Skocz do zawartości
Nerwica.com

pustkaa

Użytkownik
  • Postów

    200
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez pustkaa

  1. Coma dasz radę, razem z nami dasz radę... po każdej burzy kiedyś musi wyjść słońce... -- 13 mar 2012, 18:34 -- jest mi strasznie smutno, mam ochotę się rozpłakać...
  2. toż to ironia losu, ja też zawsze dla wszystkich mam złote rady i doskonale wiem co powinni zrobić żeby sobie pomóc, a sama tkwię w martwym punkcie
  3. przyznałam się wczoraj pewnej osobie, że zależy mi na niej nieco bardziej niż na przyjacielu... trochę tego żałuje, boję się co teraz będzie
  4. jest mi strasznie przykro, spełnia sie to, czego się najbardziej obawiałam ryczę od rana jak głupia, a moja mama zrobiła mi awanturę, że ZNOWU ROBIĘ FOCHY, JESTEM NIENORMALNA wyszła i trzasnęła drzwiami nie ma to jak jeszcze skopać leżącego
  5. mam bardzo kiepski nastrój od kilku dni, bardzo źle czuję się ze sobą, a teraz nakłada się nie tylko zmęczenie psychiczne, ale i fizyczne:( ostatnio bardzo mało śpię, bo pracuje na noce, chodzę cały czas niewyspana, jestem zmęczona, a zamiast się położyć teraz spać muszę się uczyć ratuje się kawą a oczy mi się same zamykają
  6. dziękuję za wczorajsze odpowiedzi na moją wiadomość... dzisiaj nastrój nadal kiepski, jestem już strasznie zmęczona fizycznie, własnie się zabieram za naukę, bo na 20 jadę do pracy... nie mogę się doczekać kolejnych odwiedzin w szpitalu psychiatrycznym, a z drugiej strony wiem co bedzie sie znowu ze mna działo po...strasznie tesknie za ta osoba:( nie moge sobie znaleźć miejsca, nie potrafię nawet opisać tego co czuje w dodatku wyglądam dzisiaj jak okrąglinek, duża czarna kuleczka
  7. wiem, ze ten post będzie długi... przepraszam za wywód, ale muszę to z siebie wyrzucić... jeżeli chociaż jedna osoba to przeczyta będzie mi miło... ostatnio czuje, że sobie nie radzę. otaczają mnie zewsząd problemy innych osób, cały czas słyszę słowa "nie daje sobie rady", "nie mogę już", "pomóz mi" "nie potrafię tak żyć" "to wszystko jest bezsensu" latam jak pies z wywieszonym jęzorem i wszystkim pomagam, zajmuje się CZYIMŚ życiem a nie moim, a nikt nawet nie zapyta CO JEST U MNIE. czasem mam wrażenie, że MI NIE WOLNO SIĘ SMUCIĆ, ja nie mogę być zła, bo wtedy już są pretensje, że robię fochy, że wydziwiam... osoba na której bardzo mi zależy leży w szpitalu psychiatrycznym, sredno 2/3 w tygodniu nakładam dobrą maskę na twarz i tam jadę,z uśmiechem na ustach udaje, ze wszystko jest dobrze, bo to ta osoba potrzebuje POMOCY, bo nie widzi sensu życia... próbuję tę osobę podnieśc na duchu, przez co trace duzo energii.. nie mogę się doczekać aż wyjdzie z tego szpitala... w czwartek miną 3 tygodnie... tęsknota rozwala mnie od środka, nie mogę sobie poradzić z brakiem tej osoby obok mnie... zawsze jak wychodzę ze szpitala nie mogę ogarnąć łez, płaczę jak dziecko, pękają we mnie emocje, wybucha we mnie wulkan od środka, coś mnie tam rozwala... mam ochotę jak dziecko zaprotestować i zatrzymać życie, ale... wracam do domu, jak po dobrym seansie psychodelicznego filmu ze szpitala psychiatrycznego i znowu to samo - problemy - wszyscy oczekują pomocy, dla wszystkim muszę być uśmiechnięta... jestem w klasie maturalnej, a musze pracować na noce, żeby zarobić na dom, żeby mieć co jeść, bo mama straciła pracę. przyjaciólka ma problemy ze swoimi chłopakiem, che się wyżalić, mój brat się zadłużył, chce wylecieć z kraju, a nie wyobrażam sobie nie mieć go przy mnie, bo jestem z nim strasznie związana emocjonalnie... wtedy zostaję wieczorami sama ze swoimi myślami... JESTEM SAMA JAK PALEC zaczęlam się ciąć, zrobiłam to bardzo nieświadomie, pierwsze nacięcia bardzo płytkie... kolejne kiedy pokazała się krew zobaczyłam, że mi to pomaga... moja przyjaciólka to zobaczyła, zaszantażowała że jeżeli zrobie to poraz kolejny zerwie ze mna kontakt... rękę zamieniłam na udo... nie potrafię się jej przyznać, bo nie chce jej stracić, a nie potrafię z tym skończyć, bo to jedyny upust moich emocji... mam ochote płakać, ale czasami brakuje mi łez... mam tyle do zrobienia, a czasem brakuje mi sił... nie wiem co mam ze sobą zrobić... wieczory są straszne, nienawidze ich... kiedy ktoś zainteresuje się mna, kiedy to ja będę osobą, która potrzebuje pomocy... wiem, że nie mogę się rozlecieć, bo ja wspieram bliskie mi osoby, ale kiedy to ja powiem, że mam problem... KIEDY?! ja jestem tylko człowiekiem, moje serce nie jest z kamienia... chociaż mam dopiero 18 lat przeżyłam już swoje, wiem co to głód, wiem co to zimny dom.. wiem co to alkoholizm ojca i tylko masło w lodówce... wiem co to znaczy pochować ojca, wiem co to znaczy pracować na siebie, znam wartość pieniądza, tylu ludzi mnie już zostawiło, doceniam przyjaźń, wiem co to miłość. nie rzucam słów na wiatr, chciałam być dla wszystkich oparciem, stałam się dla siebie marną konstrukcją, która się rozpada każdego wieczora, zeby rano znów udać, że jest dobrze.... przepraszam za wywód i chaos wypowiedzi, piszę wszystko co myślę, dziękuję jeżeli ktoś to przeczytał..
  8. ktoś, kogo poprosiłam o pomoc mnie perfidnie wystawił, nawet nie odbierając telefonu... przez co ja kogoś zawiodę i będę musiała się tłumaczyć boże dlaczego większość ludzi tylko patrzy, aż komu się powinie noga, zamiast pomóc drugiej osobie
  9. ja od jakiegoś czasu nastawiam budzik tylko na nieparzyste końcówki, w sumie ustawionych mam 5 alarmów, np. 6:51 6:53 6:57 7:01 7:03 im dłużej czytam poprzednie posty tym więcej przypomina mi się moich natręctw, z których sobie nawet sprawy nie zdawałam, nie myślałam, że ktoś ma podobnie jak ja, myślałam, że mam jakieś zalążki na pedantyzm czy coś... pamiętam, że od małego coś mi siedziało w głowie, że jak czegoś nie zrobię to np. umrę pamiętam, jak byłam mała mamie i bratu musiałam zawsze dać 3 buziaki, albo kilka, a nawet kilkanaście razy mówiłam dobranoc kapcie oczywiście musiały być prosto i jakieś figurki na meblach też... ale to jakoś mi przeszło:)
  10. o, prawda ja też! zdarza mi się zamknąć drzwi, sprawdzić kilka razy (za każdym razem sprawdzam dwukrotnie łapiąc za klamkę), dojść np. do bramy i wrócić się czy drzwi na pewno zamknięte
  11. mi się ostatnio coś w głowie ukręciło, że jak wyłączam komputer to muszę się ułożyć w łóżku (chodzę późno spać i zazwyczaj wylączam komputer przed samym spaniem, dookoła już jest ciemno) zanim zgaśnie monitor, bo inaczej to mi się coś stanie, no głupota ale co zrobić jak to tak mi się zakodowało :)
  12. niestety ja też muszę się dopisać do tematu, od jakiegoś czasu kompletnie nie mogę się do niczego zmobilizować bardzo rzadko robię to co sobie zaplanowałam, mam w tym roku maturę, zdaję 2 ścisłe przedmioty dodatkowo a kompletnie nie mogę się zebrać do nauki nawet teraz leży podręcznik na biurku a ja nie mam siły go nawet otworzyć przeraża mnie moja ignorancja, wieczorem przychodzą wyrzuty sumienia, czasami nawet nie mogę przez to zasnąć bo jestem zła na siebie, ze nic nie zrobiłam czasami mam wrażenie jakby mi dni przelatywały przez palce. w nic się nie angażuje, ja po prostu egzystuje, nie wiem co się stało jeszcze niedawno miałam tyle planów a teraz? coś mnie w środku strasznie demotywuje...
  13. Emme trzymam kciuki, żebyś jak to sama napisałaś - się ogarnęła :) a ja przeraźliwie za kimś tęsknie, nie mogę się na niczym skupić, najchętniej przespałabym cały dzień, a mam tyle nauki nie mogę się zmobilizować do niczego nic mi się nie chce:(
  14. dziękuję za odpowiedzi, doskonale sobie zdaję sprawę z tego jak wiele czasu musi upłynąć żeby sytuacja się w jakikolwiek sposób ustabilizowała, mam nadzieję że i mi i jemu starczy sił:) Kite, wiem że potrzebne są czyny, nie poprzestaję na słowach:)
  15. niestety nie mogę Ci pomóc i nazwać tego "stanu" ale ostatnio mam bardzo podobnie mam wrażenie jakby wszystkie moje emocje stłumiły się w klatce piersiowej i miały nagle wybuchnąć, ale nie mogą wtedy ja się robię strasznie rozdrażniona, zazwyczaj muszę trzymać coś w dłoni, coś ściskać, zdarza mi się też zaciskać pieści, ciężko mi się wtedy skupić i szybko się denerwuje, czasami nawet mnie serce kuje, albo po prostu coś ściska w klatce jak jakiś skurcz, nerwoból... ciezko określić taki "stan" trwa zazwyczaj maksymalnie do godziny, ale przez tą teoretyczną godzinę nie wiem co mam ze sobą zrobić dlatego jeżeli pozwolisz podpinam się pod temat:)
  16. pustkaa

    DDA a ZWIĄZKI

    ja niestety też należę do DDA, jedyny obraz ojca jaki mam w głowie to ojciec pijany, za którego zawsze było mi wstyd... ostatnio jak przemyślałam parę spraw to doszłam do wniosków, że ciągnie mnie do związków ludzi z problemami, to że ktoś ma jakiś poważny problem, nawet uzależnienie, mnie to nie odrzuca tylko wręcz przyciąga, bo mam w sobie wewnętrzną misjonarkę która by zbawiła świat... jak poznaję kogoś kto jest ułożony, ma poukładane w głowie, to dla mnie to w pewnym sensie jest nudne i taki związek mnie nie satysfakcjonuje... boję się że kiedyś mnie to zaprowadzi w wielkie bagno. nawet w kontaktach z innymi ludźmi często ich problemy przekładam nad swoje, ciężko jest mi zawalczyć o swoje niestety..
  17. dziękuję :) jest mi strasznie miło, a zarazem smutno bo tutaj na forum dostaję więcej troski i zainteresowania niż o prawdziwych znajomych... ulżyło mi trochę jak to napisałam, na pewno się będę pojawiać częściej co by swojego żalu nie wyładować na sobie raz jeszcze dziękuję
  18. ja też mogę się wyżalić? mam dość ciągłego udawania, że jest dobrze, a musze to robić, zeby wspierać bliskie mi osoby spadło na mnie dużo problemów w krótkim czasie, a nie mam nawet komu o nich powiedziec, bo wszyscy wokół oczywiście mają ważniejsze problemy i nie mają dla mnie czasu. kiedy ktoś potrzebuje porozmawiac ja spieszę z pomocą, a ja ostatnio coraz częściej zostaję z tym wszystkim sama...
  19. Dziękuję za odpowiedź:) na pewno to wykorzystam:)
  20. basia_M, Dziękuję za odpowiedź i przeczytanie mojego posta:) Oczywiście, że chcę utrzymywać z nim kontakt, nie przeszło mi nawet przez chwilę przez głowę myśl, żeby go zostawić. Masz rację, patrząc na jego zachowanie widzę, że bardzo boi się, że w każdej chwili odejdę, nie wierzy wręcz, że nadal go nie zostawiłam. Próbuję mu pokazać, zeby się nie bał, ale to troche jak walka z wiatrakami... Ja biseksualizm M. w 100% akceptuje,co więcej, żeby go lepiej zrozumieć zaczęłam dużo na ten temat czytać, chcę żeby czuł się przy mnie rozumiany. Dużo mi to dało, kiedyś dla mnie był dużą zagadką, ale im więcej o tym czytam tym bardziej go rozumiem. Dziękuję za podpowiedź z tymi "wspominkami" i podkreślaniem rzeczy w nim fajnych. Rzeczywiście masz rację, to będzie dobry pomysł, mam kilka zabawnych anegdot, dialogów i sytuacji, myślę, że je jakoś wykorzystam, aby listy były bardziej życiowe, niż wycinki niemalże z ksiązki psychologicznej :) Raz jeszcze dziękuję za odpowiedź:)
  21. Bardzo mi na nim zależy, chciałabym z nim być, ale jestem przygotowana na to, że ponownie może wybrać związek z mężczyzna. Najgorsze jest to, że jego partnerem (ten K. o którym pisałam, że zerwał z nim przez co M. nie dał sobie rady i ponownie myślał o odebraniu sobie życia) stał się jego terapeuta (!!!), który maksymalnie przekroczył swoje kompetencje, zmanipulował nim, a M. odczuwa straszny brak ojca z dzieciństwa przez co szybko w to wpadł. Zawsze w związkach był długo, jest bardzo uczuciowy. Z kobietami mu się układało, nigdy nie był w takim stanie, to związek z mężczyzna doprowadził go do takiego stanu
  22. Wiem, że post będzie długi, ale proszę o przeczytanie go i o pomoc mi, bo ja już sama nie wiem co mam robić. Wątek nie dotyczy mnie, ale mojego przyjaciela, proszę o zrozumienie i odpowiedź... Zaczynając, mój dobry przyjaciel trafił po raz drugi do szpitala psychiatrycznego. Chcę mu napisać list, bo mam taką możliwość, mogę mu go dać, wiem, że on potrzebuje teraz jak najwięcej wsparcia i siły od drugiej osoby. Chcę, żeby mógł to czytać za każdym razem kiedy będzie mu źle, ale nie wiem co dokładnie tam opisać... Mam nadzieję, że mi pomożecie, a osoby, które znalazły się kiedyś w podobnej sytuacji napiszą co same chciałyby przeczytać... M. - tak, go nazwę, poznałam niedawno, ale to był bardzo szybko rozwijająca się znajomość. W niecałe 2 miesiące bardzo sie do siebie zbliżyliśmy, ja wiedziałam o jego wcześniejsze próbie samobójczej, nie znałam tylko przyczyny. Akceptowałam to w 100%, rozmawialiśmy na ten temat, wiedziałam, że nie ma już takich myśli, sam mówił, że się nie podda, ze ma po co i dla kogo żyć. Ja się bardzo szybko zakochałam, co oczywiście on zauważył i tutaj zaczyna się cała historia... Któregoś razu po prostu powiedział mi, że mnie przeprasza, że wie, że nie może mi dać tego czego ja bym chciała i problem nie tkwi we mnie, ale w nim. Pytałam, prosiłam żeby powiedział co to takiego - nie chciał - odpowiadał, że nie dorósł do tego, żeby mi to powiedzieć. Ja byłam bardzo zdezorientowana jego zachowaniem, bo wszystko do tej pory się bardzo dobrze układało. Spędzaliśmy dużo czasu razem, wychodziliśmy gdzieś często, chodziliśmy razem na zabawy, tańczyliśmy, dogadywaliśmy się bez słów, nie tylko ja zauważyłam, że jest "coś na rzeczy", on sam mówił, że zaczyna mu zależeć. Jednak tego dnia po prostu się ode mnie odsunął, nagle zerwał całą tą "emocjonalną" więź i zostawił mnie tylko ze słowem przepraszam. Następnego dnia widzieliśmy się, bo powiedziałam mu, że nie ma mnie za co przepraszać, że jeżeli nie jest w stanie ze mną byc, to ja nadal mogę być jego przyjaciółką, o co mnie sam prosił. Spotkaliśmy się ze znajomymi w pubie. W pewnym momencie zapytał mnie czy chcę porozmawiać, oczywiście zgodziłam się, odeszliśmy na bok. Widziałam, że M. walczy z myślami, pytałam co się dzieje, co jest powodem. Zasłaniał twarz rękoma, spoglądał w dół, ściskał pięści. Naciskałam go, żeby powiedział - cały czas utrzymywał, że nie dorósł do tego. Po jakichś 10 minutach rozmowy i przekonywania z mojej strony, że co by to nie było ja go akceptuje, że najlepsza jest najgorsza prawda, niż najpiękniejsze kłamstwo, przyznał, że jest biseksualny i jest aktualnie w związku z mężczyzną. Dla mnie to był jak grom z jasnego nieba, nie wiedziałam co mam zrobić, ale obiecałam mu, przecież wcześniej, że co by to nie było akceptuje go w 100%. Tak też zrobiłam, powiedziałam mu, że go akceptuje, że go nie zostawię, że to nie jest powód. On sam w to nie wierzył, powiedział mi, że zrozumie jeżeli teraz stąd wyjdę - powiedziałam, że tego nie zrobię. Powiedział, żebym na niego nakrzyczała, że go nienawidzę - powiedziałam, że nie mogę go znienawidzić, że to nie jest powód. Powiedział - "uderz mnie w twarz, zrób cokolwiek, wiem, że Cie to boli" - powiedziałam, że tego nie zrobię. Zapytał w takim razie czy go przytulę - przytuliłam go z całej siły, miałam wrażenie, że wtula się we mnie jak małe dziecko stęsknione za mamą. Wróciliśmy do stolika ze znajomymi, starałam się robić dobrą mine do złej gry, chociaz mnie to strasznie przytłoczyło. Następnego dnia znowu się widzieliśmy, nawet na moment nie dawałam mu odczuć, że go gorzej traktuje, cały czas mu powtarzałam, że jest wartościową osobą i jedyne na czym mi zależy to żeby był szczęśliwy - nieważne jak, ważne, żeby był. Mówił, że nie chciał mi tego powiedzieć, bo on sam nie wie czego chce, że zastanawiał się nad związkiem ze mną, że sam nie wie co ma ze sobą po prostu zrobić, że bał się, że gdy dowiem się o jego biseksualizmie zostawię go, poczuję do niego obrzydzenie, że przekreśli to naszą znajomość. W przeciągu następnych dni mówił, że bardzo kłóci się ze swoim partnerem, nie mieszkali w jednym mieście, więc kontakt mieli tylko telefoniczny. Aż tu nagle, nie minęły dwa dni, K. z nim zerwał, po prostu, go zostawił. Od razu M. mi o tym powiedział, wspierałam go, rozmawiałam z nim, tłumaczyłam, że to nie koniec świata, że wszystko się jeszcze ułoży. Tego samego dnia, a była to środa M. napisał mi smsa, że się pociął, że nie wytrzymał. Zadzwoniłam go niego, ale mówił, że już jest dobrze, że to chwilowe załamanie, że wszystko będzie dobrze, bardzo w to wierzyłam. Następnego dnia kiedy się widzieliśmy, widziałam, że jest w kiepskim stanie. Miał bardzo mętne oczy, spoglądał w dół, wiedziałam, że nie jest dobrze. Znowu rozmawialiśmy, sam przyznał, że jest lepiej, ja musiałam wracać do domu. Wtedy powiedział, że on nie chce wracać do domu, że chce się rzucić pod auto, obróciłam to w żart, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że on mówi poważnie, bo jak rozmawialiśmy naprawdę było widać, że jest lepiej. Rozstaliśmy się, później utrzymywałam z nim jeszcze przez krótki okres czasu kontakt telefoniczny. Tego samego dnia wieczorem umówiłyśmy się z przyjaciółką w pubie, zadzwoniłam do niego, bo chciałam, żeby do mnie przyjechał, bo miałam w głowie jego słowa, że nie chce siedzieć sam w domu. Jeden telefon - nie odpiera, drugie, trzecie, siódme połączenie nadal nic, jedyne co się odzywało to poczta głosowa. Byłam przerażona, nie wiedziałam co mam zrobić. W końcu po 15 minutach oddzwonił i powiedział, że jest u lekarza, spadł mi kamień z serca,wiedziałam, że nic się nie stało, ma małe problemy ze zdrowiem, byłam przekonana, że jest u kardiologa. Ponownie oddzwonił i powiedział, że jest w szpitalu psychiatrycznym, że zostaje na oddziale. Myślałam, że wtedy zemdleje, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Nie mogliśmy długo rozmawiać, bo musiał oddać telefon. Skontaktowałam się z jego mamą, która dała mi numer telefonu do automatu w szpitalu. Zadzwoniłam następnego dnia i okazało się, że M. chciał popełnić samobójstwo po raz drugi. Kiedy wrócił do domu ponownie się okaleczył na udzie. Jedyny plus całej sytuacji jest taki, że druga próba samobójcza wyglądała nieco inaczej niż pierwsza. Za pierwszym razem (a powodem było to, że przespał się z mężczyzną i nie dawał sobie z tym psychicznie rady, nie potrafił tego nikomu powiedzieć, tłumił to w sobie) pociął rękę i wziął jakieś tabletki, ale doprowadził się do takiego stanu, że jedyne co zrobił to doczołgał się do pokoju do mamy. Karetka zabrała go całkowicie nieprzytomnego, miał małe szanse, że z tego wyjdzie, ale się udało. Wtedy oczywiście leżał w szpitalu psychiatrycznym, 2 tygodnie. Było to pół roku temu. Tym razem jednak po okaleczeniu się na udzie poszedł do swojej mamy i powiedział, że chce się zabić, że chce rzucić się pod samochód i sam poprosił o to, aby go odwiozła do szpitala, bo wie, że nie da sobie rady sam ze sobą. Wczoraj byłam u niego w szpitalu, jest na lekach uspokajających, ale to jest cały czas ten sam M. Siedziałam u niego 4 godziny, rozmawialiśmy, widziałam, że strasznie gryzie go to, że K. go zostawił, czuje do siebie obrzydzenie, bo okazało się, że K. go równiez zdradzał. Czuje się po prostu jak dzi*ka, którą ktoś przeleciał i zostawił. I tutaj rodzi się moja prośba - chce napisać mu list, który mu dam, żeby mógł sobie w każdej chwili przeczytać kiedy mnie tam nie będzie. Widziałam jego radość w oczach jak mnie wczoraj zobaczył, widziałam jego ulgę, że po tym wszystkim go nie zostawiłam jak jego przyjaciele. Nie wiem tylko co w takim liście napisać? Jeżeli byliście w podobnej sytuacji co chcielibyście przeczytać? Co osoba, która sobie nie radzi, nie widzi sensu i tak bardzo czuje żal i obrzydzenie do siebie chciałaby tam przeczytać? Wiem, że muszę napisać, że ja go nie zostawię i go akceptuje, że czekam na niego jak wyjdzie ze szpitala i że sobie damy z tym radę, tylko co jeszcze? Na coś specjalnie zwrócić uwage? Proszę o pomoc, ja cały czas staram się być silna, chociaż spadło na mnie ostatnio tyle problemów. Teraz priorytetem jest, aby M. z tego wyszedł, chce go z tego wyciągnąć, bez względu na to czy będzie szczęśliwy ze mną czy z kimś innym. Chcę po prostu, żeby nareszcie zaczął odczuwać radość, bo do tej pory cały czas życie kopie go w tyłek. Proszę o pomoc i przepraszam za "poemat".
  23. Wiem, że post będzie długi, ale proszę o przeczytanie go i o pomoc mi, bo ja już sama nie wiem co mam robić. Wątek nie dotyczy mnie, ale mojego przyjaciela, proszę o zrozumienie i odpowiedź... Zaczynając, mój dobry przyjaciel trafił po raz drugi do szpitala psychiatrycznego. Chcę mu napisać list, bo mam taką możliwość, mogę mu go dać, wiem, że on potrzebuje teraz jak najwięcej wsparcia i siły od drugiej osoby. Chcę, żeby mógł to czytać za każdym razem kiedy będzie mu źle, ale nie wiem co dokładnie tam opisać... Mam nadzieję, że mi pomożecie, a osoby, które znalazły się kiedyś w podobnej sytuacji napiszą co same chciałyby przeczytać... M. - tak, go nazwę, poznałam niedawno, ale to był bardzo szybko rozwijająca się znajomość. W niecałe 2 miesiące bardzo sie do siebie zbliżyliśmy, ja wiedziałam o jego wcześniejsze próbie samobójczej, nie znałam tylko przyczyny. Akceptowałam to w 100%, rozmawialiśmy na ten temat, wiedziałam, że nie ma już takich myśli, sam mówił, że się nie podda, ze ma po co i dla kogo żyć. Ja się bardzo szybko zakochałam, co oczywiście on zauważył i tutaj zaczyna się cała historia... Któregoś razu po prostu powiedział mi, że mnie przeprasza, że wie, że nie może mi dać tego czego ja bym chciała i problem nie tkwi we mnie, ale w nim. Pytałam, prosiłam żeby powiedział co to takiego - nie chciał - odpowiadał, że nie dorósł do tego, żeby mi to powiedzieć. Ja byłam bardzo zdezorientowana jego zachowaniem, bo wszystko do tej pory się bardzo dobrze układało. Spędzaliśmy dużo czasu razem, wychodziliśmy gdzieś często, chodziliśmy razem na zabawy, tańczyliśmy, dogadywaliśmy się bez słów, nie tylko ja zauważyłam, że jest "coś na rzeczy", on sam mówił, że zaczyna mu zależeć. Jednak tego dnia po prostu się ode mnie odsunął, nagle zerwał całą tą "emocjonalną" więź i zostawił mnie tylko ze słowem przepraszam. Następnego dnia widzieliśmy się, bo powiedziałam mu, że nie ma mnie za co przepraszać, że jeżeli nie jest w stanie ze mną byc, to ja nadal mogę być jego przyjaciółką, o co mnie sam prosił. Spotkaliśmy się ze znajomymi w pubie. W pewnym momencie zapytał mnie czy chcę porozmawiać, oczywiście zgodziłam się, odeszliśmy na bok. Widziałam, że M. walczy z myślami, pytałam co się dzieje, co jest powodem. Zasłaniał twarz rękoma, spoglądał w dół, ściskał pięści. Naciskałam go, żeby powiedział - cały czas utrzymywał, że nie dorósł do tego. Po jakichś 10 minutach rozmowy i przekonywania z mojej strony, że co by to nie było ja go akceptuje, że najlepsza jest najgorsza prawda, niż najpiękniejsze kłamstwo, przyznał, że jest biseksualny i jest aktualnie w związku z mężczyzną. Dla mnie to był jak grom z jasnego nieba, nie wiedziałam co mam zrobić, ale obiecałam mu, przecież wcześniej, że co by to nie było akceptuje go w 100%. Tak też zrobiłam, powiedziałam mu, że go akceptuje, że go nie zostawię, że to nie jest powód. On sam w to nie wierzył, powiedział mi, że zrozumie jeżeli teraz stąd wyjdę - powiedziałam, że tego nie zrobię. Powiedział, żebym na niego nakrzyczała, że go nienawidzę - powiedziałam, że nie mogę go znienawidzić, że to nie jest powód. Powiedział - "uderz mnie w twarz, zrób cokolwiek, wiem, że Cie to boli" - powiedziałam, że tego nie zrobię. Zapytał w takim razie czy go przytulę - przytuliłam go z całej siły, miałam wrażenie, że wtula się we mnie jak małe dziecko stęsknione za mamą. Wróciliśmy do stolika ze znajomymi, starałam się robić dobrą mine do złej gry, chociaz mnie to strasznie przytłoczyło. Następnego dnia znowu się widzieliśmy, nawet na moment nie dawałam mu odczuć, że go gorzej traktuje, cały czas mu powtarzałam, że jest wartościową osobą i jedyne na czym mi zależy to żeby był szczęśliwy - nieważne jak, ważne, żeby był. Mówił, że nie chciał mi tego powiedzieć, bo on sam nie wie czego chce, że zastanawiał się nad związkiem ze mną, że sam nie wie co ma ze sobą po prostu zrobić, że bał się, że gdy dowiem się o jego biseksualizmie zostawię go, poczuję do niego obrzydzenie, że przekreśli to naszą znajomość. W przeciągu następnych dni mówił, że bardzo kłóci się ze swoim partnerem, nie mieszkali w jednym mieście, więc kontakt mieli tylko telefoniczny. Aż tu nagle, nie minęły dwa dni, K. z nim zerwał, po prostu, go zostawił. Od razu M. mi o tym powiedział, wspierałam go, rozmawiałam z nim, tłumaczyłam, że to nie koniec świata, że wszystko się jeszcze ułoży. Tego samego dnia, a była to środa M. napisał mi smsa, że się pociął, że nie wytrzymał. Zadzwoniłam go niego, ale mówił, że już jest dobrze, że to chwilowe załamanie, że wszystko będzie dobrze, bardzo w to wierzyłam. Następnego dnia kiedy się widzieliśmy, widziałam, że jest w kiepskim stanie. Miał bardzo mętne oczy, spoglądał w dół, wiedziałam, że nie jest dobrze. Znowu rozmawialiśmy, sam przyznał, że jest lepiej, ja musiałam wracać do domu. Wtedy powiedział, że on nie chce wracać do domu, że chce się rzucić pod auto, obróciłam to w żart, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że on mówi poważnie, bo jak rozmawialiśmy naprawdę było widać, że jest lepiej. Rozstaliśmy się, później utrzymywałam z nim jeszcze przez krótki okres czasu kontakt telefoniczny. Tego samego dnia wieczorem umówiłyśmy się z przyjaciółką w pubie, zadzwoniłam do niego, bo chciałam, żeby do mnie przyjechał, bo miałam w głowie jego słowa, że nie chce siedzieć sam w domu. Jeden telefon - nie odpiera, drugie, trzecie, siódme połączenie nadal nic, jedyne co się odzywało to poczta głosowa. Byłam przerażona, nie wiedziałam co mam zrobić. W końcu po 15 minutach oddzwonił i powiedział, że jest u lekarza, spadł mi kamień z serca,wiedziałam, że nic się nie stało, ma małe problemy ze zdrowiem, byłam przekonana, że jest u kardiologa. Ponownie oddzwonił i powiedział, że jest w szpitalu psychiatrycznym, że zostaje na oddziale. Myślałam, że wtedy zemdleje, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Nie mogliśmy długo rozmawiać, bo musiał oddać telefon. Skontaktowałam się z jego mamą, która dała mi numer telefonu do automatu w szpitalu. Zadzwoniłam następnego dnia i okazało się, że M. chciał popełnić samobójstwo po raz drugi. Kiedy wrócił do domu ponownie się okaleczył na udzie. Jedyny plus całej sytuacji jest taki, że druga próba samobójcza wyglądała nieco inaczej niż pierwsza. Za pierwszym razem (a powodem było to, że przespał się z mężczyzną i nie dawał sobie z tym psychicznie rady, nie potrafił tego nikomu powiedzieć, tłumił to w sobie) pociął rękę i wziął jakieś tabletki, ale doprowadził się do takiego stanu, że jedyne co zrobił to doczołgał się do pokoju do mamy. Karetka zabrała go całkowicie nieprzytomnego, miał małe szanse, że z tego wyjdzie, ale się udało. Wtedy oczywiście leżał w szpitalu psychiatrycznym, 2 tygodnie. Było to pół roku temu. Tym razem jednak po okaleczeniu się na udzie poszedł do swojej mamy i powiedział, że chce się zabić, że chce rzucić się pod samochód i sam poprosił o to, aby go odwiozła do szpitala, bo wie, że nie da sobie rady sam ze sobą. Wczoraj byłam u niego w szpitalu, jest na lekach uspokajających, ale to jest cały czas ten sam M. Siedziałam u niego 4 godziny, rozmawialiśmy, widziałam, że strasznie gryzie go to, że K. go zostawił, czuje do siebie obrzydzenie, bo okazało się, że K. go równiez zdradzał. Czuje się po prostu jak dzi*ka, którą ktoś przeleciał i zostawił. I tutaj rodzi się moja prośba - chce napisać mu list, który mu dam, żeby mógł sobie w każdej chwili przeczytać kiedy mnie tam nie będzie. Widziałam jego radość w oczach jak mnie wczoraj zobaczył, widziałam jego ulgę, że po tym wszystkim go nie zostawiłam jak jego przyjaciele. Nie wiem tylko co w takim liście napisać? Jeżeli byliście w podobnej sytuacji co chcielibyście przeczytać? Co osoba, która sobie nie radzi, nie widzi sensu i tak bardzo czuje żal i obrzydzenie do siebie chciałaby tam przeczytać? Wiem, że muszę napisać, że ja go nie zostawię i go akceptuje, że czekam na niego jak wyjdzie ze szpitala i że sobie damy z tym radę, tylko co jeszcze? Na coś specjalnie zwrócić uwage? Proszę o pomoc, ja cały czas staram się być silna, chociaż spadło na mnie ostatnio tyle problemów. Teraz priorytetem jest, aby M. z tego wyszedł, chce go z tego wyciągnąć, bez względu na to czy będzie szczęśliwy ze mną czy z kimś innym. Chcę po prostu, żeby nareszcie zaczął odczuwać radość, bo do tej pory cały czas życie kopie go w tyłek. Proszę o pomoc i przepraszam za "poemat".
×