Przez cały czas swojej choroby,od początku roku mam takie głupie wrażenie złości na wszystko i wszystkich. Przez cały dzień. Z równowagi może mnie wyprowadzić najmniejsza nawet rzecz. Najgorzej boję się, że przez to oddalę się od bliskich i przyjaciół, rodzina już mnie traktuje trochę jak dziwaka(w końcu chory jakoś tak dziwnie jestem, depresja? co to za choroba, weź się w garść), dziwnie się z tobą rozmawia) Boję się, że zostanę sam.
Wkurzam się na siebie,że nie mam siły, że nie mogę pracować i żyć towarzysko normalnie, bo bez radości, spontaniczności i ciągle rozkojarzony i zmęczony. Złoszczę się, że nie widać końca tego cholerstwa, że wciąż nie mogę pogodzić się z ułomnością. Szarpię się,nie mogę pozbierać myśli. W dodatku wszystko takie nierealne, odległe. Do tego somatyczne dolegliwości dają popalić.
Chodzę na psychoterapię, biorę lek, staram się nazywać rzeczy po imieniu i swoje chore uczucia też, ale to wszystko wraca natrętnie. I często nie jestem w stanie zapanować nad tą złością. Boję się,że jak to zduszę wszystko, to potem jeszcze gorzej będzie. Mam nadzieję,że z psycholog znajdziemy podstawę tych dziwnych zachowań, wciąż tego nie widać. A na razie staram się wyganiać z głowy uprzedzenia i uśmiechać się i otwierać do ludzi, na razie tez bez skutku.
Jak sobie radzicie z egocentryzmem w chorobie? Z tą niechęcią do wszystkiego?
pozdrowienia serdeczne.pepik.