Skocz do zawartości
Nerwica.com

carita

Użytkownik
  • Postów

    104
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez carita

  1. Alu, bardzo, bardzo się cieszę! Niech tak już zostanie. Pomyśl sobie, że zostawiłaś to świństwo gdzieś w drodze na lotnisko, jak jechałaś na urlop i już nigdy do Ciebie nie wróci, bo Cie nie znajdzie. Mnie dziś czeka ważna rozmowa i wciąż jestem przed nią :) Mam nadzieję, że może też "po drodze" zgubię gdzieś swoją chorobę.
  2. ewik ja brałam sympramol rok, 2 tabletki dziennie, tak samo jak Ty. Tak, ten lek ma działanie obniżające ciśnienie oraz usypia, ale tylko wtedy, kiedy człowiek jest normalnie "uspokojony". Nie wiem, jakie Ty masz stany nerwowe, ale u mnie sympramol sprawdzał się bardzo dobrze, kiedy byłam w stanie silnego znerwicowania, kiedy miałam napady paniki (wtedy to nawet sympramol nie działał). Jednak kiedy organizm zmęczył się tymi dawkami nerwów czy przyzwyczaił się do nich, czy może moja psychika zmęczyła się walczeniem sama ze sobą, albo też wzmocniłam się na tyle, że ataki osłabły, zaczęłam popadać bardziej w stany odrętwienia, smutku, rezygnacji, czyli w stany depresyjne. I wtedy sympramol dokładał się jeszcze do tego mojego osłabienia. Był taki czas na przełomie ubiegłego roku, że ciągle spałam. Z trudem wytrzymywałam w pracy, a jak tylko wracałam, to od razu szłam spać i potrafiłam z przerwą na siusiu spać do rana, w weekendy nie mogłam wstać z łóżka. Wtedy okazało się, że nie potrzebuję leków uspokajających, tylko takich na depresję, czyli pozytywnie pobudzających (rozweselających). Dostałam Bioxetin, który biorę do dziś. Musisz więc ocenić sama, jak się czujesz, co z Twoimi stanami nerwicowymi po sympramolu, daj sobie jeszcze z tydzień czasu, a jak nic się nie zmieni, to idź do lekarza i powiedz mu o tych objawach. Leków tego typu jest mnóstwo, więc może spróbować dać Ci coś zupełnie innego. A może to połączenie z propanololem tak działa?
  3. Chodzę prywatnie i do psychologa i do psychiatry. To ludzie którzy pracują w ośrodku leczenia nerwic w moim mieście (na NFZ). Dostać się tam graniczy z cudem, ale ci lekarze to trochę tacy pasjonaci i biorą 80 zł (a inni w mieście 100-150). Myślę, że prywatnie i państwowo tak samo się przykładają. Tacy ludzie :-)
  4. Dziękuję Wam za wsparcie. W poniedziałek zapadnie decyzja. Chyba biorę tę szansę. Mam jeszcze trochę czasu, ale mam nadzieję, że nie stchórzę. Cortezjusz, z tego co piszesz, jedno jest pocieszające: nie masz depresji, tylko samą nerwicę. Bo w depresji lęki są od bardzo wczesnego ranka i stopniowo zaczynają puszczać koło południa, a po południu wieczorem i przed zaśnięciem jest znacznie lepiej. W nerwicy jak tak jak u Ciebie. Jeśli chodzi o dzieciństwo... Po złamaniu nerwowym poszłam do psychiatry i pytałam go m.in. o to, czemu mnie to trafiło akurat teraz, kiedy nie jest to przecież najgorsza z rzeczy, jaka mi się przydarzyła w życiu. A on powiedział, że psychika tak działa, że dziecko, aby znieść jakieś traumy, wypiera je, czyli świadomie nie odczuwa ich mocy, udaje, że to, co się dzieje, nie dzieje się, bo by je to zabiło. Wszystko spychane jest do podświadomości. Te wszystkie "tajemnice rodzinne", których w dorosłości nawet czasem nie pamiętamy, tak je wyparliśmy. Potem, jako dorastający czy dorośli ludzie mamy różne traumy, dramatyczne wydarzenia, rozstania itp. i musimy zachować twarz, wziąć się w garść, bo trzeba pracować, nie można pokazać dzieciom (jak je mamy), rodzicom, partnerom, Panu Bogu... że tak cierpimy. I znów zamiatamy sprawy pod dywan, już bardziej świadomie to czynimy. Nic nie zostało rozwiązane, nic nie zostało odpowiednio przeżyte. A potem wystarczy przykładowo kupić telewizor, który po dwóch dniach przestał działać, żaden serwis nie chce go przyjąć, bo zgubiliśmy paragon, żeby... zacząć mieć takie objawy, jak my mamy. I człowiek się zastanawia, jak przez głupi telewizor mam takie jazdy? A to nie przez telewizor, tylko przez odkładane przez lata negatywne uczucia, które nie zostały odpowiednio przeżyte, tylko stłumione. Dlatego tak ważna obok doraźnych leków jest też terapia, która pomaga nam uporać się z tym wszystkim. Im człowiek młodszy, tym terapia bardziej ma sens. W pewnym wieku bardzo trudno jest wracać do spraw z dzieciństwa i przeżywać je na nowo, nawet nieraz psycholodzy od tego odchodzą. Jeśli jednak jesteś młody, a tak sądzę, to m szybciej uporasz się z demonami przeszłości, tym szybciej odzyskasz radość obecnego życia.
  5. Kochani! Stoję przed poważną decyzją, wyzwaniem zawodowym. Nie prosiłam się o nie, samo się pojawiło w formie propozycji (nie wiem, czy mogę ją odrzucić, sami wiecie...). Razem z tą propozycją od trzech dni wracają objawy nerwicowe. Już spałam lepiej, to znów budzę się w środku nocy cała zlana potem i widzę najczarniejszy scenariusz wydarzeń. Na żołądku mam non stop żelazną obręcz, a w środku czeluść, która próbuje mnie wessać, jednocześnie nie mogę nic jeść, zresztą zjedzenie czegokolwiek nie pomaga na ten stan żołądka. Mam boleśnie spięte mięśnie ramion i karku, a chwilami jakby miało mi odebrać władze w nogach. I ogólnie taki stan pobudzenia, zmęczenia, rozbiegania... Nawet nie tyle na dziś boję się pracy, co samo podjęcie decyzji jest dla mnie trudne. A mój terapeuta akurat wyjechał na miesiąc na urlop, więc nie mam kogo się doradzić, jeśli chodzi o moje stany Plus sytuacji jest jeden: stany depresyjne odeszły na drugi plan. Ponieważ mam przed sobą (jeśli podejmę wyzwanie) dużo pracy, obowiązków itd., to nie mam czasu na wersję "nie chce mi się żyć". Już myślę, jak coś zrobię, z kim, kiedy... Nawet wczoraj w tym całym nerwowym napięciu skróciłam i podszyłam firanki! Nie pamiętam, żebym przez ostatni rok zrobiła taki wyczyn. Drugi plus jest taki, że owszem, boję się bardzo, ale jest też we mnie ciekawość i chęć, żeby zacząć robić coś nowego, żeby podjąć wyzwanie. Mój M. podchodzi do sprawy po męsku, rzeczowo: co, gdzie, kiedy, za ile. Tylko na koniec rozmowy zapytał: "Czy Ty dasz radę? Bo nie chcę jeszcze raz przechodzić tego co rok temu... Nie dam już rady". No właśnie: Czy ja dam radę? Jak myślicie czy taki porządny kopniak w d... do zmobilizowania się i wzięcia odpowiedzialności za duży projekt może mi pomóc przezwyciężyć chorobę, czy może mnie zabić? Pisałam, że praca mnie męczy, nuży, ale też tę pracę wykonuję od lat i ona mnie już nudzi, a tu pojawia się nowe wyzwanie. Tylko nerwica stara...
  6. Alexandra, ja od wczoraj mam nasilenie pewnych sytuacji w życiu i dostałam... zawrotów głowy, a dziś od rana widzę gorzej na prawe oko, jakbym miała o kilka dioptrii większą wadę wzroku. Z tą wadą wzroku już dwa lata temu biegałam po okulistach, bo myślałam, że ślepnę. Widziałam podwójnie, masakra. Teraz wiem, że to nerwicowe, bo się powtarza co jakiś czas i samo znika. Ale jest upierdliwe, bo w pracy dużo czytam i piszę. Zawroty mam takie dziwne. Nie cały czas tylko od czasu do czasu jakby ktoś na ułamek sekundy zamienił mi pion z poziomem. Nie wiem jak to nazwać. To jest taka błyskawiczna utrata równowagi i powrót, tak, że się nie zachwieję, ale świat przed oczami jakoś tak szybko kładzie się i powstaje. Ciekawa jestem co jeszcze, bo właśnie obowiązków życiowych mi chyba przybędzie i stresu też. Oby mnie tylko nie zabił.
  7. papierowykot jak ja Cię rozumiem Coraz mniej się chce. Boję się, że któregoś dnia, w niedalekiej przyszłości, w ogóle nie będzie się chciało mi nic i co gorsza nie będę już miała sił ani ochoty udawać, że cokolwiek jeszcze mi się chce. Teraz udaję, żeby móc iść do pracy, żeby być w związku, żeby... Na to udawanie marnuję kilka razy więcej energii niż gdybym normalnie pracowała, normalnie funkcjonowała w związku, normalnie... Stąd jestem tak bardzo zmęczona. Szukam czegoś, co mnie z tego wyciągnie. Na razie nic. Tabletki pozwalają utrzymać się na powierzchni, terapeuta daje złudne poczucie, że coś dla siebie robię (on mi w ogóle nie pomaga - nie umie? robi to nieudolnie? a może coś robi, ale ja tego nie czuję?). Może ktoś ma jakiś pomysł, jak się z tego wyciągnąć zanim nie straci się pracy, rodziny, faceta, przyjaciół, życia...
  8. buszujacywtrawie a co na taki stan terapeuta Ci radzi? W którą stronę Cię kieruje? Mój terapeuta - odnoszę wrażenie - że nie ma na mnie żadnego pomysłu Stoimy tak w tu i teraz jak w piwnicy z wodą i powoli ubranie naciąga tą wodą, ja się nie ruszam, mój terapeuta się nie rusza, jakoś nie robi nic, żebyśmy z tej piwnicy wyszli.
  9. Zauważyłam, że odsuwam się od ludzi. Zawsze miałam dużo koleżanek, kolegów, z którymi spotykałam się a to w domu, a to na mieście, cieszyłam się na te spotkania i były mi one potrzebne. A jak nie mogłyśmy się spotkać (bo dwie z nich wyprowadziły się na drugi koniec Polski), to dzwoniłyśmy do siebie, siedząc godzinami na telefonie i opowiadając sobie co u nas. Odkąd stało mi się to, co się stało, powoli traciłam zainteresowanie kontaktami z ludźmi. W pierwszym etapie na siłę spotykałam się, bo bałam się zostać sama ze swoimi panicznymi lękami. Ale w miarę opanowywania tych lęków przez tabletki i w miarę rezygnacji z walki (przechodzenie w stan bardziej depresyjny) coraz mniej miałam ochotę na te spotkania. Czasem szłam do kawiarni albo gościłam koleżanki u siebie, one coś mówiły, a ja czułam, że mnie zupełnie nie interesuje to, co mówią, udawałam, że je słucham, a myślałam o czymś zupełnie innym. Wiem, że to źle, ale odsunęłam się od ludzi. Część z moich koleżanek odsunęło się ode mnie, bo nerwica, depresja jest jak rak: nie wiadomo, co z takim człowiekiem zrobić, nie wiadomo co mu powiedzieć, ciągle jakiś taki smutek, beznadzieja, lepiej się z nim nie spotykać, bo nie zaraża już pozytywną energią, tylko smutkiem, odbiera chęć do życia. Zwłaszcza jak się było kiedyś bardzo energiczną i wesołą osobą, która rozdawała radość na prawo i lewo. Zauważyłam, że najlepiej czuję się sama ze sobą. Zupełnie sama. Jak ktoś chce się spotkać, to włącza mi się lęk i opór. Lubię zostawać sama w domu i nic nie robić. W ten weekend co prawda nie byłam sama, ale M. nadrabiał zaległości w pracy, więc tak jakbym była sama i to mnie cieszyło, że on jest czymś zajęty. I przez te dwa dni obejrzałam 32 odcinki 3 sezonu serialu HBO "Bez tajemnic". Może i serial o terapii jest wartościowy, coś uświadamia, ale jednak to według mnie nie jest normalne. Nie chce mi się nic robić, z nikim się kontaktować. Dawniej ciągle coś szyłam, ulepszałam, robiłam sama biżuterię, miałam tysiąc pomysłów na minutę co by tu jeszcze zrobić, ugotować... A teraz nie robię nic, niezbędne minimum, życie przecieka mi przez palce i chodzę coraz wcześniej spać, zajadam smutek słodyczami, więc tyję, bo niewiele się ruszam (wcześniej biegałam codziennie). Najchętniej nie robiłabym nic przez resztę życia. Czuję się jakbym miała sto lat, jakbym była krok przed śmiercią. Boję się tego stanu, boję się przyszłości... Nie umiem z tym nic zrobić.
  10. Obejrzałam dziś film "Chemiczny spokój". Spora dawka prawdy o psychotropach . Jest w kawałkach na YouTube. Zrobiło mi się bardzo smutno. Najpierw poczułam się jak żałosny królik doświadczalny firm farmaceutycznych, potem jak narkoman, a na koniec jak kretynka, która wraz z pierwszą tabletką zafundowała sobie zamknięte koło. Sztucznie podnoszę sobie serotoninę, więc mój organizm nie dość, że nie produkował jej wystarczająco dużo lub szybko ją wywalał, to teraz zwolnił się z jej produkcji w ogóle. Tak więc jak tylko przerwę branie tabletek, to wiadomo, że nastąpi zjazd, bo nie ma innego wyjścia (tak było, kiedy chciałam odstawić leki, bo poczułam się lepiej). Fakt, że w tym czasie, kiedy zaczęłam brać tabletki, byłam takim stanie, że nic by do mnie nie dotarło z tej wiedzy, ale mam pretensję do lekarzy, do farmaceutów tworzących leki, że wydają na rynek coś, co pod pozorem pomocy, zabija, a w najlepszym razie bardzo utrudnia życie. Kiepski to partner życiowy: psychotrop. Kiepski i toksyczny.
  11. Alexandra, ja po wzięciu większej dawki fluoxetyny byłam bardzo podenerwowana, niespokojna i w ogóle nie mogłam zasnąć, nie mogłam usiedzieć w miejscu, myślałam, że będę chodzić po ścianach. I nie była to taka pozytywna euforia jak mawiają po prozacu, tylko bardzo niemiłe pobudzenie. Lekarka powiedziała mi, żeby nie brać większej dawki, że powinno dobrze działać 20 i że trzeba się z lekiem zgrać i poczekać. I rzeczywiście zadziałało. Może to przez tę większą dawkę masz takie objawy nasilone. Ja nie zwiększam dawki i nie pozwalam sobie na myślenie, że może by tak coś jeszcze łyknąć albo może by się tak czymś jeszcze znieczulić, chociaż często mam taki stan, że połknęłabym natychmiast cokolwiek, żeby nie czuć tego czegoś. Wczoraj byłam w galerii (musiałam kupić prezent, na szczęście konkretny, książkę) i tam mnie nagle dopadła jakaś derealizacja, wyobcowanie, skrajna samotność... Nie wiem, jak to określić nawet. Lęk paraliżujący. Spociłam się w minucie jak mysz. Wszyscy ludzie są wtedy tacy obcy, jak z innej planety. Ale nie uciekłam. Powtarzałam sobie, że to wszystko to wytwór mojego chorego ja i że to zaraz przejdzie. I w duchu zaczęłam tak jakby te moje objawy lekceważyć, trochę się z siebie śmiać, na zasadzie: "Oj taka z ciebie galaretka agrestowa, potrząś się jeszcze, będzie zabawnie". Wiem, że to może wydawać się głupie komuś z zewnątrz, ale mnie pomaga takie wyśmiewanie objawów, marginalizowanie ich, mówienie sobie: "No to co jeszcze do kompletu, proszę bardzo, czekam...". Wtedy objawy szybciej mijają lub mają mniejsze natężenie. Cortezjusz, ja dziś nie obudziłam się o 5.00 po raz pierwszy od nie wiem kiedy. Ale niestety, nie był to żaden cudowny sposób. Po prostu pies miał no... hmm biegunkę i budził mnie regularnie co godzinę, że chce na dwór. Więc jak mnie obudził koło 3.00, to doszłam do wniosku, że nie ma sensu zasypiać i włączyłam sobie "Teorię chaosu". Nie wiem, jaka była końcówka filmu, bo zasnęłam snem kamiennym, zaspałam i biegiem pognałam do pracy. Nie dość, że czuję się niewyspana, to jeszcze nie wiem, jak skończył się film :)
  12. Alexandra, mam nadzieję, że pozbierałaś się i dziś dzielnie dajesz radę w pracy. Ja też nie mogę się uwolnić od nasilenia objawów i ataków Walczę z jednej strony atakami paniki, które opanowują mój umysł i ciało, a także z depresją, która jak opada atak paniki szepcze do ucha, że nie ma po co walczyć, że czas położyć się i nie robić już nic, że czas zwolnić się z pracy, z rodziny, z życia Nie wiem, jak to możliwe, żeby mieć nerwicę i depresję razem. Mój umysł jest tak baaardzo zmęczony tymi jazdami w dwie strony jednocześnie.
  13. Alexandra, biorę tak jak Ty fluoksetynę, Bioxetin. Brałam wcześniej inne leki. Teraz od trochę ponad pół roku jestem na Bioxetinie.
  14. Mam za sobą dwa dni jednego wielkiego ataku paniki. Nawet nie pamiętam cmentarzy ani tego, co się działo. Jeden wielki ścisk w środku, jakby ktoś upchnął mnie do małego słoiczka i zakręcił wieczko. Ludzie, świat jak za szklaną ścianką tego słoiczka, a ja w środku odrętwiała i dusząca się. Pojawił się ścisk żołądka taki jak dawniej podczas największych ataków paniki, tak jakby żelazna obręcz na żołądku. Do tego słabość rąk i nóg, jak przed maturą, zimny pot i mrówki na karku powodujące zesztywnienie. Alu, przypomniałaś mi książkę, którą kiedyś czytałam i mi wiele pomogła. Tam jest to porównanie, że atak paniki nasileniem i objawami jest podobny do przeżyć podczas wypadku samochodowego, tylko podczas wypadku nikt się nie dziwi takimi objawami, a podczas zwykłego dnia jest to trudne do zrozumienia. Miałam kiedyś takie zdarzenie samochodowe i rzeczywiście, moje objawy z dwóch ostatnich dni to taki stan powypadkowy trwający nieprzerwanie kilkadziesiąt godzin. Puściło mnie wczoraj wieczorem. Dziś czuje się dziwnie, niepewnie, fizycznie jak na kacu, psychicznie jak po ciężkich torturach, jak po nieprzespanej nocy i po ciężkim zatruciu. Co mi pomogło? Na pewno trochę leki antydepresyjne, na pewno hektolitry wypitej melisy i na pewno tabletka nasenna, bo tylko kiedy śpię mogę nieco odpocząć. No i mój M., do którego zaczyna docierać, że ze mną nie jest tak super jak udaję, że jest, a cierpienie dzielone z kimś jest łatwiej znieść. Poza tym obserwuję, że u mnie jest tak, jak kiedyś mówiła mi koleżanka, która wyszła szczęśliwie z tych napadów po latach. Każdy nawrót mimo, że jest intensywny, jest krótszy i szybciej mija. U mnie chyba tak jest, nie wiem jak u Was.
  15. Też brałam kiedyś sympramol. Jedną tabletkę rano jedną ok. 13 a na noc ketilept ale ja miałam napady paniki zresztą mam znów tylko jestem na innych lekach. Sympramol to dobry lek mnie dużo pomógł ale nie wiem czy pół tabletki to wystarczy. To by określił psychiatra. Internista jest zawsze zachowawczy.
  16. Wstałam dziś o 3.30, teraz jest prawie 10.00, a mam wrażenie, że mam za sobą długi, ciężki dzień i stoczoną wielką bitwę. Już się zdążyłam poryczeć, potrząść z lęku, zamartwić do granic możliwości, a teraz udaję, że nic się we mnie nie dzieje i staram się pracować, choć najchętniej zasnęłabym. Jak już tak się bardzo zmęczę tymi porannymi jazdami, to wtedy mogę zasnąć. Mogłabym. Bo nie mogę, gdyż jestem w pracy, gdzie muszę być czujna, zwarta i muszę brnąć do przodu itd. itp.
  17. Ewik, a czy brałaś kiedyś wcześniej propanolol? Masz nadciśnienie? I czy mierzysz ciśnienie kilka razy dziennie teraz? Bo to, że raz wtedy miałaś wysoki puls nie oznacza, że tak jest cały czas. Może propanolol obniża Ci za bardzo ciśnienie, bo po to jest, a Ty masz bez niego niskie i stąd te zawroty. Nie uważam, że to nie nerwica, ale poszłabym najpierw do kardiologa, jeśli byłaś u internisty, żeby wykluczyć chorobę serca czy nadciśnienie i żeby nie brać nieodpowiednich leków.
  18. Cortezjusz, czy Ty mówisz o takim kołataniu serca, o takim jakby przerywanym biciu, że nawet oddechu zaczyna brakować? Miałam w pewnej fazie coś takiego po kilka, a potem po kilkanaście razy dziennie. Takie coś jakby nierówne bicie, zatrzymanie na chwilę, taki interwał serca. Bardzo nieprzyjemny. A czasem takie kłucie. Ale rozwiązanie było proste, doszłam do niego czytając neta. Magnez. Bark magnezu to spowodował. Doczytałam w necie, że osoby, które żyją w ogromnym stresie, czyli my, bardzo szybko tracą magnez z organizmu. A jak do tego piją kawę, to w ogóle dramat. Badanie poziomu tego pierwiastka w organizmie mija się z celem, ponieważ wahania dzienne są duże, więc żadne badanie nie da dobrego obrazu. Zaufałam tym, którzy to na sobie sprawdzili, i zaczęłam brać duże dawki magnezu. Na początku po 2 tabletki 3 razy dziennie. Potem po 2 tabletki rano i dwie wieczorem. Obecnie 2 na dzień. Biorę Magne B6. Może być i inny preparat z magnezem. Ja biorę Magne B6, bo to nie jest suplement diety tylko lek i mnie ten skład odpowiada, jeśli chodzi o przyswajalność, ale każdy musi wypróbować sam. Bardzo dużo o tym czytałam, który preparat kupić. Na rynku dostępne są preparaty zawierające różne związki magnezowe. Rodzaj związku magnezowego zastosowanego w preparacie decyduje o jego przyswajalności, czyli o ilości magnezu, jaka dostanie się z przewodu pokarmowego do krwi. Magne B6 ma sole organiczne magnezu, cytrynian, mleczan i asparaginian magnezu1, a na Chelamag B6 ma chelat magnezowy. Nie da się powiedzieć, co jest lepsze, każdy musi sam na sobie wypróbować. Poza tym jeśli chodzi o serce, to trzeba zrobić też badanie na poziom potasu i żelaza. Tutaj nie radzę niczego brać w ciemno, ale zrobić z morfologii (medyczne preparaty żelaza i potasu są na receptę, więc w przypadku braku, trzeba udać się do lekarza; te dostępne ne rynku bez recepty są słabe). Bardzo często objawy sercowe są spowodowane za niskim poziomem potasu i żelaza. Powiem tak, żaden lekarz nie sprawdzi tak banalnych rzeczy, bo to przecież dla nich za banalne. Moja córka miała problemy z sercem i zawroty głowy właśnie związane z niedoborem potasu i żelaza, a profesorowie szukali Bóg wie jakich schorzeń i zjeździłam pół Polski w poszukiwaniu właściwej diagnozy. Alu, napisałaś, że się zastanawiasz, czy tym wymienianiem swoich dolegliwości się wspieramy czy dołujemy. Ja, wymieniając swoje dolegliwości, piszę też jak z nimi sobie radzę i myślę, że każdy z nas tak powinien robić. Nawet jeśli nasze dolegliwości są dla kogoś "głupie", albo nasze rady wydawać by się mogły też dla kogoś "głupie", to proponuję, piszcie wszystko! Zawsze coś komuś może pomoc, co mnie czy Tobie pomogło. Ja przez długi czas byłam w takim stanie, że nie mogłam nawet nic napisać, ale teraz potrzebuję kontaktu z innymi, którzy mają to, co ja, bo swoim środowisku nie mam zrozumienia.
  19. Megi, to chyba jakaś zaczarowana godzina ta 4. Ja mam dokładnie tak samo. Budzik na 6.30, ale o 4 pobudka. A po zmianie czasu, o 3 Już miałam w lipcu i sierpniu tak, że spałam, nie budziłam się tak wcześnie, dwa miesiące spokoju, ale od września koszmar powrócił. Wróciły wszystkie objawy. Kilka razy wzięłam wieczorem Ketilept, żeby przespać tę cholerną godzinę 4 i udało się, ale niestety potem do 12, 13 jestem nieprzytomna, jakby mi ktoś obuchem dał w łeb, bo jednak Ketilept jest nasenny. To też wcale nie jest fajne uczucie. Nieco pomaga mi wzięcie o tej 4 rano Bioxetinu, który biorę codziennie. Co prawda nie zasnę już, bo to nie jest środek nasenny, ale przynajmniej zyskuję po 20 minutach do pół godziny nieco optymistyczniejsze podejście do problemów, wszak to prozac. Zawsze coś. Kiedyś próbowałam na siłę się uśpić, ale koszmarne myśli mnie dobijały, czułam się jak sparaliżowana pod kołdrą i oblewały mnie szklanki zimnego potu przez te ponad 2 godziny. Teraz wstaję po prostu, idę się jakoś umyć, robię sobie herbatę i wykorzystuję ten czas na czytanie. Przeczytałam w ten sposób już kilka książek, gazety. Zawsze to lepsze niż tkwienie w łóżku z paraliżem. Czytanie odciąga moje myśli od złych rzeczy, zajmuje umysł i objawy trochę ustępują. Mój M. śpi w tym czasie w najlepsze, czasem tylko się budzi z pytaniem-wyrzutem: Znowu? Ale go nie słucham, bo on nie rozumie tego, co czuję. Jedynie pies się cieszy, że wcześniej śniadanie dostanie :) Drugi raz jest niezadowolenie M., kiedy o 10 to ja już śpię na stojąco. Ale uczę się nie zwracać na to uwagi, czasem chciałabym, żeby poczuł na własnej skórze to, co ja czuję.
  20. tokyoeyes, akurat jestem na forum, bo ja generalnie siedzę przy kompie całe dnie, więc czasem zaglądam na forum i chce Ci odpowiedzieć, bo to też jest mój problem. Zawsze przed okresem widziałam świat w czarniejszych barwach niż po okresie. Czyli ta sama szklanka przed okresem była w połowie pusta, a po nim w połowie pełna. Jednak teraz, kiedy mam w ogóle jazdy i lęki, to się nasiliło, baaardzo się nasiliło. Ja teraz przed okresem w tej szklance nie widzę nic, żadnej połowy pełnej lub pustej. Ba, więcej, przed okresem to mnie wali, jaka ta szklana jest i czy jest w ogóle. Wszystko jest najczarniejsze, nic nie ma sensu robić, lęk jest ogromny, wszyscy czyhają tylko, żeby mnie skrzywdzić, wszyscy robią mi na złość. Mówiłam o tym psychiatrze, ale nie powiedziała na to nic, to znaczy przyjęła, jakby nie było to nic nadzwyczajnego i nie dostałam na te dni nic więcej. Jedyne, co robię, to po prostu, wiedząc, że tak jest, dokładnie pilnuję, kiedy mam mieć okres i wciąż staram się przypominać sobie, że to ten czas, że tak myślę dziś, ale za kilka dni będę myśleć inaczej. Że jak mam coś zrobić, załatwić, co wydaje mi się jak Mont Everest dziś, to odłożę to na czas za kilka dni i okaże się, że to w sumie był pryszcz, że jest jakieś rozwiązanie. I w te dni tak się staram ze sobą cackać. To znaczy daję sobie więcej czasu na zrobienie czegoś tam, co muszę, więcej czasu dla siebie, robię wszystko wolniej, staram się nie zwracać uwagi na to, co jest niezrobione, nie porywam się na jakieś superzadania... Chociaż wcale nie mam na to ochoty (bo generalnie na nic nie mam ochoty, tylko siąść w kącie lub gorzej), to robię sobie np. maseczkę, kąpiel pachnącą ze świecami jak mam czas (a jak nie mam to też robię), żeby tak samą siebie przytulić (to taki sposób z mojej terapii sprzed lat, sprzed nerwicy). Spróbuj, mnie to pomaga, chociaż jest ciężko. Pomaga myśl, że to jak co miesiąc nieco odpuści po.
  21. Weszłam na Twój wątek, bo mam problem z pracą, ale inny. Mnie zmogła nerwica i depresja i mam problemy w pracy, w sumie póki co bardziej z pracą. Przeczytałam jednak o Twoim problemie i nasuwa mi się takie skojarzenie. Jest to Twoja pierwsza praca, a więc dopiero teraz możesz się tak naprawdę pierwszy raz sprawdzić na głębokiej wodzie. I widzisz, że masz problem z tym, że uważasz, że nie podołasz, że jesteś za marna do tego, żeby dobrze wykonywać swoje obowiązki. To zapewne w ogóle nie jest prawdą, bo Cię przyjęli i pracujesz, jednak problem nie jest w tej pracy i obowiązkach, tyko w Twojej głowie. Masz według mnie bardzo niskie poczucie własnej wartości, a może do tego jesteś typem perfekcjonisty, który nie dopuszcza do siebie żadnej możliwości błędu (czasem wynosimy coś takiego z domu: im rodzice sami popełnili więcej błędów, tym bardziej będą świadomie lub nie wymagać od dzieci bycia hero). Póki to sprawa świeża i jesteś młoda i odkryłaś to w sobie dopiero co, to ja radziłabym iść do dobrego psychologa, który wzmocni Cię od środka, bo bardzo tego potrzebujesz. Nie radze Ci natomiast zaczynać od żadnych prochów, bo z nerwów nie możesz spać itd. Skoro jak piszesz dobrze zarabiasz, to zainwestowałabym w jakiegoś dobrego psychologa. I to jak najszybciej, bo im dalej, tym się to pogłębi i zadziała jak samospełniająca się przepowiednia. To się da opanować, tylko zamiast się nakręcać, szukaj rozwiązania. I przede wszystkim odpuść sobie. Wiesz, że psychika tak działa, że jak sobie powiesz, że jesteś tylko człowiekiem i możesz się pomylić i będziesz w to wierzyć, po prostu dasz sobie przyzwolenie na błąd, to popełnisz go rzadziej lub w ogóle w porównaniu z sytuacją, kiedy będziesz spinać psychikę i mięśnie i nerwy i wszystko, żeby tylko się nie pomylić? Poszukaj może też jakiejś dobrej polecanej w necie książki o podniesieniu własnej wartości, o uwierzeniu w siebie. Może ktoś Ci tutaj coś takiego poleci, mnie akurat nie przychodzi w tej chwili nic na ten temat do głowy. Powodzenia!
  22. Alu, jest w nas tyle podobieństw... Mnie się często wydaje, że objawy, które ja mam, są tylko moje, że nie ma ich nikt inny, że w ogóle powiedzenie o nich komukolwiek spowoduje, że ten ktoś pomyśli, że z moją głową jest gorzej niż tylko nerwica czy depresja. Może tak jest dlatego, że wśród otaczających mnie osób nie ma nikogo, kto byłby w tak czarnej d... jak ja i z takim problemem chorobowym jak ja, a może nie ma osób z wyobraźnią, że ktoś może mieć takie dziwne objawy i nie jest świrem. Mam przyjaciółkę, która według mnie ma nerwicę i wciąż nowe objawy, ale ona uważa, że to objawy jakiejś choroby i wydaje pieniądze na lekarzy, badania, prześwietlenia... Wiec jak jej tylko wspomnę o nerwicy, to patrzy na mnie jakbym co najmniej wmawiała jej raka, a ona przecież ma tylko zapalenie płuc. Więc jej niewiele mówię, w ogóle raczej przed wszystkimi udaję na tyle, na ile się da. Moi najbliżsi są wszyscy z tej samej serii ludzi: jak się o czymś nie mówi, to tego nie ma, nie istnieje. Jestem sama z tym co czuję. Nie wiem, czy to pomaga, czy przeszkadza. Muszę się pionizować na siłę, to boli, ale jednak jestem jakoś w pionie. Gdyby tak się wszyscy nade mną zaczęli rozczulać... Może bym nie ruszyła tyłka z łóżka rano? Tego nie wiem. Mam jak mam i muszę w tym odnaleźć jakiś sposób, aby przeżyć.
  23. Cortezjusz ja tak mam że wali serce, czasem czuję na szyi czy potylicy jak pulsuje mi krew, ręce i nogi są takie omdlałe, zwiotczałe, nie wiem jak to nazwać, mam taki skurcz na karku i oblewa mnie zimny pot a czasem robi mi się niedobrze. Ponieważ lęki dopadają mnie m.in. prawie codziennie ok. 4 rano to nie mogę często umyć zębów tak łatwo, bo w tym stanie włożenie szczoteczki do ust rodzi odruch wymiotny. Tak mi żal samej siebie, że zamiast żyć, cieszyć się życiem, ja codziennie walczę ze szczoteczką do zębów i nikt o tym nie wie. Teraz wiecie Wy.
  24. Alexandra, Twoje objawy kojarzą mi się z takim czymś, co się nazywa kaskiem neurastenicznym. Kiedyś gdzieś o tym czytałam, bo myślałam, że mam takie objawy, ale okazało się, że były to objawy po braniu leku o nazwie symfaxin. Przestałam go brać i objawy ustąpiły, chociaż u mnie to był ucisk z tyłu głowy i drętwienie, mrowienie, jakby cała krew odpłynęła z głowy. Myślę, że psychiatra wie, co może pomóc przy tym kasku neurastenicznym. Proszę, nie pakuj w siebie xanaxu na co dzień, bo to nie jest dobre rozwiązanie. Sama byłam bliska uzależnienia od niego, bo xanax zwala z nóg i totalnie rozluźnia, więc czasem człowiek tak marzy o chwili wytchnienia, że się na niego połakomi raz, drugi... Ale to nie jest rozwiązanie na całe życie. Szukaj innych leków nowej generacji, a jak Twój psychiatra nie ma pomysłu, co Ci dać, idź do innego.
  25. dusznomi, myślę, że jest gorzej, dlatego że jest mniej słońca, więcej deszczu, ciemnicy, mniej zieleni, więcej badyli, zimno, a także bo zbliża się 1 listopada, a odwiedzanie cmentarzy jest traumatyczne, no i zbliżają się święta, ja już czuję ten strach przez skórę. Akurat dla mnie święta to trauma, raz związana ze śmiercią bliskiej osoby, dwa z wiecznymi niesnaskami, odkąd nie jestem sama, gdzie je spędzimy, i obąbaniem, że nie spędzimy świąt z patologiczną częścią rodziny mojego faceta i że nie mam zamiaru też spędzić tych dni przy garach, żeby oni sobie podjedli, bo o wymiarze religijnym nie wspomnę, bo takowy nie istnieje w jego rodzinie. Wiem, wiążemy się niestety nie tylko z facetem, ale też z jego rodziną. Z nim się póki co rozstać nie mogę, a jego rodzinę można znieść tylko na bioxetinie, xanaxie itp. itd. Byłam wczoraj u mojej psychiatry. Życzę wszystkim takiego psychiatry, który jest jak psycholog. Wysłucha, podniesie na duchu, doda energii i wiary, że nie wszystko w życiu stracone. Oprócz tego przepisze leki na pół roku, żeby nie łazić bez sensu i pieniędzy nie wydawać. Czyż to nie wspaniały człowiek?!
×