Skocz do zawartości
Nerwica.com

carita

Użytkownik
  • Postów

    104
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez carita

  1. Nie mogę wyjechać. Praca to chyba jedna z nielicznych rzeczy, której nie straciłam i nie chcę stracić na dziś na pewno. A wzięcie dłuższego urlopu wykluczone. Ale czytasz w moich myślach. Czasem sobie myślę: Rzucę to wszystko i lecę do Australii. Czemu tam, nie mam pojęcia, tak mi się jakoś wymyśliło i takie skojarzenie już zostało. Niestety nie mam na dziś możliwości, siły, a może po prostu odwagi, żeby pozamykać tu wszystkie sprawy i wyjechać choćby do tej Australii.
  2. Dziękuję za podpowiedzi. Wiem, co znaczy rada: nie szukaj zrozumienia u osób, które tego nie przeszły i nie zrozumieją. Próbowałam znaleźć zrozumienie, więc próbowałam tłumaczyć. Niestety zrozumienia nie ma, gdyż trudno wytłumaczyć, że ja wciąż jestem w stanie, jakbym przeżywała to , co było, kiedy wszyscy mi tłumaczą, że to już przecież tyle czasu za mną, więc co ja dziwaczę. Fizycznie może i za mną, ale niemieszkanie razem to jeszcze nie wszystko. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo tych niechcianych spotkań, to wiele razy się nad tym zastanawiałam, że tak naprawdę, gdyby chciał zrobić coś nieprzewidywalnego, to nie miałabym ani czasu, ani swobody działania do zareagowania telefonicznie na przykład. Jedyną bronią, którą obecnie zdobywam, są sztuki walki. Taką terapię w postaci treningów sobie wymyśliłam dla ciała i dla psychiki, dla poczucia własnej mocy, że nie jestem bezwolnym g....em. Pytanie, czy w takiej sytuacji górę wziąłby we mnie instynkt przeżycia, czy paraliż, który mnie zawsze dopada w jego obecności. Szukam terapeuty. Jak wejdę na jakiś lepszy level egzystencji, napiszę, co mi pomogło, żeby może ktoś kiedyś skorzystał.
  3. Nikt w Was mnie nie uraził. Szukam sposobu wyjścia z tego gówna, a jakim tkwię. Nie jestem osobą słabą, poddającą się, więc jeśli poległam, to wiem, że sprawa w mojej głowie musi być poważna. Lilith ma rację, że jest różnica w postrzeganiu toksycznego związku. Ja byłam w związku, gdzie lęk był na co dzień. I byłam doprowadzona do tego stanu, że nie umiałam się sprzeciwić, skupiałam się tylko na tym, żeby jak zwierzątko przeżyć i żeby "karanie" mnie było jak najmniejsze, żeby zupa "nie była za słona", starałam się schodzić z drogi... Nie chcę opisywać tego, co przeszłam, ze szczegółami, ale jeśli piszecie o PTSD jako traumie po obozach i uwięzieniu, to mój związek miał takie znamiona. Łącznie z wymuszaniem seksu. Nie bez powodu znalazłam się na tym forum. A wczoraj... kiedy zmuszając się do wyjścia z domu i do pobycia chociaż wśród ludzi, skoro nie mam ludzi, z którymi mogę pobyć "z ludźmi", on mnie gdzieś wypatrzył. Nagle jechał koło mnie jak szłam chodnikiem. Ogarnął mnie paraliż. Zatrzymał się kilkaset metrów przede mną, więc skręciłam szybko w ulicę, gdzie nie ma ruchu samochodowego. Wychodzę na drugą stronę, idę już w miarę spokojnie, że udało mi się, a tu przede mną stoi znów jego samochód, weszłam prawie na niego. I taka zabawa przez pół miasta. Bez słowa. Z moim panicznym lękiem i jego nienawiścią w oczach i tryumfem mówiącym "mam cię, nigdy mi nigdzie nie uciekniesz, zapamiętaj". Dziś nie wychodzę z domu. Leżę w piżamie w łóżku totalnie rozwalona. On zrobił mi przez lata tego związku coś takiego, że ja dziś zastanawiam się, czy nie zwariowałam, czy to mi się wydarzyło naprawdę, czy to były sceny z jakiegoś thrillera... Nigdy w życiu nikogo tak się nie bałam. To nie jest normalne. To nie jest lęk toksycznego partnera czy męża. To jest lęk, którego sama nie rozumiem, nikt z mojego otoczenia mnie nie rozumie, więc przestałam mówić. Zostałam z tym wszystkim sama. Dodam, że kilka lat temu byłam częstym gościem na tym forum tylko w wątku nerwica, depresja. Przez tego człowieka przeszłam załamanie nerwowe z wieloma atrakcjami. Bez jego pomocy a wręcz na przekór jemu wyszłam z tego z pomocą psychiatry i psychologa. Chyba trzeba mieć trochę siły, żeby przejść coś takiego, stanąć na nogi i zdobyć się na odwagę ucieczki. Tylko że to taki był ciężar, za który chyba teraz zaczynam płacić... Wtedy musiałam walczyć o życie. Teraz minął rok od ucieczki, a ja jakby zaczynam siadać.
  4. Tak, mówiłam, ale on miał inną wizję (umiejętność) pomocy. Ja jej nie neguję w ogólności, tylko mnie to przestało pomagać. Potrzebowałam metody towarzyszenia, kiedy jej potrzebowałam, teraz przeszłam na inny poziom i potrzebuję czegoś innego. Terapeuta albo nie umiał ze mną postępować, albo nie chciał... Próbując na siłę aktywności zewnętrznej, w czym psycholog upatrywał rozwiązania mojego problemu, ja zapadałam się w sobie i tak. Czuję, że najpierw potrzebuję aktywności wewnętrznej, żeby poradzić sobie z demonami przeszłości i żeby znaleźć sens, bez którego jak mówił Frankl nic nie ma sensu. Dopiero potem mogę wyjść do ludzi i coś z nimi robić i coś im z siebie dać. Na dziś jestem pusta i mam niechęć do ludzi.
  5. Przeczytałam bardzo dużo na temat toksycznych związków, chyba wszystko dostępne po polsku na temat psychopatów, trochę zaczęłam czytać o PTSD, dlatego tu trafiłam. Ale wiedzę książkową trudno zastosować we własnym przypadku. Wiem, z kim miałam do czynienia, wiem, jaką krzywdę mi wyrządził, choć wciąż przekonuję się o kolejnych trudnych dla mnie skutkach, ale nie wiem, co zrobić, żeby poprawić jakość życia. Chcę być znów tą silną, radosna kobietą lubiącą ludzi, jaką byłam... X lat temu. Wiem, że nie da się być własnym terapeutą, choćby nie wiem, ile człowiek przeczytał. Poszukam terapeuty po specjalizacjach. Może w tym tkwił problem, że mój terapeuta pracował w taki a nie innym nurcie. Myślałam, że terapeuta jak widzi, że pacjent potrzebuje czegoś innego, że sam mówi, co czuje, że jest mu potrzebne na terapii, to zmienia prowadzenie. Ale okazuje się, że nie.
  6. arahja7 napisałam psycholog, bo tak potocznie się mówi, ale człowiek, do którego chodziłam, miał kwalifikacje: psycholog i psychoterapeuta pracujący w nurcie psychodynamicznym, biegły sądowy, członek Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychodynamicznej oraz Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. I to naprawdę bardzo miły i dobry człowiek, ale ja potrzebuję konkretnej pomocy, konkretnych nie wiem zadań, jakichś wskazówek, jak poradzić sobie z tym, co mam w głowie, a nie wysłuchiwania mnie przez dobrego człowieka. W moim mieście jeśli tacy jak ten nie pomogają, to reszta jest tylko niżej
  7. Lilith, czy możesz rozwinąć te punkty, które wymieniłaś: "Dopiero trzeba traumę przepracować, przezyć z bezpiecznej pozycji, zrozumieć, dojrzeć, nauczyć się bronić...". Jeśli możesz, potrzebuję odpowiedzi na pytanie "jak?" do każdej z tych ważnych rzeczy. Może podopowiesz coś, co pomogłoby Uśmiechowi i przy okazji i mnie.
  8. Dziękuję Wam za odpowiedzi. Wydawało mi się, że najtrudniejsze w tym wszystkim będzie uciec z tego związku i jakoś zorganizować sobie życie. A tu okazało się, że najtrudniejsze jest dalej po prostu żyć, kiedy warunki podstawowe do tego życia są. Stąd szukam powodu, że im dalej od traumatycznych przeżyć, tym gorzej. A przecież powinno być lepiej. Chodziłam długo na sesje do terapeuty, ale on skupił się głównie na tym, co z było do przejścia, czyli na mojej decyzji o ucieczce, na przejściu ze mną przez wszystkie trudne etapy, żebym się nie wysypała, nie załamała... Kiedy zamknęłam ostatnie drzwi i zerwałam ostatnią nitkę z oprawcą psycholog nie bardzo miał mi coś do zaoferowania. Aktywność, spotkania z ludźmi, znalezienie nowych ludzi... To były jego rady. Wszystko OK, ale mnie stało się coś, że w głowie nastąpił jakiś odwrót od świata i żadna z tych rzeczy jest na dziś po prostu niewykonalna dla mnie. Z ogromnym wysiłkiem wykonuję codzienne obowiązki, z trudem spotykam się z ludźmi, których znam... Nie wiem, czemu ten psycholog nie potrafił mi pomóc. Jakby nie brał pod uwagę, że może być coraz gorzej, kiedy według wszelkich przesłanek, jakie sobie założył, powinno być coraz lepiej. Przestałam do niego chodzić, bo zaczęłam czuć, że wydaję pieniądze na to, żeby ktoś mnie tylko przez godzinę słuchał. A nawet nie chciało mi się mówić mu, co czuję, gdyż widziałam po nim, że to nie mieści się w jego wizerunku mojej osoby, która poradziła sobie w tak dramatycznej sytuacji, no więc poradzi sobie ze wszystkim... Nie rozumiał, że przechodzę w sobie drugie piekło, już bez człowieka-oprawcy. Nie miał żadnych pomysłów, sposobów, słów, żadnych psychologicznych sztuczek, żeby poprawić jakość mojego życia. Dlatego zrezygnowałam z niego i szukam przyczyny, co ze mną jest nie tak. Nie wiem, co zrobić. Kolejny psycholog?
  9. Rok temu uciekłam z domu i z dziesięcioletniego związku z człowiekiem, o którym dziś, po przeczytaniu mnóstwa literatury, myślę: psychopata, socjopata, człowiek z narcystycznym zaburzeniem osobowości, do tego alkoholik, u którego znęcanie się pod wpływem alko przybierało na sile. Nieliczni znajomi gratulują mi, że udało mi się tak dzielnie uciec, wyzwolić się z tego toksycznego związku, jak z więzienia, że udało mi się odzyskać część swojego majątku i teraz mam gdzie mieszkać, pracuję, czyli teoretycznie mogę żyć. Ale ja żyć nie potrafię. Nikt nie wie, jakie piekło przeszłam, co zgotował mi ten człowiek. Sama czasem się zastanawiam, czy ja sobie tego przypadkiem nie wymyśliłam... Coraz bardziej izoluję się od ludzi. Zamiast czuć się coraz lepiej, ja czuję się coraz gorzej. Jestem zupełnie sama, żyję w mieszkaniu w bloku, jak chomik w klatce. Nie mam nikogo bliskiego, kogo obchodziłby mój stan. Nawet sąsiadów mam jakichś anonimowych, nikt do nikogo się nie odzywa... Znajomi mają swoje rodziny, swoje problemy, a ktoś taki jak ja nie stanowi dobrego kompana do niczego. Sama, bez faceta, po "takich" przejściach, wycofana, nie jest już duszą towarzystwa. Jestem jak trędowata. Staram się nie przeżywać przeszłości, nie myśleć o niej, ale ostatnio zrozumiałam, że przeszłość to nie tylko wydarzenia, flashbacki, nie tylko stracony dom, ogród... Zrozumiałam, że przeszłość, że to, co zrobił mi ten człowiek, jad który sączył we mnie kazdego dnia, te wszystkie traumatyczne wydarzenia, które się działy, kiedy byłam tylko ja i on i znikąd pomocy... To wszystko wżarło się we mnie, w moją osobowość, w każdą komórkę mojego ciała. Nie wiem nawet, kim ja już dziś jestem. Odkrywam w sobie rzeczy, których nigdy we mnie nie było. Najgorsze jest to, że jak do tej pory przez ten rok jakoś się starałam trzymać, tak czuję, że zaczyna być coraz gorzej. Zapadam się w sobie, żyję jakby za szybą normalnego życia, ludzi, którzy mnie otaczają na co dzień. A we mnie rozgrywa się jakiś dramat. Inny niż ten, który przeszłam będąc z tym człowiekiem, ale ten stan jest nie do zniesienia. Nie bardzo wiem, jak mogę sobie pomóc...
  10. Witam wszystkich. Pewnie są tu nowe osoby, z którymi nie pisałam nigdy. Chciałam wszystkich, którzy walczą z objawami nerwicy i depresji wesprzeć i napisać, że nie wierzyłam, że będę żyć bez tych wszystkich upokarzających, przerażających, odbierających chęć do życia objawów. Półtora roku non stop mnie przeciorały wszystkie paskudne objawy, łącznie z depersonalizacją, paniką i innymi atrakcjami. Chcę wszystkich wesprzeć, że z tego można wyjść. Wychodzi się na pewno innym, ale się wychodzi. Są dni, tygodnie, miesiące, kiedy nie ma żadnego objawu lub są minimalne. Kochani, życzę Wam tego. Nie wiem, czy to nigdy do mnie nie wróci, ale kiedyś nie wierzyłam, że choć na jeden dzień mnie to świństwo opuści. To jednak prawda, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Jestem inna, jakby silniejsza. Wiem, że może dziś nie wierzycie, że taki czas nastąpi, ale proszę Was, nie ustawajcie w wierze i robieniu dla siebie wszystkiego, by z tego wyjść. Warto. Ja robiłam wszystko, co wyczytałam w książkach, radach innych. Walczyłam o siebie na terapii, u psychiatry... Warto się nie poddawać i nie rozczulać nad sobą aż tak. Nie warto nie robić nic i czekać aż zdarzy się cud. Cuda się zdarzają, ale musimy im trochę pomóc. Pozdrawiam wszystkich.
  11. Wiecie co, wraz z nowym rokiem podjęłam się nowego zadania w pracy. Bałam się bardzo, że nasilą się ataki lęku, paniki, paraliż... Owszem bywa nerwowo, ale przy tym, czego doswiadczylam, przy stanach depersonalizacji, to te sytuacje trudne w pracy to pikuś. I zauważyłam, że dla mnie praca jest lekarstwem na chorobę. To znaczy skrajnie intensywna praca. Dlatego pracuję w pracy, w domu... I tu jest coś, czego się boję... Ja się po prostu zjeżdżam. Ponieważ nie mam lęków, jak jestem zajęta pracą, to właściwie pracuję i śpię. I nic poza tym. Tylko jak długo tak pociagnę? Tak boję się tych napadów, że nie potrafię się zatrzymać. A w domu nikogo to nie obchodzi. Mieszkam z takim życiowym statystą, który budzi się, że jestem, tylko wtedy, kiedy ma ochotę mi dokopać. Więc to tylko sprzyja mojemu rytmowi życia, bo o statystycznym tyranie też nie myślę jak pracuję :)
  12. Myślę, że leki mogą pomóc wyjść z nerwicy, jeśli jednocześnie my chcemy z niej wyjść i jest to dla nas priorytet. Z lekarstwami czy bez, z psychologiem, psychiatrą czy bez, jak się nic nie robi, to nie stanie się samo nic. Rozmawiając z osobami z nerwicą, obserwując je, w tym także przede wszystkim siebie, swoje niemoce itd. dochodzę do wniosku, że często nic nie robimy, bo to jest trudne i bolesne, bo wymaga wyjścia ze strefy komfortu, bo wymaga zmierzenia się z tym, co powoduje lęki, a nie uciekania od nich. Jeśli się zrozumie, że wyjście z nerwicy to nie spacerek, ale codzienne wizyty u dentysty, na które nikt nas nie będzie wlókł, że na nie musimy iść sami i poddać się bólowi leczenia, to wtedy mamy szansę wyjść z tego g... Gdyby nie leki nie byłabym w stanie wpaść na to, że mogę postawić się na nogi, bo ja w moim stanie w ogóle nie byłam zdolna myśleć. Ale leki i leczenie to jedna nóżka, a nasza wola zwycięstwa i determinacja to druga nóżka. A tylko mając dwie nóżki, możemy stać, iść, biec do przodu. Ja staram się od dwóch już lat i mam jakieś efekty, swoje zwycięstwa.
  13. Pierwszy raz piszę w tym wątku. Wczoraj pierwszy raz od nie wiem kiedy, bo już nie pamiętam, poczułam się odrobinę szczęśliwa. Zauważyłam, że potrafię nad sobą zapanować bez lęku w sytuacjach stresowych. Boże, to tak jakbym zdała najtrudniejszy egzamin świata! Nikt w moim realnym świecie nie wie, co się we mnie dzieje, więc nawet nie mam się jak podzielić z najbliższymi tą radością.
  14. Cortezjusz, to terapeuta jest od tego, żeby prowadzić rozmowę i żebyś czuł się komfortowo na sesji z nim (jeśli tego nie ma, znaczy się, że terapeuta nie jest zbyt dobry). Ty musisz mieć w sobie zgodę na to, żeby on Ci pomógł i masz starać się zrobić wszystko dla siebie, nie dla niego. Nieważne, jak coś ubierzesz to w słowa. Dobry terapeuta będzie umiał Cię poprowadzić. Przygotowanie się jakieś specjalne według mnie nie jest konieczne. Ileż to razy po drodze na terapię układałam sobie w głowie, co chcę powiedzieć, o czym porozmawiać. A jak już weszłam, to nagle coś zupełnie innego było najważniejsze. Nasza podświadomość czasem działa, jak jej na to pozwolimy :)
  15. Cortezujsz, jesteś pewien, że potrzebujesz tylko psychiatry? A może bardziej psychologa? Psychiatra generalnie daje tabletki, jak jest taki z powołania, to trochę robi za psychologa, ale go nie zastąpi. Uważam, że największą robotę musimy zrobić sami, odkrywając tajemnicę naszych lęków. Jeden z moich psychiatrów powiedział mi, że są takie lęki, które mamy po rodzicach, głównie po matce. Jak ona miała ich sporo, to my się ich jakby uczymy, to znaczy nasza psychika. Nie z genów, ale z systematycznego wkładania nam ich do psychiki od urodzenia, nieświadomie przez naszych rodziców. Moje objawy są wypadkową lęków, jakie mam po mamie, a także innych traumatycznych wydarzeń i okoliczności mojego życia. I ja muszę sobie z tym poradzić, żeby normalnie żyć. Psycholog nakierowuje mnie na właściwą drogę, pokazuje to, czego sama nie widzę. Tabletki pomagają mi w równowadze, abym mogła coś ze sobą zrobić. Tylko tyle albo aż tyle. Ale to tylko tabletki, chemiczny świat, do którego się nie chcę przywiązać na stałe.
  16. Cortezjusz nawet mnie nie denerwuj! Jestem od Ciebie sporo starsza w latach, w doswiadczanych sytuacjach, w traumach. Jak ja się nie podałam i walczę, to tym bardziej Ty możesz. Ja w Ciebie wierzę. A jeśli chodzi o dziewczynę... Użyłeś newralgicznego argumentu. Seks i pożądanie wracają podobno na końcu zdrowienia. U mnie z tym też na razie kiepsko. Tym bardziej masz po co się starać zdrowieć ;-)
  17. Pamiętacie jak się Was radziłam, czy podjąć się nowego wyzwania zawodowego? Od początku roku realizuję się w tych nowych rzeczach. Dużo pracy wymagającej kreatywności, wiedzy nie tylko z mojej dziedziny i wyobraźni. I wyskoczyłam na inny tryb życia. Nie mam ataków paniki! Chcę mi się żyć i coś robić! Nie myślę jak będę się czuła jutro, cieszę się tym, że dziś był dzień bez nerwicy i depresji. Jaka to ulga, jakbym wygrała w totolotka :)
  18. Nie rozumiem siebie i swojej choroby. Miałam wczoraj fatalny dzień rodzinny. Owszem było mi cholernie przykro i źle, jak każdemu normalnemu człowiekowi by było w takiej sytuacji. Ale bez paniki! Bez lęku! Dziś miałam w pracy taki dzień, z tyloma trudnymi sprawami, decyzjami, z tyloma ludźmi, że taki dzień rozłożyłby wielu zdrowych ludzi. A ja spokojnie, rzeczowo, bez nerwów, jedno za drugim. Owszem jestem zmęczona, ale się nie ugięłam. Nie poznaję siebie. To bardzo miłe uczucie taka pewność siebie i równowaga. Rozkoszuję się tym stanem, bo nie wiem, co przyniesie jutro. Jestem tu i teraz i jest mi dobrze! Chciałabym móc podzielić się tą siłą z Wami, żebyście też poczuli się wolni. Oj, że tak się nie da.
  19. Nienawidzę siebie! Nienawidzę całego swojego chorego życia! Nienawidzę ludzi, którzy mnie niszczą! Chciałabym wykrzyczeć, żeby tak zdechli, ale się boję, bo się źle nie życzy. :-(
  20. Też wpadłam w zakupoholizm, bo ja w ogóle mam tendencję do uzależnień. Ale po ciężkim roku psychicznym kiedy to chodziłam w tych samych starych ciuchach mój mężczyzna wpłynął na moją kobiecą ambicję i zaczęłam się znów ubierać, chodzić do fryzjera i malować się. I tak się zaczął romans z Allegro :-( Żadne oszczędzanie, odkładanie, subkonta nie pomagały. Pomógł trend filozofia minimalizmu. Mieć mało dobrych rzeczy jest trendy :-) polecam książki Dominique Loreau np. Sztuka prostoty. Mnie ograniczyła w zakupach i jednocześnie czuję się stylowa jak nie kupuję góry badziewnych ciuchów a jeden, dwa droższe w takich sklepach, gdzie dotąd niby nie było mnie stać. Polecam, może komuś mój sposób pomoże.
  21. Mam problem ze znalezieniem sposobu na odpoczynek, skuteczny odpoczynek. Ponieważ przeszłam załamanie nerwowe, potem miesiące lęków, paniki, depersonalizacji, derealizacji, to siłą rzeczy fizycznie i psychicznie byłam zmęczona. Potem objawy nerwicowe stopniowo zaczęły ustępować nico miejsca objawom depresyjnym. Był czas, że jak tylko mogłam, to spałam. Jednak ten sen nie przynosił poczucia odpoczynku. Kiedy próbowałam się "obudzić" do życia zmuszona do tego przez bliskich, zaczęłam na siłę aktywność związaną z pracą i z domem, ale nie potrafię odpocząć. Jestem wciąż zmęczona fizycznie, źle wyglądam, jakbym starzała się w szybkim tempie i źle się czuję psychicznie, wciąż natłok myśli, rzeczy niezrobionych jeszcze itd. We wrześniu byłam 2 tygodnie na superwyjeździe. Aktywny "odpoczynek", pływanie, słońce, wycieczki... Z każdym dniem byłam zmęczona i podenerwowana coraz bardziej. Cieszyłam się, że to się kończy. Nie chcę teraz nigdzie wyjeżdżać. Wyjazd kojarzy mi się z męczarnią, a nie odpoczynkiem. Kiedyś odpoczywałam przy spotkaniach z koleżankami. Teraz rozmowy z ludźmi mnie męczą. Wracam z takich spotkań jak z szychty w kopalni. Nie pamiętam, kiedy czułam się odprężona, taka pełna duchowo i wypoczęta. Czy jest jakiś sposób na to? Może jest coś czego nie widzę, a co by mi pomogło? Mam wziąć na siebie większe obowiązki w pracy od nowego roku. Boję się, że znów coś pęknie. Dziwnie się czuję, jak szwankujący robot z nerwico-depresją.
  22. Nibidya, co może być fajnego w tym, że wracasz do domu, który wydaje Ci się nie Twoim domem, jakimś dziwnym obcym miejscem, do ludzi, którzy są Ci bliscy, a Tobie wydaje się, że są obojętni, obcy, nie potrafisz nic do nich czuć albo zaczynasz się ich bać, bo nie bardzo wiesz, jakie masz do nich uczucia i co oni w ogóle robią w Twoim życiu. Myślę, że Ty mylisz derealizację z brakiem odczuwania emocji, a anhedonią, z otępieniem, zaburzoną emocjonalnością czy innymi objawami też charakterystycznym dla np. depresji czy dystymii. Poza tym jeśli chodzi o nieprzejmowanie się tym, co mówią inni, to w przypadku nerwicy chyba osiąga się to tylko po lekach, bo bez leków raczej z tym trudno.
  23. Mimo analizy mojej niedojrzałości i zganienia mojej głupoty, pozostanę ignorantką w dziedzinie klasyfikacji mojej choroby. Nadal podtrzymuję opcję niezagłębiania się w nomenklaturę i medykamenty jako jeden ze sposobów radzenia sobie z objawami chorób, które rodzą się w umyśle, a które dotyczą mnie i pewnie większości osób z tego forum. Kto ma wolę, ten zrozumie, o co mi chodzi.
  24. elo a co według Ciebie daje wstawianie w stopce kilku "f" i słupka leków? Przyznam że ja nawet nie wiem, co kryje się pod tymi numerami, ja nie dopytuję lekarzy o to czy to depresja czy nerwica bardziej, a ostatnio poznałam tu na forum słowo "dystymia". Wiem, że z tego co mi jest wyjdę, nie biorę innej opcji pod uwagę. O tym, jakie leki już poznałam i co teraz biorę, mówię niechętnie. Nie chcę, aby choroba i leki określały mnie jako osobę w moim własnym wyobrażeniu o sobie.
×