źle sie czułam. Byłam ciągle czymś zdenerwowana. W II klasie miałam po 8 lekcji, ledwo dawałam rady. Teraz mam tylko 5, więc jakoś to idzie. Przed odpowiedzią staram sie uczyć dokładnie. I nie robie już takich akcji np. z historii, że nie będę sie uczyć bo i tak nic sie nie nauczę, albo tak sie zdenerwuje, że mi język zesztywnieje. Teraz uczę sie ile tylko mogę. Dzięki temu czuje sie spokojniejsza. I staram sie najpierw myśleć potem mówić. W porównaniu do poprzedniego roku jest o niebo lepiej. Może dzięki temu, że jestem świadoma swoje choroby.
  4. Ja sie bałam wszystkiego. Dziadek ciągle mi powtarzał, że przez to nabawie sie nerwicy. I stało się. Najbardziej bałam sie zwierząt, szczególnie psów, kur, kotów. Może to sie wydać śmieszne, bo w sumie takie jest. Nie mam nic do tych zwierząt, mogę je nawet potrzymać na ręce. Ale dostaje szału, gdy coś sie koło mnie kręci. Raz mi sie zdarzyło, że musiałam iść do ogrodu zbierać jeżyny. Nie mamy kotów, ale od sąsiada przyszedł jeden. Mały, słodki kotek. Miał jedną wade - koło krzaka wypatrzył sobie chyba jakąś myszkę. Leżał spokojnie cały czas, nagle zaczął sie skradać, stał, dziwnie sie patrzył. Już wtedy czułam, że zaraz wyskoczy. I tak sie stało, rzucił sie prosto między moje nogi. Myślałam, że umrę na miejscu. Siostra miała powodu do radości co nie miara, ale to nie było śmieszne. Denerwuje mnie takie zachowanie innych. Nie rozumieją tego co sie dzieje z drugim człowiekiem. Potem powtarza, że boję sie małych słodkich kotków. A ja po prostu mam straszną nerwicę na punkcie nieoczekiwanych wydarzeń. Inna sprawa dotyczyła częstych wyjazdów moich rodziców. Za każdym razem wydawało mi sie, że zginął gdzieś w wypadku, a ja zostanę sama ze swoim rodzeństwem. Miałam przed oczami cały scenariusz - wypadek, pogrzeb, dom dziecka, dalsze życie, wszystko! Później katowałam sie modlitwą. Np. o 2 w nocy wpadałam na genialny pomysł, że jak nie zmówię całego różańca to stanie sie coś strasznego. To było okropne. Jestem wierząca i wiem, że modlitwa dużo daje, ale na pewno nie taka.
  5. Dziękuje za dobre rady;). Przełamałam sie i powiedziałam o wszystkim mamie. Chciałam pójść do psychologa, ale razem doszlyśmy do wniosku, że to może jeszcze poczekać. Zresztą mam kogoś kto wie o mojej chorobie i mogę mu mówić o wszystkim. Więc to tak jakby mój osobisty psycholog, tyle że nie ma papierów, ale chce iść na studia psychologiczne, więc na jedno wychodzi:). Poza tym to forum też bardzo mi pomaga. To dzięki wam dowiedziałam sie tak dużo o mojej chorobie i wiem jak ją pokonywać. Zbawinnym środkiem dla mnie okazał sie Kalms. Jem 3 razy dziennie po 2 tabletki i objawy zaczynają ustępować. Potrafię już wejść normalnie do sklepu i o coś poprosić. Nie denerwuje sie cały dzień przed jakimś wystąpieniem w szkole. Nawet moja pani od polskiego przestała mnie stresować. (np. wczoraj trzeci raz mnie pytała, dowaliła jakimś głypim pytaniem a ja nic sobie z tego nie robiłam i zachowałam spokój:)). Zatem moim zdaniem osiągnęłam już wielki sukces, bo w wieku osiemnastu lat strach przed kontaktem z kimś obcym, wejściem do sklepu itp niszczył mi życie. Owszem, zdarzają sie moje tzw, napady złości, dni gdy mam wszystkiego dojść, ale one sie tylko zdarzają, a nie są codziennie tak jak to było kiedyś. Teraz uczę sie żyć na nowo, stawiam nowe wyzwania i osiągam swoje cele. Za mną dwa lata strasznego życia, a przede mną wszystko czego tylko zapragnę:). Mam nadzieję że z każdym dniem będzie coraz lepiej.
  6. Moja nerwica, depresja i fobie trwają już 2 lata. Zgadzają sie prawie wszystkie objawy. Raz jest lepiej, a raz gorzej, ale chciałabym sie w końcu nauczyć życ jak każdy, bo mam dopiero 18 lat i przede mna całe życie. Zaczęłam myśleć o rozpoczęciu leczenia, na razie jem magnez, niby pomaga, ale nie zawsze. Chce w końcu pójść do lekarza, i tu moje pytanie, do jakiego? Od razu do psychologa, czy najpierw do rodzinnego? Powiedzieć o tym rodzicom czy poczekać do osiemnastki i wszystko załatwić sama? Mam z tym straszny problem, bo rodzice pewnie niczego sie nie domyślają, a od czasu gdy dowiedzą sie o wszystkim będę uważana za wariatkę. Boję sie że nie zrozumieją.
  7. Odpowiedź jest bardzo prosta - nie przejmować sie tym wszystkim. żeby to jeszcze było takie proste..
  8. nienormalna.

    wyczerpanie..

    Jeszcze dwa lata temu nie miałam na nic siły. Wszystko sprawiało mi trudność, nawet głupie pomalowanie rzęs. Mama tylko narzekała, że nic jej nie pomogę i cały mam zwieszoną minę. Szkoda że nie zapytała co jest tego przyczyną. A powód był, pierwsze rozstanie, z pierwszym facetem. Wyczerpanie, sen, szkoła, zero nauki, brak siły na wszystko, wysłuchiwanie że jestem beznadziejna, leniwa, nic mi sie nie chce. Dobrze, że wiem już jak to wygląda i co może być tego przyczyną. Może dzięki temu kiedyś będę potrafiła pomóc komuś innemu. Teraz jest lepiej, ale nadal nie tak jak powinno być. Jestem cierpliwa, jeszcze jakiś czas i wszystko wróci do normy.
  9. heh, no to powiem wam dziewczyny że ze mną jest/było tak samo. Nie potrafiłam cieszyć sie życiem, na dyskotekach czułam sie źle, więc nie chodziłam na nie, zresztą i tak nie mogłam. Ciągle myślałam, że beznadziejnie się ruszam i nie umiem tańczyć. W końcu na jednym weselu przełamałam się, uznałam że co mnie obchodzą inni, i tak robię z siebie głupka jak każdy, więc nie zaszkodzi sie wyluzować. I od tamtej pory tańczę jak mnie nogi zaniosą. No ale nadal mam problem z odezwaniem sie w większej grupie ludzi, nie wiem dlaczego tak jest, boje sie że zabraknie mi myśli w połowie zdania, ktoś sie będzie na mnie głupio patrzył itp. No ale potrafie wejść do sklepu i o coś poprosić, wiec jest poprawa. Jeszcze przed wakacjami to było niemożliwe. Heh, żeby mnie jeszcze nie trzęsło gdy odpowiadam na polskim to byłoby ok.
  10. heh, dzięki;). To na pewno z niedoboru magnezu, ale nie tylko:). Ogólnie to długo miałam problem z zaakceptowaniem siebie, ale ostatnio poznałam świetnego faceta, wie o mnie wszystko, o mojej nerwicy, jej objawach, problemach i mimo to uważa że jestem fantastyczną dziewczyną. Nie jesteśmy jeszcze razem, ale dzięki niemu odkrywam siebie na nowo. Chyba sam Pan Bóg mi go zesłał:). Minerały czasem pije w 'pluszu':).
  11. Magnez jest cudowny. Biorę go z 2,3 tygodnie, po około 3,4 tabletki dziennie. I zauważyłam coś ciekawego, pewnego dnia szłam na dyskotekę i akurat zaczął mi się okres. Trochę byłam zaskoczona bo to było miedzy 28, a 35 dniem, a nie po 45 tak jak to zawsze mam. No ale ucieszyłam się, bo ominął mnie stan przedmiesiączkowy, dodatkowe roznerwowanie itp. Wzięłam coś przeciwbólowego, magnez i wit b. Zauważyłam, że po takiej mieszance nie ma żadnych problemów, nerwica znika. Gadałam z każdym o czym tylko chciałam, bez żadnych oporów. Chyba przez całe swoje życie więcej sie nie nagadałam. To na prawdę pomaga, nie wiem czy może być niebezpieczne, ja żadnych efektów ubocznych nie zauważyłam.
  12. To forum dało mi bardzo wiele. Dzięki niemu dowiedziałam sie że mój problem jest calkowicie normalny, spotkał wielu innych ludzi. I że można sobie z tym poradzić, trzeba tylko chcieć. Teraz mam nadzieje, że dam sobie, rade, że to kiedyś minie. Poza tym mam miejsce gdzie mogę o tym napisać i poradzić sie.
  13. Ja też tak mam. W końcu muszę na kimś odreagować. Czasem czepiam sie o byle co, robie sie agresywna, albo wyzywam ile wlezie. I wtedy jakos nie mam stresu, że sie zatne itp. Tylko po prostu wale taką wiązankę że uszy więdną. Zazwyczaj wystarczy żeby ktoś mi zrobil najmniejszą krzywdę, a jestem bezlitostna. Po prostu obrywa ode mnie za to, że ma lepiej na tym świecie niż ja.
  14. ehh.. tak sobie mysle, że jeszcze tego nie miałam. I już sie boje, że to też mnie spotka. Chociaż... w gim miałam dziwny kaszel, taki że dusiłam sie od niego i nic nie pomagało. I wtedy bałam sie pójśc do kosciola, bo raz jak mnie zlapalo to musialam wyjśc, bo nie moglam przestac kaszlec:(. Ale na szczęście przestałam o tym mysleć i samo przeszło. I to jest chyba najlepsze lekarstwo - przestać o tym mysleć. Ale wiem, że to nie jest łatwe. pozdrawiam.
  15. nienormalna.

    witam.

    heh, dzięki. Ale jest jeden problem, ja już sie w sobie zamknęłam, przed wszystkimi. Nie wiem jak powiem o tym mamie, muszę ją na to jakoś przygotować, bo przecież ona niczego sie nie domyśla. Ona tylko wie, że jestem nerwowa, ale to niby normalne i tak ma być. Nom, ale do lekarza pójdę, najwyżej poczekam aż skończę 18 lat, bo to nastąpi lada dzień. A kasę najlepiej będzie wziąć od babcia i jej o tym wszystkim powiedzieć. Może i jest jaka jest, ale zawsze mnie rozumiała.
  16. kitty, przy wzroście 164 idealna waga to 54-55 kg. Ja niestety ważę za mało, ale nie mogę przytyć.
  17. Przede wszystkim pocę sie, robię sie czerwona. Duszno mi, boli mnie głowa. Sztywnieje mi kark, głowa mi sie trzęsie, albo ręce. Mam trudności z mówieniem Mam wtedy ochotę tylko uciec, schować sie w swoim łóżku, głęboko pod kołdrą i zasnąć. Czasem pomaga wyjście na świeże powietrze. Niestety bardzo często jestem w takich sytuacjach, że nie mogę wyjść i muszę to jakos przeicerpiec.
  18. Im częściej myślę o tym wszystkim, tym więcej sytuacji sobie przypominam. Omijałam złączenia między płytkami chodnika, bałam sie stanąć na dżdżownicy. Odświeżałam pulpit po tysiąc razy, drapałam telewizor, dotykałam jednego miejsca. Ciągle sprawdzałam czy zamknęłam drzwi, wzięłam klucze, bilet, kasę. O i teraz mam taką dziwną kulkę na myszce, i przed prawie każdym kliknięciem, muszę ją przycisnąć, bo inaczej ręce mnie swędzą i rozwala mnie od środka. Hah i jeszcze miała taki dziwny tik, wycieranie brody o ramię. Ale na szczęście już mi przeszło. Nom i ostatnio naszło mnie na obsesyjne sprzątanie. Na początku sie z tego cieszyłam, bo w sumie porządek jest ważny. Ale teraz widzę, że to jeden z objawów nerwicy. Nigdy nie sprzątałam, zawsze miałam bałagan w pokoju, teraz nie może być deka kurzu, wszystko musi być idealnie ułożone, przeze mnie, pod kątem prostym oczywiście.
  19. Nerwica trochę ustępuje, gdy jestem nad wodą, nad morzem. Wyleguje sie na słońcu, dużo przebywam na świeżym powietrzu. Czyli późną wiosną, latem i wczesną jesienią. Najgorzej jest przedwiośniem. Kiedy pada, jest szaro i ponuro. To dodatkowo mnie dobija.
  20. Oj trochę tego było. Miałam połowę objawów raka krtani, anoreksji. Podejrzewałam u siebie guza mózgu, białaczkę, coś z macicą. W końcu trafiłam na prawdziwą chorobę - nerwicę.
  21. nienormalna.

    witam.

    Dla mnie to nie jest brzydka ksywka, po prostu taka jestem, przyzwyczaiłam sie do tego po tylu latach. A jeśli chodzi o tego lekarza, to do którego pójść? Rodzinnego? Czy może od razu do jakiegoś psychologa? I co mu powiedzieć? Kurdę, codziennie łudzę sie że samo przejdzie. Ale najgorzej jest przed okresem. Wtedy wszystko dodatkowo sie nasila. Jestem nie do życia. Tylko wysłuchuje od swoich bliskich jaka to ja zła jestem. A ja przecież taka nie jestem, nie chce być. Tylko czasem po prostu potrzebuję trochę więcej spokoju i zrozumienia. I muszę sie na czymś albo na kimś rozładować, żeby nie oszaleć. Ale powiem wam, że dzisiaj wykonałam krok w przód. Poszłam normalnie do kościoła, w końcu ubrałam sie jak człowiek czyli w ładną bluzkę i spódnicę, do tego szpilki. Wcześniej tego nie robiłam, bo wiedziałam, że dodatkowo przez to ludzie będą sie na mnie patrzyć. Na szczęście nie było tak źle, obeszło sie bez jakiś napadów paniki. Owszem miałam problemy z przełykaniem śliny, chwilami bolała mnie głowa, było mi duszno, ale i tak było w porządku;). Przez tą moją nerwicę strasznie sie zmieniłam, zamknęłam w sobie. Teraz będzie musiała sie jakoś stopniowo nauczyć otwierać. Doradźcie mi z tym lekarzem, bo ja na prawdę nie wiem co mu powiedzieć. Tak jakoś mi głupio prosto z mostu. Aha i czy powiedzieć też o tym mamie? Może lepiej żeby wiedziała, żeby ktoś tam poszedł ze mną.
  22. nienormalna.

    witam.

    Witam wszystkich. Długo szukałam takiego forum, właściwie zastanawiałam sie czy istnieje. Ale bardzo sie ciesze że je znalazłam, bo dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam taki problem. Mam niecałe 18 lat, w tym roku czeka mnie matura, której bardzo sie obawiam, ale nie za względu na naukę, bo jestem dobrą uczennicą, tylko ze względu na nerwicę. Właściwie to nie wiem czy mam nerwice, tzn. nikt tego nie potwierdził, ale wszystkie objawy sie zgadzają. Mam takie połączenie nerwicy lękowej, fobii i nerwicy natręctw. Jako dziecko panicznie bałam sie zwierząt, przede wszystkim psów. Największy problem był z pójściem do szkoły, a jak mnie już jeden zaatakował to w ogóle.. Po kilku latach przyzwyczaiłam sie i potrafię spokojnie przejść koło psa, ale nie ustoję w miejscu jeśli coś mi lata koło nogi. Od razu sie denerwuje, pocę itp. Reakcja otoczenia jest taka sama: "nie bój sie go, przecież to mały piesek, nie ugryzie Cie". Nom, fajnie, przecież wiem o tym, nie jestem głupia, tylko.. no właśnie, tylko co jest? Dlaczego tak sie dzieje. To jest taki najłagodniejszy przykład mojej nerwicy, która właściwie nie niszczy mi życia. Mam straszną fobię społeczną. Denerwuje sie przed każdym publicznym wystąpieniem. Już kilka dni przed szlag mnie trafia. Gdy przychodzi co do czego to albo wszystko jest ok, jestem nadzwyczaj spokojna, albo tak sie denerwuje, że nie mogę z siebie słowa wydusić. Zacinam sie, jąkam. Najgorsze jest to, że to sie pogarsza. Nie potrafię wejść do sklepu i poprosić o coś, bo mnie rozwala od wewnątrz. Doszło do tego, że z niektórymi ludźmi nie potrafię normalnie rozmawiać. Owszem są osoby, przy których czuje sie dobrze i bezpiecznie, i chwała im za to. Moja fobia społeczna nasiliła sie w marcu. Dokładnie w środę popielcową. Byłam wtedy pytana z geografii. Wszystko powiedziałam, ale strasznie sie denerwowałam, chwilami mną trzęsło. Nie wiedziałam co sie dzieje. W końcu z ulgą usiadłam na miejscu z oceną 5. Ale dużo mnie to nerwów kosztowało. Wróciłam do domu i pomyślałam, że to po prostu z przemęczenia. Później poszłam do kościoła. I znowu sie zaczęło. Wydawało mi sie, że każdy sie na mnie patrzy. Robiło mi sie gorąco, głowa mnie bolała. Tłumaczyłam sobie, że to gorączka i po prostu łapie mnie jakaś choroba. Po wyjściu z kościoła wszystko ustąpiło. Położyłam sie spać. Moje dalsze życie było jednym wielkim koszmarem. Nie mogłam pójść spokojnie do kościoła, bo mną trzęsło, miałam problem z przełykaniem śliny, trudności z oddychaniem. Zaczęłam stać, przy samych drzwiach, i to w jak najmniej widocznym miejscu. Jakoś to poszło.. W szkole było coraz gorzej, zamknęłam sie w sobie, nie spotykałam ze znajomymi. Chwilami nie potrafiłam normalnie usiedzieć w ławce, musiałam sobie głowę podpierać, bo sama mi sie ruszała. I ten straszny ból głowy i żołądka. Nie umiem sobie już z tym poradzić, boję sie, że nie będę potrafiła normalnie żyć. Teraz jest niby lepiej, kilka razy byłam w kościele, i usiadłam tam gdzie wszyscy. Ale to za mało, żeby nazwać poprawą. Poza tym jako dziecko miała tiki nerwowe, mruganie oczami. W gim miałam dziwne duszności, na które nic nie pomagało. Teraz wiem, że to nerwica. Mam też nerwice natręctw, czasem musiałam kilka razy dotknąć jakiejś rzeczy, żeby było "ok". Wchodząc do łazienki, po 5 razy sprawdzałam czy zamknęłam drzwi. Zaczęłam mieszać w to modlitwę. Odmawiałam rano i wieczorem dziesiątek różańca, bo wmawiałam sobie, że bez tego dzień będzie przegrany. Wiem, że modlić sie trzeba, ale to nie była modlitwa, tylko odwalanie tego na siłę, czasem resztkami sił. Chciałabym zacząć żyć jak inni, robić wszystko na co chce, nie być ograniczona przez tą chorobę. Pójść do kościoła, do sklepu, zdać maturę. Normalnie spotykać sie ze znajomymi. I w końcu pozwolić komuś żeby został przy mnie dłużej. Dwa lata temu, po rozstaniu z moim pierwszy chłopakiem nie potrafiłam sobie poradzić ze wszystkim. Poszłam do nowej szkoły, czwarty rok musiałam znosić kłótnie rodziców. To mnie przerosło. Wtedy zamknęłam sie w sobie, ale mimo wszystko najgorzej było od marca tego roku. Powinnam pójść do lekarza, powiedzieć o tym rodzicom. Ale nie chce, oni mnie nie zrozumieją. Tata powie że wymyślam, jasne bo co on może wiedzieć, jeżeli go nigdy w domu nie ma. Mama powie, żeby sie tym nie przejmowała i samo przejdzie. Ku.rwa. Nie przejdzie. Nie wiem już co mam robić. Piję melisę przed snem, od dwóch lat. Bez tego nie zasnęłabym. Czasem biorę magnez i wit b. Ale to niewiele pomaga. Boję sie, że jak pójdę do lekarza to da mi jakieś tabletki które mnie otumanią i uzależnią. Ehh.. może ktoś z was mi pomoże..
×