Agorafobia, chyba mój największy problem przy tej całej NL. Mieszkam w bloku i jeśli przychodzi mi do opuszczenia mieszkania, by wyrzucic śmieci do zsypu lub, by zejść do piwnicy - nie ma problemu. Wszystko zaczyna się, gdy opuszczam klatkę i wychodzę przed blok. Im dalej znajduję się od klatki - tym gorzej. Serce wali tak, że mam wrażenie, że zaraz wyskoczy z piersi. Puls przyspiesza, nogi jak z waty, zawroty głowy, całe dłonie mi sie trzęsą. Przez tę fobię kompletnie odciąłem się od świata zewnętrznego, praktycznie nie wychodzę, a jak już to tak, by wiedzieć, że mam zapewniony szybki powrót do domu.
Wczoraj się przełamałem i pojechałem do lekarki taksówką, sam. Na miejscu czekała na mnie matka, ale i tak uważam to za nielada wyczyn, bo gdy odjeżdżałem sprzed klatki momentalnie dostałem ataku paniki i już myślałem, by poprosić kierowce, by zawrócił. Mimo to wytrzymałem, zamknąłem oczy, założyłem słuchawki z lecącą muzyką i powtarzałem sobie, że w razie czego może zawieźć mnie do szpitala, gdyby coś się stało. Tak dojechałem na miejsce, z usiedzeniem w poczekalnie i z powrotem do domu nie było najmniejszych problemów. Myślę, by zrobić dalsze kroki, czyli jakieś spacery w okół bloku, ale... boję się. No ale kiedyś muszę sie przełamać, bo chyba o to chodzi, by walczyć ze swoimi lękami, a ja chcę przynajmniej móc normalnie wyjść bez tego strachu, że dopadnie mnie ten paraliżujący strach. Chociażby na godzinę, dwie...