Ja również pięć lat temu zachorowałam na nerwicę praktycznie "bez powodu" ...
W ogóle nie chodzę do kościoła, bo nie mogę usiedzieć bezczynnie na jednym miejscu dłużej niż 5 min., już trzyosobowa kolejka w sklepie wprowadza mnie w totalny szał, na uczelni często udaje mi się wytrzymać ... ale kosztuje mnie to zbyt dużo siły.
Podkreślam, że mam to od pięciu lat i z doświadczenia wiem, że czasami to mija ... nastaje pozytywny okres, w którym człowiek jest pewny, że to minęło, i że sobie z tym radzi ... i że nawet jak ataki wrócą ... to znów po jakimś czasie miną i będzie ok
..... ale to nie prawda!!! ... przez ostatni rok czułam się dobrze, nawet bym powiedziała zaskakująco dobrze ... jednak od dwóch tygodni nie nadaję się kompletnie do niczego, lęki wróciły ze zdwojoną siłą ... są nie do wytrzymania, straciłam już wiarę że sama z tym wygram. Podczas ataków robi mi się tak słabo jakbym zaraz miała "odlecieć", z rąk kapie mi woda, serce zaczyna mi walić, wszystko wokół staje się jakieś dziwne, pomieszczenia się kurczą, popadłam w totalną panikę, nie wychodzę z domu ....... Rodzina mi powtarza, że histeryzuję, i że mam sie w końcu wziąć w garść, bo są ludzie, którzy mają większe problemy niż ja ............... takie gadki jeszcze bardziej mnie osłabiają.
... więc ostatecznie uznałam, że nie ma sensu się męczyć i czas przejść na prochy ... wczoraj psychiatra mi powiedział, że jeżeli będę się konsekwentnie leczyć przez MINIMUM ROK ... to być może na zawsze pozbędę się ataków ... albo przynajmniej na jakiś dłuższy okres się z nimi pożegnam. I tylko to mnie teraz trzyma przy życiu, rozpoczynam leczenie i mam nadzieje, że już za jakiś czas poczuję efekty ... innej rady chyba nie ma
Mam już 24 lata, za rok chcę skończyć studia, chciałbym mieć rodzinę, dzieci, chciałabym normalnie pracować i mam nadzieję, że mi się to uda. Dlatego bez zastanowienia idźcie do psychiatry, bierzcie leki, bo nie ma czasu do stracenia ...