Skocz do zawartości
Nerwica.com

forget-me-not

Użytkownik
  • Postów

    238
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez forget-me-not

  1. Przynajmniej masz żonę, nie jesteś sam. Mnie też rodzice zniszczyli, a matka wysysała ze mnie życie. Moja była przyjaciółka powiedziała mi kiedyś, że wychowywali mnie jak psa. Jakiś czas temu natrafiłem w internecie na filmy na temat 'devouring mother' (nie wiem jak to będzie po polsku - "pochłaniająca matka", czy jakoś tak), które opisują podobne schematy. Matka nie wspiera dziecka by dorosło, żeby ono tylko jej nie opuściło. Nienawidzę moich rodziców, czuję do nich pogardę, choć im jestem starszy tym także wywołują u mnie litośc - bo jednak sami są po***leni. Nigdy nie miałem od nich wsparcia, za wyjątkiem działań, które sami mi planowali. Jestem jedynakiem, zawsze samotnym i nieśmiałym dzieckiem, od zawsze miałem problemy w nawiązywaniu kontaktów z rówieśnikami. Od rodziców nigdy nie miałem w tej kwestii pomocy, matka wręcz torpedowała moje wczesne próby socjalizacji, przerzucając na mnie swoje lęki i robiąc mi wodę w mózgu manipulacjami. Po okresie gimnazjum został mi trauma - ciągłe funkcjonowanie w bardzo wysokim stresie, w szkole było źle, a po przyjściu do domu awantury o byle gówno, przy jednoczesnym słuchaniu, że "wszyscy chcą dla mnie dobrze, tylko ja jestem niegrzeczny". Nikogo nie obchodziły moje problemy, zawsze byłem z nimi sam. Przez wiele lat funkcjonowałem jak robot - w ciągłej depresji , dysocjacji i zupełnym zamrożeniu emocjonalnym - skupiałem się na tym co trzeba zrobić i na tym by jakoś przetrwać. Moim największym błędem był brak ucieczki z domu w wieku nastoletnim, przynajmniej bym się usamodzielnił, ale miałem taki poziom lęku i brak doświadczenia życiowego, że nie wiedziałem dokąd mógłbym iść. Też mi kiedyś było żal straconego czasu i braku doświadczeń w socjalizacji z rówieśnikami. Ja chodziłem na imprezy klasowe, bo rodzice mnie do tego zmuszali, gdy się opierałem to były awantury. Tak samo jak i byłem wysyłany na wyjazdy szkolne, które dokładały mi do traumy. Byłem potem jeden raz na zielonej szkole w liceum - ludzie w sumie byli tam mili i nikt mi krzywdy nie robił, ale miałem tak rozwaloną psychikę, że nie potrafiłem się kompletnie odnaleźć i nawiązać głębszego kontaktu z rówieśnikami. Jak i zresztą z nikim - do 25 roku życia wszystkie "bliższe" kontakty jakie miałem z ludźmi były wyłącznie przez internet. W tej chwili już w sumie nie żałuję przeszłości, nie mam dziś nikogo, czuję się zupełnie pusty i nic mnie już nie obchodzi. Cieszę się, że Twoja historia, w gruncie rzeczy, dobrze się skończyła. Masz kogoś bliskiego, a to jest najważniejsze. Teraz możesz zacząć żyć tak jak chcesz i masz wsparcie za plecami.
  2. Jaki jest powód Twojego niepokoju z tej sytuacji? Czy jest to reakcja klientki? Dobrze wiesz, że nie ma takiej możliwosci, by zdjęcie zostało zrobione tak, by nie dało się go wgrać na serwer. To była, jak rozumiem, prostytutka, a więc prawdopodobnie osoba wątpliwa moralnie i jej zachowanie mogło służyć temu, by wymigać się od zapłacenia rachunku lub wymusić jego zwrot. Jeżeli cos jest niezgodne z Twoim układem wartosci, to po prostu tego nie rób. Czy potrzebujesz cudownych znaków od losu by tego nie robić? Czy też nie robisz tego tylko dlatego by nie rozczarować mamy ? Czy też OCD jest tylko na punkcie hipotetycznej reakcji mamy ?
  3. Nie, uważam, że dziecko do prawidłowego rozwoju potrzebuje mięsa. Albo bardzo dobrze zbilansowanej diety wegetariańskiej, ale nie wiem, czy istnieją specjaliści, którzy czegoś takiego mogliby się podjąć; czy istnieją w ogóle badania naukowe na ten temat. Z drugiej strony Zespół Stresu Postschaboszczakowego był u mnie czynnikiem istotnie wpływającym na moją decyzję o przejściu na wegetarianizm, bo jako dziecko generalnie brzydziłem się nieprzetworzonego mięsa - chrząstek, żyłek, kostek, ścięgien, galaretowych "słoninek", a także twardych jak dętka kotletów z tłuszczo-tryskiem. Także względy estetyczne oprócz względów etycznych.
  4. 3:00 w nocy. Nienawidzę tej godziny. Moje zmysły są stanowczo zbyt wyostrzone. Słyszę każdy szmer, najmniejsze skrzypienie deski. Obudziłem się i już nie zasnę.
  5. ..o ile skorzystanie z usługi prostytutki mieści się w definicji "osiągnięcia czegoś".
  6. Jestem zmęczony. Generalnie nie lubię większości ludzi, ale nawet gdybym znalazł kogoś z kim teoretycznie mógłbym się dogadać, to nie jestem w stanie nawiązać kontaktu, bo nie jestem w stanie wytworzyć zaufania, ani więzi emocjonalnej.
  7. Jestem wrakiem człowieka. Nie widzę przed sobą przyszłości. ...ale nie o tym chciałem. Czuję się niezdolny do nawiązania relacji z ludźmi. Nie interesują mnie relacje z ludźmi na gruncie koleżeńskim/znajomości, bo one rodzą męczące zobowiązania. Nie obchodzi mnie też co ludzie myślą, w sensie kontakt z ludźmi na zasadzie wymiany informacji - dlatego mam nawet problemy by pisać na forum. Całe życie marzyłem o jakiejś głębszej relacji, przyjaźni; nigdy nikogo nie miałem; prócz tymi, którzy byli, ale mnie nie znali. No i kiedy nadarza się okazja, to im bliższa jest relacja, tym czuję większą ochotę napierającą we mnie w przeciwnym kierunku - ucieczki, izolacji, powrotu do stanu zobojętnienia w jakim tkwiłem przez lata. Boję się, że relacja z drugim człowiekiem jakoś mnie ograniczy, coś mi zabierze. Im lepiej się przy kimś czuję, tym później - czuję się bardziej przeładowany emocjonalnie. Jakby pozytywne emocje mnie męczyły. Wzbiera we mnie ogromna chęć ucieczki i izolacji - powrotu to stanu emocjonalnej pustki. A może boję się zacząć żyć naprawdę?
  8. Idź do psychiatry i niech Ci zapisze jakiś lek antydopaminowy na syndrom odstawienia.
  9. Ja mam duży problem z eksterioryzacją własnych myśli. Myślę bardzo szybko, na przeróżne tematy, także analizuje się introspektywnie. Nie potrafię jednak tych myśli wyrazić na zewnątrz. Próbowałem np. nagrać swoje myśli na dyktafon, do którego nikt teoretycznie nie ma dostępu. Nie mogę jednak wyrazić swoich myśli na głos, bo zaraz peszę się i blokuję - jakbym przestraszał się własnego głosu, albo może tego, że to co we mnie jest zostało utrwalone gdzieś w świecie zewnętrznym. Na skutek tego speszenia rozwala mi się ciąg myślenia i niczego nie potrafię wydukać. Problemy mam też ogromne pisząc na forach internetowych. Czuję największy komfort pisząc na forum, na którym nikt mnie nie zna, gdzie z nikim nie łączą mnie jakiekolwiek relacje, np. przez wymianę PW, bo wtedy nikt mnie nie rozpozna teraz lub w przyszłości, nie stworzy zagrożenia. Jakkolwiek urojonego, to i tak tkwi mi w to w podświadomości. Przez ten wewnętrzny strach, nie potrafię pisać o moich emocjach, poglądach, potrzebach wprost. Po prostu zaczynam pisać, a następnie się blokuję - ale po to by o tym napisać (ominąć blokadę ) stosuję racjonalizację i intelektualizację - przez co o tym, co miałem na myśli piszę nie wprost, tak jakbym oglądał to z zewnętrznej perspektywy. Opisuję i analizuję własne myśli ,ale ich samych nie wyrażam. Subiektywny punkt widzenia moich myśli,emocji, zmienia się na zobiektywizowaną perspektywę - i przez to moje posty czasem czyta się jak rozprawkę albo artykuł popularnonaukowy - i nie bardzo wiadomo czego ja chcę,z czym mam problem, co sprawia mi ból... To wynika z podświadomego strachu, że gdy wyjawię swoje wnętrze, swoje emocje, swoje SŁABOŚCI na zewnątrz to ktoś mnie skrytykuje (nie merytorycznie, czy odnosząc się do jakiś argumentów, ale mnie jako MNIE), wykorzysta moje słabości, albo mnie zrani do głębi mojej egzystencji. Trochę mi pomogło spostrzeżenie, że tak naprawdę każdy ma mnie w dupie i nikogo nie obchodzę, nie jestem w jakimś centrum wszechświata, żeby być na tyle "ważny", by ludzie mnie non stop oceniali, kombinowali przeciwko mnie, czy nawet w ogóle zwracali na mnie uwagę. Co prawda, zdarzają się psychole, którzy próbują dowartościowywać się względem osób zagubionych i naiwnych - ale oni żywią się reakcją oraz irracjonalnym poczuciem bezradności u ofiary - więc można skutecznie ich ignorować. Mimo wszystko, istotą mojego problemu jest chyba coś innego - jestem za bardzo wrażliwy, nie mam 'grubej skóry' - takiej warstwy pośredniej pomiędzy strefą intymną, głęboko osobistą ,a strefą zewnętrzną, w której jestem 'opancerzony'. Więc albo traktuję innych z kompletnym dystansem i ograniczonym zaufaniem (nawet jeżeli jestem miły i niby otwarty w stosunku do danej osoby, to biorę na to poprawkę, że ta osoba może być potencjalnym zagrożeniem - co może powodować pewną sztuczność w moim zachowaniu, odbieraną na zewnątrz) ; albo wpuszczam kogoś do mojej strefy wewnętrznej i wtedy jestem wobec tej osoby zupełnie bezbronny i podatny na zniszczenie. W tej strefie bezpiecznej oczekuję całkowitego bezpieczeństwa i całkowitego zaufania do osoby, którą tam wpuszczam, po czasie czuję się od niej zależny do poziomu, że aż zaczyna mnie to przerażać (i wtedy zaczynam uciekać i zamykać się w sobie). Poza tym panicznie boję się, że ta bardzo bliska mi osoba może mnie okłamać albo mnie wykorzystywać ( chociaż odganiam od siebie takie myśli), albo, że gdzieś na dnie ma w sobie, w środku jakąś rysę, jakąś skazę (np. brak wrażliwości,jakiś egoizm,jakieś nieakceptowalne poglądy), która na pewnym poziomie głębokości wzajemnego poznania będzie stanowić dla mnie zagrożenie - co chyba oznacza, że oczekuję całkowitej harmonii (a ponieważ nie da się z góry określić, co dana osoba ma w 'środku', to blokuje mi to możliwość nawiązywania prawie jakichkolwiek relacji - chyba, że na podstawie niewielkiej dostępnej ilości danych o osobie poczynię sobie pewne daleko idące założenia i zaryzykuję... ). Więc moje postrzeganie relacji z ludźmi jest niestety zero-jedynkowe, wszystko-albo-nic (ewentualnie to 'nic' jest jakąś grą lub obcowaniem z dystansem). Czy te moje obawy wynikają z tego, że mam 'słabe ego' i jestem 'przewrażliwiony" i nie potrafię się bronić? To ciekawe, bo jako dziecko miałem bardzo silną wolę, zarówno do przetrwania trudnych warunków fizycznych, jak i nikt nie mógł mnie nagiąć do zrobienia rzeczy, których uważałem, że robić nie należy, nawet wbrew opinii większości.
  10. forget-me-not

    ot

    Przecież specjalnie to napisałem, żebyś tego nie traktowała personalnie, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Kto tu mnie stalkuje? Nie mogę się swobodnie wypowiedzieć na forum, w tematach które mnie dotyczą? Nie ładnie osobistych spraw wywlekać na forum. Zdaje mi się, że na PW już wszystko sobie wyjaśniliśmy, już od dawna do ciebie nie piszę i nic do ciebie nie mam. Heh, "Stalker", "facet"... z którym wymieniłaś ponad 150 PW na tematy osobiste, z własnej woli. Bardzo mi przykro, że oczerniasz mnie na forum.
  11. Ja chyba żyję w stanie permanentnej derealizacji/derealizacji. "Obudziłem się" dopiero, gdy wylądowałem na SORze z zagrożeniem życia. Jeżeli efektem depersonalizacji jest to, że znajomi ludzie nagle stają się obcy, to mi ciągle stosunek do ludzi przeskakuje - jakby nie jestem pewien statusu (emocji,uczuć,stopnia zaufania) swojej relacji z nikim. Tego samego dnia dobrze mi się przebywa z jakąś osobą,a po kilku godzinach zaczynam się czuć zmęczony jej obecnością, zaczyna mnie męczyć, nabieram dystansu. Właściwie to już chyba nie ma do czego się budzić, wszystko już stracone, lata lecą przez palce i robią swoje. Zresztą, czy to aktywne, spontaniczne życie, które prowadzą inni ma jakiś większy sens, czy na pewno jest czymś bardziej wartościowym od Pustki? Obserwując ludzi z dystansu tego nie dostrzegam, ich aktywności pełne są małostkowości, równie egzaltowanych, co nielogicznych emocji, uniesień, żądz, dramatów, i płynie przez nich nieprzebrane morze głupoty. Wszystko to takie...zwierzęce.
  12. Boję się jak jasna cholera, że zniszczę przyjaźń z jedyną osobą, którą coś obchodzę. Ten sam scenariusz przez całe życie...spalone relacje. Ile ich było? Z tych poważniejszych co najmniej 5... nie dałem rady. Problem zaczyna się na etapie, na którym zaczynam się odkrywać emocjonalnie i nagle czuję się przytłoczony...nie chcę, żeby ktoś się o mnie martwił, troszczył, to boli - znaczy, to że ja od tego uciekam, a ktoś chce mi "pomóc" i mnie z tym goni. A ja odczuwam to jako naruszenie własnej autonomii. Bo ja nie chcę wrócić do życia, nie wierzę, że to możliwe, nie ufam cudzym wizjom. Chcę być samowystarczalny, psychicznie i emocjonalnie. I podświadomie chyba nie rozumiem jak można mnie lubić, przecież jestem nikim, nieudacznikiem; nigdy nie obchodziłem/ nie chciałem nikogo obchodzić, odganiałem się...nie wiem co we mnie widzą...a właściwie wiem - widzą siłę moich myśli, mojego zrozumienia...lecz czy nadal będą przy mnie, gdy ukażę ich mą słabość: swoją pustkę, przerażenie światem i drżenie lęku, którym jestem przesycony? Moja psychika jest jak starannie układana piramida z kart, długo to trwała zanim udało się zbudować stabilne wzorce...ale wyjmie się kilka kart i ona runie; a karty trzeba wyjąć, by je komuś dać - bo relacja polega na dawaniu i braniu.; a więc oddając komuś kawałek odpowiedzialności za własne życie, zwany zaufaniem, moja psychika rozlatuje się w drobny mak. I zaczynam czuć się wobec tej osoby zupełnie bezbronny, jakiekolwiek niezgodności amplifikują u mnie lęk; poczucie, że zrobiłem błąd; myśli, iż lepiej dla wszystkich byłoby to zakończyć, wyrzuty, zwodzenie, narastająca frustracja i w końcu wybuch, spalenie mostu. Ja wiem, że w ogóle nie powinienem zaczynam kontaktów, nie próbować z nikim, zniknąć ze świata, bo zawsze to kończy się tak samo. A jednak, gdy się skończy to pozostaje rozrywająca pustka i niespełnione pragnienia; i niepokój zaczyna się od nowa, by tą pustkę wypełnić... PrzepraszaM. ,ja tu nie dla Ciebie.
  13. Oczywiście, że to bardzo nieetyczne. Nie po to ludzie chodzą się użalać do psychologa, żeby ona rozpowiadała publicznie o ich problemach. Cieńkie drzwi, przez które słychać rozmowę to przegięcie - pod drzwiami są pewnie ustawione krzesełka w poczekalni? Jeżeli babka ma jakieś certyfikaty (można sprawdzić w internecie, jeśli umieściła tam swój biogram), to możesz napisać list do towarzystw, które przyznają te certyfikaty, żeby narobić jej smrodu. Z kimś kto obgaduje pacjentów żadna organizacja nie będzie chciała mieć nic do czynienia.
  14. Tak, miałem od wczesnego dzieciństwa depresję, stany derealizacja,depersonalizacji i myśli samobójcze okresami codziennie, chociaż nie miałem tak patologicznej rodziny jak Ty, jednak czułem się w niej obco.
  15. Tak. Dość intensywnie wchodzono mi na głowę. Tu już nie ma przeciw czemu się buntować, za mną jest gruz i pogorzelisko. Dla matki byłem zabawką. Nie wystarczało jej, że dobrze się uczę, miała do mnie pretensje/awantury, że nie mam przyjaciół oraz że się nie uśmiecham. Kiedyś się poryczała, bo nie chciałem iść na imprezę szkolną, mówiła że nie ma normalnego dziecka. Jeśli rodzice mnie za coś chwalili, to za rzeczy, które nie były dla mnie ważne (za które nawet nie oczekiwałem pochwały, w pewnym sensie ich pochwały mnie drażniły, w moim odczuciu, subiektywnym były dość protekcjonalne), które były po ich myśli. Nigdy nie pytali o to, co nie interesuje, nigdy nie miałem od nich żadnego wsparcia w kwestiach, które były dla mnie ważne. Zresztą w wieku około 9 lat zupełnie straciłem zaufanie do matki (bo gdy mówiłem jej o moich problemach, to ona później stosowała to do układania pretensji) i przestałem z nią szczerze rozmawiać. Nie miałem własnego kąta w domu, formalnie miałem własny pokój, ale ponieważ ciągle do niego ktoś wchodził, bo stały tam szafy innych domowników, to należało by go zredukować do kąta z biurkiem. Który też nie był mój, bo matka regularnie wpierdalała się we wszystko np.: "robiła porządek", gdy miałem 'twórczy nieład' na biurku (wiedząc wszystko co gdzie leży), układała mi zeszyty tak, że przez 20 minut nie mogłem znaleźć właściwego, czy jakiejś notatki, która wcześniej leżała na biurku. Prawie codziennie ten sam problem, a matka zawsze się wypierała, że to ona nie schowała mi zeszyt, czy inną rzecz, którą potrzebowałem. Przyznawała się dopiero po awanturze, że jakiś zeszyt co leżał na biurku wzięła i schowała na półkę, ale to "nie jej wina, bo chciała dobrze". - przestawiała mi meble w pokoju, czasem kilka razy w miesiącu, zwłaszcza gdy przez jeden lub kilka dni nie było mnie w domu. Przyjeżdżałem, a tu łóżko stoi w innym końcu pokoju, biurko w innym, szlak mnie od tego trafiał, ale moje zdanie się nie liczyło. Miała swój dom dla lalek i nim się bawiła. Gdy się buntowałem przed wpieprzaniem się w moje sprawy zawsze słyszałem "ale my chcemy Ci zawsze dobrze". Jestem jedynakiem, więc często marzyłem o rodzeństwie - tylko dlatego, żeby się ode mnie odpierdolili i zajęli wreszcie kimś innym; ciągle czułem na plecach ich uwagę. W domu cały czas grały dwa telewizory, od których dostawałem kurwicy, za oknem hałas od ruchliwej ulicy, domownicy często kłócili się podniesionym tonem o jakieś pierdoły stosowne do ich poziomu inteligencji ("my się nie kłócimy, tylko rozmawiamy" - tłumaczyli mi rodzice jak do debila). Cisza była tylko w nocy. I to właśnie dlatego bardzo często zarywałem nocki, bo miałem wtedy przestrzeń dla siebie (a nad ranem bywałem nieprzytomny, budziły mnie krzyki i wrzaski, że mam iść do szkoły, ze względu na depresję nie było łatwo wstać z łóżka, więc robiłem wszystko automatycznie, jak zombi; do szkoły szedłem w jakimś odrealnieniu). Nie wiem czy zbyt dorosły - zainteresowania w tym okresie miałem rzeczywiście dość dojrzałe, ale moje umiejętności społeczne zbyt dojrzałe nie były. Chyba nigdy nie jest za dużo ;-) Sheldon to postać fikcyjna, a postacie fikcyjne nie mają zaburzeń neurorozwojowych (ewentualnie mogą mieć odwzorowane niektóre objawy, ale jakość ich przedstawienia zależy od tego, czy scenarzysta odrobił lekcje), więc generalnie niezbyt nadają się do takich bezpośrednich analogii. Zgadza się. Masz rację, już trochę popróbowałem i działa. Brak tożsamości nie łączy się z brakiem życia wewnętrznego, to zupełnie inna kwestia. W pewnym sensie tak. Ale mimo, że już od dawna nie zwracam uwagi na oceny innych (poprzez liczne konfrontację wyrobiłem sobie odporność), to nadal mam kryzys decyzyjny, kryzys motywacji. Co się kiedyś rozwaliło - się nie zrosło. Tak naprawdę nic mi nie sprawia przyjemności, więc nie mam celów. Czuję się mentalnie chodzącym trupem. Niezdolnym do normalnego życia. Do działania motywuje mnie tylko złość...i desperacja. Chociaż ostatnio próbuję z tego wyjść, ale normalne funkcjonowanie okazuje się bardzo skomplikowane, jak i relacje z innymi ludźmi... W sumie jedyną osobą, której powinno zależeć na moim życiu jestem JA. A mi niezbyt zależy... Nie mam autorytetów. W sumie to nie wiem po co o tym piszę, i tak zwykle nie zwracam uwagi na niczyje rady, ufam tylko własnym przemyśleniom, no ale może coś wpadnie.
  16. Podobnie jak ja, ale ja rozumiem otaczającą mnie rzeczywistość, aż za dobrze. Nie rozumiem za to innych ludzi, a może nie tyle nie rozumiem,co uważam ich za... nie rozumiejących w wystarczającym stopniu rzeczywistość. I nie potrafię się z nimi porozumieć. A życie nie jest niczym więcej niż oczekiwaniem na śmierć.
  17. Przepraszam, mogę zapytać na podstawie jakich objawów podejrzewano u Ciebie zespół Aspergera ?
  18. jeszcze 3: O, dokładnie tak. Tylko nie można przesadzić z symulowaniem bycia inną osobą, żeby się za bardzo nie upodobnić (chociaż mam i na to "bezpieczniki"), poza tym sposób myślenia innej osoby jest często nieprawidłowy. I staram się czasem naprowadzić daną osobę, znając błędy w jej ścieżkach myślenia...A do określenia tego, co jest prawidłowe, a co nie, potrzebuję analizy i przywiązania do obiektywnej rzeczywistości. Nic nie czuję "sam z siebie". Chociaż nie da się wszystkiego wiedzieć, więc mam ciągły problem - nie wiem jaki sposób postrzegania świata/zachowania się/ jest prawidłowy, inaczej bym się odpowiednio nastawił i dostosował. Robiłem już wiele, rozkładałem swoją psychikę na czynniki pierwsze, nawet - jak to ktoś kiedyś określił "masochistycznie", zmieniałem swoją percepcję i odbiór rzeczywistości wg. różnych koncepcji i nadal nie wiem nic. Do psychocosiów nie mam zaufania, bo raz: nigdy się "na żywo" przed nikim nie wyzewnętrzniałem z mojego wewnętrzngo życia, dwa: to w końcu obcy czlowiek, któremu niezbyt zależy na moim życiu, trzy: zawsze wszystko robiłem sam, robiłem to najlepiej jak potrafię, a jeśli ktoś coś robił za mnie to zwykle wyniki były marne; więc ciężko mi powierzyć obcej osobie tak dużą odpowiedzialność. Nie wiem też, co jest pierwotne, a co jest wtórne - czy ta umiejętność "wczucia się" w drugą osobę jest wrodzona, czy wykształciła się jako mechanizm kompensacyjny - bo musiałem udawać, stwarzać pozory i lepiej ich zrozumieć, żeby się dostosować.
  19. To chyba wątek osobowości zależnej. To straszne, kiedy wypruwasz sobie flaki dla kogoś, a okazuje się, że tego kogoś ranisz, bo za bardzo się narzucasz. Jeśli ktoś chce pogadać, to proszę o kontakt na maila, a jeśli mój mail się nie wyświetla (ja na przykład nie mam opcji skontaktowania się z nikim przez mail, może to kwestia za malej ilości napisanych postów) , to proszę o kontakt na PW, a powiadomienie o PW i tak przyjdzie na mail...Bo muszę opuścić to forum (ze względu na kogoś).
  20. Zamiast wstępu chciałbym się posłużyć czyjąś wypowiedzią z innego tematu: Ja już w dziecinstwie "odkryłem" ,że mogę uzyskać akceptację otoczenia jedynie zakładając maskę. To było takie odcięcie się od siebie i granie swojej roli. Dwa tryby myślenia jeden dla świata, drugi wewnętrzny, tylko dla mnie. Próbowałem, badałem, analizowałem różne maski, żeby się dostosować. Aktywność wśród ludzi jak survival. Zaparcie się siebie, zgniecenie bólu, samotności i nastawiasz się psychicznie "do your job". Przez większość dzieciństwa byłem jakrobot - rodzice każą się uczyć, to się uczę. Znaczy, chodzę do szkoły, przesiaduję tam, wracam, zjadam obiad, kompulsywnie włączam komputer, żeby się na chwilę oderwać od rzeczywistości w grach i spuścić stres ( potem też tego nie było robić wolno, bo "uzależnienie", były awantury). Najpierw najlepsze oceny klasie, wygrywanie konkursów i olimpiad. Ale to nie wystarczało, bo "inne dzieci mają przyjaciół i kolegów,a ty nie", awantury bo nie chciałem jechać na wycieczkę szkolną). Ciągłe napięcie w szkole, ciągłe napięcie w domu...Długo skupiałem stres w sobie, aż pękła mi psychika. Szarpanie, wrzaski, polewanie wodą, bo "musisz iść do szkoły; nie symuluj". Gapienie się w sufit. Stupor dysocjacyjny. Dezintegracja, zgubienie marzeń i pragnień. PTSD. Poczucie winy. Odleżane. Przepychanie przez nieobecności w szkole. Pierwsza lekcja wychowawcza w liceum. Przedstaw się i swoje zainteresowania. 'Mówić prawdę, czy wymyślać? Zainteresowania zbyt "dojrzałe" jak na ten wiek: filozofia, psychologia, psychiatria - mogą mnie wziąć za wariata. Wymyśl coś szybko banalnego, nie wyróżniającego się. Zależy na anonimowości, ukryciu się w tłumie.' Nie pamiętam, co powiedziałem. Tyle tylko, że z szybkością karabinu maszynowego wynikającą ze znerwicowania. W liceum wytrzymałem półtora roku. Przebywanie wśród ludzi mnie przesilało. Ciągłe planowanie obok kogo usiąść, do kogo zagadać,co powiedzieć, każda czynność wyzwalająca nieproporcjonalnie wysoki poziom stresu. Nawet było kilka miłych osób, ale ja nie potrafiłem zbliżyć do ludzi ani emocjonalnie, ani intelektualnie. A nawet może nie chciałem, jeśli próbowałem się do kogoś zbliżyć nie wynikało to z autentycznego zainteresowania, była to maska, która miała uzyskać znajomość w celu pragmatycznym - przetrwania. Unikałem spotkań towarzyskich, integrowania się z grupą. Czułem, że oni funkcjonują w świecie, który jest dla mnie zupełnie obcy, a ja mogę jedynie symulować w nim swoją obecność, w środku czułem się pusty. A izolacja powoduje, że nie uczysz się zachowań społecznych, koło się nakręca. Przepychanie mnie przez liceum na nauczaniu indywidualnym, w ostatnim semestrze zmiana liceum, bo wstyd mi było wracać do grupy. Genialna diagnoza od psychiatry - "fobia szkolna" (z drugiej strony nie miałem ochoty usłyszeć niczego, co by później sprawiało problemy, więc przekonałem, że tak właściwie nic mi nie jest, potrafię symulować pewność siebie). Zdanie matury i studia techniczne. I znowu ten sam scenariusz. Maskowanie pustki i braku doświadczeń społecznych. Tłumienie bólu i odgrywanie swojej roli. Survival. Życie bez sensu.{i tutaj przerwę} Mam dość dużą samoświadomość oraz samokontrolę. Potrafię "hakować" swój umysł - za pomocą analizy zmieniać swój stan psychiczny. Nauczyłem się też jakby "czytać w myślach" - tworzę sobie modele psychiczne ludzi i po zebraniu większej ilości danych jestem w stanie określić przyczynę czyjegoś stanu/zachowania i określić w przybliżeniu jego przyszłe reakcje (a nawet na pewien czas "przyjąć" czyiś sposób myślenia). Właściwie nie widzę w ludziach ludzi, tylko modele. Nie utożsamiam się z nimi. Ich emocje są mi obce, a nawet, impulsywne, egzaltowane emocje budzą we mnie jakiś wstręt. Natomiast mam dużo empatii i zrozumienia dla osób, które są przez większość nierozumiane. Nie wiem kim jestem. W środku zawsze czuję się obco między ludźmi,ciągle sam ze sobą prowadzę monolog wewnętrzny. Jestem kimś, kto obserwuje z daleka, a nie uczestnikiem tego świata. I czuję ogromną tęskonotę za jakimś, może nieistniejącym, "kimś" podobnym, kto by mnie zrozumiał i z kim mógłbym wejść w prawdziwą interakcję. A myśli "dziwnych" mam wiele, może "dziwnych" dlatego, że są oparte na znane tylko mnie dość abstrakcyjne konstrukty logiczne; np. refleksje o tym jak działa świat, jak działają ludzie, ich umysły, rozważania na temat sensu istnienia. Nie jakieś "magiczne", jestem bardzo logiczny i mam obsesje na temat prawdy absolutnej, chcę widzieć taki jakim jest. Mam bardzo rozbudowaną wyobraźnię. Kiedy czytałem interesującą powieść, to świat zewnętrzny przestawał dla mnie istnieć, a w wyobraźni wyświetlał mi się film, o rzeczywistości przypominałem sobie tylko kiedy musiałem przewrócić stronę. Świat przedstawiony wciągał mnie tak, jakbym był osobiście uczestnikiem zdarzeń. Dlatego mam skłonności, żeby się odrywać pod wpływem stresu od rzeczywistości. Teraz o moim dzieciństwie, bez maski. Byłem dzieckiem nadwrażliwym, bardzo nieśmiałym i lękliwym. Nie powiem, że wszystkiego się bałem, bo zdarzało mi się np. skoczyć dla zabawy z trzymetrowej wieży na plac zabaw, wspinać się na wierzchołki drzew,kąpać w zimnym morzu, czy jeździć z dużą szybkością na sankach. Takie lekko ekstremalne zabawy sprawiały mi dużą radość. We wczesnym dzieciństwie miewałem stany odrealnienia, takie, że zastanawiałem się, czy coś przeżywam naprawdę, czy to jest sen. Często świat wydawał mi się tajemniczy, dziwny i czasem przerażający. Np. pamiętam gdy spędzałem czas w jakimś dużym ośrodku wakacyjnym. I tam np. bałem się chodzić jakimś pustym, rozległym korytarzem, albo jak mi piłka spadła w dół, gdzie były schody do kotłowni czy pralni to bałem się zejść w półmrok, jakby coś mnie tam miało zjeść, zwłaszcza gdy dochodziło stamtąd głośne buczenie maszyn przemysłowych. Wtedy kombinowałem ,żeby kogoś delikatnie namówić, żeby tą piłkę przyniósł, ale wstydziłem się swojego lęku. Gdy już sam zszedłem, to uciekałem stamtąd jak najszybciej się da :). Pamiętam atmosferę tych miejsc, skrzypiące drzwi, duszny zapach stołówki, charakterystyczną fakturę kafelków, nieświeży zapach kotów i papierosów w pewnym domu. Miałem bardzo wyostrzone zmysły, słyszałem bardzo ciche dźwięki (nadal), a zbyt intensywne zapachy mnie męczyły. Może przez to, że rejestrowałem bardzo dużo szczegółów, te wszystkie bodźce były przytłaczające. W każdym razie bałem się zostawać sam (lub z obcymi dorosłymi) w obcych miejscach (chyba, że we własnym tymczasowym pokoju) i czułem silny lęk przed byciem opuszczonym (nawet miewałem koszmary senne z tym motywem) przez rodziców. Gdzieś pod czaszką permanentnie odczuwałem takie "wirujące" poczucie zagrożenia. I zagubienia. W moim miejscu zamieszkania bałem się wychodzić z bloku na zewnątrz. Kiedy miałem coś kupić, to leciałem biegiem do sklepu i z powrotem, jakbym miał jakąś niebezpieczną misję do spełnienia, a ulica była pełna zagrożeń i chodzących trupów. Z rówieśnikami niezbyt potrafiłem się bawić, chyba ,że ktoś z dorosłych zaanimował zabawę, albo znałem reguły tej zabawy (np. piłka nożna) to mogłem dołączyć, albo jeśli ktoś z kolegów ustalił co mamy robić. Ale nie przepadałem za takim normalnym rozmawianiem i przebywaniem z rówieśnikami. Nie miałem z nimi wspólnych tematów, poza tym nie czułem się pewnie pośród ich impulsywnych zachowań i głupich pomysłów; ani nie potrafiłem się "wkręcić" w towarzystwo. Wolałem towarzystwo i rozmowy z dorosłymi, bo byli bardziej "poważni" i przewidywalni. Trochę żal tego braku spontaniczności w młodości. Idzie lato, z zazdrością będę oglądał ludzi siedzących na kocykach w parkach i po prostu dobrze się bawiących w towarzystwie swoich znajomych. Już od wczesnego dzieciństwa miałem dziecięce marzenia, że znajdę kiedyś swoją drugą połówkę, z którą będziemy razem odkrywać (tajemniczy) świat, z którą nawiążemy bardzo silną więź intelektualną i będziemy się rozumieć bez słowa. Miałem nawet dziwaczne fantazje o tym, czy można by się z nią nauczyć komunikacji za pomocą telepatii. Nie tak miało wyglądać moje życie. Czasem zastanawiam się, czy istnieją gdzieś ludzie, którzy również czują ,od dziecka, psychicznie absolutną samotność i wyalienowanie od świata, tak jakby byli za szybą, przez którą nie mogą się przebić.
×