Życie nie jest takie proste, jak ci się wydaje. To nie jest tak, że jak ktoś jest szczęśliwy, to sobie żyje, a jak ktoś chce umrzeć, to od razu strzela sobie w łeb. Życie to jednak życie, jedyne, niepowtarzalne i wiemy, że drugi raz nikt nam go nie da. Dlatego próbujemy walczyć. Przynajmniej przez jakiś czas. Wybacz chłopczyku, ale nie masz ZIELONEGO pojęcia o prawdziwym cierpieniu. A jeżeli nie masz, to się nie wypowiadaj. Albo się najpierw doucz. I nie mów, że masz POJĘCIE, bo przeczytałam twój pierwszy post i uważam, że dobrze ktoś napisał, że widzi w tobie postawę księciunia. Sfrustrowany księciunio, ot co. Ja praktycznie codziennie przeżywam podobne stany jak opisała psychologpisze (chodzi mi o to, że chce "zniknąć", "przestać istnieć"), ale są pewne aspekty, które mnie powstrzymują przed zrealizowaniem tego. M.in. to, co by się stało z moim narzeczonym. Włosy mi się jeżą, jak sobie tylko wyobrażę moment, gdy on dowiaduje się o mojej śmierci. Nie, nie mogę tego zrobić. On bardzo dobrze wie o moim cierpieniu, ale prosi mnie, żebym była silna, jak nie dla siebie, to dla niego. I chociaż czasem są momenty, że myślę sobie, że tego już za wiele, że tym razem naprawdę to zrobię, to jednak po pewnym czasie przychodzi opamiętanie. Wciąż jednak nie wykluczam możliwości zrobienia tego. Może kiedyś cierpienie weźmie górę...