Skocz do zawartości
Nerwica.com

ekspert_abcZdrowie

Użytkownik
  • Postów

    11 374
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ekspert_abcZdrowie

  1. kasiątko, nie wiem, z czego wynikają aż takie rozbieżności diagnostyczne, ale szczerze powiedziawszy jestem zszokowana. Wiele zaburzeń psychicznych maskuje się pod objawami innych dolegliwości, np. depresja może manifestować się pod postacią zaburzeń snu. Oczywiście, czasami psychiatrom bardzo trudno różnicować choroby, bowiem objawy mogą wskazywać na jedno, jak i drugie zaburzenie. Rozbieżności w diagnozie mogą wynikać z kilku czynników, np. odmiennych metod (testów psychologicznych itp.) stosowanych w czasie zbierania informacji o pacjencie, czy chociażby niewiedzy samych diagnostów. Spotkałam się z wieloma kolegami "po fachu", którzy niestety nie potrafili wskazać różnic między osobowością schizoidalną a schizotypową. Co więcej, niejeden psychiatra ma z tym problem. Różnice diagnostyczne mogą też wynikać z faktu, że na obraz kliniczny pierwotnego zaburzenia nakłada się inna trudność psychologiczna, np. osobowość schizotypowa może uprawdopodabniać zachorowanie na któryś z rodzajów schizofrenii (np. schizofrenię paranoidalną), a ta z kolei nie wyklucza zaburzeń w odżywaniu. Oczywiście osoba ma prawo chorować na kilka zaburzeń, ale psychiatra ma obowiązek odnosić się zawsze do kryteriów diagnostycznych zawartych w ICD-10. Jeżeli ma wątpliwości, jaka diagnoza jest słuszniejsza, może skonsultować się z innym specjalistą. W przypadku zaburzeń osobowości jest podobnie - często problemy osobowościowe współwystępują np. z zaburzeniami nastroju. Trzeba rozważyć, które objawy manifestują się bardziej - czy np. depresyjne (wtedy stawia się rozpoznanie epizodu depresyjnego albo dystymii, kiedy obniżenie nastroju trwa przez około dwa lata), czy symptomy osobowości schizoidalnej. Jeżeli zaburzenia osobowości są wtórne wobec zaburzeń afektywnych, wtedy powinno się rozpoznawać "inne zmiany osobowości". Czasami jednostka może chorować na kilka zaburzeń, np. na depresję i bulimię. Nie można jednak pisać, że ktoś jest jednocześnie schizoidem, schizotypem, schizofrenikiem paranoidalnym, wykazuje skłonności hipochondryczne i chwiejność emocjonalną. Taka diagnoza rozmywa istotę choroby. Zresztą chwiejność emocjonalną jako objaw zazwyczaj można skonsolidować w obraz kliniczny bardziej spójny. Chyba że to objaw osiowy zaburzeń, świadczący np. o cyklotymii, zaburzeniach dwubiegunowych czy osobowości chwiejnej emocjonalnie. Ale tutaj znów wracamy do precyzji stawiania diagnoz przez psychiatrów i konieczności odnoszenia się do kryteriów diagnostycznych oraz konsultacji rozpoznań z innymi specjalistami.
  2. Witaj lalusia! Z tego, co piszesz, wynika, że doświadczasz ataków paniki z całym spektrum objawów fizjologicznych (zawroty głowy, ucisk w klatce piersiowej, szybkie tętno, wysokie ciśnienie, zaburzona praca serca), które towarzyszą reakcjom lękowym. Powyższe objawy mogą świadczyć m.in. o fobii społecznej, skoro objawy pojawiają się w sytuacjach obecności tłumu ludzi. Rzetelna diagnoza wymaga jednak konsultacji u psychologa lub psychiatry. Więcej na temat ataków paniki, fobiach społecznych i towarzyszącej im często agorafobii możesz przeczytać pod poniższymi linkami: http://portal.abczdrowie.pl/atak-paniki http://portal.abczdrowie.pl/fobie-spoleczne http://portal.abczdrowie.pl/agorafobia
  3. Michuj, tak jak pisałam wcześniej - w przypadku trudności diagnostycznych, kiedy nie wiadomo, czy objawy zaburzeń osobowości bardziej świadczą np. o osobowości schizoidalnej, czy paranoicznej, wówczas rozpoznaje się kilka zaburzeń osobowości, a dokładniej stawia się diagnozę, brzmiącą "Mieszane zaburzenia osobowości" (F61.0) Takie rozpoznanie sugeruje, że nie ma przewagi objawów, która pozwalałaby na bliższe określenie typu zaburzeń i konkretne różnicowanie. Czy można mieć coś w rodzaju pochodnej kilku zaburzeń osobowości? Owszem, zwykle na problemy osobowościowe nakładają się inne trudności psychiczne. Ale także zaburzenia osobowości mogą być skutkiem zaburzeń lękowych albo zaburzeń nastroju - wówczas stawia się diagnozę "Inne zmiany osobowości" (F61.1).
  4. Ja myślę, że możliwość bycia z kobietą czy mężczyzną nie należy rozpatrywać w kategoriach cudu. Jeżeli zaczynamy myśleć, że coś jest prawie niewykonalne, niemożliwe, to tracimy motywację do starań i wiarę, że w ogóle się uda. Poza tym, istnieje takie powiedzenie "każda potwora znajdzie swojego amatora" Niektórym mężczyznom jednak przestaje się chcieć walczyć o kobiety. Trochę się rozleniwili, a może wynika to z równouprawnienia. Skoro kobiety chcą mieć równy status jak mężczyźni, niech i one zaczną podrywać, wychodzić z inicjatywą? Nie wiem do końca, z czego to wynika... Trochę się teraz wszystko w społeczeństwie "poprzestawiało" - niech kobiety się angażują, niech kobiety zabiegają, niech kobiety organizują spotkania, niech kobiety płacą, a my mężczyźni się cieszmy, że mamy "laskę" przy boku. Oczywiście, nie ma co generalizować, gdyż są też kobiety, które oczekują zaangażowania ze strony faceta, same nie przejawiając żadnej chęci rozwoju związku. Nie ma też co uogólniać, że żadna kobieta nie zrobi "pierwszego kroku". Właśnie z faktu, że teraz są bardziej liberalne poglądy w zakresie związków damsko-męskich, kobiety coraz częściej wychodzą z inicjatywą. Osobiście, znam kilka kobiet, które same w mniej lub bardziej bezpośredni sposób dały sygnał facetowi, że im się podoba, co zaskutkowało owocnym związkiem. Być może mężczyznom potrzeba też trochę takiego wyczulenia na subtelne sygnały kobiet...
  5. Nie uważam, żeby czerpanie szczęścia ze swojego wnętrza, bez dodatkowych "wspomagaczy", było stereotypowym myśleniem, a palenie marihuany rozrywką, jak każda inna. Na razie widzę jedynie wyraźnie określone stanowisko pro wobec marihuany, raczej nie wypowiadasz się o jej potencjalnie zgubnych skutkach, a jeżeli coś wspominasz to bardzo rzadko i lakonicznie. I nie porównujmy samochodów i wypadków na drodze z marihuaną i konsekwencjami palenia. Jak dla mnie, zbyt wyszukana analogia. Chodzi mi o to, że właśnie brak legalizacji marihuany mógłby zredukować liczbę osób, które nieodpowiedzialnie jej używają. I nie musisz mnie uświadamiać - zdaję sobie sprawę, że istnieje korupcja, lobby farmaceutyczne, że niektórym "u góry" może zależeć, by narkotyki pozostały nielegalne, bo czerpią z tego zyski finansowe. Nie mam klapek na oczach. Ja nie mam nic z tego, że propaguję argumenty "antynarkotykowe" - no może mniej pacjentów. Jakaś wielka kasa za tym nie idzie. I wiem, że nie przekonam tych, którzy chcą spróbować "trawki". Nie będę się też licytować, który nałóg jest gorszy, a który lepszy - narkomania, alkoholiz czy nikotynizm. Nie śmiem też twierdzić, że prohibicja jest świetnym rozwiązaniem. Chociażby teoria reaktancji mówi, że nie jest. Kiedy nasza wolność wyboru i decydowania o sobie jest ograniczona, pojawiają się najpierw negatywne emocje, a potem reaktancja - zachowania dążące do odzyskania tej swobody, np. poprzez kontestację zakazów. Zyskuje na atrakcyjności to, co zabronione. Wszystko jasne. Ale znając "za" i "przeciw" palenia "trawki", szanując wszystkie argumenty entuzjastów marihuany, np. dolomita czy twoje KeFaS, rozumiejąc mechanizmy działania narkotyków na organizm człowieka, trudno mi znaleźć pozytywy w sytuacji, kiedy młodzi ludzie lądują na detoksie, a zrozpaczeni rodzice pytają: "Dlaczego?". Oni nie chcą słuchać o prohibicji, ich interesuje stan zdrowia ich dziecka. Dlatego że chcę mieć wybór, w debacie na temat depenalizacji marihuany mówię świadome "NIE" narkotykom. Inni mają prawo do odmiennego zdania. Mogą nawet się odurzać. Właśnie dlatego psychologowie i lekarze mają tak dużo pracy... Szkoda, że młodzi traktują teraz jako rozrywkę narkotyki, alkohol, seks itd., zapominając, że fajne spędzenie czasu to też rozmowa z przyjaciółmi, bez substancji psychoaktywnych, wspólne ognisko albo wycieczka w góry. Ludziom brakuje równowagi w myśleniu i zachowaniach, a potem lądują u mnie albo kogoś innego z prośbą o poradę - jak być szczęśliwym, jak wyjść z tego "bagna" itp. Myślę, że bez względu na fakt, czy marihuana będzie legalna, czy nie, niestety niektórym nie przywróci się owej równowagi myślenia i zachowania.
  6. Anhedonia składa się na obraz kliniczny osobowości schizoidalnej i przenika się z innymi symptomami zaburzeń osobowości. Trudno wskazać bezpośrednie czynniki wywołujące anhedonię. Po prostu współwystępuje obok innych objawów. I rzeczywiście Borsuk ma rację, że anhedonia, czyli niezdolność do czerpania przyjemności z czegokolwiek, nie zawęża się jedynie do aktywności społecznych, np. kontaktów z ludźmi. Może dotyczyć również zbierania kamieni, o których pisał wcześniej Być może nieprecyzyjnie się wyraziłam. Według Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-10 objawy osobowości schizoidalnej, to:- znikomość działań służących przyjemności; - chłód emocjonalny, spłycenie uczuciowości; - niska zdolność wyrażania uczuć; - niezainteresowanie pochwałami i krytyką; - słabe (albo żadne) zainteresowanie doświadczeniami seksualnymi; - preferowanie samotnictwa, brak bliskich przyjaciół; - pochłonięcie fantazjowaniem i introspekcją; - mała wrażliwość na konwencje społeczne. Odnosząc się do słów Borsuka, chcę stwierdzić, że faktycznie zachowania schizoida nie służą zastępowaniu sobie jakiś swoich deficytów. Schizoid nie ma potrzeby zabezpieczania swoich niedomogów w zakresie funkcjonowania społecznego. On po prostu nie interesuje się kontaktami społecznymi. Nie zmienia to jednak faktu, że osoby z osobowością schizoidalną czasami odczuwają subiektywny dyskomfort, a ich funkcjonowanie wśród ludzi jest zachwiane i utrudnia osiągnięcia życiowe.
  7. Zgadzam się w 100% z Michuj. By być zadowolonym ze związku, trzeba być usatysfakcjonowanym sobą, zaakceptować siebie, wiedzieć, czego się od kogoś oczekuje. Związek z kimś nie może być rekompensatą za niską samoocenę czy inne problemy, z którymi sami sobie nie radzimy. Kiedy wiążemy się z drugą osobą, by przy okazji załatwić sobie swoje "osobiste niedomogi", bardzo łatwo o uzależnienie się emocjonalne od partnera... Dla zainteresowanych - http://portal.abczdrowie.pl/uzaleznienie-od-partnera
  8. Borsuk, chęć samotnictwa to tylko jeden z wielu objawów osobowości schizoidalnej. Jeśli chodzi o sprzeczności, na które zwracasz uwagę, to oczywiście wiele nieporozumień wynika z interpretacji znaczenia słów oraz z tego, że trudno do końca oddać, na czym naprawdę polega osobowość schizoidalna. Poza tym, schizoidalne zaburzenia osobowości odznaczają się właśnie "paradoksami", koegzystencją wykluczających się na pierwszy rzut oka stanów. Mówiąc o dużej wrażliwości, prawdopodobnie chodziło (choć są to tylko moje domysły) o koncentrację na własnym świecie przeżyć, o introspekcję, takie autystyczne zamknięcie się w sobie (stąd ten introwertyzm), wyczulenie na swoje myśli. Natomiast z drugiej strony niewrażliwość dotyczy ignorowania norm społecznych, braku zainteresowania socjalizacją właśnie, tym, jakie się robi wrażenie na innych, czy zachowanie spotyka się z naganą, czy z aprobatą. Trochę na zasadzie: "Nie obchodzą mnie ludzie, wystarczam sobie sam, ale też sam ze sobą do końca nie czuje się dobrze i komfortowo". Stąd z kolei niezdolność do cieszenia się z czegokolwiek (anhedonia) i dystans wobec ludzi. pakamera, jeżeli mamy do czynienia z przeplataniem się cech (objawów) charakterystycznych dla dwóch zaburzeń osobowości, czyli kiedy obraz kliniczny jest niejasny, stanowi trudność diagnostyczną, wówczas klasyfikuje się takie zaburzenia jako mieszane zaburzenia osobowości (w ICD-10 pod kodem F61.0) albo inne zmiany osobowości (w ICD-10 pod kodem F62.1), kiedy zaburzenia osobowości są problemem wtórnym do zaburzeń lękowych lub zaburzeń nastroju.
  9. KeFaS, zgadzam się z tobą co do edukacji społeczeństwa na temat wpływu narkotyków, a jeśli chodzi o "nudne wykłady" to osobiście uważam, że neurofizjologia jest fascynująca, tylko młodzież gimnazjalna czy nawet licealna nie reaguje tak entuzjastycznie, zmuszona słuchać zawiłych pogadanek psychologów o potencjałach czynnościowych czy "zawirowaniach" w przepływie impulsów elektrycznych wzdłuż neuronów z powodu jakiejś tam substancji. No właśnie... tylko refleksja nad sobą i to zainteresowanie chemią przychodzi jakoś z wiekiem, jak już nie trzeba się jej uczyć :) Co do waporyzatora - nie każdy go używa, dlatego napisałam, że palenie "trawki" może szkodzić chociażby na płuca. Ludzie szczęśliwi nie muszą szukać pseudo-szczęścia w paleniu marihuany czy zażywaniu innych narkotyków. I nie porównywałabym palenia "trawki" z wyjściem do pubu. Pub nie musi od razu oznaczać upijania się alkoholem. Za dokształcaniem nieświadomych w kwestii wpływu narkotyków na organizm jestem, ale co ma oznaczać eufemizm "bardziej przyjazna społeczeństwu polityka narkotykowa"? Pozwólmy na legalizację marihuany i ułatwmy dostęp do narkotyków tym, którzy są nimi zainteresowani plus poszerzmy grono palaczy "trawki" o tych, którzy w sytuacji, kiedy nie byłaby legalna, nie sięgnęliby po nią, ale kiedy już jest legalna, to dadzą się skusić? Widzi się to, co chce się zobaczyć Nie wiadomo, czy akurat w prostej linii depenalizacja narkotyków przyczyniła się do rzeczonego "sukcesu" Holandii, jeśli chodzi o spadek przestępczości itp. Czy istnieje rzeczywiście taka korelacja? Zazwyczaj zjawiska społeczne są zbyt skomplikowane, by móc pozwolić sobie na uproszczone myślenie w kategoriach legalizacja narkotyków - spadek przestępczości. Jest wiele innych zmiennych, których ludzie nie uwzględniają, a które mogą mieć wpływ na dany stan rzeczy. Jeśli ktoś nie stosuje się do zaleceń lekarza i sam zwiększa dawki albo popija leki alkoholem, to niestety robi to na swoją niekorzyść. Żaden lekarz świadomie nie produkuje "narkomanów". dolomit, nie mogą się z tym zgodzić, bowiem wiele ludzi chce spróbować "trawki", doświadczyć owej "jazdy", bo wie, że marihuana jest mało toksyczna. Nie generalizujmy, że wszyscy, którzy chcą zapalić "trawkę", w wyniku jej braku sięgną po mocniejsze narkotyki. Częściej jest tak, że ludzie są świadomi konsekwencji zażywania narkotyków twardych i nie mając alternatywy w postaci "lekkiej maryśki", tak naprawdę rezygnują z odurzania się. Trochę na zasadzie: "Jakby była trawka, to bym zajarał, bo małe ryzyko. Ale z heroiną czy amfą wolę nie ryzykować". W ten sposób zyskujemy jednego abstynenta narkotykowego więcej. I nie zgadzam się, że marihuana nie może zabić. Nie zabija bezpośrednio, z przedawkowania czy zatrucia. Nie zapominajmy o tych, którzy ulegli śmiertelnym wypadkom, będąc "na haju".
  10. Zenonek, nie znam jakiś dowodów naukowych na temat tego, że palenie marihuany przez osoby z nerwicą natręctw skutkuje wystąpieniem objawów psychotycznych. Po prostu, nie wiem. Lepiej byłoby zapytać o to pewnie psychiatrę niż psychologa. Oczywiście istnieją ogólnie krążące w sieci tezy, że marihuana może inicjować zaburzenia psychiczne oraz, że duże dawki THC powodują ostre psychozy, ale nie znam gruntownego źródła naukowego. Być może faktycznie jakieś stężenie substancji psychoaktywnej destabilizuje pracę mózgu i wyzwala rzut psychotyczny… Wiem jednak, że istnieją doniesienia w British Journal of Psychiatry, że rzeczywiście osoby palące skuny są bardziej narażone na zaburzenia psychotyczne, np. schizofrenię, a osoby systematycznie palące „zwykłą marihuanę” mają dwa razy większe szanse zachorować na psychozę niż niepalący. Nie wiadomo jednak, jaki potencjał wyzwalający zaburzenia tak naprawdę ma THC i czy np. większej roli w rozwoju choroby nie odgrywają czynniki genetyczne i historie zaburzeń psychicznych w rodzinie. To pozostaje jeszcze w sferze badań. Co do samego związku na linii NN-marihuana niestety się nie orientuję. -- 26 sie 2011, 00:00 -- kahir, my po prostu różnimy się stanowiskami. Ja nie przekonam ciebie, a ty – mnie. Podzielam twoje zdanie, o czym pisałam już wcześniej, że plusem legalizacji marihuany byłoby czerpanie zysków z jej sprzedaży przez państwo. Na pewno lepsze to niż dorabianie „podziemia”. Ale dla mnie na tym kończą się plusy. I zdaję sobie sprawę, że kto zechce zapalić, to zapali. Kto jest entuzjastą marihuany, znajdzie argument na rzecz jej zalegalizowania albo przynajmniej depenalizowania. Niemniej jednak, żyję nadzieją, że wbrew twoim prognozom legalizacja marihuany nie nastąpi tak szybko...
  11. Nie sądzę, żeby regulacje państwowe w kwestii sprzedaży marihuany przyczyniły się do redukcji ilości osób zażywających „mocniejsze” substancje. Myślę, że legalizacja marihuany przyczyniłaby się tylko do poszerzenia grona uzależnionych, tak jak zwrócił uwagę Michuj: Legalizacja marihuany to takie nieme przyzwolenie – „Macie, palcie”. Łatwiejszy dostęp do marihuany, to mniej wysiłków w starania o jej zdobycie i większa ilość palących „trawkę”. Legalizacja „trawki” nie wyklucza przecież sięgnięcia po „twarde narkotyki”. Co więcej, marihuana może „przygotowywać drogę” dla mocniejszych substancji. „Już spróbowałem trawki, to może pójdę krok dalej i sięgnę po coś intensywniejszego?”. Obawiam się, że zalegalizowanie marihuany mogłoby się przyczynić do nakładania się na siebie różnych uzależnień – mamy nikotynizm, mamy alkoholizm, to dołóżmy sobie jeszcze jeden -izm – „marihuanizm”. A tak jak napisałam wcześniej, nie ma sensu licytować się, które uzależnienie jest lepsze, a które gorsze. Które mniej, a które bardziej radykalne w skutkach. Powtórzę się – każdy nałóg to brak kontroli nad własnym życiem. Legalizacja marihuany i przytaczanie tego jako argumentu na rzecz spadku liczby uzależnionych od innych substancji psychoaktywnych funkcjonuje trochę na zasadzie samooszukiwania się. Kto zechce znaleźć drogę do narkotyku, znajdzie ją (bez względu na to, czy będzie on legalny, czy nielegalny), ale po co ułatwiać dostęp? Nie chcemy mieć uzależnionych od heroiny, to miejmy uzależnionych od palenia „trawki”? – do mnie takie rozumowanie nie przemawia. Entuzjaści konopi uważają często, że właśnie prohibicja przyczynia się do wzniecania zainteresowania narkotykami – w myśl zasady, że „zakazany owoc smakuje najlepiej”. Ale idąc dalej tym tropem, gdy zalegalizuje się marihuanę, to ktoś, kto palił do tej pory „legalną trawkę”, może dojść do wniosku, że marihuana go już nie satysfakcjonuje, a poza tym „trawę” może mieć każdy, zatem może zacząć go kusić właśnie to, co „zakazane”, czyli narkotyki twarde. Jedyną korzyść, jaką widzę w legalizacji marihuany, to tylko zyski z akcyzy, a nie nabijanie kiesy mafiom narkotykowym czy dealerom. Ale czy niszczenie zdrowia ludziom za pomocą marihuany to dobra metoda na „łatanie dziury budżetowej”? Wątpię. Rosną z kolei koszta związane z koniecznością przeciwdziałania narkomanii.
  12. Witam serdecznie! Wiele osób chciałoby się tak mocno mobilizować do pracy, jak mocno nie chce się im nic robić. Kiedy poziom automotywacji spada, może to świadczyć nie tylko o lenistwie, ale też o zaburzeniach, o jakich wspomniano już wcześniej - depresji, prokrastynacji albo dystymii. Noi zaproponowała ciekawy sposób radzenia sobie z "nałogowym lenistwem" - monitorowanie aktywności, analizę podjętych w ciągu dnia czynności plus uwzględnienie tego, co przeszkadza nam w osiągnięciu postawionego sobie celu. Więcej sposobów radzenia sobie z brakiem chęci do działania można znaleźć pod linkiem: http://portal.abczdrowie.pl/automotywacja. Polecam gorąco punkt: Jak się motywować do działania? Oczywiście, nie ma uniwersalnej metody mobilizowania się do pracy, bo na każdego działają inne czynniki. Jeden zakasze rękawy na wieść o tym, że może stracić pracę, a drugiego wcale to nie zmobilizuje, przeciwnie - zniechęci. Dla niego dobrym "motywatorem" byłaby natomiast wizja premii za wykonany projekt. Istotna zdaje się również kwestia samego myślenia - nie w kategoriach "muszę coś zrobić", ale "chce mi się to zrobić". Zachęcam też do lektury książki "Automotywacja na 101 sposób". Pozdrawiam
  13. Witam wszystkich! Jeśli chodzi o różnice między osobowością schizoidalną a schizotypową, dużo racji ma celineczka3. Osobowość schizotypowa może torować drogę do rozwoju schizofrenii, natomiast osobowość schizoidalna bardziej wiąże się z preferowaniem samotnictwa i chłodem uczuciowym niż skłonnością do zachowań ekscentrycznych czy dziwacznych. Nie potwierdzono też, że osobowość schizoidalna wpływa na rozwój zaburzeń z grupy schizofrenii. Podstawowe różnice między dwoma rodzajami zaburzeń osobowości ujęto w tabeli w artykule pod poniższym linkiem: http://portal.abczdrowie.pl/schizoidalne-zaburzenia-osobowosci. Pojebek, czytając twój obszerny wpis na forum dostrzegam sprzeczne dążenia. Nie zinterpretuj tego jako przytyk w twoim kierunku, ale z jednej strony chcesz być "antybohaterem forumowym" i nie domagasz się pocieszeń czy pseudo-psychologicznych diagnoz, ale z drugiej strony chętnie opisujesz, dość szczegółowo, swój stan emocjonalny i kondycję psychiczną. Mimo niechęci wobec wsparcia, jakie mogą zaoferować ci inni, warto rozważyć wizytę u psychologa lub psychiatry. Żyjesz w bezustannym lęku, masz mega zmobilizowane mechanizmy obronne, a przy tym ciągle na autocenzurze, permanentna samokontrola i lęk społeczny. Jak tak można żyć, nie żyjąc? Jak można wypierać emocje, będąc ich tak bardzo świadomym? Z jednej strony, podziwiam, z drugiej - ten fenomen może niepokoić. Pozdrawiam
  14. Witam wszystkich! Samotność w depresji to jeden z objawów choroby, jak i skutków diagnozy pt. "depresja". O depresji powstało mnóstwo publikacji, książek, artykułów. Na wielu portalach można przeczytać o symptomach depresyjnych i o tym, jak radzić sobie w depresji, ale nikt nie zrozumie, z czym wiąże się depresja, jeśli sam tego nie doświadczył. Jak trafnie zauważyła szczypiorek, można być otoczonym rzeszą osób wokół siebie i nadal czuć się samotnym. Ellen Burstyn - amerykańska aktorka - pięknie kiedyś powiedziała: "Jak miłą niespodzianką jest odkrycie, że będąc samemu, można nie czuć się samotnym". Samotność tak naprawdę to stan umysłu. Ludzie nie mając czasu na prawdziwe, szczere, bezinteresowne relacje gubią istotę życia, wszystko kalkulują, przeliczają, nawet znajomości, stają się dla siebie obcy i anonimowi. Depresja natomiast wiąże się często z szczególnego rodzaju wrażliwością. Ta wrażliwość, z jednej strony, może być darem, błogosławieństwem, a drugiej strony, w świecie, gdzie dominuje pieniądz, zysk i prestiż, staje się balastem, ciężarem, z którym jeszcze gorzej żyć. U osób depresyjnych obserwuje się też często sprzeczne dążenia - pragną kontaktów, ale relacje społeczne nie dają im niejednokrotnie satysfakcji. Osoby depresyjne czują się niezrozumiane i niedostosowane, zamykając się bardziej w sobie, w świecie swoich przykrych przeżyć. Niejednokrotnie potrzebują wsparcia - to fakt niezaprzeczalny. Ale warto uświadomić sobie, że gwarancją szczęścia nie jest drugi człowiek - nawet żona, mąż, dzieci czy przyjaciel od serca nie zagwarantuje nam zadowolenia z siebie i ze świata, jeśli źródeł szczęścia nie odnajdziemy w sobie. Najczystsza forma szczęścia to pokój, a u zalęknionych, smutnych, niepewnych, pesymistycznych, niewierzących w siebie osób depresyjnych trudno o równowagę emocjonalną i spokój umysłu. W ich umysłach niejednokrotnie kłębi się tysiące myśli. Nie ma co filozofować, ale dla jakości życia duże znaczenie ma poczucie własnej wartości. Stabilna i adekwatna samoocena to fundament, na którym można budować własne szczęście, niezależne od opinii innych, od sukcesów, porażek, kariery zawodowej, ilości znajomych itp. Jeśli kogoś nie przekonują moje słowa, polecam przeczytać książkę Nathaniela Brandena pt. "6 filarów poczucia własnej wartości". Pozdrawiam
  15. Margolka, masz rację, twierdząc, że dla udanego związku potrzebne jest "iskrzenie" czy, jak kto woli, "chemia". Jeżeli nie interesuje nas jakaś osoba, nie ma mowy na jakąkolwiek relację - luźną znajomość czy przyjaźń. Właśnie wszystko rozbija się o to "iskrzenie" Nie zgodzę się jednak, że ludzie się wzajemnie punktują, kalkulują, analizują, robią jakiś bilans plusów i minusów. Na pewno nie wszyscy. Jeżeli związek od początku traktuje się w kategoriach zysków i strat, to brakuje spontaniczności i bezinteresowności. Wracamy wówczas do "ekonomii uczuciowej" i "transakcji wiązanych". W miłości nie chodzi, by "mieć siebie i korzyści", ale by "być ze sobą", mimo wszystko. Rzesza ludzi jednak zdaje się o tym zapominać i po roku małżeństwa się rozwodzą, bo "było za trudno". carlosbueno, faktycznie na nasze wybory partnerów wpływa wiele czynników. Nie tylko wzajemna fascynacja, ale tak jak zauważyłeś - wzorce kulturowe, konwenanse społeczne, ewolucja... i wybór partnera się komplikuje. Do tego dochodzą rozdźwięki na linii serce - umysł. Miłość racjonalna a może szalona? Coraz częściej jednak obserwuje się dziwny trend - akceleracja rozwoju fizycznego, wczesne inicjacje seksualne z jednoczesnym brakiem dojrzałości emocjonalno-społecznej. Trochę tak na zasadzie - "Chciałbym z kimś być, ale nie na stałe, tylko tak na trochę, a jak coś będzie nie tak, to każdy idzie w swoją stronę. A najlepiej to związek bez zobowiązań". Ludzie się asekurują, bo boją się konsekwencji swoich decyzji. Trochę tak, jak człowiek nerwica, który twierdzi: Ludzie boją się chyba kochać do końca, a od innych wymagają miłości totalnej... A co wy o tym sądzicie? Dlaczego ludzie racjonalizują uczucia, zamiast się im poddać? I z czego wynika ich obawa przed zaangażowaniem się w związek? Dlaczego trudno nam iść na kompromis?
  16. KeFaS, ależ ja nie zamierzam demonizować zażywania THC i nie śmiem twierdzić, że konopie degradują organizm człowieka bardziej niż inne uzależnienia. Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach ludzie są zniewoleni przez różne nałogi – jak nie hektolitry wypijanej kawy, to psychotropy albo pracoholizm, jak nie papierosy, to seksoholizm itd. kahir, nie upieram się, że marihuana jest niepomiernie szkodliwa i nie obstaje przy poglądzie, że tylko ze względu na fakt, że wpada do kategorii „substancja psychoaktywna” musi być uważana za nie wiem jak toksyczną. I nie powiedziałam, że marihuana prowadzi do neurodegradacji. Jak słusznie zauważyłeś, brakuje jednak skutecznych kampanii informujących o wpływie narkotyków na organizm, a te, które powstają, zwykle mówią ogólnie o konsekwencjach „brania”, nie wchodząc w szczegóły. Z jednej strony, wydaje się to zasadne, gdyż głównym celem kampanii antynarkotykowych jest zniechęcenie do zażywania środków odurzających i promowanie zdrowego stylu życia, ale z drugiej strony, osoby niedoinformowane, które się zbywa „lakonicznymi twierdzeniami”, faktycznie mogą same chcieć na sobie przetestować efekty działania niektórych substancji. Nie wiem jednak, czy młodzi ludzie chcieliby słuchać wykładów pt. „Neurofizjologia a narkotyki”. Obawiam się też, że spora część usnęłaby, słysząc terminy: otoczki mielinowe, potencjał czynnościowy, aksony, dendryty, komórki glejowe itp. Zresztą to nie jest istotne – to są kwestie dobrej organizacji kampanii. Chodzi mi o to, że, jak trafnie zauważył KeFaS, marihuana to nie samo THC. Przy okazji THC można „brać” coś jeszcze, łączyć ze sobą różne substancje i wtedy wrasta ryzyko uzależnienia, gdyż dochodzi do tolerancji krzyżowej. Nie można jednak twierdzić, że palenie marihuany jest przynajmniej względnie OK. Nie jest! Marihuana to narkotyk i odurzanie się nim na pewno nie jest pożyteczne, jak chociażby chrupanie świeżych warzyw. Palenie „trawki” jest szkodliwe, np. dla płuc. Marihuana nie jest dobrym panaceum na szarość dnia czy życiowe porażki. Nie chodzi mi o straszenie. Wiadomo, że każdy samodzielnie podejmuje decyzję, czy wziąć, czy lepiej nie brać. Ale często nie kończy się na inicjacji narkotykowej. Jeden skręt i koniec. Pierwszy kontakt nawet z „niewinną” marihuaną może okazać się tragiczny w skutkach, prowadząc, jak po równi pochyłej, w dół. Oczywiście, są osoby z predyspozycjami do uzależnienia i takie, które prawdopodobnie się nie uzależnią. Nie zgodzę się, że THC nie wpływa na pracę neuroprzekaźników. Cząsteczka THC lokuje się w receptorach kannabinolowych CB1 i CB2, występujących w różnych obszarach mózgu odpowiedzialnych m.in. za pamięć, koordynację, równowagę i procesy poznawcze. THC zmienia allosterycznie, tzn. modyfikuje powinowactwo chemiczne białka do cząsteczek przez zmianę struktury przestrzennej, np. łączy się z białkiem G, powodując jego zmianę kształtu, a przez to jednocześnie zmienia jego właściwości. W ten sposób substancja psychoaktywna zmienia odpowiedzi receptorów neuroprzekaźników i neuromodulatorów, np. 5-HT czy NMDA. Neurobiolodzy twierdzą też, że THC wyczula receptor GABA, a zagłusza receptor acetylcholinowomuskarynowy. Niektórzy specjaliści, oczywiście, wiążą te odkrycia z szansą rozwoju różnych metod terapeutycznych przy zastosowaniu THC – i tego nie kwestionuję, bo przecież kannabinoidy są stosowane jako środki medyczne. Niemniej jednak, powyższe procesy chemiczne naukowcy wiążą też ze zmianami w funkcjonowaniu synaps, krwinek czy gamet. Efekty allosteryczne mają zatem duże znaczenie w regulowaniu aktywności enzymatycznej. Nie przeceniajmy zatem zbawianego wpływu THC na organizm. Bez względu na stanowisko wobec marihuany, pasjonaci konopi powinni pamiętać, że naczelna zasada biochemii mózgu to zasada homeostazy – równowagi i nie można bezkarnie zmieniać sobie „składu mieszanki chemicznej”. Nie będę się wymądrzać w dziedzinie wpływu THC na mózg, bo mimo iż trochę się orientuję w neurofizjologii, aż tak bardzo nie wnikam w ten temat i nie czuję się kompetentna w tej kwestii. Zatem ciekawych, za radą kahir, odsyłam do fachowej literatury. W ramach ciekawości poznawczej warto podreptać do biblioteki po specjalistyczne czasopismo czy książkę :) Jako psycholog, który widział ludzi zaczynających od marihuany, a którzy nie skończyli „przygody z narkotykami” i znaleźli się na detoksie, po prostu jestem daleka od wygłaszania entuzjastycznych opinii na temat palenia „trawki”…
  17. Witam! Widzę, że mój wpis wywołał małe poruszenie. uzytkownik, jeśli chodzi o „oszukiwanie” mózgu, to mam na myśli wszelkie substancje psychoaktywne, którymi ludzie się faszerują, bo inaczej już nie potrafią, bo uzależnili swoje życie od stężenia środka odurzającego we krwi. Tak jak pisałam wcześniej, nawet lizak może szkodzić, kiedy traci się kontrolę nad dawką. Po co ludzie sięgają po opiaty, stymulanty, halucynogeny? Czasem z ciekawości, czasem za namową innych, a czasem dlatego, że nie znajdują lepszej alternatywy na to, by poczuć się szczęśliwym albo przynajmniej, by zagłuszyć lęki. Marihuana czy inna używka staje się środkiem, by „coś sobie załatwić” – zapomnieć o kłopotach rodzinnych, problemach w pracy, odstresować się, rozluźnić, pobudzić umysł do działania, uporać się z nieśmiałością itd. kahir, licytowanie się, które uzależnienie jest poważniejsze w skutkach – nikotynizm, alkoholizm czy uzależnienie od marihuany – nie ma sensu. To tak, jakby zastanawiać się, czy lepiej chorować na gardło, czy na płuca. Nałóg zawsze świadczy o braku kontroli nad swoim życiem. I nie kwestionuję, że długoletnie palenie papierosów mniej degraduje organizm niż sporadyczne palenie „trawy”. Chodziło mi o to, że popularyzacja poglądów, jakoby marihuana była mało szkodliwym narkotykiem przyczynia się tylko do zwiększenia zainteresowania THC i nasila chęć spróbowania „trawki”, szczególnie wśród młodych ludzi. Tetrahydrokannabinol wykazuje tendencję do kumulowania się w organizmie, szczególnie w komórkach tłuszczowych. THC i jego metabolity umiejscawiają się też w przestrzeniach synaptycznych, zaburzając pracę neuroprzekaźników, stąd ich wpływ na psychikę. Nie czuję się absolutnie ekspertem w dziedzinie biochemii mózgu. Zdaję sobie sprawę, że marihuana nie wywołuje uzależnienia fizycznego albo że jest ono słabo manifestowalne. Nie da się jednak zaprzeczyć, że marihuana nie pozostaje bez wpływu na fizjologię. U osób chronicznie palących marihuanę spada odporność organizmu, następują zmiany w metabolizmie komórkowym i zostaje zaburzona synteza DNA. Systematyczne palenie wywołuje sztuczną potrzebę, która zmusza do sięgnięcia po narkotyk. Kiedy substancja odurzająca zostaje włączona do metabolizmu, staje się niezbędna do zachowania równowagi ustroju. U osób sporadycznie zażywających marihuany nie widać uzależnienia fizycznego, ale u osób, które codziennie przyjmują wysokie dawki THC daje się zaobserwować słabo wyrażoną, ale jednak, zależność fizyczną, chociażby w postaci zaburzeń pracy żołądka, dreszczy czy zwiększonej potliwości ciała w sytuacji, kiedy zaprzestaje się okresowo palenia. Objawy abstynencyjne wyrażają się nie tylko ze strony psychiki, ale i ciała. Sporadyczne zażycie nie prowadzi do objawów abstynencyjnych, ponieważ narkotyk nie zdążył się jeszcze włączyć w procesy metaboliczne. Wracając do rzeczonego wcześniej raportu WHO – o ile faktycznie specjaliści twierdzą, że używanie konopi może być mniej katastrofalne w skutkach niż palenie tytoniu czy alkoholizm, to ci sami eksperci nie mają wątpliwości, że duże dawki THC mogą przyczyniać się do zaburzeń psychotycznych, w tym do rozwoju schizofrenii. Jeżeli coś nieprecyzyjnie napisałam we wcześniejszym poście, to przepraszam. Nie zamierzam wygłaszać pseudo-naukowych wywodów czy wprowadzać fałsz po przykrywką specjalistycznych słów. Chodzi mi o to, by mieć świadomość, że marihuana nie jest wcale taka „niewinna”, na jaką wygląda i często toruje drogę do zażycia twardych narkotyków. Młode osoby, słysząc tezy pt. „Marihuana nie uzależnia” albo „Marihuana mniej szkodzi niż papierosy czy alkohol” zyskują argument, by zacząć palić, bo „przecież mi nic nie grozi”. A jednak THC może zagrażać – chcę, by to zostało jasno wyartykułowane, by zastanowić się kilka razy, zanim pchani ciekawością czy innym motywem, zapalimy pierwszego skręta. Wiem, że nie przekonam niektórych do swojego stanowiska, bo kto zechce zacząć „coś brać” i tak znajdzie argument za odurzaniem się. Mam nadzieję, że rozwiałam wątpliwości niektórych użytkowników forum. Pozdrawiam
  18. Witam! Problem alkoholowy u kobiet przestaje być powoli tematem tabu, chociaż nadal mentalność ludzi każe bardziej akceptować obraz "alkoholika mężczyzny". Społeczeństwu trudno rozgrzeszyć kobietę z tego, że pije. Poza tym, kobiety częściej piją w samotności, na poprawę humoru i traktują kieliszek trunku jako sposób na walkę z szarością dnia codziennego lub rozprawienie się z kłopotami, z czasem tracąc kontrolę nad ilością spożywanego alkoholu. Szybciej się uzależniają. Alkohol nie jest jednak panaceum na kłopoty. W perspektywie krótkofalowej poprawia nastrój, ale potem człowiek budzi się z bolącą głową i kacem moralnym, "zdołowany", że nie znajduje konstruktywniejszej metody poradzenia sobie z trudnościami. Kształtuje się mechanizm błędnego koła: kłopot - alkohol - poczucie winy - i znowu alkohol dla zagłuszenia wyrzutów sumienia. Anna288, nie możesz zamykać się w czterech ścianach ze swoimi problemami. W trudnych momentach niecenionym źródłem wsparcia są bliscy, znajomi, przyjaciele. W samotności kontemplujesz jedynie porażki i utwierdzasz się niepotrzebnie w beznadziejności świata. Niewątpliwie na twoje problemy miała wpływ trudna sytuacja rodzinna - alkoholizm ojca, potem jego odejście, samotne rodzicielstwo matki, śmierć matki, porzucenie przez partnera i twoje zmaganie się z trudem wychowania córeczki. Zostałaś bardzo doświadczona przez los. Ale te trudne doświadczenia można przekuć w siłę. Z tego, co piszesz wynika, że jesteś rozsądną kobietą. Ważne, że masz świadomość swoich problemów z alkoholem. Wcześniejsi autorzy postów mają rację - sama sobie nie poradzisz, musisz przyznać, że masz problem z alkoholem i zacząć walczyć dla siebie i dziecka. Masz dla kogo żyć i z kim czerpać radość z każdego dnia. Wyjdź z Wiktorią na spacer. Zrób sobie makijaż. Nagródź się za to, jaką silną kobietą jesteś. Oczywiście, komentarze na forum nie "uzdrowią twojego życia". Musisz porozmawiać z kimś o swoich problemach. Możesz skorzystać z telefonów zaufania, np.: - Telefon Zaufania dla Osób z Problemem Alkoholowym - tel. 32 267-56-56 - Telefon Zaufania "Centrum Trzeźwości" - tel. 59 841 46 05 Radzę również udać się na wizytę do psychologa, który doradzi najlepszy sposób wsparcia lub terapię. Najlepiej wyjść do ludzi, by nie czuć się samotnym. Być może rozwiązaniem twoich problemów byłoby udanie się na spotkania DDA. Więcej na temat problemu alkoholowego i DDA możesz przeczytać tutaj: http://portal.abczdrowie.pl/dorosle-dzieci-alkoholikow http://portal.abczdrowie.pl/uzaleznienie-od-alkoholu http://portal.abczdrowie.pl/12-krokow-alkoholika http://portal.abczdrowie.pl/wspoluzaleznienie Pozdrawiam i życzę powodzenia
  19. Witam wszystkich! Większość osób w tym wątku uzasadnia brak powodzenia u płci przeciwnej albo kiepskim wyglądem zewnętrznym, albo niewystarczającym statusem materialnym, albo trudnością w inicjowaniu kontaktów i deficytami w zakresie umiejętności zainteresowania sobą. Wszystko jednak zaczyna się w głowie. Dużo zależy od nas samych. Jak siebie widzimy, czy nam ze sobą wygodnie, czy nie uzależniamy swojej samooceny od tego, co mówią o nas inni. Jeśli chęć "posiadania" partnera wynika z presji otoczenia: "Bo wszyscy mają kogoś, tylko ja nie mam", to nie jest konstruktywna motywacja do rozpoczęcia satysfakcjonującego związku. Zdrowy związek to taki, kiedy można sobie śmiało powiedzieć: "Jestem w stanie żyć bez danej osoby". Jeżeli nie czujemy się szczęśliwi sami ze sobą, to nie będziemy też szczęśliwi z kimś innym. Nikt nie zagwarantuje nam szczęścia, jeśli nie odnajdziemy go w samych sobie. Dużo racji jest w stwierdzeniach, że powodzenia interpersonalne zależą od pewności siebie. A pewność siebie czerpie z fundamentów w postaci adekwatnej i wysokiej samooceny. Jeżeli definiujemy się poprzez relację z osobą płci przeciwnej, uzależniamy tak naprawdę poczucie własnej wartości od czynników zewnętrznych. Wystarczy tylko, by związek się rozpadł, a nasza misterna konstrukcja ego zaczyna się chwiać. By liczyć na zainteresowanie u płci przeciwnej, warto odpowiedzieć sobie na kilka pytań: - Czego oczekuję od związku? Czy zależny mi tylko na seksie, na tym, by zaimponować otoczeniu, jaką "fajną laskę wyrwałem", z jakim "przystojniakiem jestem"? - Czy związek ma zabezpieczyć moje wątpliwej jakości poczucie własnej wartości? - Czy będąc z kimś, chcę coś albo komuś udowodnić? - Czy potrzeba bycia z kimś blisko wynika z normy społecznej: "Bo w tym wieku to wypadałoby już mieć kogoś"? - Co mogę dać drugiej stronie od siebie? Większość widzi związek w kategoriach transakcji wiązanej - "Ja dam tobie ciało, ty zabezpieczysz mnie finansowo". Taki sposób myślenia w dużej mierze wynika z lansowanego w mediach stylu życia. Mass media każą nam wierzyć, że nie ma bezinteresownych relacji. I choć niezaprzeczalnie wiele osób decyduje się na związek w oparciu "ja tobie - ty mnie", to nie są to jednak związki stabilne. Choć zabrzmi to dość romantycznie i może infantylnie, to prawdziwe uczucie może przetrwać jedynie w oparciu o miłość - miłość rozsądną, akceptującą wady i zalety partnera, ale też szczerą, zachęcającą do zmian, nie udającą, nie przemilczającą błędów czy niewygody, motywującą do ciągłego samorozwoju i doskonalenia relacji. Świat nie jest zero-jedynkowy. Nie wszystkie kobiety to materialistki żądne pieniędzy, a faceci - typowi samce myślący jedynie o seksie. Rzeczywistość jest o wiele bardziej kolorowa, barwna, zróżnicowana, właśnie po to, by każdy z nas mógł znaleźć swoją "połówkę". Oczywiście, niektórym przychodzi to łatwiej, inni potrzebują nieco więcej czasu. Kłopoty ze znalezieniem partnera mogą wynikać z różnych powodów - z niskiej samooceny, z kompleksów, z nieśmiałości, z defektów urody... Polecam zajrzeć pod poniższe linki i zachęcam do wymiany zdań: http://portal.abczdrowie.pl/jak-sobie-radzic-z-niesmialoscia http://portal.abczdrowie.pl/jak-podniesc-poczucie-wlasnej-wartosci http://portal.abczdrowie.pl/jak-przestac-byc-samotnym http://portal.abczdrowie.pl/jak-pozbyc-sie-kompleksow http://portal.abczdrowie.pl/jak-poderwac-faceta Pozdrawiam serdecznie :)
  20. Witam ciepło :) Będę próbowała przekonywać, że lepiej szukać szczęścia w sobie niż "oszukiwać mózg" używkami i wprowadzać go w chwilowe i niestabilne poczucie zadowolenia z siebie i ze świata. Mam nadzieję na konstruktywną wymianę poglądów. Pozdrawiam raz jeszcze
  21. Witam serdecznie! Myśli i próby samobójcze, samookaleczenia, pragnienie śmierci, pesymizm, unikanie kontaktów społecznych, zamknięcie się w sobie mogą świadczyć o zaburzeniach depresyjnych, choć rzetelna diagnoza wymaga oczywiście wizyty u psychiatry. Z racji niepełnoletności konieczna jest zgoda na leczenie rodzica. Jeśli masz dobry kontakt z mamą, musisz z nią porozmawiać o swoich problemach. KONIECZNIE! Nie możesz zamykać się w czterech ścianach, licząc, że ktoś się domyśli, że masz problemy. Musisz zacząć głośno wołać o pomoc. Jeżeli trudno mówić ci z bliskimi o swoich kłopotach natury psychicznej, możesz na początku udać się do psychologa szkolnego albo zadzwonić pod któryś z numerów telefonów zaufania, np.: - Bezpłatny Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży - tel. 116 111 - Stowarzyszenia Profilaktyki Depresji "Iskra" - tel. 22 665 39 77 - Młodzieżowy Telefon Zaufania - tel. 22 192-88 Wykaz większości telefonów zaufania w Polsce można znaleźć pod linkiem: http://www.telefonzaufania.org.pl/ Przyznanie się do porażek życiowych czy kłopotów jest niewątpliwie bardzo trudne, ale nie można żyć, pozwalając, by kryzys niszczył nas od środka. Przeczekując problem albo zamykając się przed światem, pogłębiamy poczucie osamotnienia, niezrozumienia. Choroba duszy zatacza błędne koło, zaczyna utwierdzać w przekonaniu beznadziejności siebie i świata i popycha w kierunku najmniej skutecznego rozwiązania, jakim jest samozagłada czy cięcie się. Zadawanie sobie bólu staje się karą za niezdolność radzenia sobie z trudnościami, za brak akceptacji tego, jakim się jest. Nieocenioną pomocą w zmaganiu się z każdą trudnością w życiu, w tym z chorobami (czy to natury somatycznej, czy psychicznej), są bliscy, przyjaciele i rodzina. Nie można zamykać się na ich chęć niesienia wsparcia. W twoim przypadku konieczna jest rozmowa z kimś bliskim i udanie się do psychiatry. Nie możesz bagatelizować myśli samobójczych i samookaleczeń. Warto uświadomić sobie rangę problemu i przyznać: "Tak, jestem chora, mam kłopot i chcę, by ktoś mi pomógł". Musisz jednak chcieć wyjść z trudności. Nie można liczyć, że antydepresanty, leki czy szpital załatwią sprawę. Istotna jest osobista wola wyrwania się z sideł "pesymistycznych myśli". Psychiatra na podstawie wywiadu i objawów zadecyduje o sposobie leczenia. Czasami wystarcza leczenie ambulatoryjne, czasami konieczna jest hospitalizacja, a w szczególnych przypadkach, gdy życiu pacjenta zagraża niebezpieczeństwo, lekarz może umieścić go na oddziale psychiatrycznym nawet bez jego zgody. Apeluję, byś koniecznie z kimś porozmawiała o swoich problemach. Więcej o depresji i sposobach jej leczenia możesz przeczytać pod poniższymi linkami: http://portal.abczdrowie.pl/jak-leczyc-depresje http://portal.abczdrowie.pl/jak-wyjsc-z-depresji http://portal.abczdrowie.pl/srodki-antydepresyjne http://portal.abczdrowie.pl/zycie-z-depresja http://portal.abczdrowie.pl/depresja-dzieci Pozdrawiam i życzę powodzenia PS. Proszę pisać, jak przedstawia się sytuacja. Czy podjęłaś próbę rozmowy z kimkolwiek o własnych problemach? Czy zadzwoniłaś pod numer telefonu zaufania? Czy rodzice wiedzą o twoich kłopotach? W jakiej kondycji jesteś obecnie?
  22. Witam, przejrzałam sobie niektóre posty na tym forum i część wpisów mnie niepokoi. Wokół marihuany narosło sporo mitów, które już na dobre utrwaliły się w społeczeństwie. Sztandarowym argumentem jest ten, jakoby marihuana nie uzależniała. Nawet doniesienia ze Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) zdają się ugruntowywać wśród ludzi twierdzenia, że palenie marihuany wyrządza mniej szkód niż stosowanie legalnych używek, jak papierosy czy alkohol. I choć marihuana jest relatywnie mało toksyczna, to jednak zawarty w niej THC wykazuje tendencję do kumulowania się w ustroju. Wcześniej pojawia się zależność psychiczna - człowiek zaczyna tracić kontrolę nad ilością zażywanej marihuany. Polemizowałabym również z faktem, że THC nie uzależnia fizjologicznie. Co prawda do ponownego zapalenia zmusza raczej psychika niż ciało, to nie da się jednak zaprzeczyć, że substancja psychoaktywna zostaje włączona w procesy metaboliczne organizmu. Myślę, że cała debata wokół marihuany, THC, prób jej legalizacji oraz "dobroczynnych" i "uduchawiających" wpływów nie powinna koncentrować się na samej marihuanie. To nie marihuana jest problemem, tylko sposób jej percepcji przez ludzi. Nawet lizak może stać się niebezpieczny dla człowieka, kiedy zajada się nim bezustannie. Podobnie jest z marihuaną - jeśli traktuje się ją jako środek do szczęścia, nie wyobraża się sobie życia bez zapalenia skręta i uzależnia jakość swojego samopoczucia od ilości wypalonej "trawki", to źródło problemów lokalizuje się w człowieku. Zamiast szukać szczęścia w sobie, szuka się go poza sobą - w THC lub innych używkach. Marihuana na pewno nie uszczęśliwi człowieka ani nie rozwiąże jego problemów. Co więcej, może jedynie przyczynić się do skumulowania trudności. Większość tych, którzy nałogowo palą marihuanę i tak nie przekonają moje argumenty, bo dali się złapać w sidła nałogu. Szkoda tylko, że ludzie sami fundują sobie powolną śmierć "na raty". Poza tym, THC katalizuje rozwój chorób psychicznych. Warto o tym pamiętać, zanim się sięgnie po skręta. Polecam zapoznać się również z tym artykułem: http://portal.abczdrowie.pl/uzaleznienie-od-marihuany. Pozdrawiam wszystkich użytkowników forum :)
×