-
Postów
687 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Cognac
-
Witaj, czuj się jak u siebie, tylko nie wkręcaj za bardzo i pamiętaj, forum uzależnia...
-
Ora, doskonale Cię rozumiem. Za młodu robiłam różne rzeczy i było to dla mnie naturalne, że się bierze i robi. Miałam terminarze, gdzie pisałam, co danego dnia chcę zrobić, różne plany i wszystko wykonywałam. A teraz... szkoda gadać... Już nawet kij ze mną, trudno. Ale gorzej, bo rozczarowywuję moją aktualną postawą bliskie osoby Teraz robienie TODO-list mnie nie motywuje, tylko wpędza w jakiś paraliż. Czytanie motywacyjnych książek też nie pomaga, bo wkrada się cynizm: "głupie amerykańskie gadanie" Dużo odpoczynku - też nie tędy droga, w domu, po pracy lub przez weekend jestem zrelaksowana, wyobrażam sobie, ile fajnych rzeczy zrobię, gdy wrócę do pracy - lecz przychodzę tam i... nic, problem nie zniknął. Macie jakieś pomysły, jak to przepracować?
-
nerwosol-men, zazdroszcze podejscia...?
-
Znam to az za dobrze. Pisalam nawet w swoim watku http://www.nerwica.com/praca-znowu-wp-dzi-a-mnie-w-depresj-t51112.html na ten temat. Z tego powodu najwiekszego dola lapie wlasnie siedzac w pracy, gdzie ciezko mi sie zabrac za powierzone mi obowiazki, bo uwazam, ze sobie nie poradze, ze to bez sensu, ze nie umiem, ze i tak nikt tego nie bedzie uzywal, ze nei jestem nikomu potrzebna itp. Wiekszosc dnia spedzam na zagrzaniu sie do pracy i zabraniu za nia! Najlepiej idzie mi po 16, gdy juz wszyscy wyjda (lub gdy minie z 5 - 6 godzin). Masakra! A potem wyrzuty sumienia. I stres - przeciez nie mozna tak ciagnac w nieskonczonosc.
-
na alkohol. Dlaczego w pracy nie można pić? W małej dawce przecież nikt by się nie upił. A przynajmniej wpadłabym w lekką euforię i mogła normalnie pracować
-
Dzięki, bardzo mnie wasze posty wsparły, gdy było źle! Dały mi też trochę kopa - i postanowiłam skorzystać z nadarzającej się, wyjazdowej okazji i idę na urlop... Może pomoże mi to spojrzeć na sprawę z jakiejś innej perspektywy... W sumie teraz się tym wyjazdem podkręciłam i już widzę, jak wahania "prysły" - tak, wiem, wrócą... Bo wrócą na pewno... Łącznie z brakiem sensu życia i całym tym akompaniamentem. taksamo, jak chcesz to możesz się do mnie odezwać w wolnej chwili, nie mam na myśli, by się wspólnie użalać, nie obawiaj się :] -- 03 paź 2014, 22:13 -- Skoro juz wlazłam na swój stary wątek, to dopiszę, że urlop nic mi nie dał, wrecz się pogorszyło. Jedyne co mi pomogłom to dużo, dużo, DUŻO rozmowy z przyjacielem - podsunął mi pomysł, bym w pracy zmieniła dział, co uczyniłam - i jest o niebo lepiej! (choć w sumie nadal nie wyzdrowiałam) Polecam postawę "robienia zmian", to naprawdę pomaga. I polecam szukać wsparcia...
-
Paulina992, kiepska sprawa, sama jestem niewierząca, ale dawniej również miałam dość podobne wątpliwości związane z miłością, poniekąd może z powodu tych "zasad" wpajanych to przez rodzinę, to na religii. A może po prostu również byłam za młoda, a może partner nie ten. Przykre, że związek się rozpadł, że zostałaś zraniona w ten sposób ale z drugiej strony - może dobrze, przynajmniej wiesz, na czym stoisz, że było to nie zawsze w 100% szczere z jego strony. Nie zniechęcaj się do mężczyzn, zrób sobie przerwę od związków, mieć faceta - to nie przymus. Są inne fajne rzeczy w życiu, którymi warto się zająć, a co ma być - to przyjdzie w swoim czasie. Dla rozluźnienia atmosfery polecam zabawną książkę "Dlaczego mężczyźni pragną seksu, a kobiety potrzebują miłości". Zabawna amerykańska książeczka, fajna na wakacje, ale momentami daje do myślenia. Pomaga emocjonalnym kobietom, patrzeć na facetów z przymrużeniem oka, a tym, które jeszcze tego nie wiedzą (lub łudzą się, że tak nie jest), uświadamia, że seks stanowi dla większości mężczyzn tak istotny element życia :) Sama książka oparta jest na omówieniu różnych badań (w tym mózgu), ankiet i statystyk nt. postrzegania miłości przez facetów i babki - jak można się spodziewać, wyniki są takie, jak tytuł Ale statystyka to statystyka, wystarczy spojrzeć na wykres rozkładu normalnego i wszystko staje się jasne - więc Paulino - "szukajcie, a znajdziecie" - tylko pamiętaj o probabilistyce i o biologii, a patrząc na mężczyzn miej w głowie ten wykres
-
Znam to uczucie:) Z tego powodu nigdy nie rysowałam/nie malowałam, bo tego strachu nie potrafiłam przełamać. Jedynie w głowie miałam wizje obrazów - przelewałam je na papier (lub raczej... na klawiaturę) w formie słów. Pozdrawiam, życzę, żeby ten stan blokady szybko minął!
-
przeczytałam stare maile od mojego ex i tak myślę, rety, z jak bardzo zaburzonym człowiekiem ja byłam. Chwała mi, że wytrzymałam tyle lat Była siła!
-
mrrafal, ugryź go:D hehe, nie no, mój pies też na początku gryzł dla zabawy, więc ja też go lekko ugryzłam, w ucho - ale był zszokowany:D No i przestał. A może się postarzał, hehe ;] ja piję herbatę. w sumie to pokrzywę.
-
Nie przekonuje mnie to, dziś większość ludzi ukrywa emocje [są przecież tacy młodzi, piękni i profesjonalni, amerykański styl "It's all right" coraz bardziej w modzie, w tym sezonie modne przylepione uśmiechy, zniżka 70% ]. Chciałabym, właśnie - być jak normalny człowiek Wstyd mi, że nie jestem - rozsądek się wstydzi, a uczucia - no właśnie, idą sobie swoją, rozpaczliwą drogą
-
Wstyd mi za rzeczy, które robię pod wpływem emocji (powiedzenie komuś o depresji, wpadanie w płacz). Wstyd mi za ataki paniki. To jest jak burza - a potem przychodzi zdrowy rozsądek i wyrzuty sumienia ("przecież mogłam zachować się normalnie" - no ale właśnie, nie zachowałam...) Czy wy też tak macie...? :/
-
Tak, myślałam, że to jest wypalenie zawodowe, ale na 4 roku studiów, koń by się uśmiał... W zawodzie pracuję mniej więcej 5 lat, tj. każde wakacje od początku studiów oraz zlecenia (wcześniej, w liceum - tylko zlecenia ale raczej okazjonalne), na etacie w obecnej firmie 1.5 roku. Trochę za szybko jak na wypalenie, czyż nie? Nie wiem, czy jest sens nabijać CV, skoro chyba nie chcę pracować w tej branży (myślę raczej o pokrewnym zawodzie, ale w tym kierunku w obecnej pracy nie mogę zdziałać nic). Nawet nie chodzi o ambicję, czasem myślę, że mogłabym nawet sprzątać, byle miało to sens (sprzątnę = dziś jest czysto) i kogoś cieszyło Przeglądam gumtree, ale boję się fizycznych prac "z ogłoszenia" - nie wiem, czy nie trafię na oszusta, wyzyskiwacza itp. ...
-
Praca chyba wpędziła mnie w depresję. Coraz częściej mam dni, że wstaję i myślę: "znowu beznadziejny dzień". Ogólnie nie pałam jakąś specjalną miłością do tego zawodu, raczej na zasadzie "płacą, to robię". Staram się rozwijać, studiuję. Ale im więcej umiem, tym bardziej frustruje mnie ta praca, gdy widzę nieprofesjonalnie wykonane rzeczy. Jestem trochę perfekcjonistką i gubię się w tym perfekcjoniźmie... Czasem czegoś nie naprawiam, bo wydaje mi się, że nie umiem na tyle, by zrobić to lepiej (mimo że widzę, że jest wykonane niepoprawnie). Dziś dowiedziałam się, jak bardzo niedocenia mnie szef - np. podczas przydzielania zadań podobno zawsze mówi, że ja nie dam rady i zadania przydziela komuś innemu. Mi przypadają "śmieciowe" zadania, które tylko wydają się proste, ale takie nie są, a spadły na mnie, bo nikt ich nie chciał/nie wiedział jak zrobić/są mało istotne/"bzdurne" itp. Albo nic nie dostaję do roboty... Praktycznie cały luty nie robiłam absolutnie nic. Potem coś dostałam, ale sytuacja niewiele się zmienia. Nie potrafię tego zmienić, wykazać się, bo jak dostawałam jakąś większą rzecz do zrobienia - przechodziło to bez echa. Nie jestem wyszczekaną osobą, raczej cichą (depresyjny, melancholijny, samotniczy, czasem nieco artystyczny, dekadencki charakter), znajomych jakiś tam mam, ale tylko ze studiów. W pracy wszyscy są dużo ode mnie starsi, jestem jedyną dziewczyną w dziale, do tego najmłodszą osobą w firmie. Czasem czuję się bardzo samotna w pracy, ale wtedy myślę, że praca to nie knajpa, tu ma się pracować a nie gawędzić Studiuję zaocznie i w zasadzie to jest kolejny problem: wiecznie zawalone projekty (bo nie miałam psychicznej siły, by się za nie zabrać... bo myślę że nie dam rady... bo odwlekam...), potem telefony z pretensjami od osób, z którymi jestem w projekcie - nie wiem, mam jakąś nerwicę na tym tle, 2 razy dostałam w nocy drgawek (obydwa razy bezpośrednio przed zjazdem), następnego dnia byłam wrakiem człowieka, ból wszystkich mięśni i głowy. Jak myślę o uczelni, potrafię dostać ataków paniki, mam myśli samobójcze - boję się samej siebie, chowam noże, zamykam okna, oczyma wyobraźni widzę jak coś sobie robię, to nienormalne Jak jestem w domu, idę pobiegać, albo np. piję herbatę i słucham muzyki, jest ok, myślę, że co mi tam, dam radę, bywało gorzej! Pewnie przez to tak ciężko wybrac mi się do psychologa/terapeuty. A potem wracam do pracy i znowu mam poczucie, że moje życie jest bez sensu, że nie wytrzymam tak całe życie, płaczę w łazience. Nie mam siły rzucić tej pracy, panicznie boję się, że wszędzie będzie to samo. To już moja kolejna praca. W pierwszej nie nawiązałam żadnych kontaktów, ale za to miałam fajne, odpowiedzialne, samodzielne zajęcie więc było w miarę OK. W drugiej było tak samo jak w obecnej. W obecnej na początku pracowałam u innego szefa i było fajnie - wierzył we mnie i wspierał, ale niestety ten dział w firmie został przeniesiony. Boję się, że gdzieś indziej nie podołam obowiązkom, nie dam sobie rady, że za mało umiem. Dziedzina w której pracuję jest szeroka, trzeba wciąż się uczyć, nie wiem, czy o kimkolwiek mogłabym powiedzieć "ekspert", bo nie da się wiedzieć wszystkiego. Nie chcę pogorszyć swojej sytuacji, dlatego tak boję się zmienić pracy... Zastanawiam się, czy pójście na terapię/leki/medytacje/nie wiem co - mogą pomóc w tej kwestii czy powinnam raczej rzucić tę robotę w trzy kije... Nie wiem... Marzę o tabletce, po której stwierdzę, że kocham tę robotę i że nic nie robienie albo robienie niewiele wartych zadań jest super. Myślałam nawet o bezpłatnym urlopie na pół roku i pójściu do fizycznej pracy "na czarno", żeby przemyśleć swoje życie, zobaczyć że są trudniejsze prace i że ostatecznie u mnie nie jest tak źle, ehh nie wiem...
-
Ja również. Nie pomaga mi też presja ze strony bliskiej osoby, jego naciskanie, bym wróciła do pasji. To straszne, bo widzę w tych oczach rozczarowanie moją osobą... A ja mam strasznie dużą przekorę, im bardziej ktoś naciska, bym coś robiła, tym bardziej nie potrafię tego robić!
-
robotnica, dokładnie. Również chciałam zaapelować, aby nie patrzyć na nastolatków jak na "młodych, głupich", wrzucając do jednego wora wdzięczącą się przed lustrem "laskę z ajfonem" wraz z np. wrażliwą dziewczyną opiekującą się młodszym rodzeństwem, gdy rodzice pracują całe dnie. Uogólnianie często prowadzi do krzywdzących wniosków...
-
pan26xyz, może inna działka, ale mam to samo... Moją pasją było pisanie. Po ok. sześciu latach przerwy kompletnie nie wiem, jak wrócić... To jak nauka czegoś nowego Z chęcią również posłucham rad. Ciężko "wziąć i zacząć", skoro głosiki w głowie mówią: "daj sobie spokój", "to na nic", "to bez sensu", "nigdy nie będziesz pisać, jak kiedyś".
-
variable, to zależy. W sumie w krajach rozwijających się, zarabiają na siebie o wiele młodsze dzieciaki... Ale to jest sytuacja absolutnie skrajna:(
-
Ludzie rozwijają się naprawdę bardzo "nierówno". Mam znajomych w swoim wieku (24) - gdybym rozmawiała z nimi np. w sieci, dałabym im z 15 lat. Znam też kilka osób z gimnazjum i wiem, że można na nie liczyć, są odpowiedzialne. Może nie w pełni dorosłe, ale z zaczątkami zupełnie dorosłego myślenia.
-
Czytam to, co piszecie i jestem przerażona. 13 lat, "dziecko", "uczucia nic nie warte", "głupota"? Ludzie... Na tym forum, takie słowa? Przeraża mnie, że skoro Wy, jako starsi, tak patrzycie na młodzież, to jakie ona ma mieć wsparcie w starszych? Dawniej rodziny były wielopokoleniowe, każdy wiedział, że z problemami życiowymi może się zwrócić do starszej osoby, babci, dziadka - ich doświadczenie życiowe dawało cenne wskazówki, dawało dystans do swoich "problemów i problemików". Dziś starsi uważają że "trzynastki" to gównażeria i przepędzają "dzieciaki". A one szukają pocieszenia, gdzie? W sieci? Na samosia,pl albo innych bzdurnych portalach? Są pozostawione samym sobie. Trochę mnie to przeraża. Pamiętam siebie w tym wieku. Wiem, że pierwsze moje (nieśmiałe) myśli samobójcze pojawiły się w wieku 11 lat (raczej poczucie: "skoro zawsze będzie tak beznadziejnie, pusto i samotnie, to po co żyć"), wraz z nerwicą z powodu problemów z rówieśnikami szkolnymi. Mam młodsze rodzeństwo, z którym czasem rozmawiam. Myślę, że 13 to może nie, ale 15 lat to jest wiek, kiedy człowiek zaczyna być już zupełnie dorosły. Dorosły, a więc w pełni "uprawniony" do depresji.
-
No tak. Skończyła "marnie", ale co dała światu, to dała - muzykę, która przeżyła ją na długie lata. Makabra, czy boisz się krytyki? Albo gdzieś tam podświadomie chcesz, żeby wszyscy Cię lubili? To nie "aż" 3 lata, to "tylko" 3 lata! :) Czasem ciężko znaleźć znajomych. Takie społeczeństwo, tacy są ludzie, wolą się naśmiewać z "innych" (wrażliwych, mniej wygadanych itp.), żeby podbudować swoje ego. Potem im przechodzi (nie wszystkim, ale ludzie jednak dorośleją...) Więc rówieśnikami się nie ma co przejmować... Ja mogę Ci powiedzieć tylko ze swoich obserwacji, rozmów ze znajomymi oraz ze swojego doświadczenia, jaką gehenną była dla mnie szkoła, a na studiach pojawili się fajni ludzie i cała moja "fobia społeczna" poszła w kąt. Oczywiście wymagało to pracy - przełamania się. Tylko że było to prostsze, gdy towarzystwo było uśmiechnięte, otwarte i zachęcało do kontaktu. Warto pracować nad swoim poczuciem własnej wartości. Oraz nad tym, żeby mieć wiele rzeczy "w nosie" :)
-
variable, nie płacz.
-
Też miałam taką fobię. W szkole, tak! A potem skończyłam szkołę. I przeszło mi. I swobodnie chodzę na uczelnię i do pracy. I myślę: "hee, głupi ludzie! Gapcie się, myślcie sobie o mnie co chcecie. Mam to w głębokim poważaniu" :) Alkoholowe imprezy pomogły. Przekonanie się, że ludzie nie są tacy źli. A jeśli są źli, to nie warto sobie nimi zaprzątać głowy! Wiele osób ma problemy z ludźmi, fobią społeczną, brakiem akceptacji (nawet sławnych! Warto przejrzeć różne biografie. Z "szarej myszki" wyrasta gwiazda - jak pani, którą mam w avatarze ). Może to mija? A może jest do naprawienia. Makabra i nie-smutna, głowy do góry, nie ma co się bać obcych, już lepiej "mieć ich gdzieś", niż się bać
-
Drugi plus ode mnie :) Piękny obraz.
-
Zawsze taka byłam - nadwrażliwa. Niedawno zdiagnozowałam, że matka całe życie boryka się z nerwicą, a ojciec z depresją. Może więc jest coś na rzeczy z tymi genami. Ja we wczesnym dzieciństwie BARDZO byłam zamknięta w sobie, z biegiem lat powoli się otwierałam, aż w pewnym momencie poczułam, że teraz! teraz jest ten moment, kiedy jestem u szczytu możliwości, potem już będzie tylko gorzej - to było na studiach - wtedy najbardziej odczuwałam to pobudzenie i żal, że muszę siedzieć i pracować, podczas gdy znajomi szaleją za granicą etc. Zaczęłam nad tym pracować, mówiąc sobie, że spokojnie, wszystko przede mną, jest OK., zrobię co mam do roboty i poszaleję (teraz często efekt jest taki, że i tak nie robię tego, co do mnie należy, bo perspektywa "marchewki" wcale mnie nie cieszy, a gdy już mam wolną chwilę - wpadam w jeszcze większego doła, zabawne, nie? Jak żyć skoro ani praca ani relaks nie cieszy, nie ma na co czekać?) Może receptą na to "niewyżycie", żal że coś nas omija, uczucie bezsensu, jest znalezienie tego, co się lubi robić... Najgorzej jest, jak siedzę w pracy nad robotą, której nie znoszę, albo w domu nad okropnymi projektami na uczelnię - wtedy rozsadza mnie od środka myśl, że tyle pięknych rzeczy mnie omija, a ja gniję w przeklętej robocie. Czasem pomaga mi : - sport - pobiegam, pojeżdżę na rowerze - czuję się zmęczona i spełniona, mniej jest oszalałych uczuć w mojej głowie; - sztuka. Piszę. Układanie myśli w zdania, połączone ciągiem przyczynowo-skutkowym - istne katharsis! Jestem artystyczną duszą i czasem marzę sobie, że gdybym mogła żyć tylko sztuką, byłabym szczęśliwsza; - pomaganie innym - gdybym tylko miała komu pomagać Wbrew pozorom ciężko się wkręcić w wolontariat. Ale nawet jak wpłacę pieniążek na jakąś fundację, czuję się potrzebna, mniej jest tego żalu i poczucia bezsensu. Aczkolwiek z tymi lekami naprawdę się zmartwiłam, bo do roboty chodzić trzeba, raz po raz wypłakiwać się w WC nie wypada, a okiełznanie emocji nie jest takie proste, wiele razy miałam nadzieję, że wezmę jakieś prochy i "wyłączę" uczucia.