
Agnieszka_Kk
Użytkownik-
Postów
716 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Agnieszka_Kk
-
Moje uczucia są takie zmienne... Jechałam tramwajem i przypomniała mi się rozmowa z terapeutką odnośnie dodatkowej sesji indywidualnej sprzed kilku dni. W czasie rozmowy czułam się jak mała dziewczynka, która cieszyła się bo terapeutką powiedziała, że możliwa jest taka sesja w terapii grupowej. Czułam też radość, bo to tak jakby odzyskać możliwość kontaktu, odzyskać bo osoby w grupie złościły się, że kontaktowałam się z terapeutką, gdy byłam w psychicznej rozsypce A te uczucia mam zmienne, bo jak się zastanowiłam, to terapeutka powiedziała coś obciążającego mnie. Dla mnie nigdy z tego, że kontaktowałam się z terapeutką, nie robiłam tajmenicy. Ktoś tam w grupie powiedział, że powstała tajemnica, poczułam się osądzona niesprawiedliwie, a w czasie rozmowy z terapeutką raz jeszcze. No mam ochotę jej to wyrzucić na tej sesji indywidualnej... wrrr! Jeszcze to, że się przede mną tłumaczyła z odbieraniem telefonów, też jest taki niekomfortowy. Być może ta sytuacja coś mi przypomina z relajcji z rodzicami. Po tym jak uświadomiłam sobie to obciążanie, zaczęłam mieć wątpliwości czy chcę być dalej w terapii. Ale te wątplowości u mnie ostatnio są częste Racjonalnie wiem, że mogłam prosić o wsparcie, gdy sobie nie radziłam, ale to jak inni na to spojrzeli było i dalej jest bolesne To takie podważanie tego czy można prosić o wsparcie, zazdrość, bo nikt w grupie tego nie robił. Czuję często odrzucenie... czy to z powodu sytuacji w terapii? Dzisiaj piątek, w piątki często jest tak że mam natłok uczuć... i żal, złość, smutek, rozczarowanie, niechęć, poczucie winy...
-
Myślę trochę o wczorajszej sesji, bo mam takie poczucie jakbym wyszła z jeszcze większym ciężarem. Powiedziałam na sesji coś takiego, że mam nadzieję, że porozumiemy się i wyjasnimy sobie nieporozumienia. A jedna z osób w grupie powiedziała, że jej ulżyło... poczułam się właśnie obarczona odpowiedzialnością za wcześniejsze nieporozumienia, a ja tylko wyrażałam swoje uczucia, nieprzyjemne. No i byłam nierozumiana i atakowana, bo się odróżniałam. Owszem chcę powiedzieć o swoich uczuciach, ale nie chcę brać odpowiedzialności za całą grupę. Każdy tam jest dorosły...
-
Pomaga mi to pisanie tutaj. Piszę też w swoim papierowym dzienniku... Wieczorem, a w zasadzie w nocy już przyszedł do naszego domu mężczyzna w sprawie pokoju, bo współlokator się wyprowadza. I to był mężczyzna, o wiele starszy od nas. Jego obecność w mieszkaniu wywołała we mnie złość. Reaguję często tak na wielu mężczyzn, którzy są tacy zbyt dominujący, skracający dystans i traktują kobiety jak rozrywkę. Ten facet taki był. Poczułam się zszokowana jego postawą gdy przywitał się ze współlokatorką słowami "cześć, Artur jestem", a jak współlokatorka odpowiedziała cześć, to on czy ona się nie cieszy Mnie chciał zaprosić na kawę, wypytywał o dziewczyny w mieszkaniu i ich chłopaków, jak długo są razem Przypominał mi kogoś z rodziny... Powiedziedziałam współlokatorom, że mam lęk przed piciem alkoholu, bo w mojej rodzinie ktoś pił... ulżyło mi, że to powiedziałam, ale reakcja była mało wspierająca... ehh... czuję że za dużo powiedziałam o sobie...
-
Wróciłam z sesji grupowej. Powiedziałam, że zostaje... ale ja nadal nic z tego nie rozumiem, trudno zrozumieć swoje uczucia. Czuję się jakby moja i tak krucha indywidualność została naruszona, gdy powiedziałam o swojej decyzji. To tak jakby mnie wchłonęło coś większego, z czym walczę. Na dwie osoby w grupie przenoszę swoje uczucia. I tak pragnę ich akceptacji, że aż mnie skręca w środku na sesji. Chyba miałam cichą nadzieję, że ktoś się ucieszy Że ktoś powie "fajnie, że zostajesz". Nikt nic takiego nie powiedział Szkoda. Może o tym powiem. Ta sesja była dla mnie pełna emocji, których nie potrafiłam wyrazić Terapeutka się do mnie nie odzywała. Chce jej wybaczyć, tylko to wybaczenie obawiam się, że spowoduje we mnie silne emocje, kolejne potrzeby, z którymi wyjdę z sesji i zostanę sama. To wybaczenie dla mnie jest jak przeproszenie jej za swoje zachowanie. Tylko to jest takie nieadekwatne. Swoją mamę musiałam przepraszać prawie zawsze gdy było jakieś nieporozumienie, nawet gdy ona była nie w porządku. Gdy ona była odpowiedzialna za swoje nieprzyjemne zachowanie, to ja mogłam powiedzieć, jej że wybaczam, a ja przepraszałam. W ogóle wybaczyłam częściowo w sobie swojej mamie i gdy widziałyśmy się ostatnio na grillu w sobotę, to mogłam z nią rozmawiać w miarę swobodnie. Ale moja mama złościła się na mnie za to, że ona nie wie co u mnie słychać, a przecież jak ktoś chce wiedzieć, to może zadzwonić, ona dzwoni rzadko. Wydaje mi się, że ona złości się tez o to, że traci kontrolę nade mną. I z tym wybaczaniem u mnie wiąże się lęk, że gdy ja wybaczę terapeutce, to ona będzie mieć nade mną kontrolę. To jest bardzo ważna myśli!!! Dlatego tak wstrzymuję się przed wybaczeniem. Ale wstrzymuję się przed wybaczeniem, bo nie wyraziłam uczuć, które przeżywałam gdy zostawiła mnie samą na 1,5 miesiąca po swojej wpadce. Mam chęć na nią nakrzyczeć ze złości!!! I tak zrobię. W grupie czułam się pominięta. Mało mówiłam, to pewnie dlatego. Ale czułam też taką niemoc w sobie, gdy próbowałam z kimś wejść w interakcje. Tak jakbym była niewidzialna, jakby moje delikatne uczucia były trudne do przyjęcia. Czułam lęk. W ogóle czuję się zablokowana przy jednej osobie, z którą trochę rywalizujemy. Chyba o tym też warto powiedzieć. Ehh.. na sesji mam pustkę w głowie z lęku przed złością. Czułam się bezsilna... jak małe kilkuletnie dziecko. W ogóle moje problemy sięgają o wiele głębiej, wydaje mi się, że do etapu niemowlęctwa.. mam chyba braki w poczuciu bezpieczeństwa, bliskości, akceptacji od rodziców z tego okresu, dlatego w tej terapii potrzebuję wszystko to co się dzieje ze mną obejrzeć powoli...
-
Dzięki za przytulenie Tak jest własnie, potrzebuję takich realnych więzi, ale na to odrzucenie i zranienia jestem uwrażliwiona, czuję przed tym lęk. Odrzucić można, intelektualnie rozumiem że ktoś kiedyś może nie chcieć nawiązać ze mną relacji. Ale w uczuciach jest lęk mimo tego rozumienia. Obawiam się też zranień, nieprzyjemnych słów, złośliwości, takiego jadu. Byc może nie z każdym trzeba wchodzić w relacje. Jestem wrażliwą osobą, więc może z takimi osobami dobrze jest nawiązywać znajomości. A jak jest u ciebie z relacjami?
-
Ostatnio zaczęło mi zależeć na takiej akceptacji innych wbrew sobie, wbrew swoim uczuciom. To jest tak silnq potrzeba, że się zapominam. Wpadam w skrajności, teraz ta skrajność, a wcześniej zachowywałam się zupełnie odwrotnie- byłam asertywna, akceptację dawałam sama sobie, ale ludzie z mojego otoczenia nie darzyli mnie sympatią. Zdecydowanie wolę być sobą i uwzględniać swoje potrzeby i uczucia, wyrażać je gdy jest taka potrzeba. Potrzebuję odnaleźć środek. Na poprzedniej sesji usłyszałam od drugiej terapeutki co do rezygnacji z terapii, że sama nie jestem pewna. No i to prawda. Dobrze by było nie uzależniac swojej decyzji od zachowania osoby prowadzącej terapię. Być może wcześniej ta szybka decyzja była celowa, żebym poczuła się odrzucona? Jeśli tak, to nie lubię takich technik w terapii. A potem na ostatniej sesji zmiana zdania... Czuję się zależna... czuję się jak taki pies podwórkowy na łańcuchu... dlaczego w życiu mam często takie utrudnienia? Dlaczego w terapii też? I dlaczego to terapeuta myli się w relacji ze mną? A wobec innych w grupie nie popełnia błędu?! Próbuję się zezłościć, ale złość chyba już minęła. Ostatnio czuję duże obciążenie psychiczne i fizycznie, bo jako kobieta żyjąca sama mam wrażenie, że dźwigam swoje problemy i co najmniej połowy osób żyjących w mieście, w którym mieszkam. I do tego w tej terapii kolejne utrudnienia. A miałam nadzieję, że terapia jako metoda będzie dobra, że nikt mnie tam nie zrani. Potrzebuje wsparcia, potrzebuję powiedzieć komuś, że mi ciężko jest. Potrzebuje powiedzieć też komuś o sobie, o tym że nie mam wsparcia w rodzinie. Chociaż mam siostrę, często rozmawiamy ze sobą. Ale rodzina, to starsze pokolenie- rodzice, oni rzadko byli, rzadko są wsparciem. Mój tata choruje, z mama mam niezdrową relację, ona uważa mnie w znacznym stopniu za dziecko. To dziecko ma 27 lat. Próbuję się emocjonalnie usamodzielniac powoli, ale wsparcia to ja nie widzę. W snach wracają wspomnienia o traumatycznych doświadczeniach, nastrój mam w kratkę, raz radość, euforia, potem smutek, złość, niechęć, tęsknota.. Co mi właściwie jest? Jestem z rodziny alkoholowej, mój tata pił wiele lat, a potem zachorował na schizofrenie, wczesniej miał inne zaburzenia. Jako dziecko byłam molestowana. Moja matka jest oschła emocjonalnie, nie okazywała mi zbyt wielu uczuć, a jak to robiła to w taki sposób np "ty jestes taka spokojna, a twoja siostra to...." albo chwaliła siostrę a ja czułam zazdrość. Były też dobre chwile, ale w porównaniu z tym bagnem, to było ich za mało, żebym mogła się dobrze rozwijać emocjonalnie. Czuję pisząc to taką niemoc... bezsilność. Chciałabym, żeby ktoś mnie słownie utulił.
-
Trochę zdominowałam ten dział.. przeżywam dużo niezrozumiałych uczuć, łatwiej mi gdy je opiszę lub z kimś porozmawiam. W poniedziałek na sesji odczuwałam zazdrość, gdy terapeutki poświęcały uwagę innym i uległam potrzebie uwagi i zaangażowałam się w sesję. A na sesję przyszłam, żeby między innymi powiedzieć kiedy chciałabym zakończyć terapię, ale nie poweidziałam w końcu. Cały czas się waham. Boję się nieprzyjemnych uczuć, które wiążą się z rozstaniem. Przez te dni od poniedziałku czuję sztuczną radość, taką pod którą jest dużo smutku, złości, rozczarowania, braku nadziei na moje zaufanie w terapii. Mam bardziej ambicje... ale ja nie mam na to siły, ambicją kierowałam się za często w życiu. Z takich rzeczy w tej terapii mogłabym jeszcze spróbować przejść przez konflikt z grupą i terapeutką. Tylko co z tymi sprawami z dzieciństwa, które śnią mi sie po nocach??? Czy w takiej sytuacji, gdy atmosfera jest napięta czy ja mogę zaufać? czy chcę? Przez większość czasu w terapii dostawałam mało zrozumienia... Dlaczego oddzielam się radością od tych nieprzyjemnych emocji? Męczę się, bo czuję duże ciśnienie w sobie pod wpłwem tych uczuć... A odzielam się pewnie, bo uciekam przed bólem, wolę zaprzeczać? Wolę uciekać? Od półtora miesiąca jestem tak daleko od swoich autentycznych uczuć, od czucia swoich potrzeb. Ulegam często takiej wewnętrznej presji, żeby robić co jest akceptowane przez innych w moim odczuciu, zatracam prawdzią siebie, którą dopiero co zaczęłam odkrywać. Nawet ta decyzja o terapii jest taka niejasna, czuję się zależna od terapii, od tego co powie terapeutka i jednocześnie czuję, że ja już nie chcę się otwierać, bo czuję lęk. Być może już żadne zranienie mnie nie spotka, ale tu chodzi o to że kredyt zaufania u mnie się wyczerpał, starcza jedynie na te kilka dni po sesji, a potem pojawia się zwątpienie, docieram do swoich autentycznych uczuć. Czy mam jeszcze zaifanie do części grupy po konflikcie? Czy chcę mówić o swoich doświadczeniach? Czy będę czuć się z tym dobrze? Obejrzałam niedawno film "Zbliżenia", który opowiada niezdrowej o relacji matki i dorosłej córki... i przypomniała mi się moja mama, to że nasze relacje wyglądają podobnie, są (były ?) chyba nawet bardziej toksyczne. Miałam też nadzieję na więcej scen ze zbliżeniami seksualnymi. Moje życie seksualne jest raczej martwe, chciałam chociaż zobaczyć kochającą się parę na ekranie, chciałam pomarzyć. Ale też w czasie filmu przypominałam sobie terapeutkę i wyobrażałam sobie, że opowiadam o tym filmie, o symbolach i że czuję się mądra, robię wrażenie swoją spostrzegawczością, czuję uznanie. Czasem wydaje mi sie że terapia stała się takim emocjonalnym domem, który odwiedzam, mimo różnych nieporozumień, chętniej niż dom rodzinny. Zapominam czasem, że mam matkę biologiczną. Czuję się z tym źle. Terapia i terapeutki swoją akceptacją mogą wydawać się jak tacy dobrzy rodzice, ale u mnie te granice się zatarły. To przywiązanie często miało i chyba nadal czasem ma taki charakter uzależnienia. Mam też kłopot z tym, żeby zachowywać się tak jak czuję, gdy na przykład ktoś mnie zezłości, to naturalna reakcją jest chyba powściąganie emocji lub jakieś wycofanie na na jakis czas. A ja ostatnio jestem miła, czasem za bardzo. Robię to wbrew sobie, żeby nie zrobić przykrości drugiej osobie...
-
Przesadziłam dzisiaj... przyszedł nowy współlokator porozmawiać z nami, a ja przesadziłam z sympatią. Trudno mi było powstrzymać się od tej sympatii, przecież nie znam tego człowieka, wydaje się sympatyczny, tylko ja tą sympatią chyba wzbudzałam zazdrość we współlokatorze i trochę zdawałam sobie z tego sprawę. To było mściwe Nie chcę się mścić...
-
Eh, ludzie bywają fałszywi... mam na myśli kilka osób z mojego otoczenia, współlokatorów. Czuję się oszukana przez współlokatora, bo ja go darzę koleżeńską sympatią, wydaje mi się że on mnie też. Dzisiaj powiedział ot tak przy rozmowie w kuchni do innego współlokatora, że on jak się niedługo wyprowadzi, to coś tam...Cholerka, zrobiło mi się smutno, że w taki sposób przypadkowy się dowiedziałam, a może zamierzony przez niego? Dlaczego nie powiedział mi wprost? Czy ja coś znaczę dla niego? Trudno mi myśleć czy mam dla kogoś znaczenie, bo rzadko obdarzam ludzi autentyczną sympatią, boję się chyba odrzucenia... Mam też takie wrażenie, że współlokator chyba mnie obgaduje ze współlokatorką, ale tutaj mogę się mylić, być zbyt podejrzliwa. Może po prostu zapytam o to i powiem o swoich odczuciach...
-
A gdzie teraz jestes, w jakim kraju? I czego się obawiasz?
-
W mojej terapii grupowej powielił się nieprzyjemny schemat z mojej strony i ze strony grupy. Czy ktoś mi może powiedzieć dlaczego ludzie siebie ranią, nawet w terapii? Mam doświadczenia z domu, gdzie tata pił i uwaga była skupiona na nim, a moje potrzeby i uczucia były nieważne. W tej terapii doszłam w pewnym momencie do tego, że mogę w grupie czuć to co czuję, że nie musze udawać. Ale atmosfera zaczęła się od czzasu do czasu psuć. Być może dlatego, że czułam i wyrażałam dużo nieprzyjemnych emocji, a grupa tego nieakceptowała ;( ;( W ostatnich miesiącach zaczęłam się dopasowywać i na sesję przychodziłam z lękiem przed wyrażaniem autentycznych uczuć. Dzisiaj na sesji natomiast zaczęliśmy mówić wszyscy o niezadowoleniu z pewnych spraw w życiu, a ja jakoś poczułam lęk przed tą zgodnością z grupą, bo mam lęk przed bliskością i powiedziałam o tym. To wywołało złość najpierw w jednej osobie, potem w drugiej, a potem trzecia osoba takie miałam wrażenie, podłączyła się pod drugą, bo powiedziała że myśli podobnie jak ta druga. Dla mnie to jest brak samodzielności w myśleniu, w każdej sytuacji jest jakieś inne rozwiązanie, niż stawanie po czyjejś stronie. Chciałabym wybaczyć terapeutce jej zachowanie, bo wypominanie jest pewnie dla niej raniące. Nie chcę nic wypominać, ona się starała odbudować relację. Tylko kiedyś chciałabym mniej przejmować się uczuciuami drugiej osoby, za bardzo troszczę się o samopoczucie innych, moje jest na drugim miejscu Ehhh... czuję żal... chciałam by ta terapia od początku do końca była dobra.. terapeutkę polubiłam, w grupie bardzo powoli się otwierałam, ale było mi lżej dzięki jej obecności, czułam się bezpiecznie...i to prysło ;(
-
Zrezygnowałam z terapii, serce mi zaraz pęknie ;((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((((
-
Byłam rano u lekarza psychiatry, akurat dzisiaj miałam wizytę. Nie lubię wstawać rano zwłaszcza gdy mam jakieś zobowiązanie, bo miewam kłopoty z zaśnięciem. No, ale wstałam, tylko w z wielką niechęcią i bólem brzucha, bo mam kobiece dni. W zasadzie to ja lubię, gdy ktoś się mna interesuje, a wizyty u psychiatry takie zwykle są. No a ja byłam trochę nieprzyjemna dla tej kobiety, a ona była cierpliwa i wyrozumiała, złościła mnie tylko jej postawa ( w moim odczuciu) takiego autorytetu, osoby dużo wiedzącej. Być może moja irytacja wzięła się ze złości i rozczarowania osobą psychoterapeutki. Trudno było mi słuchać, gdy ona takim spokojnym tonem i nie spiesząc się, rozmawiała ze mną. Trudno mi było dopasować się, poddać się jej "opiece". A byłam niecałe dwa tygodnie temu u tej samej Pani psychiatry, bo czułam się źle po tym jak zachowała się psychoterapeutka i wtedy byłam wylewna, a już w ogóle w kwietniu w czasie wizyty po prostu rozmawiałyśmy bez walki z mojej strony. Coś się zmieniło we mnie, tylko co? Nie chcę być taką Zosia Samosią, co to wie wszystko, sama sobie radzi, i tej pomocy nie chce. Chcę byc różna, otwarta na rozmowę gdy jest taka możliwość porozmawiania, chcę mieć wszystkiego po trochu, chcę być zrównoważona emocjonalnie. Nie wpadać w skrajności. Powiedziałam dzisiaj psychiatrze o swojej decyzji, że chcę zakończyć wcześniej terapię i ona to przyjęła mówiąc, że tak jak wspominała na wcześniejszej wizycie, że jestem dorosła i mogę decydować. Chociaż ona zachęcała mnie do zostania w terapii. No i ja teraz się waham, być może ze względu na to jej rozczarowanie. Ale to jej rozczarowanie wynika pewnie z jakiegos jej doświadczenia, być może zdarzyło się jej popełnic błąd w czasie terapii, bo jest też terapeutką. Ona patrzy od strony swojej. W ogóle chyba też nie lubię, gdy ktoś stawia się w takiej roli osoby, która mówi mi "jest Pani dorosła...ma Pani prawo do swoich decyzji", bo to tak jakby ona chciała bym zrobiła inaczej i ja w takich stytuacjach mam problem, bo chcę być w zgodzie ze sobą i jednocześnie chcę by inni nie byli niezadowoleni.Te słowa chyba tez trochę były oceniające, czy mi się wydaje? Ale tak właściwie na co dzień spotykam się czasem z ludźmi, którzy są skrajnie oceniający i nie szanują mojej odrębności, a skupiam się za bardzo na psychiatrze. A tak właściwie, to ta kobieta jest w porządku, chyba gryzie mnie w niej to czego w sobie nie akceptuję Niby decyzję o przerwaniu terapii podjęłam, ale mam wątpliwości. Kontynuowanie to byłby przejaw mojej niezdrowiej ambicji i chęci zadowolenia terapeutki. A zakończenie byłoby zadbaniem o siebie i swoje uczucia - takim byciem w zgodzie ze sobą.
-
U mnie też to samopoczucie jest gorsze po powrocie z domu. A w domu trudno mi patrzeć na zmęczoną mamę, na jej znerwicowanie. W jakimś stopniu odczuwam wtedy takie nieuzasadnione poczucie winy i że powinnam się nią opiekować albo częściej dzwonić. Wspomniałaś o tym budowaniu własnego domu, wydaje mi się, że małymi kroczkami jest to możliwe.
-
Jest sobota, a ja jestem sama w domu. Chyba mnie to zaczyna uwierać. Czuję się samotna. Od ponad dwóch lat szukam znajomych. Pod koniec tamtego roku nawiązałam kilka relacji. Wymieniłam się numerem z tymi osobami, nawet zadzwoniłam i rozmowa była przyjemna, ale na tym się skończyło. Nie do końca rozumiem dlaczego. Ale jest też taka sprzeczność w moim myśleniu, bo chcę ale się boję. Boję się, że ktoś mnie zrani... W tym roku niepowodzen mam już po dziurki w nosie. Na początku roku rozstałam się z chłopakiem po 6,5 roku związku. Chłopak zerwał ze mną, bo powiedział, że moja terapia była dla niego czymś, z czym nie radził sobie W tym samym czasie chciałam zacząć pracować, ale w moim miejscu pracy ludzie zachowywali sie okropnie. Ta praca, kilka osób z kierowników i kilku pracowników miało w sobie dużo takiej nieprzyjemnej energii. Miałam wrażenie, że nie mieli kompetencji do kierowania ludźmi. Kilka razy miałam nieprzyjemność spotkać się z agresywnymi zachowaniami ze strony współpracowników. Też w tej sytuacji było to, że dobrałam sobie pracę nieadekwatną do swojego temperamentu. Zrezygnowałam z tej pracy po 3 dniach. Potem w lutym zapisałam się na roczne warsztaty związane z moim wykształceniem pedagogicznym, ale przerosło mnie kilka rzeczy i je przerwałam z bólem w sercu. Chyba za dużo od siebie wymagałam jak na taki trudny czas... No i sama też terapia daje w kość. W mojej terapii też nie jest dobrze... Być może nie chodzi tylko o samą samotność, tak jak napisałam na początku, ale to że w samotności odczuwam dobrze swoje emocje, nastroje. Dochodzi do mnie, że chodzę na terapię i dlaczego. Dociera do mnie, że moja rodzina skrzywdziła mnie, a w mojej psychice jest emocjonalna wyrwa. Czy da się ją zapełnić na stałe? Dzisiaj też zrobiłam coś co ostatnio zdarza mi się często, zdecydowałam się na coś i za chwilę się wycofałam. Miałam możliwość pojechać do domu rodzinnego, w którym jest tylko mama. A ja po ponad 2 latach terapii ( dwie grupowe) ograniczyłam kontakty z rodziną, jestem teraz inną osobą, inaczej postrzegam świat, jestem wrażliwa, a w domu nie mofłam tego pokazywać, nie mogłam być sobą. A mimo tych różnic i mojej niechęci do rodziny dzisiaj chciałam jechać do domu z siostrą i mężem siostry. Przyjechali po mnie, a ja rozmyśliłam się, gdy podjechali na stację benzynową niedalko mojego bloku. Wróciłam, bo doszło do mnie, że ja w domu raczej się nie odnajdę. Zwykle jak tam przyjeżdżam i zostaje na noc, to nie mogę spać, bo jestem spięta. Nie czuję się tam bezpiecznie. Nie rozumiem też ich złośliwych żartów. Mam tez taki lęk, że jak spędzę ze swoją rodziną więcej czasu, to zacznę myśleć w stary sposób, śmiać się z takich rzeczy, które obiektywnie są smutne albo złośliwe. Nie chcę tak już nigdy więcej. Zdarza mi się owszem, najczęściej to niezadowolenia, złość wylewa się na terapii grupowej, ale poza sesjami staram się być otwartą osobą.
-
W grupie natomiast dwie osoby zachowały się nie w porządku, bo znęcały się na mnie psychicznie. Ja jako że u mnie w domu to było codziennością, nie zareagowałam, odjęło mi mowę i nawet nie potrafiłam nazwać tego co się stało... Kurna mam dosyć tej terapii!!! Przyszłam na terapię, żeby pomóc sobie, a nie po to żeby inni mnie ranili.
-
Dowiedziałam się na ostatniej sesji, że jestem uzależniona od swojej mamy. I chyba też uzależniłam się od terapeutki i terapii. Teraz rozumiem dlaczego tak bardzo zabolały mnie słowa tej kobiety. Mimo to, przywołanie tamtej sytuacji z sesji- jej reakcji na moje emocje, nadal powoduje ból. Terapeutka skonforntowała mnie tak boleśnie, w kilku zdaniach zawarła tak dużo emocji, że pocczułam się jak złe dziecko, terapeutka nie zapanowała nad swoimi emocjami. Przyznała sama, że tych emocji było za dużo. Przez tydzień płakałam, złościłam się, w myślach wyobrażałam sobie jak duszę terapeutkę. Teraz po miesiącu mam kłopot z odczuwaniem nieprzyjemnych emocji, zaczyna mnie boleć głowa ze złości, że czuję nieprzyjemne emocje. Mieszają mi sie też uczucia, pojawia się złość, lęk, niechęć do terapeutki jako odpowiedź na jej zachowanie- zranienie, ale w tym co powiedziała miesiąc temu poruszyła też moje bolesne doświadczenia i moje uczucia są jak mieszanka wybuchowa: czuję takie ambiwalentne uczucia jak sympatia, tęsknota, wściekłość, chęć zemsty. Mam takie myśli, że ta terapia chyba już nie będzie miała sensu, bo osoba, której ufałam bezgranicznie zraniła moje uczucia, ale zaraz po takich myślach wzbudzam w sobie nadzieję, bo trudno mi sobie wyobrazić zakończednie tej terapii i bycie bez terapii przez jakiś czas. W tym roku doświadczyłam już kilka strat, ta terapia miała być dla mnie lekiem na zranienia od początku do końca jej trwania.
-
Przez cały dzień czułam emocjonalną pustkę. Natomist teraz w głowie mam mętlik, bo po wielu miesiącach, gdy nie miałam kontaktu ze swoim wewnętrznym dzieckiem, znowu przypomniałam sobie o nim i jego potrzebach, uczuciach. Przypomniała mi się sytuacja z psychoterapii sprzed 3 tygodni, gdy moje uczucia zostały zranione przez terapeutkę. Stało się to już drugi raz w czasie psychoterapii. Ona pewnie tego nie chciała, zrobiła to nieświadomie, ale zabolał jej nietakt, brak wyczucia, brak pytania co przeżywam. Byłam w potrzebie 3 tygodnie temu, stało się w moim życiu coś z czym nie potrafiłam sobie poradzić sama, niby taka zwykła sprawa, ale nie potrafiłam. Ta terapeutka stała się dla mnie bliską osobą. Ona jest zupełną przeciwnością mojej mamy, jest spokojna, ciepła, to spowodowało, że poczułam się dobrze w terapii. Próbuje odbudować relację, ale ja mam wątpliwości czy to coś mi da, czy od tego momentu terapia bedzie dalej miała sens, bo moje zaufanie do tej kobiety jest teraz małe. Nie potrafię pójść dalej w terapii bez jej szczerego wyjaśnienia.
-
No własnie jak sprawić, żeby dorosło, żeby było trochę bardziej radosne? Wyobrażam sobie, że potrzeba czasu, ale jak je trochę rozweselić? Kiedyś poszłam pare razy na plac zabaw na karuzelę, na trochę dostarczyłam sobie zabawy. Może o coś takiego chodzi?
-
Moje wewnętrzne dziecko czuje się dzisiaj samotne, zagubione, spragnione uwagi i troski. Też przerażone, bo nie wie czy sprosta wymaganiom w pracy na cały etat. Mam rozmowę we wtorek i czuję strach, bo cały etat to za dużo. Moim jedynym sposobem na rozmowy jest przejęcie częsciowej kontroli nad rozmową, tak żeby szła według moich wyobrażeń, bo nie lubie jak ktoś mnie zaskakuje. A moje wewnętrzne dziecko odbieram jak na tym zdjęciu... http://www.pol-bicester.co.uk/images/placzace_dziecko.jpg
-
A ja nie mam pytania, pozdrawiam zwyczajnie, czasem zdarza się nam mijać przed moją sesją :)