Witam... potrzebuje się wygadać. Postaram się, by było krótko i treściwie, choć to wszystko jest tak zagmatwane...
Zaczęło się jakieś 3 lata temu, ale chyba ma podłoże jeszcze dawniej. Obecnie mam 20 lat. Nigdy nie byłam typem samotnika, bo wychowałam się w miejscu, pełnym rówieśników. Zawsze jednak różniłam się trochę-przynajmniej tak mi się wydaje. Miałam niezrozumiała dziś dla mnie samodyscyplinę...Od dziecka bardzo dobrze się uczyłam, podobno byłam uzdolnionym dzieckiem...aczkolwiek nie miałam możliwości, by się rozwijać. W podstawówce zawsze byłam w centrum zainteresowania, co nie przysparzało mi pewności siebie, bo co dziwne byłam bardzo nieśmiała. Zawsze prymuska, poukładana, grzeczna...ale mimo wszystko byłam osobą lubianą, bo wszystko od dziecka robiłam tylko dla siebie- nikt mnie do niczego nie zmuszał. W gimnazjum poznałam swojego chłopaka, starszego o 3 lata – ja miałam wtedy 13. Pamiętam, że wtedy miałam kłopoty z własną samooceną, bo jemu podobał się inny typ urody, niż mój (wiecie jak głupio gadają nastolatki). Wtedy też zaczęłam krytycznie patrzeć na siebie. Rozstaliśmy się po 3 latach z wielkim hukiem, bo mnie oszukiwał. Kolejne 3 lata spędziłam w związku z kolegą z klasy. I wtedy wszystko się zaczęło... Zawsze byłam indywidualistką... interesowały mnie wzniosłe idee, chciałam pomagać innym ludziom. On był inny – przyziemny, materialista. Zrozumiałam to wcześnie, ale nie potrafiłam się uwolnić. Udało mi się po 3 latach...
Przez ten okres straciłam wszystko...przyjaciół, bo jego nie akceptowali, a potem się porozjeżdżali, poczucie własnej wartości, bo zawsze wmawiał mi, że za dużo od siebie wymagam, szantażował mnie psychicznie. Rok temu poszłam na studia i wydawało mi się, że sobie poradzę, bo sprzeciwiłam się mu i zrobiłam to co chciałam ja... Ale ten rok skończył się tragicznie...
Przypieczętowałam swoja samotność, bo nie potrafiłam odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie potrafiłam się dogadać z ludźmi, zaczęły się u mnie kłopoty z pamięcią, koncentracją. Początkowo wkuwałam, chciałam się uczyć, ale nie było rezultatów, bo zapominałam wszystko, choć na naukę poświęcałam 20 godzin dziennie. I poszło jak po sznurku...niezadowolenie z siebie, strach, lęk i całkowita bezradność. Nie potrafiłam się pogodzić z tym, że nie mogę. Uzależniłam się od jedzenia, bo nim zajadałam problemy.
I te głupie uczelniane sytuacje, kiedy nawet w zwykłej rozmowie denerwowałam się, jak przez pójściem na egzekucję. Zaczęłam analizować swojej ruchy, kontrolować i poczułam, że szaleję. Rzuciłam studia, a moje życie polegało już tylko na spaniu. Były małe zrywy aktywności, ale wygasały i potem pojawiała się pustka...tak jest do teraz.
Całe wakacje przespałam, przejadłam... nawet mycie zębów jest problemem. Nie musze pisać, co się ze mną dzieje, bo są to wszystkie typowe objawy depresji.
Moim problemem największym było to, że przez cały poprzedni rok prosiłam by mój (dzisiaj już) „były” mi pomógł... prosiłam, by coś ze mną zrobił, mówiłam, że potrzebuje lekarza.. Nie byłam i nie jestem w stanie nic sama zrobić. Mówił, że za dużo się uczę, bo nie mógł mi uwierzyć, że ja tylko spię.... Szukałam pomocy na siłę – u rodziców, u niego, ale oni tego nie rozumieją....
Ostatnio zaczęło mnie kłuć serce. Boli wszystko – ciało i dusza. Mam wyrzuty sumienia nawet, gdy mówię o tym, co czuje. Próbowałam sama z tym walczyć, ale mam słabą wole, bo nie wierzę, że może być lepiej. Nie wiem, gdzie mam się udać, jak mam przede wszystkim poprosić o pomoc. Boję się, że jak pójdę do psychologa każe mi gadać, a ja wtedy czuję się tak sztucznie i czuję, że kogoś zamęczam, ale dla mnie to uczucie nie do zniesienia.
Jak sobie z tym poradzić? Ja chcę żyć, jak dawniej i uwierzyć, że mogę żyć jak dawniej. Najgorsze są dla mnie objawy fizyczne, bo to one powoduję, że tak strasznie nic mi się nie chcę. Psychika siada, gdy nie mogę ich pokonać lub gdy coś przypomina mi o mojej bezradności...
Proszę o wsparcie...