U mnie z listem (mailem) nic nie wyszło, nie chce przeczytać. A po ostatniej sesji też się strasznie denerwuję spotkaniem i albo nie pójdę albo żeby mieć odwagę i mu powiedzieć co o nim myślę strzelę sobie jakiegoś drinka... albo lepiej dwa, albo trzy...
bo oni mają nas gdzieś, prawdopodobnie. jak wychodzimy od terapeuty, to on dalej już o nas nie myśli. może nam mówic, że "cieszy się, że nas widzi", ale to gówno prawda
Monar, no właśnie... na początku nawet mi się podobało to, że zależy mu na moim zaufaniu, że jest zadowolony, że się do niego przywiązałam, ale właśnie jak zaczęłam czuć się bardziej swobodnie, to w taki zimny i sztywny sposób mnie "usadził". Wkurzyło mnie to jednostronne przywiązanie, takie uzależnianie, terapia terapią ale kurcze jest też człowiekiem. Kiedyś usłyszałam, że mu zależy na mnie, w sensie terapeutycznym oczywiście i nawet mu uwierzyłam ale jak mnie ostatnio wkurzył, a potem powiedział znowu coś o moim zaangażowaniu się, to mu wywrzeszczałam, że wcale się nie angażuję... Bo faktycznie nie chcę się bardziej do niego przywiązać. Nie rozumiem tego leczenia przez relację. A może to właśnie ma boleć? Tylko co z tego jeśli "przerobię" taką sytuację z nim, a znowu spotkam kogoś innego, podobnego do niego i zacznę się przywiązywać i znowu dostanę kopa itd. itp.