Tutaj jestem wśród "swoich". Kurczę, jak ja to znam...Swego czasu też mieszkałam w wynajmowanych pokojach. Byłam już wtedy chora, ale nie wiedziałam o tym, więc też się nie leczyłam, ale i moja choroba nie była tak zaawansowana, jak to się stało później, nie była zatem tak bardzo uciążliwa. Teraz mieszkam w domu rodziców, mam swój pokój, do którego nikt nie ma wstępu. Wychodząc z domu, zamykam go na kłódkę. Mam swoje absurdalne zasady postępowania w pokoju, dotyczące dotykania "zawartości" mojego lokum. Nawet nie wiem, jak to ująć w słowa, chyba dlatego, że są to kompletnie bezsensowne zasady. Na początku choroby nie znosiłam, jak ktoś się o mnie otarł.W zatłoczonych środkach komunikacji miejskiej nie było o to trudno. Po czymś takim zawsze musiałam wytrzeć ręką miejsce, które ktoś dotknął. W domu wycierałam wszystkie ubrania i oglądałam je centymetr po centymetrze. Sypiałam po 4-5 godzin na dobę, bo nie "wyrabiałam" się z tym wszystkim.Teraz tego nie robię, ubrania wytrzepuję, zajmuje mi to o wiele mniej czasu. Ale w zestawie ubrań, w których wychodzę z domu, na pewno nie usiądę na kanapę lub fotel w moim pokoju (chociaż po zdjęciu ich z siebie mogę je położyć na tę kanapę lub fotel- to jeden z absurdów w moim postępowaniu). Nie mogę po zdjęciu tych ubrań przebrać się w "ciuchy" domowe, dopóki się cała nie umyję. Myję się ze stoperami w uszach, żeby niczego nie usłyszeć, co mogłoby mnie zaniepokoić, rozproszyć podczas mycia się, bo wtedy mogłabym np. zapomnieć umyć którąś część ciała, lub też zdenerwować się jakimś odgłosem, spocić się z tego powodu, i ostatecznie mimo, że będę umyta, nie będę świeża i czysta. Jakie to wszystko jest żałosne, ale mogłabym tak jeszcze długo. Cieszę się, że kiedy ja studiowałam i mieszkałam w trzyosobowym pokoju w akademiku nie byłam chora, bo teraz nie mam pojęcia, jak miałoby to wszystko wyglądać. Pomyśl bei może o oddzielnym pokoju, jeśli pod względem finansowym nie stanowiłoby to problemu. Chociaż, z drugiej strony, może ta sytuacja pomoże Ci. Ja np. zauważyłam, że jeśli przez jakiś czas nie wykonuję jakiejś natrętnej czynności, lecz nie dlatego, że sobie zabraniam tego, tylko dlatego, że nie wykonuję normalnej czynności, z którą powiązane jest natręctwo-wracając do owej normalnej czynności, nie odczuwam już tak przemożnej potrzeby wykonania przy niej tego całego obrzędu rytuałów. Tak jakbym to robiła wcześniej już bardziej z przyzwyczajenia, a nie z lęku...