Ostatnio moja terapia zmierza do jednego (albo cały czas do tego zmierza, a ja dopiero przejrzałam na oczy), a mianowicie - do jej zakończenia.
Ciągłe długie przerwy, nuda w terapii, taki impas... Zastój.
Po prostu mój T chyba nie ma pomysłu na dobre przeprowadzenie ze mną terapii...
Albo ja jestem wyjątkowo oporną osobą.
Ale ja po prostu myślałam, że zacznę mówić o dzieciństwie, nie o bieżących sprawach, analizować i "pokonywać" je, w sensie --> pogodzić się z tym, co było i cieszyć się tym, co jest... A raczej -> co będzie.
Cieszę się, że tu jestem i mogę znów napisać, co mnie trapi.
Bo jesteście znów ze mną, znów jestem z Wami.