Dla mnie wrzesień, październik jest najobfitszy w ciężkie chwile. Latem mi odbija w górę i to konkretnie, a jesienią za to płace... No i jeszcze marzec, kwiecień to zupełny dół.
Ja nie wiem czy jestem chora czy mam taki parszywy charakter. Po bardzo długiej przerwie od tego pocięłam się dzisiaj po udach i to tak z pełną werwą. Nie dało mi to w ogóle ulgi, poczułam się jeszcze bardziej wściekła i miałam tym większą ochotę żeby zrobić coś głupiego. Do tego zadręczam pewnego faceta własnymi problemami i też z tego powodu mam wyrzuty sumienia. Nie wiem na czym to polega, ale nawet jak mam lepsze dni to i tak wszystko idzie w złym kierunku. Mogę przez parę dni cieszyć się i zachowywać normalnie, a potem i tak wszystko się psuje. Niby nie powinno być źle, czasem jest dobrze ale sama nie wiem jak jest. Czy nie mogłoby być po prostu normalnie?