Cześć!
Epizody depresji mam od zawsze, pierwszy raz zdiagnozowane, kiedy miałam osiemnaście lat. Były psychoterapie grupowe, indywidualna, DDA, grupy wsparcia. Było przyjmowanie leków z grupy SSRI. Kiedyś myślałam, że całe moje życie będzie przebiegało w cieniu depresji. Zaczęło się jednak poprawiać i od kilku lat epizody były coraz to słabsze, a ja radziłam sobie lepiej i szybciej z nich wychodziłam. Pomogła mi w tym obecność i wsparcie męża, z którym jestem pięć lat. Nie będę się tu rozpisywać. Niedawno coraz odważniej przyznawałam, że wreszcie jestem wolna od depresji.
Od kilku tygodni coś zaczęło się zmieniać. Fizycznie bez zmian, pracowałam, funkcjonowałam. A emocjonalnie jakbym zaczęła wychodzić tylnymi drzwiami ze swojego życia. Nic się nie wydarzyło, nic się nie zmieniło. Ba, wręcz układa mi się coraz lepiej. Wczoraj coś się we mnie przełamało. Tak jakbym nosiła na plecach ciężar i przyzwyczaiła się do niego. I wszelkie drobne sytuacje były jak kamyczki dokładane na moje barki. Ten jeden jedyny malutki kamyczek i... Skruszyłam się, po prostu, rozwaliłam na kawałki. A najgorsze, że nie wiem co do tego doprowadziło.
Witam wszystkich współtowarzyszy tej samotnej podróży.
Maja