Skocz do zawartości
Nerwica.com

Potomkini

Użytkownik
  • Postów

    64
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Potomkini

  1. Bardzo dziękuję za odpowiedzi. Mam podobnie, chociaż obecnie nie do końca wiem, z jakiego powodu. Kiedyś (w gimnazjum) miałam ogromne poczucie winy spowodowane, ogólnie rzecz biorąc, przez religię (pisałam o tym tutaj: natr-ctwa-na-tle-religijnym-i-skrupulatyzm-t23949-322.html). I tak mi chyba zostało, chociaż już nie z tego powodu. Całkiem niedawno miałam takie jazdy, że może byłam kiedyś w ciąży (chociaż się zabezpieczam), a przez to, że biorę antydepresanty, mogłam zabić zarodek na bardzo wczesnym etapie ciąży (bo czytałam, że przez branie antydepresantów większe jest ryzyko poronienia, a przecież żadna metoda antykoncepcyjna nie daje stuprocentowej pewności). Jakie ja katusze wtedy przechodziłam! Czułam ogromne poczucie winy, marzyłam o tym, aby móc cofnąć czas, być znów dzieckiem, bo dziecko jest jeszcze niewinne i nie ma takich problemów. Czytałam pełno artykułów w internecie na ten temat w poszukiwaniu jakiegokolwiek zapewnienia, że nie zabiłam Koszmar. Na szczęście (przynajmniej na tę chwilę) nie mam tego natręctwa, jakoś sobie z nim poradziłam. Gdy je miałam, to już sama nie byłam pewna, czy to natręctwa, czy prawdziwe wyrzuty sumienia. Miałam też epizod z zabijaniem pająków, muszek i innych robaczków itd. Miałam np. wyrzuty sumienia, że idąc lub jadąc samochodem, na pewno nieświadomie zabijałam te żyjątka. Eh... Tego typu natręctwa to chyba niestety spadek po wierze katolickiej.
  2. Też o tym słyszałam, ale ja tego nie mam.
  3. Witam. Od kilku lat choruję na nerwicę natręctw. Mam wiele różnych natręctw, ale jedno z nich jest naprawdę nietypowe. Nigdy nie słyszałam, aby ktoś miał coś podobnego. Zacznę od tego, że od początku (od ok. ośmiu lat) przechodzę tę chorobę dość gwałtownie. Natrętne myśli prawie mnie nie opuszczają, czuję okropne napięcie, a nieraz wręcz stres. Bardzo źle odbiło się to na moim wyglądzie. Wiadomo, że stres sprawia, że skóra starzeje się szybciej. Niestety mój przypadek to potwierdza. Mam prawie 24 lata, a moja skóra wygląda na o wiele starszą. Leczę się farmakologicznie, chodzę na psychoterapię, czytam książki o tym zaburzeniu, krótko mówiąc: bardzo się staram, ale rezultaty są marne. W dodatku strasznie się boję o mój wygląd, o to, jak będę wyglądać za parę lat oraz że już teraz tak okropnie wyglądam. No właśnie. Z jednej strony (takiej, że tak powiem, zdrowej) boję się tego i chciałabym bardzo zatrzymać ten proces starzenia (a wręcz cofnąć). Ale ta chora część mnie chce, bym wyglądała gorzej. Objawia się to tym, że gdy np. zobaczę swoje odbicie z jakiejś odległości i w korzystnym świetle i nie widzę jakoś specjalnie swoich mankamentów, zaczynam czuć okropny dyskomfort, napięcie, cały czas o tym myślę. Dopiero gdy popatrzę na swoje odbicie z bliska, do światła i widzę jak źle wyglądam, wtedy się uspokajam. Z jednej strony staram się unikać patrzenia na siebie z bliska, bo przeraża mnie to, co widzę, a z drugiej strony mnie to uspokaja. Czuję wtedy smutek, ale już wolę ten smutek od tego okropnego napięcia. To natręctwo mam już kilka lat (w sumie chyba odkąd zauważyłam, jak moja twarz zaczyna się przedwcześnie starzeć). Wydaje mi się, że to taka jakby trochę autoagresja psychiczna... Czy ktoś z Was miał może coś podobnego (albo słyszał o czymś takim)? Co ogólnie o tym myślicie? Będę bardzo wdzięczna za każdą odpowiedź.
  4. Często jest tak, że człowiek musi w coś wierzyć, bo dzięki temu jest mu łatwiej żyć. Fajnie jest wierzyć w to, że ktoś nad nami czuwa, że śmierć nie jest końcem, że nasze życie ma sens. Człowiek stworzył sobie wiarę, aby po coś żyć. Myślę, że gdyby nie ona, byłoby o wiele więcej depresji, samobójstw itd. Bo tak naprawdę ateizm jest przerażający i smutny. Jestem ateistką i zazdroszczę ludziom wierzącym. Naprawdę. Myślę, że wiara w Boga czyni ludzi szczęśliwszymi.
  5. Eh, ile "religia" mi zła wyrządziła... Kiedyś byłam bardzo wierzącą osobą. Nie wiedziałam, że masturbacja jest grzechem, więc "to" robiłam. Aż pewnego dnia, na rekolekcjach (to było w 3 klasie gimnazjum) ksiądz zaczął o tym mówić. Przedstawił to tak, że masturbacja jest okropnym grzechem, że ci, co to robią będą potępieni itd. Nie pamiętam dokładnie. W każdym razie był to dla mnie straszny szok. Zaczęłam czuć okropne poczucie winy i postanowiłam już tego nie robić. Ale pojawił się kolejny problem: spowiedź. Czułam potrzebę, aby się z tego wyspowiadać, ale wstyd mi na to nie pozwalał. Przeżywałam okropne katusze, bardzo dużo o tym myślałam (nie miałam jeszcze nerwicy natręctw, zachorowałam dopiero po ok. 2 latach). Przez ileś tam spowiedzi zatajałam ten grzech, bo STRASZNIE wstydziłam się go wyznać. W wyniku tego czułam jeszcze gorsze poczucie winy, że zatajałam grzech. W końcu, po długim czasie zdecydowałam się go wyznać, bo już nie mogłam wytrzymać. I zrobiłam to, tyle że nie nazwałam tego wprost "masturbacją", tylko "zabawianiem się swoim ciałem", bo to pierwsze dosłownie nie przeszłoby mi przez gardło. Ksiądz nie dopytywał, więc uznałam, że wiedział, co miałam na myśli. Poczułam wielką ulgę, że oto w końcu jestem wolna od tego "straszliwego grzechu", ale jednocześnie obiecałam sobie, że już nigdy więcej "tego" nie zrobię, aby nie przeżywać więcej takich katuszy (spowodowanych tym, że musiałabym się z tego wyspowiadać). I rzeczywiście, przestałam to robić całkowicie. Czułam taką potrzebę, ale się powstrzymywałam. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że tłumienie swojej seksualności jest tak naprawdę strasznie niezdrowe, że to zaprzeczanie swojej naturze. Potem zachorowałam na NN. Nie twierdzę, że był to jedyny powód (miałam nieudane dzieciństwo, a w szkole rówieśnicy się ze mnie nabijali), ale jestem pewna, że to się do tego przyczyniło, bo nie mogłam uwolnić się od tego napięcia. Kiedyś to miałam przynajmniej taką odskocznię, chwilę przyjemności raz na jakiś czas. Uwielbiałam to. Ale niestety musiałam z tego zrezygnować. Gdy zaczęłam mieć natręctwa, bardzo dużo się modliłam, prosiłam Boga o to, by mi pomógł, ale było tylko gorzej i gorzej. W końcu straciłam wiarę. Stwierdziłam, że gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby, żebym tak cierpiała. Wróciłam też oczywiście do masturbacji. Ta przerwa trwała kilka lat. Teraz mam 24 lata i wciąż nie wierzę w Boga. Leczę się od kilku lat. Biorę zarówno leki (już kilka razy musiałam je zmieniać, bo nie pomagały), jak i chodzę na terapię (to już moja trzecia, bo tamte nie przynosiły za dużego efektu). No i dalej jest kiepsko. Nieraz pragnę śmierci, bo już nie wytrzymuję. Myślę, że ta ciągła niemożność "rozładowania się" bardzo przyczyniła się do stanu, w jakim się teraz znajduję.
  6. Na wenlafaksynie (150 mg) zaczęły mi strasznie wypadać włosy. Mam już prześwity. Od prawie tygodnia biorę sertralinę, ale włosy nadal wypadają. Ile trzeba czekać, aby ten efekt uboczny zniknął? A może to już ubok kolejnego leku? Dodam, że fizycznie jestem zdrowa.
  7. Mio85, dokładnie! To ciągłe uczucie napięcia i stres związany z nerwicą bardzo się u mnie odbiły na wyglądzie. Choruję od ośmiu lat i bardzo się postarzałam przez ten czas. Mam 24 lata, ale moja skóra jest o wiele starsza. Jest mi z tego powodu okropnie przykro, bo dla mnie też wygląd jest ważny. Boję się tego, jak będę wyglądać za parę lat...
  8. Czasem mi się zdarza. A czy normalne jest, że terapeutka płacze (ociera łzy) na terapii? Nieraz tak się dzieje. Czy na Waszych terapiach też ma miejsce coś takiego?
  9. Mam sporo natręctw. Np. kupiłam jakiś czas temu fotel biurowy. Problem w tym, że ma on na sobie taką jakby siateczkę. Dostałam takiego natręctwa, że po prostu czułam przymus, aby dowiedzieć się, jaka jest dokładna ilość oczek w tej siateczce. Obłęd. Próbowałam jakoś odwracać uwagę i za wszelką cenę nie zacząć tego liczyć. Niestety po jakimś miesiącu przegrałam. Zaczęłam liczyć, ale nie byłam w stanie tego dokończyć, co jakiś czas się myliłam, bo tych oczek jest naprawdę dużo. Więc na podstawie tej ilości, którą zdołałam policzyć, oszacowałam "na oko" ile dokładnie tych oczek może tam być. Niby poczułam się spokojniejsza - natręctwo trochę odpuściło, ale po prostu nie jestem w stanie korzystać z tego krzesła. Jak tylko na nim siadam, pojawia się niepokój, że nie wiem, ile tych oczek tak naprawdę tam jest. Nie mogę kompletnie się skupić na tym, co w danym momencie robię. Dlatego z niego nie korzystam. Fotel ten mam od kilku miesięcy, ale chyba go sprzedam. Ogólnie często mam tak, że muszę znać liczbę "czegoś" z czego się to "coś" składa. Np. oczka w firankach. Nawet nie zaczęłam ich liczyć, bo wiedziałam, że nic by z tego nie wyszło. Oszacowałam za to, patrząc na nią, ile ich tam może być. I to mnie uspokoiło. Natręctwo odpuściło. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że prawdziwa liczba może być całkowicie inna, niemniej jednak jest to taki mój sposób na tę obsesję. Nie zawsze działa, ale przynajmniej czasem. Nie jest to więc typowe natręctwo, bo ja nie czuję przymusu liczenia czegoś, tylko samej wiedzy, ile czegoś może być. Niektórzy czują przymus, aby np. liczyć wagony w przejeżdżającym pociągu. Ja tak nie mam, bo wiem, że zaraz ten pociąg sobie pojedzie i już nigdy więcej go nie zobaczę, więc nie widzę w tym sensu. Liczenie dotyczy tylko rzeczy, które są moje. To tylko jedno z wielu natręctw.
  10. Nie pamiętam już, jaką dawkę brałam, ale okropnie mi po tym leku wypadały włosy, więc i tak nie chciałam już go brać. Co do tego podręcznika: słyszałam o nim i spytałam się terapeutki, czy by mi go polecała, a ona na to, że nie, bo ja nie mam typowych natręctw. W zamian tego poleciła mi "Program zmiany sposobu życia". Kupiłam tę książkę, ale rzeczy tam napisane nie odnoszą się do mnie. Jest tam opisanych kilka schematów życiowych, z których 2 się do mnie kiedyś nawet odnosiły, ale już dawno sobie z nimi poradziłam (tak mi się przynajmniej wydaje). W każdym razie nie znalazłam tam nic dla siebie, mimo że książka jest bardzo dobra i dowiedziałam się z niej wielu ciekawych rzeczy.
  11. Anafranil też brałam. Oprócz tego jeszcze Arketis i Fevarin. Chyba jestem jakaś lekooporna...
  12. Właśnie leczę się lekami antydepresyjnymi (wenlafaksyna - 150 mg), ale chyba będę musiała zmienić. W sumie moja choroba trwa ok. 8 lat, więc sporo. Pozdrawiam.
  13. Dziękuję za odpowiedź. No właśnie nastawiałam się na praktyczne podejście do tematu, bo mam za sobą ok. 2-letnią terapię psychodynamiczną, która niewiele dała. Czytałam dużo o tym, że terapia poznawczo-behawioralna jest najlepszą opcją przy nerwicy natręctw, w związku z czym pokładałam w niej ogromne nadzieje. Sama już nie wiem, co mam o tym myśleć. Wiem jedno: jestem wykończona. Biorę leki od kilku lat (kilka razy miałam zmieniane), byłam na kilku terapiach (ta 2-letnia to ostatnia z nich), ale rezultaty kiepskie. Na terapię dojeżdżam 80 km do większego miasta, bo w moich okolicach do wyboru tylko psychodynamiczna. Idzie na to dużo pieniędzy, ale byłam już tak zdesperowana, że się na to zdecydowałam. I teraz nie wiem, co dalej. Czuję się tragicznie i wydaje mi się, że niedługo już pociągnę na tym padole łez.
  14. Od jakiegoś czasu chodzę na terapię poznawczo-behawioralną. Do tej pory miałam ok. 10 spotkań. Niestety do tej pory terapeutka nie zaczęła przeprowadzać ze mną ćwiczeń, tylko drąży, co wywołało u mnie takie, a nie inne natręctwa. Mówi, że zanim przejdziemy do właściwej terapii, musimy to ustalić, gdyż moje natręctwa są bardzo nietypowe. Nie wystarcza jej to, że miałam ciężkie dzieciństwo (awanturujący się i bijący mnie ojciec), a także kłopoty w gimnazjum (dręczący mnie rówieśnicy - co było dla mnie OKROPNIE traumatyczne i jestem pewna, że to główny powód mojej nerwicy). Kilka innych przyczyn też już znamy. Ale jej to nie wystarcza. Czy to jest normalne na takiej terapii? Bo już tracę cierpliwość, nie wspominając o tym, że czuję się coraz gorzej.
  15. Pytam, bo ponoć akceptacja swoich obsesji jest jednym z ważnych etapów na drodze do wyzdrowienia.
  16. Jak bardzo zaakceptowanie swoich obsesji pomogło Wam w uwolnieniu się od nich?
  17. Dziękuję za informację. Coś mi się wydaje, że pewnie tylko Rzeszów wchodzi w grę. Jeśli chodzi o mniejsze miasta, nie mogę znaleźć żadnej informacji w internecie na temat tego rodzaju psychoterapii.
  18. Czy ktoś mógłby polecić polecić psychoterapeutę (nurt behawioralno-poznawczy) przyjmującego na terenie województwa podkarpackiego?
  19. Potomkini

    Dawca szpiku.

    Czy wie ktoś może, dlaczego nie można oddać krwi będąc chorym psychicznie i znajdując się w stanie nadmiernego pobudzenia nerwowego? Tak jest napisane w regulaminie. Czy w przypadku choroby psychicznej chodzi po prostu o leki (o lekach jest w innym punkcie, więc chyba nie), czy o coś innego? Nigdzie nie znalazłam odpowiedzi na te pytania. Z góry dziękuję za odpowiedzi (i za te już udzielone również dziękuję, trochę późno, ale lepsze to niż nic. )
  20. Czy ktoś orientuje się, po jakim czasie od zaprzestania brania psychotropów organizm jest "czysty"? Z góry dziękuję za odpowiedzi.
  21. Piszesz to z punktu widzenia osoby zdrowej (tak przypuszczam, bo Twoje pierwsze posty po pojawieniu się na forum nie wskazują na żadne zaburzenie), ale weź pod uwagę, że Inga_beta jest osobą zaburzoną. Gdy pojawiła się na forum, pisała, że cierpi na bardzo silne lęki, depresję, utratę uczuć i emocji. Dla Ciebie to nic nie znaczy? Uważasz, że gdyby nie oddała dziecka, dałaby radę się nim zająć, wychować? Nie znam jej osobiście, więc nie jestem w stanie tego ocenić, ale szczerze wątpię. Sama jestem zaburzona i wiem jak to jest mieć tego typu problemy, dlatego mam w sobie trochę empatii.A czy ta dziewczyna (o której pisałaś) jest osobą zaburzoną czy nie? O tym to już nie wspomniałaś. A uwierz mi, ma to kolosalne znaczenie. Jeżeli jest (a na pewno nie, bo byś o tym napisała), to ogromny szacun dla niej. A jeżeli nie, to... No cóż. Nic nadzwyczajnego nie zrobiła. Chciała ratować siebie i dzieci, co jest zwykłym odruchem. Owszem, wymaga to pewnej siły i determinacji, ale schronisk dla bezdomnych matek z dziećmi trochę jest, więc na ulicę raczej nie poszła.
  22. Mam nadzieję, że to ironia.
  23. Ja za zabijaniem nie jestem, bez względu na to, czy ktoś ma 3 lata, czy 3 miesiące. A jeżeli płód ma 4 miesiące? Albo 3 miesiące i jeden dzień? Wtedy już jesteś przeciwniczką aborcji? A czym się taki człowiek różni od, powiedzmy, dwumiesięcznego płodu? TYLKO I WYŁĄCZNIE tym, że jest trochę starszy. Człowiek to człowiek. Tak na marginesie: jestem ateistką.
  24. Ok, wytlumacze Ci... Plemniki maja okolo 72 godzin na dotarcie do komorki jajowej i zaplodnienie (jeden, chyba ze wiecej i wtedy ciaza mnoga). To nie jest tak, ze uprawiacie seks i BUM! Od razu ciaza. Przez te 2-3 doby plamniki wedruja w ciele kobiety i to jest wlasnie czas kiedy mozna wziac tabletke Postinor. Tabletka ta nie przerywa ciazy, tylko zageszcza sluz w ciele kobiety, zeby plemniki (nie zadna ciaza czy dziecko... ) nie dotarly dalej do komorki jajowej. Jesli kobieta jest juz w ciazy np. za pozno wezmie tabletke, jest po prostu w ciazy dalej... Nie do końca jest tak, jak napisałaś. Owszem, gdy jeszcze nie doszło do zapłodnienia, tabletka ta do niego nie dopuszcza. Ale jeżeli do zapłodnienia już doszło, ale zarodek jeszcze się nie zagnieździł, tabletka NIE DOPUSZCZA do zagnieżdżenia zarodka, a więc USUWA go z organizmu. Gdy weźmiesz tabletkę po zagnieżdżeniu, nie ma ona wtedy żadnego negatywnego wpływu na zarodek. Mówi się, że ta tabletka nie jest wczesnoporonna, bo według pewnych środowisk życie zaczyna się dopiero po zagnieżdżeniu, co jest zwykłą bzdurą i wygodnictwem.
×