Skocz do zawartości
Nerwica.com

holfinka

Użytkownik
  • Postów

    20
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez holfinka

  1. Mnie te parę kg przy mojej dotychczasowej wadze nie przeszkadza - boję się tylko kontynuacji tycia... tzn - więcej już nie chcę. A w szpitalu i mnie odstawili Anafranil - i to jest moje drugie do niego podejście. Wtedy do czasu odstawiania Anafranilu w szpitalu, brałam go zbyt krótko by zauważyć efekty typu dodatkowe kg.
  2. Dzięki za odpowiedź! U mnie też zwiększyl się apetyt - choć wydaje mi się, że jakoś nad tą kwestią panuję... ale z drugiej strony te dodatkowe kg skądś się wzięły?... No chyba, że tak jak piszesz - zmieniony metabolizm. A potem? Wzrost wagi postępował dalej? Tak samo szybko? Czy może waga zatrzymała się na tych kilku dodatkowych kg?
  3. Mam pytanie odnośnie klomipraminy (Anafranil). Odkąd zaczęłam go brać (ok 5 tyg) przytyło mi się 5-6kg... Narazie jest mi z tym OK - nie ma tragedii, ale obawiam się co będzie za kolejne 5 tyg, miesięcy itd... Czy klomipramina ma jakiś większy wpływ na wagę ciala? PS Wiem - pewnie zaraz zostanę zbesztana, że już było" - ale błagam, nie każcie mi przeglądać w poszukiwaniu info 64 str postów...
  4. Pozwolę sobie wrócić do tematu łączenia klomipraminy z lekami tarczycowymi. Ulotka Anafranilu informuje: "(...) przyjmujących produkty tarczycowe, ze względu na możliwość wystąpienia toksycznego działania na serce". Choruję na Hashimoto i biorę Letrox - czy równoczesne zażywanie go z Anafranilem niesie ze sobą jakieś REALNE zagrożenie?
  5. holfinka

    Depresja objawy

    U mnie tak się właśnie zaczęło (depresja) - masakryczna senność, zaburzenia snu typu lęki nocne, somnambulizm... Polecam wizytę u psychiatry nim rozkręci się na dobre...
  6. Żałowałam w momencie gdy podjęłam taką próbę - bardzo. Ale jednocześnie, nie byłam w stanie się powstrzymać. Żałowałam tego, że czuję przymus, że nie widzę innego wyjścia czy metody by pozbyć się tego bólu. Teraz też żałuję, że próbowałam - ale jednocześnie wracając do tamtego dnia często żałuję, że się wtedy nie udało. Te myśli, tęsknota - są wciąż obecne. Nie pozwalają by całkowicie się ich pozbyć. Nienawidzę siebie i za to. Spowiedź to dla mnie koszmar. Praktycznie za każdym razem trafiam albo na głuchego i przysypiającego dziadka który beznamiętnie odklepuje to samo do wszystkich, albo dziadka oderwanego od rzeczywistości z którym nijak nie idzie porozmawiać o problemach współczesnego młodego człowieka osadzonego w takiej, a nie innej rzeczywistości, albo na nawiedzonego który choć nie mam na sumieniu morderstwa czy innego przewinienia cięższej wagi, to jedzie po mnie jak po łysej kobyle i straszy opętaniem (powaga) - bo wg. niego spowiedź 2x do roku to zbyt mało (każe co najmniej raz w miesiącu). Mam poczucie, że spowiadać się powinnam (czuję się winna gdy się nie spowiadam), ale jak dotąd niestety nie poczułam w konfesjonale Boga. O tak - walka. :)
  7. Episkopat mówi, że jest. Już nie chowają w rowach pod cmentarzem "Pocieszające".
  8. Jestem chrześcijanką - lęk przed karą (potępieniem?). Nie wiem, czy Bóg jest na tyle wyrozumiały i litościwy by wybaczyć taki czyn... Ale są dni kiedy i ten lęk odchodzi na drugi plan...
  9. 1. Mam w życiu wszystko czego mi trzeba. Chciałabym znów móc się tym wszystkim cieszyć. 2. Chciałabym wreszcie zacząć się wysypiać - poczuć się rześko i nie zasypiać w ciągu dnia po tych 8 h nocnego snu.
  10. You made my day! Lepiej bym tego nie ujęła - choć niewaście pewnie nie wypada... Ale co do paskudnych zaparć to fakt. Mnie pomogła dieta kefirowo - śliwkowa (50g suszonych dziennie + kefir -tylko jakiś dobry, naturalny - nie z mleka w proszku z gumą guar). Odważnym i zdesperowanym - polecam.
  11. Z trudem i na pełnym automacie. O jakości tej pracy, wydajności - lepiej nie mówić... Ale po prostu MUSZĘ. Mieszkasz w Polsce? Ja chyba miałam mniej szczęścia, bo w firmach w których pracowałam dla pracodawcy liczy się efekt twojej pracy - a o siebie musisz zadbać sam i nie zawracać głowy innym. Nie ma problemu z L4 od czasu do czasu - ale wielotygodniowego albo co gorsza wielomiesięcznego - to już sobie nie imaginuję...
  12. Kiedyś malowanie, rysowanie zajmowało mi każdą wolną chwilę. Gdy byłam dzieckiem, rodzice załamywali ręce, bo przy sztalugach spędzałam godziny nie tylko w ciągu dnia ale i w nocy. Nie mogłam przestać pracować. Niestety jakiś czas temu wszystko co mnie cieszyło - w tym malowanie - legło w gruzach. Do dziś przechowuję sterty starych prac i gdy czasem je przeglądam nie mogę uwierzyć w to, ile kiedyś malowałam... W depresji i ta pasja poszła w zapomnienie. Malowanie, rysowanie itp już nie dają satysfakcji. Wciąż przeglądam galerie różnych twórców - podziwiam i tak bardzo tęsknie za czasami kiedy malarstwo było dużą częścią mojego życia. ....... Choc może akurat akwarela nie należy do moich ulubionych technik, ale za to nie wymaga większych przygotowań, wiec wybrałam właśnie ją na próbę powrotu do zabawy z farbami. Zabawa - bez jakichkolwiek oczekiwań co do efektu końcowego. To pierwszy obrazek od dłuższego czasu. Próbuję jakoś wrócić do normalności. To zdaje się jakaś tam forma auto-arte-terapii. Nic oryginalnego - ot, postanowiłam przelać to co dzieje się w mojej głowie na papier.
  13. holfinka

    hej

    Dzięki!
  14. holfinka

    hej

    Ja z sennością mam problem od dawna - tylko ostatnimi czasy daje mi szczególnie popalić., Wit. D suplementuję od niedawna. Skoro przy suplementacji wychodzi wynik w normie, to raczej w tej kwestii nie szukałabym problemu. Dzięki! Oby.
  15. holfinka

    hej

    Trochę czasu upłynęło id mojego pierwszego wpisu, a skoro obiecałam, to z obietnicy się wywiążę. :) Zaczęło się od problemów ze snem, które miałam na długo przed tym jak zgłosiłam się po pomoc do lekarza. W końcu jednak zaczęły mi doskwierać na tyle, że jak wspomniałam - wylądowałam w gabinecie psychiatry. Co konkretnie się działo/dzieje? Bardzo niespokojny sen, zrywanie się z przerażeniem, czasem z krzykiem. Gadanie, siadanie na łóżku, czasem wstawanie, kombinowanie przy szafce nocnej (tak np. wyłączyłam sobie już nie raz budzik w telefonie...). W ciągu dnia przejmująca senność nie pozwalająca normalnie funkcjonować. Gotowa jestem zasnąć w dowolnym momencie dnia. W większości przypadków zasypiam praktycznie natychmiast lub w ciągu kilku min. od zamknięcia powiek. Mój mózg tylko czeka na możliwość "odpłynięcia". Pora dnia obojętna. Czuję się jak zombie. U lekarza zdaje się, że zjawiłam się w krytycznym momencie, bo niedługo potem, zaczęły pojawiać się i nasilać problemy z koncentracją, pamięcią, kompletny brak energii, bardzo spadł mi nastrój. W końcu zaczęłam się w tym wszystkim zapadać. Zalała mnie pustka i wszechogarniające poczucie beznadziei. Zaczęłam brać antydepresanty - jeden, drugi, teraz trzeci. Ostatni z nich przynajmniej w kwestii snu jakby coś zmienił - nie budzę się już nagle, nie gadam (ostatnio znów zdarzyło mi się to kilka razy - ale na razie traktuję to jako "wypadek przy pracy"). Jednak czuję, że wciąż mój sen nie jest taki jak być powinien, jest mało wydajny, nie regeneruje mnie. Po nocy czuję się bardziej zmęczona niż przed położeniem się spać. W dzień (j.w.) dosłownie odpływam ze zmęczenia. Nie jestem w stanie normalnie żyć, pracować. Wszystko co robię , robię bo muszę i na "automacie". Mój nastrój jest bardzo zły, koncentracja i pamięć to marne szczątki tego co było kiedyś. Paskudne uczucie otępienia, w głowie kompletny chaos. Pustka emocjonalna podszyta smutkiem, którego jednak nie potrafię wyciągnąć całkiem na zewnątrz - duszę więc wszystko gdzieś głęboko w sobie. Nic mnie już nie cieszy, nie mam siły na podejmowanie jakichkolwiek działań. Wszystkie zadania odkładam w czasie tak długo jak tylko się da. Życie towarzyskie przestało istnieć zupełnie - nie czuję potrzeby wychodzenia z domu (wręcz przeciwnie). Nawet wyjście na spacer z psami czy do sklepu staje się trudne. Dom-praca-dom... Marna ze mnie żona i pani domu. Mąż jest kochany, ale wiem, że w takim stanie jestem tylko obciążeniem. Dodatkowo nie mam apetytu. Jem - bo tak nakazuje mi rozsądek. Od połowy października zaczęłam chudnąć. Z 62kg na pocz. paźdź. obecnie ważę nieco ponad 53kg (czasem waga "skacze" do 54 "z haczykiem"). W chwili obecnej próbuję podnieść się na większej dawce wenlafaksyny - i już był moment w którym na wszystkich wymienionych polach poczułam się naprawdę lepiej, trwało to jednak tylko pewien czas, po czym wszystko wróciło. Wcześniej jeszcze sprawdziłam tarczycę - wyszła niewielka niedoczynność (SNT) która została wyregulowana lekami. Cukier, żelazo/ferrytyna, wit. D itd. - wszystko w normie. Na wszelki wypadek cały czas suplementuję w.w. + omega, B-komplex, kwas foliowy, cynk... Szczerze powiem, czuję się już bardzo zmęczona drążeniem tematu, próbowaniem wszystkiego. Choć lekarz nie daje mi tego do zrozumienia, to mam wrażenie, że naprzykrzam się nawet jemu. Idąc tam i gadając o swoich problemach, o tym, że leki znów nie pomogły - czuję się jak hipochondryk. Życie staje mi się coraz bardziej obojętne. Jestem przerażona faktem, że choć dotąd nie było o tym mowy (w moim mniemaniu), to coraz częściej nachodzą mnie myśli o tym, że skoro nic dobrego jako człowiek do życia wnieść już nie mogę, to nie ma ono kompletnie sensu. Tym samym nie było by źle gdyby się skończyło... Coraz częściej nachodzą mnie myśli o tym jak wygląda śmierć po przedawkowaniu leków, czy wizja ucieczki do pobliskiego lasu w lekkim ubraniu w większy mróz. Czy to byłoby dobre rozwiązanie? Ponoć po prostu się zasypia. Heh - w końcu to jest to, co potrafię najlepiej... Jeszcze walczę, ale nie wiem na ile starczy mi sił. Wstyd mi za siebie. Za to kim się stałam, za to co teraz piszę. Także z góry za powyższy wywód przepraszam.
  16. holfinka

    Nie mam sil

    Świetnie Cię rozumiem. Jestem w bardzo podobnej sytuacji. Po lepszym okresie gdzie pojawiła się nadzieja na zejście z obecnej dawki leków, znów przyszedł "zjazd" i naprawdę przez większość dni nie czuję sensu życia ani nie mam nadziei na to, że kiedykolwiek będzie znów dobrze. Już właściwie nie pamiętam jak to jest mieć siłę i energię do działania, jak to jest odczuwać radość, pielęgnować z zapałem swoje pasje... I ta wszechogarniająca pustka - pustka emocjonalna, pustka w głowie, zamordowane emocje, zerowa motywacja... Trzeba zachować gdzieś głęboko ten strzępek nadziei - mimo wszystko - że jest szansa i że w końcu życie zastąpi egzystencję.
  17. Moi pracodawcy nie wiedzą. O moim problemie, w pracy wie tylko jedna, najbardziej zaufana koleżanka. Poza nią - nikt więcej. Nie widzę sensu tłumaczenia komukolwiek mojego stanu, opowiadania o tym, że się leczę, jak się czuję itd. Pojawia się - fakt faktem - od czasu do czasu jednodniowe L4 gdzie na pieczątce widnieje nazwa szpitala (L4 bo na wizyty jeżdżę kilkaset km od domu i schodzi mi na to cały dzień), ale w pracy wiedzą, że jeżdżę do poradni w związku z zaburzeniami snu (co jest prawdą - ale tylko częściową - bo od snu właśnie zaczęła się reszta).
  18. holfinka

    hej

    Cześć! Wybaczcie, że na razie nic o sobie nie napiszę - nie specjalnie czuję się na siłach. Z czasem postaram się rozwinąć wątek o sobie, wpisać nieco informacji na temat swoich problemów. Chciałam jednak przywitać się z Wami i z góry podziękować za odpowiedzi na moje ew. pytania.
×