
samotny
Użytkownik-
Postów
94 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez samotny
-
byłem dzisiaj u swojej pani lekarz psychiatry no i powiedziała że to może indywidualne działanie leku ale nie efekt uboczny, mam brać teraz zamiast 50mg bo to dawka początkowa to mam brać teraz 100mg no nic przede mną kolejny tydzień walki o normalność. Jedno wam mogę powiedzieć łatwo nie jest ale myśli spokojnie się wyciszają a to dobry znak. Choć przygnębienie pozostaje nadal i te cholerne odrealnienie, ale staram się na to nie zwracać uwagi trzeba się odciąć od przeszłości i nie zadręczać się myślami natrętnymi i analizą. W sumie to chcę mieć to za sobą i szybko się wyleczyć ale to nie jest wcale łatwe. Jutro jadę na koncert bo od wakacji nie byłem nigdzie na żadnej imprezie jednym słowem cały czas siedzę w domu od poniedziałku do piątku a w weekendy studiuję. Pora wyjść do ludzi!!!!!!!!!
-
Ashley przeczytałem twojego optymistycznego posta i mimo że nic nie czuję, oprócz tego że nie mam siły to tym postem trochę mi poprawiłaś humor dzięki za dobre słowa, które dla nas nerwicowców są tylko zwykłymi nic nie mającymi wspólnego z realnością słowami - będąc chorym na NN słowa takie będzie lepiej musisz się wziąść w garść przestają po kolejnych upadakach mieć znaczenie - ja walczę od 4 lat prawie - wielokrotnie upadam niemalże codziennie ale coś sprawia że mam jeszcze odrobine siły aby studiować, wstać rano z łóżka i iść na przekór, nie wiem czy to wiara, bo ja swoją chyba utraciłem choć modlę się ale czasami mam wrażenie że to jest nic nie warte...mimo to dzięki za dobra słowa otuchy
-
Odstawiłem lek, bo źle na mnie działał, chodziłem rozdrażniony, choć przez początek było wszystko wporządku. Nie czuję nic. Chciałbym upaść i płakać ale nie mogę. Czuję się odrealniony i zmęczony. Nie mam ochoty na nic, dzisiejszy cały dzień przeleżałem w łóżku. Sen działa na mnie jak morfina. Pogubiłem się tak na maksa w tym wszystkim, w tych cholernych myślach i wogóle że obawiam się że mogło mnie dopaść to co nazywają stanem derealizacji. Cały czas mam wrażenie względnego odrealnienia. Najgorsze jest to że straciłem marzenia, nawet nie czuję w sobie potrzeby ich posiadania. Praktycznie to nic nie czuję radość,miłość,śmiech dla mnie to totalnie obce. Jedyne co czuje to zmęczenie i brak chęci do robienia czegokolwiek. Jeszcze nie spełna miesiąc temu chcialem zrobić sobie remont pokoju, bardzo z tego powodu się cieszyłem, zbierałem kasę materiały ect. i miałem to poczucie że bardzo tego pragnę, że to poprawi mi humor, teraz mi to całkowicie wisi. W marcu będe miał psa bardzo z tego się cieszyłem, teraz nie odczuwam niczego, także czuję się jakby to nie miało najmniejszego znaczenia. Kocham swoich bliskich, ale nie czuję do nich miłości. Czuję się jak żywy trup, pozbawiony uczuć i duszy. A każdy kolejny dzień jest coraz gorszy ....
-
Biorę już 2 tydzień fevarin, bo cierpię na nerwicę natręctw, natręctwa trochę się wyciszyły, ale boli mnie lekko głowa, przez pierwsze dni czułem się jakbym miał niezłego kopa, wogóle nie chciało mi się spać(bezsenność, i nie miałem ochoty jeść). Teraz śpię w miare dobrze, głowa mnie lekko boli, ale najgorsze jest to że od paru dni jestem bardzo podenerwowany, czuję w sobie taki dziwne uczucie, jakby złość, jakbym miał ochotę żeby coś rozwalić. Poza tym nie potrafię się odnaleźć, i w dodatku nie czuję nieczego, nie potrafię się cieszyć ani nie czuję uczucia przyjemnności...chyba będę musiał odstawić ten lek, a może to tylko działanie chwilowe, chodzę rozdrażniony i niespokojny może ktoś z was też tak ma??????
-
Egzaminy mam już za sobą uff...mimo że nerwica dawała i daje mi nadal w kość. W sumie fevarin dziwnie na mnie działa, ale przy uczeniu do egzaminu nie czułem zęczenia i wgóle jakoś nie mam ochoty na sen jak go biorę. Myśli tylko trochę się wyciszyły, ale nadal we mnie pełno wątpliwości. Ciekawe ile potrwa moje leczenie???? Nie wiecie ile a ogół takie leczenie trwa??
-
Dzięki za wsparcie, trzeba się wspierać to dodaje sił. A nam wszystkim chorym jest to potrzebne. Moim życiem kieruje cały czas zwątpienie no i tracenie czasu nad zamartwianiem się. Chcę prowadzić aktywny tryb życia, powrócić do kolarstwa górskiego(mam zamiar kupić sobie nowego górala). Poza tym w moim domu zagości odrobina szczęścia, będę miał w marcu psa, ponoć na nerwice i na różne dolegliwości dobrze jest mieć psa, ja będę miał labradora retrivera. To może przez częstsze wychodzenie z domu i spacery z nim nabiorę większego dystansu no i odciągne się od komputera i tv. Pamiętam że jak mój pies umarł to wtedy też wszystko się zaczęło, przygnębienie stres, itp. Mimo swoje choroby funkcjonuję może nie tak jak bym chciał, ale mimo wszystko dalej mam marzenia i chęci aby je spełniać i to mnie trzyma przy tym aby wyjść z tej choroby. Narazie prawie od tygodnia biorę fevarin i trudno mi cokoliwiek powiedzieć bo wiadomo działanie leku widać po 2-3 tygodniach. Plusem napewno jest to że nie mam żadnych efektów ubocznych po braniu leku. Jeżeli chodzi o natręctwa to różnie, czasami jest ich bardzo wiele, a czasami pojawią się i błyskawicznie znikają, odczuwam trochę większy lęk i czuję się trochę nie swojo, przede mną dużo nauki bo w sobotę i niedzielę mam egzaminy na uniwerku, minusem jest może to że jak biorę ten lek to nie mogę zasnąć, no ale widocznie tak wygląda proces wychodzenia z tego syfu w którym siedzę już 4 lata
-
Ja próbowałem medytowałem ZEN, jeszcze rok temu i czy mi pomogło, hmm raczej niezbyt, ale nie powiem trochę wyciszało, polecam tai chi...najlepiej z rana po tym lepiej się przynajmniej ja czułem, bo przy metydacji z NN naprawdę trudno jest nie myśleć w danym momencie. [ Dodano: Sro Lut 21, 2007 1:15 am ] Kolejne dni mijają na fevarinie, czuję się po tym leku dość dziwnie niby lepiej ale jakoś nie swojo, a myśli nadal nie ustępują, a jak się pojawiają to mam większe lęki związane z nimi, boję sięże nie dam już rady wiem że leki w sumie zaczynają działać po 2-3 tygodniach, ale ja się powoli już wykańczam tą chorobą, plusem jest to że będę miał psa i nie będę się czuł taki samotny, jedyne czego się obawiam to tego żeby moje natręctwa nie dotyczyły potem jego. Jestem w dołku coraz bardziej zaczynam myśleć że świruję. W sumie wpadł mi pomysł do głowy żeby kupić sobie rower i zacząć znowu jeździć tak jak kiedyś, to mi pomagało przezwyciężyć w pewnym sensie moją nerwicę jak byłem w LO. Póki co jest bardzo beznadziejnie, boję się ludzi na ulicy, czuję w sobie jakiś wewnętrzny niepokój. No i przed oczami cały czas mam obrazy strasznych myśli które mnie dręczą codziennie odkąd wstaję. Narazie biorę 50mg fevarinu, ale coś mi się wydaje że będzie trzeba zwiększyć dawkęm do tego muszę zakuwać do egzminów które czekają mnie w tym tygodniu, resztkami sił staram się dalej walczyć ale z każdym dniem budzę się pełen obaw i lęków że z tego nigdy się nie wyleczę a moje życie nigdy nie będzie normalne
-
Eh biorę fevarin od kilku dni, i powiem szczerze że w samopoczuciu widać pewną poprawę, ale nie mogę zasnąć po nim. A jak zasnę to ciężko jest wstawać. Czarne mysli jeszcze mnie nachodzą ale nie w takich skumulowanych ilościach. Po tym leku czuję się dziwnie, jakby się czas zatrzymał, trochę uspokaja te myśli. Mam nadzieje że mi pomoże bo przez te natręctwa myślowe czułem i czuję się strasznie. Tak jakby w jednym momencie wszystkie marzenia się rozsypały i nie ma nadziei ale przez leki ta cząstka nadzieji powraca.
-
Większość osób z forum wie chyba że z nerwicą walczę już 3 rok. Ostatnio mój stan się totalnie pogarszał, myśli było coraz więcej, coraz bardziej przez to się odrealniałem sam w sobie. Brałem deprim i taki lekko nim oszołomiony jeździłem na uczelnie. Nadal jestem przygnębiony, tym że obwiniam się swoimi natręctwami myśleniowymi, tym że już powoli czasami zastanawiam się co z tych myśli jest prawdą a co nie...ale ta analiza to część nerwicy natręctw. Postanowiłem że bez leków nie dam rady, i dzisiaj poszedłem na 2 moją wizytę do psychiatry, tym razem do kobiety, bardzo sympatycznej i wyrozumiałej, powiedziałem jej że już nie daję rady i chyba bez jakiś leków nie dam rady. Przepisała mi fevarin 50mg. Dzisiaj przejeździłem większość aptek w mieście bo nigdzie go nie było. Narazie mam przez 2 tygodnie brać taką dawkę początkową. I po 2 tygodniach pokazać się znowu, żeby ocenić czy ta dawka wystarcza no i czy lek mi służy. W sumie w dziwnym momencie wypada mi jechać na tropach, ale żadna choroba nigdy nie wybiera, a za półtora tygodnia mam egzaminy i pełno nauki, a nic nie umiem, zaliczyłem już 3/4 ćwiczeń na uniwerku, jeszcze pozostały mi egzaminy żeby zaliczyć sesje, nie wiem jak temu podołam ale jeżeli mi się to uda to będzie to mój sukces. Jutro zasiadam do nauki, a dzisiaj właściwie przed chwilą wziąłem pierwszą tabletkę, oby mi lek posłużył bo coraz bardziej się w tym wszystkim gubię i coraz mniejszą mam nadzieję, choć dzisiaj ta nadzieja się trochę zwiększyła pozostało mi się jeszcze jutro umówić na wizytę u psychoterapeuty no i jakoś trzeba żyć, choć NN sprawia że rzeczywistość zaczyna przerażać i życie przerastać, to muszę dać radę, muszę wygrać z tym!!!!!!!!! Mam nadzieję że mi się to uda i że kiedyś pokaże się na tym forum nie jako ktoś kto zmaga sie nadal z tym cholerstwem, ale jako osoba, która pomaga innym wyrwać się z sideł tego strasznego cholerstwa. Trzymajcie kciuki, wierzę że nam się wszystkim uda z tego wyjść, potrzeba tylko trochę dystansu i odrobiny czasu. Te słowa może nie brzmią pokrzepiająco ale wiem co mówię, mi też zdarzają się totalne upadki, stany w których mam ochotę się poddać i skończyć z tym wiecznie ciągnącym się dniem świra, ale potem mam znowu jakąś chęć wygrania z tym, choć nie jest to wcale takie łatwe.
-
Ja choruję już 4 rok, zachorowałem w liceum przez stres szkolny. Leczę się stopniowo, biorę deprim, często miewam doły. A natręctwa wykańczają mnie każdego dnia. Głównie myślowe bo nie mam kompulsji. U mnie sesja na studiach właśnie się zaczęła. Narazie mam kilka zaliczeń za sobą. Ale za 2 tygodnie egzaminy i nie wiem jak dam radę. Dzisiaj miałem depresyjny atak. Czyli wewnętrzny lęk przed wszystkim i natręctwami, że mogą się zrealizować. Jutro mam zjazd na uczelni . Jestem w dołku nic się nie uczyłem bo nie byłem w stanie. Muszę zacząć brać jakieś nowe mocne prochy bo chyba nie dam rady. I tak mam już 4 lata życia towarzyskiego w plecy. Podobnie ze znajomymi, rzadko gdzieś wychodzę, lęki cały czas mi dokuczają. A najgorsze jest cały czas myślenie o tym czy gaz został wyłączony, czy nikomu nie zrobiłem krzywdy. Boję się tego że niektóre z moich strasznych myśli mogą się w jakiś sposób zmaterializować. Jest mi bardzo ciężko. Nie wiem jak dam radę zdać pierwszy rok. Cały czas mam lęk , że ta choroba może przemienić się w coś gorszego i skończę jako schizofrenik w zakładzie.
-
Ja też nie chcę ale może pomogą mi zminimalizować natrętne myśli no i tchną trochę normalności w moje życie, wiem że można się uzaleznić od niektórych , ale ja chciałbym zacząć taką kurację jak najszybciej wraz z pschoterpią, żeby w końcu zniszczyć tą chorobę raz na zawsze...bo jak tak dalej można żyć..zmarnowałem już 3 lata swojego życia...mam 20 lat i normalnie jako młody człowiek nie mogę się bawić, bywać towarzysko, podróżować bo nerwica mnie ogranicza.... co to za życie.... muszę taką zaawansowaną terapię zacząć jak najszybciej, bo sam widzę że mój stan się pogarsza, boję się tego że może się pogorszyć do takie stopnia że nie dam sobie rady
-
Ja chyba też jutro chyba pójdę do psychiatry żeby mi coś przepisał bo nie daję rady
-
Ale we mnie teraz trafiło...mam taką gonitwę myśli że ani na chwilę nie mogę się skupić. A muszę ...bo w tym tygodniu czeka mnie egzamin na uniwerku...ciężko się jest uczyć. Jeszcze ciężej funkcjonować. Poszedłem to sklepu z lekim lękiem. Czuję się taki przygnębiony i rozwalony natręctwami że nie wiem co mam już robić. Jak na złość psycholog do którego chodziłem nie przyjmuje już w mojej przychodni. A ci co przyjmują to z kolei sami mają problemy ze sobą bo siedzą po to żeby siedzieć i słuchać a nie pomagać. Wiem coś o tym bo byłem u jednego z nich...i po 3 czy 4 wizytach zrezygnowałem...bo jedyne co się dowiedziałem to to ...że pana stan da się wyleczyć ...jejku ale mi to pomoc...nawet nie potrafili zdiagnozować co mi dolega. Dopiero psychiatra polecił mi super psychologa i stwierdził u mnie NN. Nie dość że łamie mnie teraz totalny dół. A natręctwa myśleniowe niszczą mi czaszkę tak że totalnie nie wiem jak się w takim stanie uczyć.... Powinienem brać chyba jakieś prochy ..bo nie byłoby dnia żebym się nie bał czy komuś nie zrobię krzywdy, czy wszytko dobrze zamknąłem i wyłączyłem....nie wiem jak tak dalej już można ale mimo tego że walcze już 3 rok to powoli brakuje mi już sił...a tego boję się jeszcze bardziej ...Jak to jest z tymi lekami....idziecie do psychiatry i on wam coś przepisuje czy leki dobieracie wspólnie z psychoterapeutą??? ....Ja chyba pójdę do psychiatry żeby mi coś przepisał...bo widzę że bez leków to ja z tą chorobą nigdy nie wygram...
-
faktycznie lepiej zmień lekarza...i najlepiej leczyć się na 2 fronty...sam psychiatra ci nie pomoże...będzie tylko wypisywał prochy...do tego potrzebna jest psychoterapia...tak tylko można z tego wyjść...przynajmniej ja tak uważam
-
Ruminacje - natrętne nie mające końca rozważania
samotny odpowiedział(a) na Nonenow temat w Nerwica natręctw
Aleksandara byłem u psychiatry i to on właśnie zdiagnozował u mnie NN ...powiedział że terapia prochami w moim wypadku nie będzie konieczna..i polecił mi spoko psychologa..ale coś mi się wydaję że chyba prochy się przydadzą...bo czasami jak mnie złapie jakiś taki ciąg natręctw..to potem nie wiem jak się nazywam bo całą swoją energię przekazuję na analizowanie, myślenie dlaczego tak pomyślałem, wyrzuty sumienia i lęk...potem jest powolnie uświadamianie sobie że to tylko myśli i nic nie zrobiłem nikogo nie skrzywdziłem....i ten cały cyrk ostatnio mnie coraz bardziej dobija...zwłaszcza że zbliża się sesja i trzeba być skoncentrowanym na nauce a to wcale nie jest łatwo... -
miłość nie takie choroby przezwycięża...ja może nie wiele wiem na ten temat..bo jestem samotny...ale wiem co to miłość...mając NN też można kochać...i to prawdziwie...
-
Ruminacje - natrętne nie mające końca rozważania
samotny odpowiedział(a) na Nonenow temat w Nerwica natręctw
kamka nie jestem specjalistą...ale to że boisz się że umrzesz i te objawy mogą wskazywać na jedną z nerwic(być może lękowa) nie koniecznie nerwicę natręctw...moim zdaniem powinnaś iść z tym do lekarza bo raczej samo nie przejdzie ...podobnie jak w moim przypadku natrętne myśli...w tej chorobie może jest się samym...ale samemu nie dasz rady także najlepszym krokiem aby wyjść z tego jest udać się do specjalisty -
Ruminacje - natrętne nie mające końca rozważania
samotny odpowiedział(a) na Nonenow temat w Nerwica natręctw
mój stan wcale sie nie poprawia ...wczorajszą noc prawie wogóle nie przespałem..budziłem się zlany potem ...z efektem zaczęrpnięcia oddechu jakbym się wynurzał z wody....nie mogłem spać a myśli w nocy mnożyły się jak choroba nowotworowa w mózgu...Wstałem rano...totalnie bez życia...jak materac bez powietrza...połowę dnia przeleżałem w łóżku wpatrzony w ścianę i okno... ..drugą połowę dnia wypełniły mi jak zwykle natręctwa którch ostatnio jest coraz więcej(chyba poprosze psychologa o jakieś prochy..bo bez prochów to te myśli mi się raczej nie zminimalizują)...jestem totalnie wyczerpany psychicznie.....jak wyjdę na spacer...to czuję się jakbym nie szedł tylko płynął i nagle...znajdował się w pewnych miejscach.....do moich natręctw doszła ostatnio straszna myśl...wizja,,,sen...że mógłbym się powiesić......totalna masakra...aż mi ciarki przeszły...nigdy bym czegoś takiego nie zrobił...zwłaszcza że mam po co żyć...i dla kogo...mam marzenia które chcę zrealizować...pamiętam że jeden z moich przyjaciół z LO umarł w ten sposób....to był dla mnie szok...z resztą jak dla całej szkoły....mimo że nie znałem go dobrze...bo tylko razem dojeżdżaliśmy autobusem do szkoły....to pamiętam że nie moglem sobie tego wyobrazić...jak taki uśmiechnięty człowiek mógł targnąć sie na własne życie...to coś totalnie strasznego.....my wszyscy chorzy na NN cierpimy...mocno...mocno dlatego że ból psychiczny naprawdę jest gorszy niż fizyczny....to mimo wszystko warto walczyć i się nie poddawać...ja czuję się okropnie ale nigdy bym się nie zdecydował na taki krok...dla mnie jest to coś totalnie niezrozumiałego i w dodatku egoistycznego...bo przez taki czyn zadaje się ból innym bliskim...niektórzy mogliby tego nie przeżyć...żal mi takich ludzi i ich rodzin...byłem na 2 pogrzebach samobójców i widziałem ten straszny cios zadany rodzinom i dzieciom ... Po to przychodzimy na ten świat aby żyć....mimo że cieżko jest żyć...i życie boli bo jest pełne cierpień i chorób..to nie stanowi to argumentu aby odbierać sobie życie... Dziwne jest to że na swojej drodze spotkałem ostatnio 2 całkowicie obce osoby które miały wypadki samochodowe ...z którzych wyszły bez szwanku...z drobnymi siniakami...co w sumie na takie kasacje samochodów orzekane jest przez strażaków cudem... I osoby te opowiadały mi że od tamtej pory ich zycie zmieniło się o 360 stopni...zaczęli bardziej je doceniać i się nim cieszyć...bo ono jest bardzo ulotne o czym zazwyczaj nie pamiętamy...mimo iż ja przez NN stałem się totalnym pesymistą, i często miewam doły, trudno mi jest cieszyć się z czego kolwiek...a uśmiech na mojej twarzy prawdziwy i szczęśliwy gościł jakieś 3 lata temu...to wiem jedno...NN trzeba pokonać...widocznie ta choroba jestem jednym z celów naszego życia i jest pewnym darem cierpienia które ma nas nauczyć czegoś...a czego tego możemy się dowiedzieć tylko poprzez pokonanie tej choroby...Rozmowa z tymi osobami natchnęła mnie do tego żeby chodzić na terapię co tydzień a nie raz na 2-3 tygodnie....mimo swojej beznadzieji jest we mnie cząstka wiary że kiedyś pojawię się na tym forum w roli osoby która będzie pocieszać ludzi i będzie w stanie pomagać innym wyjść z tej potwornej choroby....i w sumie na dzień dzisiejszy to jedno z moich największych marzeń -
Ruminacje - natrętne nie mające końca rozważania
samotny odpowiedział(a) na Nonenow temat w Nerwica natręctw
Ruminacje mnie tak dobijają że normalnie jestem już totalnie przez nie wykończony. Ta choroba mnie tak wykańcza że totalnie nie pamiętam czasów kiedy gościł u mnie szczery uśmiech na twarzy i kiedy czułem odrobinkę szczęścia. A natręctwa myśleniowe zmieniają się jak w kalejdoskopie....miałem już straszne natręctwa na temat podróży , jakiś wyjazdów (że niby wypadek itp) potem były te można powiedzieć książkowe,że niby gaz nie wyłączony itp, miałem już też bardzo brutalne myśli w stosunku do moich bliskich(i lęk przez ostrymi narzędziami)...co totalnie mnie rozbiło na kawałki...miewałem stany że bałem się wychodzenia na dwór i między ludzi, a ostatnio odczuwam lęki przed dużymi przestrzeniami i mostami (wyobrażam sobie że mogę jakoś spasć z mostu i wpaść do rzeki)( mam lęk wysokości)...ale najgorsze z wszystkiego jest samo moje poczucie które codziennie jest niemalże depresyjne ...z tym że mimo braku chęci do wykonywania codziennych czynności...wykonuję je...Bywały stany wyciszenia..lepszego samopoczucia...ale jest coraz gorzej wczoraj miałem natrętne myśli na tematy erotyczne i ruminacje z tym związane..i wierzcie mi nie były to przyjazne myśli ...to mnie jeszcze bardziej zdołowało. Ale najbardziej boli mnie to że niektóre z moich ruminacji wydają mi się tak rzeczywiste i możliwe do zrealizowania że czasami trudno jest mi uwierzyć że mogę tak pomyśleć i że są to tylko myśli....a o wyrzutach sumienia już nie wspomnę... teraz będę miał kolejną wizytę u psychologa...i ponoć na ostatniej powiedział mi że moja tendencyjności do ruminacji i obecne postrzeganie świata powstały poprzez jakieś przeżycie lęku silnego lęku z dzieciństwa.....mam totalny kryzys w lutym zbliża się sesja i jestem tak rozbity że nie mam pojęcia jak będę dalej funkcjonował...nie mam już nadzieji...w to że z tego da się wyleczyć...nie jestem w stanie sobie wyobraźić normalnego życia..gdyż jest ono dla mnie nie pojęte...jest tylko fikcją z filmów...wszędzie totalna beznadzieja.... -
Jestem ciekaw jaki macie stosunek do wiary....Jak to jest w waszym przypadku zwłaszcza gdy również chorujecie...i cierpicie każdy oczywiście na swój własny sposób ale to cierpienie podobnie jak to forum nas łączy. Ja powiem z własnego doświadczenia...kiedyś będąc jeszcze w gimnazjum byłem bardzo wierzący chodziłem na spotkania młodzieżowe...chodziłem do kościoła może nie zawsze co niedzielę ale praktykowałem. W liceum miałem taki roczny okres buntu...zacząłem słuchać heavy metalu...i nosiłem długie kudły..do kościoła chodziłem dalej ale w sumie ..chyba tylko po to aby być... potem gdy zacząła się u mnie choroba ...tłumaczyłem sobie samemu wiele spraw...dużo spacerowałem sam po lesie myśląc i rozważając wiele spraw począwszy na własnej chorobie o Bogu i o tym dlaczego takie cierpienie psychiczne dotyka właśnie mnie...człowieka dobrego i spokojnego....a myśli które plączą się w mojej głowie są straszne i przerażające...mój pogląd na temat kościoła się całkowicie zmienił ...zacząłem dostrzegać pewną prywatę księży...ich materialne podejscie do swojej roli...zacząłem zwaracać uwagę na pewne niespójności religii katolickiej ...która tak naprawdę wedle słów Jezusa wyglądała by na religię pogańską..gdyż on był przeciwnikiem wznoszenia świątyń,modlenia się do obrazów i pieniężnych ofiar...Słowa które kiedyś znalazłem gdzieś, Jego słowa mówiły że człowiek kościołem jest sam w sobie nie w kamiennej budowli...a Boga znajdzie wszędzie tam gdzie on jest...bardzo to do mnie przemówiło...od tamtego czasu nie chodzę do kościoła na mszę..zdarza mi się że odwiedzam kościół jak nikogo nie ma żeby się pomodlić w skupieniu...i nagle jakoś mimo tego że czasami modlę się własnymi słowami czuję dziwne uczucie zatracenia...w chorobie...w życiu..no i w wierze....ostatnio po obejrzeniu filmu Jan Paweł II poczułem w sobie takie dziwne tknienie...jakby w moim życiu czegoś zabrakło..taka pustka..nie wiem czy to jakaś forma nawrócenia....ale pamiętam że mimo wszystko Kościół w pewnym sensie dodawał mi sił do życia,...a teraz gdy nie praktykuję a właściwe wierzę we własny sposób i choroba bardzo mnie zmienia ...(wiadomo stany przygnębienia,doły ...sprawia jak u wielu z was że nie cieszy was nic...) to mam jakieś takie dziwne poczucie że wszystko mnie gdzieś omija...i czuję taką wewnętrzną próżność....niby mam rodzinę, mam pieniądze, mam intelekt i studiję, ale czegoś mi brakuję ...może miłości..bo jestem samotny (ostatnio mi nie wyszło ale to było zauroczenie fatamorgana miłości)...albo jakiegoś takiego duchowego odświeżenia... w każdym razie chyba znowu zacznę być katolikiem...
-
to bardzo ciekawe ja również posiadam tą książkę aczkolwiek nie miałem czasu jej przeczytać nigdy...kiedyś się zabierałem ale przy natłoku różnych spraw...jakoś wkońcu jej nie przeczytałem...poprzez tego posta zostałem zachęcony aby ją przeczytać...
-
natręctwa nie oszczędzają nawet w święta
samotny odpowiedział(a) na samotny temat w Nerwica natręctw
z leksza jakoś mi przechodzi ta bezsenność..ostatnio psycholog podczas wizyty powiedział mi że mam skłonności do ruminacji...i faktycznie tak jest..mam bogatą wyobraźnie i szybko potrafię sobie coś wyobraźić ...wtedy gdy dzieje się to nieświadomie to najczęściej dochodzi do wyobrażenia danej sytuacji oczywiście w jak najczarniejszym scenariuszu mimo że nie chce się w ten sposób myśleć to myśli się podświadomie jeszcze więcej...ale najgorsze jest chyba to że czasami przejdzie jakaś straszna myśl i potem się kilkanaście razy coś sprawdza czy, aby to napewno tylko nasza myśl???....i ta analiza pomiędzy światem urojonym przez nasz mózg a realnym jest totalnie wykańczająca...te święta właśnie spędziłem pod takim znakiem z totalnie mizernym samopoczuciem i takim dołem że przez 5 dni z domu nie wychodziłem ...a myśli dalej mnie wykańczały a najgorsze jest jak dotyczą osób bliskich...z czasem to zaczyna być do tego momentu uciążliwe że poważnie można popaść w deprechę...ja dzięki bogu jeszcze jej nie mam...i nie mam zamiaru..do tego wszystkiego w te święta złapała mnie jeszcze grypa także po dwójnie zostałem uziemiony w domu....trudno jest w takich sytuacjach mieć wiarę że będzie lepiej..ale to chyba jedyna rzecz jaka nam pozostaje....dzisiaj w moim przypadku miałem trochę lepsz dzień bo zająłem się dużą ilością spraw..m.in . likwidacja po 6 latach mojego akwatrium, demontowaniem starego fotela i ....planowaniem wkrótce zbliżającego się remontu w moim pokoju...mimo że zdarzały mi się natrętne myśli typu (że jak wyciągnę termometr z akwarium to on może pęknąc i wypłynie z niego rtęć i ja nią zatruję siebie i moja rodzinę....) jedym słowem paranoja...myśl którą wyśmiewałem najpierw mnie zszokowała ale szybko zająłem się pracą żeby nie myśleć...czasami to coś daję ale wiem napewno...bezczynność to pokarm dla naszej choroby...dlatego warto coś robić... -
natręctwa nie oszczędzają nawet w święta
samotny odpowiedział(a) na samotny temat w Nerwica natręctw
dzięki serdeczne za podniesienie na duchu...eh no cóż tak jak mówicie ja małymi kroczkami zbieram się do kupy ale nie będzie łatwo...do tego ostatnio doszła bezsenność...nie mogę spać bo mi się śnią koszmary eh...to naprawdę cholernie boli ...ale żeby o tym nie myśleć jutro postaram się dokładnie zorganizować sobie czas....może to coś da -
Odkąd pracowałem w sklepie natrętne myśli się wyciszyły w pewnym stopniu...ponieważ zdarzyły mi się dwa takie "napady natrętnych myśli" ale wtedy szybko zajęłem się byle czym i starałem się o tym nie myśleć. Wszystko ostatnio wyglądało bardzo fajnie...znalazłem pierwszą pracę co prawda na miesiąc ale za to bardzo opłacalną i trochę pieniędzy wpadło przed świętami. Poza tym znalazłem spoko psychoterapeutę o którym pisałem wcześniej...no i poznałem świetną dziewczynę...Wszystko zmierzało ku normalności i nareszcie jakiegoś lepszego okresu dla mnie...a tym czasem sprawy nabrały innego tempa. Przed samymi świętami dziewczynę odwiedziłem w jej pokoju w akademiku i zastałem ją leżącą z moim kumplem na łóżku..do niczego niby nie doszło ale oznajmiła mi że ona już od pewnego czasu kręci z nim za moimi plecami...tym samym kumpel którego znam przeszło 15 lat mnie oszukał bo widząc to że się zakochałem i mając dziewczynę zaczął flirtować z moją....ale cieszę się że przynajmniej na początku się dowiedziałem o wszystkim a nie na końcu...wszakże bardzo mnie to zabolało...ale szybko się jakoś po tym pozbierałem...natręctwa myśleniowe na temat tego że mogę komuś zrobić krzywdę albo jakieś inne straszne myśli powróciły z podwójną mocą tuż przed samymi świętami, mój nastrój bardzo się obniżył ...ostatnio spałem u mojego młodszego brata w pokoju i miałem lęk że coś mu się może stać nie z mojej winy poprostu taki dziwny lęk....tak samo też ostatnio miałem iść załatwić sprawę dotyczącą braku internetu...biuro firmy co zakłada internet jest na tarasie na 1 piętrze dochodząc do góry odczulem bardzo silny lęk że coś mi się stanie że tu jest strasznie wysoko aż zeszłem na dół...mimo że mam lęk wysokości to nigdy nie bałem się 1 piętra....obecnie czuję się okropnie..bezsilnie i jakoś tak bez jakiejkolwiek nadzieji na to że będzie lepiej, na sylwestra pewnie będę sam...albo znowu z rodzinką...i jak zwykle z uczuciem takiej pustki...i totalnej beznadzieji....chciałbym się wkońcu z tego wyleczyć 3 lata męki to stanowczo za długo a ja mam już dość...tego cholernego natłoku myśli
-
Jest ciężko...ale nie można się poddawać...psychoterapia
samotny odpowiedział(a) na samotny temat w Nerwica natręctw
no ja nie biorę leków chdzę na terapię byłem już może z 3 razy i narazie jest pewna poprawa....poza tym poznałem wspaniałą dziewczynę w której się chyba zakochałem.....i zarazem rozczarowałem bo okazało się że nic z tego nie wyjdzie.......... ale trudno widocznie tak musiało być szkoda tylko że tak akurat wyszło...