-
Postów
192 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Jednakowoż
-
Hmm, jutro idę do psychiatry, więc mu wspomnę, może co nieco będzie wiedział. Szczerze mówiąc miałem taką cichą nadzieję, że oto znajdę to, czego mi brakuje i będę sobie mógł popaść w wieczny błogostan No ale cóż. Nie zamierzam się poddawać przecież tak szybko. Jeszcze nie wszystko stracone
-
I ja włąśnie tak to odczuwam - otwieram się, nie wypatruję wszędzie wrogów i złych spojrzeń, jestem swobodny, na luzie, nie myślę obsesyjnie o tym jak wyglądam. Po prostu wyluzowuję się. Nie mówię o wyysokiej gorączce, tylko o takim stanie podgorączkowym. Jak mam gorączkę to zaczynam majaczyć (ale w zasdzie to ten błogostan też się zwiększa, genialnie się wtedy marzy ). Zastanawiam się tylko, czy to ma jakieś działanie receptorowe, które możnaby powtórzyć odpowiednimi lekami.
-
Pytanie być może dziwne i być może w dziwnym dziale, ale ma to swoje uzasadnienie. Doświadczam mianowicie takiego zjawiska, że gdy zaczynam odczuwać pierwsze wyraźne objawy np. grypy i rośnie mi temperatura, zmienia się mój sposób odczuwania rzeczywistości - popadam w swego rodzaju błogostan, łatwo mnie doprowadzić do wybuchu obłąkanego śmiechu, nabieram ochoty na fizyczny kontakt, znikają lęki, potrafię zachowywać się swobodnie. Z drugiej strony jednak jestem jeszcze bardziej chwiejny emocjonalnie niż zwykle. Zmianę odczuwam bardzo wyraźnie i następuje ona zawsze - potrzeba tylko początków lekkiej grypy i już wpadam w ten stan. Pytam natomiast dlatego, że być może gorączka czy reakcja organizmu na pierwsze oznaki choroby, wyzwala jakieś neuroprzekaźniki lub wpływa na receptory - a to mógłby być ślad, po którym idąć możnaby zmniejszyć wreszcie moje wieczne napięcie i niemożność swobody. Czy ktoś orientuje się, czy istnieje tego typu zależność? Czy może jest to całkowicie niezwiązane z chemią mózgu i po prostu każdy tak ma, jak zaczyna chorować? Jeśli moje pytanie jest jeszcze bardziej dziwne, niż mi się wydaje - wybaczcie, to wina tej gorączki właśnie
-
Depakine w dużych dawkach jest na padaczkę, w małych na stabilizację emocjonalną. 300 mg to taka normalna dawka na stabilizację, do 600 zazwyczaj. Natomiast mianseryna jest chyba antydepresantem i to uspokajającym, więc trochę dziwna zamiana. Ale oby ci pomogła :) Ja biorę też Efectin (Velaxin) 150 mg i brałem Depakine 300. Przestałem samowolnie, bo bardzo pogarszała mi samopoczucie, coraz mocniej - jak tylko ją odstawiłem, natychmiastowa poprawa, powrót do formy. Jutro zresztą pogadam o tym z lekarzem. Ogólnie Depakine nie ma najlepszej opinii - podobno jest stara, ma dużo efektów ubocznych i mało komu pomaga, przynajmniej z tego, co o niej czytałem, ale nie zniechęcaj się tym, może właśnie akurat dla ciebie będzie dobra. O Rispolepcie też jest masa negatywnych opinii, a akurat ja go sobie chwalę. Natomiast możłiwa jest i dawka 300 mg i 600 mg - ale jako początkowa raczej 300. Jeśli jesteś pewien, że mówił o 300, to pewnie się pomylił.
-
przeciwległe bieguny - bliskie relacje
-
Terapię dopiero zaczynam i niestety w małym mieście i bez iwelkich środków, więc cudów nie oczekuję, ale oczywiście się staram. Natomiast to uczucie to nie jest takie sobie - ono jest całkowicie paralizujące, sprawia, że mam ochotę nie wychodzić z domu i najlepiej schować się pod kołdrą. Na testach psychologicznych lęk miałem na poziomie 99 centyla - znaczy strawszliwie wysoki. Biorę Velaxin i Rispolept - Velaxin na depresję, lęk i fobię społeczną, a Rispolept na napięcie i nadmiar emocji. Ale to nie to, to o czym mówiłem, pozostało nienaruszone.
-
Witajcie. Czy znacie może jakiś lek, który pomógłby mi zminimalizować takie poczucie żałosności własnej osoby? Zbyt wysokie, nierealne oczekiwania wobec siebie, takie, których nie można spełnić, chora ambicja, obsesja na punkcie wyglądu - wygląda to np. tak, że będę modlił się godzinami przed lustrem i chociaż racjonalna część umysłu stwierdzi, że wyglądam dobrze, będę dalej to analizował, patrzył w różnym świetle. Potem znowu stracę poczucie dobrego wyglądu i sesja się powtórzy. Moje zdanie na mój temat nie ma żadnego związku z rzeczywistością - jest emocją, chwiejną, chilową. Poza tym takie rzeczy jak wygląd np. nie powinny mnie tak naprawdę prawie wcale obchodzić, a na pewno nie tak mocno. Do tego dochodzi jeszcze takie dziwne, wewnętrzne napięcie - gdy rośnie, czuję się brudny, głupi, żałosny, moje zachowanie wydaje mi się śmieszne, nie na miejscu. To napięcie jest cały czas, ale czasem rośnie ponad miarę. Do tego dochodzą trudności z kontaktem z ludźmi - boję się, że jestem zbyt żałosny. Oczywiście całą sprawę przedyskutuję dokładnie z psychiatrą, ale chciałbym wiedzieć coś z góry. Z góry dzięki za pomoc :)
-
W sumie nigdy nie zastanawiałem się CO mi pomogło. Natychmiastową zmianę na plus poczułem po Rispolepcie 0,5 mg. Potem dalej zwiększanie dawki Velaxinu, Rispolept do 1mg, potem doszedłem do Velaxinu 150 mg. I było lepiej. Byłem pewien, że to Velaxin, bo Rispolept działa chyba jednak inaczej - dostałem go na takie wewnętrzne napięcie i nadmiar emocji. I na to podziałał. Velaxin miałem zwiększany stopniowo, ale myślałem, że może jak już mniejsze dawki działąły, zmiana na plus po zwiększeniu dawki jest szybsza. Ale w sumie nie wiem. Zapytam lekarza we wtorek. A no i dwa tygodnie temu dostałem na stabilizację Depakine 300 mg i od początku mi się nie podobała - zwiększa mi apetyt, wydłuża sen i obniża nastrój. Dziś eksperymentalnie odstawiłem i przez trzy dni do wizyty u lekarza zobaczę, czy coś się zmieni. Natomiast zwiększenie dawki do 300 mg raczej nie wchodzi w grę, bo Velaxin jest drogi. Wtedy płaciłbym 120 zł za Velaxin, 20 za dwa opakowania Rispoleptu i jeszcze ok. 30 za stabilizator - Depakine, Tegretol (bo skoro Depakine źle na mnie działa to pewnie zmieni). Lamitrin jest jeszcze trochę droższy, ale mój psychiatra mówił, że nie ma z nim doświadczenia, więc pewnie dostałbym go tylko gdyby z Tegretolem też było źle. I do tego być może coś jeszcze, nie wiem. Za dużo kasy, za dużo. Ale zobaczę, wypytam psychiatrę dokładnie. Dzięki wszystkim za pomoc :)
-
Nie do końca o to chodzi - leki wydobyły mnie z naprawdę strasznego kryzysu, znad krawędzi śmierci. Czuję się i tak lepiej, ale odczuwam wyraźny, stopniowy spadek. To nie jest tylko borderowa fanaberia, coraz bardziej wpadam znów w depresję. Poza tym nawet w najlepszym momencie sukces i tak był tylko połowiczny - ja nie wymagam od leków cudów, nie myslę, że wszystko za mnie załatwią, ale obniżenie lęku, poprawienie humoru i dodawnie motywacji i energii przydałoby się - przynajmniej do poziomu, kiedy będę mógł normalnie funkcjonować. W kryzysie miałe robione testy psychologiczne i lęk był na poziomie 99 centyla - znaczy, że 99% ludzi miało niższy poziom lęku niż ja. Lęk i napięcie oczywiście się obniżyły, ale wciąż nie dość. Nie ma nic gorszego niż połowiczny sukces, tak jakby już widzieć szczyt góry, ale nie móc tam dojść. Oczywiście lekarza i tak zapytam, bo tylko on może coś zdecydować. Ale na pewno pozbędę się Depakine - nie złuży mi, same problemy. Na terapię chodzę, ale raczej w nią nie wierzę. I jeszcze raz podkreślę, że Velaxin dostałem nie jako poprawiacz humoru, tylko jako lek mający mnie wydobyć z bardzo ciężkiej depresji. Teraz natomiast są symptomy, że znów w nią wpadam, więc chcę zareagować szybko. A moje pytanie wynikało z tego, że kilka razy czytałem na tym forum o takim zjawisku bardzo krótkiego działania leku.
-
Czy ktoś spotkał się z tym, by antydepresant (w moim przypadku wenlafaksyna właśnie) normalnie zaczynał działać, stopniowo poprawiał nastrój, przez jakiś miesiąc podziałał, a potem nagle zaczął równie stopniowo przestawać działać? Bo ja mam właśnie takie odczucia. Biorę Velaxin - zamiennik Efectinu, 150 mg, do tego od Rispolept i od półtora tygodnia Depakine - a leczę borderline, depresję, fobię społeczną i derealizacje. Od mniej więcej dwóch tygodni zauważam stopniowe, postępujące zmiany w moim nastroju - w dół oczywiście. Velaxin biorę od dwóch miesięcy, od ponad miesiąca w dawce 150 mg - i było coraz lepiej, potem dobrze, a potem stopniowo znów coraz słabiej. Zauważyłem spadek motywacji, energii, powrót skłonności bulimicznych (potrzeba obżarcia się), zwiększenie nerwowości i napięcia, oczywiście spadek nastroju, a teraz wpadanie w apatię i depresję. Nie wiem do końca, co o tym myśleć - silne wahania nastroju są cechą charakterystyczną borderline, ale od pierwszych efektów leczenia aż takich wahnięć w dół nie miałem. Poza tym to by było za długo - już trzeci, coraz bardziej depresyjny dzień. Niepokoi mnie ta Depakine, po niej się gorzej czułęm, ale już myślałem, że wrcam do normy. Tak czy inaczej przedyskutuję oczywiście tę sytuację z lekarzem - pytam tylko technicznie, czy takie dziwne działania antydepresantów jest możliwe? Że pomaga przez miesiąc, a potem przestaje? A już się cieszyłem, że się lepiej czuję. Teraz znowu szukanie leków
-
Dzięki, już przeszło. Humor velaxinowo dobry, lęki przepędzone, depresji ni ma, bóle głowy i mdłości już też całkiem na wykończeniu. Ale oczywiście zapytam lekarza z samej ciekawości A jeśli chodzi o sam Rispolept - jak już pisałem mam borderline i miałem problem z paranoicznymi myślami, wydawało mi się, że wszyscy na mnie źle patrzą, obserwują każdy ruch, myślą sobie o mnie coś negatywnego. Wszystko co robiłem, było w jakiś sposób niestosowne, żałosne, niepasujące. Każde spojrzenie oznaczało wrogość, każdy uśmiech złośliwość. Teraz biorę Rispolept 1mg - i tego wszystkiego ni ma. Po prostu. Tzn. jakieś echa jeszcze się odzywają, ale minimalnie. Potrafię się wyluzować wśród ludzi, rozmawiać normalnie, nie analizować i nie histeryzować. Jestem swobodny i czuję się dobrze wśród ludzi. Po prostu. I się cieszę
-
Witajcie. Ja mam borderline i przez kilka ostatnich tygodni brałem coraz większe dawki wenlafaksyny, a od dwóch tygodni do tego Rispolept 0,5 mg. Przez ostatni tydzień było świetnie. W czwartek lekarz zapisał mi 150 mg Velaxinu i 1mg Rispoleptu - i jest tragicznie. Pomijając efekty fizyczne, jak straszne bóle głowy, mdłości - które już przechodzą - bardzo martwi mnie depresja. Pojawiła się na drugi dzień po wzięciu pierwszy raz większej dawki (Rispolepot biorę wieczorem bo mnei usypia). I niby jest lepiej po trzech dniach, ale dalej nie jest to "to". Poza tym jestesm rozdrażniony i w ogóle napięty. Teoretycznie (jeśli dobrze wszystko zrozumiałem) biologicznie wenlafaksyna i risperidon działają przeciwstawnie - wenlafaksyna hamuje wychwyt zwrotny serotoniny i noradrenaliny, czyli jest ich więcej, a risperidon blokuje receptory serotoninowe i słabiej noradrenalinowe. Oczywiście jest to wiedza tylko encyklopedyczna, nie wiem jak to działa w praktyce - i właśnie dlatego pytam. Czy moja nagła depresja jest tylko chwiloym skutkiem zwiększenia dawki, jak bóle głowy i mdłości, czy Rispolept osłabia lub nawet niweluje działanie Velaxinu? Martwię się - jeszcze trudniej jest zaliczyć nagły rozpad po w miarę dobrym tygodniu i rozbudzeniu nadziei, niż ciągłym czekaniu na cud, a zastanawianie się, czy risperidon mi nie sabotuje nastroju wcale nie pomaga. Z góry dzięki :)
-
Witajcie. Zarejestrowałem się na tym forum przede wszystkim ze względu na masę informacji. Ja sam jeszcze nie wiem dokładnie co mi jest, latam po psychologach i psychiatrach i wiem raczej coraz mniej niż coraz więcej. Ogólnie podejrzewają silne zaburzenia osobowości, a do tego nerwicę. Osobiście skłaniam się ku borderline, ale niczego nie przesądzam, znam wszystkie opinie na ten temat, czekam aż ktoś w końcu coś orzeknie. Aktualnie z bliżej nieznanych przyczyn siedzę jak na szpilkach czekając na nic. Oby było lepiej, chociaż nie mam bladego pojęcia jak to lepiej miałoby wyglądać. No nic, witam wszystkich.