-
Postów
16 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Ostatnie wizyty
291 wyświetleń profilu
Osiągnięcia Prince of darkness
-
Mnie wszystko i zastanawiam się po co tu jestem i jeszcze walczę. Tym bardziej, że każdy dzień oddech mówi skończ już ten nędzny kabaret
-
Hehe są jeszcze takie relikty przeszłości jak ja co korzystają z GG i z niczego więcej
-
@Maat Można, ale tylko jak jest referendum @Liber8 Hmm trzeba założyć partię srających i jakiś manifest napisać
-
@Liber8 Widząc co się dzieje i jak daleko posunięty jest upadek polityków to ten pomysł wydaje się najbardziej prawidłowy. Mnie się podoba
-
@Fobicjaka szkoda, że już rzadziej siadasz do pianina . Może troszkę umiem sobie wyobrazić co czujesz. Kiedyś dawno temu ojciec, który mnie porzucił też uczył mnie grać na pianinie po tym jak ostatni raz go widziałem ponad 15 lat temu od tego czasu nigdy już więcej nie zasiadłem przed klawiaturę i wszystko zapomniałem. Tak jak piszesz preferowałem grać z pamieci, serca niż z nut szczególnie Tocatta i fuga d-moll J.S. Bacha i Fantazja- Impromptu cis-moll op.posth. 66 skradły moje serce. Szacun, za podzielenie się z nami Twoją historią.
-
@Dryagandzięki za próbę zmiany mojego punktu widzenia to naprawdę cenne. Wezmę to za dobrą monetę i postaram się małymi krokami dać sobie trochę więcej swobody. Zobaczymy jakie będą rezultaty. @Daljadziękuję za tak ciepłe słowa, co do przyjaciół to trochę inaczej ja to rozumiem, bo mogę powiedzieć mam znajomych, ale to takie "business is business", "czapka za kapelusz" bardziej nastawione są te relację na zyski z drugiej strony aniżeli faktyczna relacja oparta na czymś, co nie dotyczy pracy dla mnie troszkę to zbyt powierzchowne. Jeśli się nie zrozumieliśmy to nic nie szkodzi heh. @Mic43wiem, wiem moje grafomaństwo i ilość tekstu może być przytłaczająca postaram się trochę powstrzymać, bo to zbyt rozwlekłe wywody trzeba konkret. I tak podziwiam, że Wszyscy dotrwaliście do końca bez sarkazmu
-
25 lat to rzeczywiście młody wiek, pełen potencjału i możliwości, a takie słowa jak „niby dlaczego nic się nie zmieni?” brzmią na pierwszy rzut oka jak rozsądne przypomnienie, które ma rozbudzić nadzieję. Ale rzeczywistość często okazuje się mniej linearna i bardziej złożona. Młodość nie jest magiczną gwarancją szybkich zmian, ani przepustką do łatwego odnalezienia się w świecie. Czasem to, co wydaje się naturalne i proste dla innych, dla jednej osoby może być górą nie do przebycia. Nie chodzi tu tylko o wiek — to raczej kwestia tego, jak na własnej drodze napotykamy przeszkody i ile sił potrzeba, żeby dalej iść, kiedy najprostsze kroki stają się wyzwaniem. Czasem nosimy w sobie bagaż doświadczeń, które wbrew temu, co by się chciało, nie ulatują z wiekiem, lecz wręcz utrwalają pewne wzorce, kształtują sposób, w jaki postrzegamy siebie i świat. Możesz mieć 25 lat i jednocześnie czuć się, jakbyś toczył walkę trwającą już całe dekady. Zmiana nie pojawia się zazwyczaj z dnia na dzień, jak jakaś olśniewająca błyskawica. To często długi, mozolny proces, pełen potknięć i chwil zwątpienia. Młodość nie zawsze chroni przed tymi momentami — czasem wręcz przeciwnie, bo im większe oczekiwania, tym bardziej bolesne rozczarowania. Być może prawdziwą siłą nie jest szybka przemiana, ale wytrwałość, żeby trwać pomimo wszystkiego, mimo że nie widać jeszcze jasnego światełka na końcu tunelu. Twoja „zazdrość” jest dla mnie też przypomnieniem, że są ludzie, którzy potrafią dostrzec, że życie to nie tylko ciężar, ale i możliwość, nawet jeśli czasem ta możliwość jest ukryta za mgłą codziennych trudności. Może to właśnie ta perspektywa jest potrzebna — nie po to, by przyspieszyć zmiany, których nie da się wymusić, ale by pamiętać, że one są możliwe. I że warto trzymać się tej myśli, nawet gdy trudno ją poczuć, nawet gdy dotychczasowe próby nie przyniosły efektu. Dziękuję za ten impuls, bo to właśnie rozmowy i otwartość dają szansę na powolne przesuwanie się z miejsca, gdzie czujemy się uwięzieni, ku czemuś, co może jeszcze mieć kształt nowego początku. Dziękuję za Twoją odpowiedź. Czytałem ją kilkukrotnie – i za każdym razem miałem wrażenie, że ktoś próbuje do mnie dotrzeć przez warstwy ciszy, w które przez lata owijałem samego siebie. To nie jest łatwe – nie dlatego, że jestem zamknięty, ale dlatego, że nie wiem już, czy którakolwiek z tych warstw daje się naprawdę rozchylić. Ale fakt, że próbujesz – że mówisz nie tylko z troski, ale też z wysiłkiem zrozumienia – to ma znaczenie. I chcę Ci za to podziękować. Napisałeś, że to nie moje życie jest przegrane, tylko sposób, w jaki o nim myślę. Chyba rozumiem, co masz na myśli. W teorii zmiana wewnętrznej narracji może zmienić trajektorię losu, ale spróbuję wyjaśnić, dlaczego w moim przypadku to nie jest takie proste. Ta historia zaczyna się nie od myśli, ale od doświadczeń, które je ukształtowały. Przez długi czas miałem nadzieję. A może lepiej: upór. Wewnętrzne przekonanie, że jeśli tylko będę wystarczająco się starał, coś się przesunie, coś się otworzy, coś zacznie zazębiać. Wierzyłem, że nawet jeśli nie mam naturalnej łatwości w relacjach, w przebijaniu się, w oswajaniu rzeczywistości, to dzięki cierpliwości i wysiłkowi mogę zbudować coś własnego, coś mojego. Próbowałem. Rzeczywiście próbowałem. Zmieniałem środowiska, szukałem ludzi, podejmowałem terapie, przekraczałem siebie, tłumiłem lęki, uczyłem się komunikacji, wytrwałości, pracy. To nie była pasywność. To nie był brak inicjatywy. Wręcz przeciwnie – wiele z tych prób wymagało ode mnie więcej niż od tych, którym takie działania przychodzą naturalnie. Jednak im więcej prób kończyło się ciszą, rozczarowaniem, brakiem odpowiedzi – tym trudniej było zrozumieć, co robię źle. A może to właśnie pytanie „co robię źle?” zaczęło budować we mnie to, co dziś nazywam utratą wiary w samego siebie. I nie jest to figura retoryczna, tylko surowa świadomość, że powtarzające się niepowodzenia zaczynają nadpisywać moje poczucie wartości. Z czasem pojawił się jeszcze ból – bardziej fizyczny, pierwotny, nieustępliwy. Początkowo epizodyczny, potem codzienny, teraz stały. To nie jest metafora ani cień psychosomatyczny. To realny ból mięśni, głowy, karku, który zmienia ciało w napięcie, którego nie da się rozluźnić. Przeszedłem badania neurologiczne. Diagnoza – nadwrażliwość neuronów. Układ nerwowy, który nie potrafi się wyciszyć, ciało reagujące na codzienne bodźce jak na zagrożenie. Codzienne funkcjonowanie w stanie gotowości, choć nic się nie dzieje, poza bólem, który powraca. Trudno w takim stanie myśleć o zmianie „sposobu myślenia”. Myślenie jest skutkiem przeżycia, produktem codzienności – chaotycznej, męczącej i pozbawionej punktów odniesienia. Gdy dominuje ból, samotność i napięcie, trudno, by umysł był lekki, otwarty i wolny. Kiedy słyszę „masz podstawy – mieszkanie, znajomych, wykształcenie” – nie zaprzeczam, ale to są rzeczywistości strukturalne, nie egzystencjalne. To jak powiedzieć tonącemu, że ma buty – prawda, ale buty nie pomagają oddychać. Praca bez sensu, mieszkanie bez domu, znajomości bez kontaktu – to nie życie, to powierzchowne trwanie. Z każdą godziną coraz trudniej powiedzieć, dlaczego jeszcze się unoszę. Ta praca… jest dla mnie rodzajem męki, codzienną udręką, w której nie przesuwam się do przodu, lecz jedynie staram się nie zatonąć w bezkresnym labiryncie monotonnego istnienia. Nie jest to walka o lepsze jutro, lecz przetrwanie kolejnego popołudnia. To wymaga ode mnie wysiłku, którego często nie jestem w stanie dać, zwłaszcza gdy silne leki – czasem nawet opioidowe – ograniczają nie tylko samopoczucie, ale i możliwości, takie jak prowadzenie samochodu, które przecież od mnie się wymaga. To wszystko pozostawia poczucie utknięcia. Wiem też dobrze, że inni mają swoje ciężary, często znacznie bardziej dotkliwe, ich historie są trudniejsze, a ból – głębszy. Nie oceniam, nie uskarżam się – po prostu mówię, jak jest z mojej perspektywy, subiektywnie i szczerze. To nie lament, lecz próba nazwania własnej prawdy, bez upiększeń i ucieczki w iluzje. Moja egzystencja, napakowana farmakologią, by tylko przetrwać kolejny dzień, nie jest tym, czym chciałbym, aby było życie. To nie jest cel sam w sobie, lecz cichy alarm – znak, że ta opowieść wymaga zmiany, choć dziś jeszcze nie wiem, jak się do niej zabrać. Jeszcze raz dziękuję za uwagę i cierpliwość – czasem to wszystko, czego potrzeba, by poczuć się choć trochę mniej niewidzialnym
-
Jestem przegranym człowiekiem. Tak mówię o sobie, choć być może niektórzy nie zrozumieliby, co dokładnie mam na myśli. Może patrząc z zewnątrz, moje życie wygląda jak przeciętne życie: mam pracę, mam mieszkanie, mam znajomych, mam dyplom. Zatem, w oczach społeczeństwa, wszystko jest w porządku. Ale wewnętrznie wiem, że nic z tego nie ma sensu. I to nie jest smutny żart ani desperackie wołanie o uwagę. To jest stan umysłu, który od lat mi towarzyszy. Z tego nie da się wyjść. Żyję w martwym punkcie, który odbiera mi każdą cząstkę mnie. Jestem przegranym, bo to, co miało być moim życiem, zostało zniszczone przez moje własne ręce, przez moje wybory, przez to, kim jestem. Niezależnie od tego, jak bardzo się staram, nie potrafię znaleźć drogi wyjścia. Kiedy patrzę wstecz, widzę tylko fragmenty — te wszystkie momenty, w których miałem nadzieję, że coś się zmieni, że znajdę sposób na życie, które mnie usatysfakcjonuje. Ale te fragmenty są puste. Puste, bo nie potrafię przypisać im żadnego znaczenia. Często zastanawiam się, co zrobiłem źle, co mogłem zmienić, by nie znaleźć się w tym miejscu. Czy za dużo oczekiwałem od siebie? Czy nie wystarczyło mi, by być jak wszyscy inni? A może to po prostu tak miało wyglądać? Moje życie to tylko kolejna historia kogoś, kto nie pasuje do świata, który go otacza. Nigdy nie pasowałem. Moje dzieciństwo to pasmo trudnych relacji. Może to z niego zaczęły się moje problemy. Byłem zawsze tym, który nie potrafił odnaleźć się wśród innych dzieci, tym, który nie rozumiał ich gier, ich żartów, ich sposobu patrzenia na świat. To nie była kwestia jakiejś specyficznej odmienności, ale raczej tego, że nie potrafiłem wejść w ten mechanizm społeczny. Inni nie byli dla mnie przyjaźni, raczej obojętni, a czasami wręcz wrogo nastawieni. Starałem się, próbowałem nawiązywać relacje, ale zawsze kończyło się to tym samym: poczuciem odrzucenia. Każda próba przyjaźni okazywała się nieudana, każda rozmowa zostawała bez odpowiedzi, jakby ktoś wyłączył przycisk „połączenia”. Te porażki pozostawiły we mnie ślad. Z wiekiem, gdy dorastałem, zaczęły się pojawiać wątpliwości, czy w ogóle mam zdolność budowania prawdziwych relacji. Zawsze miałem poczucie, że nie rozumiem innych, że nie wiem, jak się z nimi komunikować. Gdy wszyscy mówili o swoich pasjach, o przyjaźniach, o miłościach, ja nie potrafiłem znaleźć swojego miejsca w tej rozmowie. Czułem się wykluczony, jakby całe moje życie było jednym wielkim błędem. Coś, czego nie potrafiłem zmienić, mimo prób. W dorosłym życiu te problemy nie zniknęły. Chciałem być kimś, kto ma przyjaciół, kimś, kto potrafi rozmawiać, komuś, kogo inni chcieliby mieć wokół siebie. Ale życie zawodowe, tak samo jak życie towarzyskie, okazało się nie mniej skomplikowane. W pracy, mimo że miałem odpowiednie wykształcenie, nie potrafiłem odnaleźć się w tym wszystkim. Zawsze byłem tym cichym, niewidocznym, który nie ma odważnych opinii, który nie potrafi walczyć o swoje. Czasem próbowałem być bardziej asertywny, próbowałem udowodnić, że się liczę, ale i to nie wychodziło. Wciąż byłem tym, którego zespół ignorował, a szef traktował jak element tła. Kiedyś miałem marzenia, miałem plany, ale teraz, patrząc na to, co osiągnąłem, wiem, że te marzenia nigdy nie miały szans. Wszystko, czego pragnąłem, rozpłynęło się w bezkresnej pustce. Czuję się, jakby moje życie było nieustannym biegiem w miejscu. Codziennie wstaję, idę do pracy, wykonuję te same czynności, jakby wszystko to było odgrywaniem roli w przedstawieniu, w którym nie znam swojego tekstu. Czasami zastanawiam się, po co w ogóle wychodzę z łóżka. Po co się staram, skoro wszystko to kończy się tym samym? Wiesz, co to znaczy czuć, że nie ma sensu? To znaczy, że codziennie patrzysz na ludzi dookoła ciebie i zastanawiasz się, co oni mają, czego ty nie masz. Co sprawia, że ich życie wygląda na pełne, a twoje jest puste? Zamiast żyć, starasz się przeżyć. Każdy dzień jest jak próba przetrwania. Każde wyjście z domu, każda rozmowa to walka z samym sobą. Praca, którą mam, nie spełnia mnie. To nie jest moje miejsce. Na początku wierzyłem, że to tylko chwilowa faza, że może muszę się przyzwyczaić, że może to tylko moment, kiedy muszę przejść przez trudności, by w końcu odnaleźć swoje powołanie. Ale z każdym dniem czuję, jak coraz bardziej się wypalam. Moje ambicje, które kiedyś były takie silne, teraz wydają się śmieszne. To, co kiedyś uważałem za cel, teraz stało się tylko martwym punktem w moim życiu. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że wszyscy dookoła mnie pędzą naprzód, podczas gdy ja stoję w miejscu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wiem, że moje marzenia były zbyt wielkie. Chciałem czegoś, co było poza moim zasięgiem. Teraz, gdy patrzę na siebie, widzę, że te marzenia były tylko czymś, czego nie dało się zrealizować w świecie, w którym żyję. W świecie, który nie akceptuje takich jak ja. Może po prostu nigdy nie byłem stworzony do tego, by odnosić sukcesy. Może to wszystko to tylko próba dostosowania się do rzeczywistości, która nie jest dla mnie. Może naprawdę za późno jest, by coś zmienić. I choćbym próbował, już nie mam siły, by wyjść z tej spirali beznadziei. Moje życie stało się rutyną. Wstaję codziennie, by realizować te same czynności, spotykać tych samych ludzi, mówić te same słowa. I choćbym się starał, nie potrafię wyjść z tej rutyny. I to jest najgorsze — to poczucie, że nic się nie zmienia, że cały czas żyję w kółko. Moje ambicje zginęły w tej monotonii. Nie ma już miejsca na marzenia, na rozwój, na coś, co mogłoby nadać mojemu życiu sens. Moje życie stało się szarą, bezosobową maszyną, która wykonuje zadania, ale nie daje żadnej satysfakcji. I wiesz, co jest najgorsze? To, że nie potrafię się z tego wyrwać. Codziennie wstaję, idę do pracy, wracam do domu. Sam. I choć próbuję znaleźć coś, co mogłoby dać mi poczucie spełnienia, wiem, że to nie nastąpi. Ostatecznie wiem, że moje życie nie będzie lepsze. I to jest najboleśniejsze: świadomość, że nic się nie zmieni. Nie ma nadziei, nie ma przyszłości. Jest tylko przeszłość i teraźniejszość, która nie prowadzi donikąd. Czasami to uczucie ogarnia mnie całkowicie, a ja nie wiem, co zrobić z tą pustką w sobie. Wiem, że jestem przegranym. Może to nie to, co widzą inni, ale w moim wnętrzu czuję to codziennie. Moje życie to tylko wspomnienie tego, co mogło być. I choćbym chciał, nie potrafię już niczego zmienić.
-
Zdecydowanie tak ważna jest równowaga i umiejętność obcowania z naturą. Drzewa jedynie przeszkadzają przy drogach, a tak niech jest ich jak najwięcej
-
Cześć, dzięki za uświadomienie nie wiedziałem, że Ozzy miał taki pseudonim. Słucham podobnego gatunku muzyki taka skrajność od klasyki do heavy metalu. Mam nadzieję, że tak będzie dzięki za to trzeba się wspierać. Pozdrawiam serdecznie
-
To nie jest jakieś skomplikowane. Chodzi o tzw. „widmowe komitety” – formalne komitety wyborcze, które wprawdzie zgłosiły swój udział w wyborach, ale nie miały realnych kandydatów ani poparcia. Dzięki przepisom mogli zgłaszać swoich reprezentantów do obwodowych komisji wyborczych, co pewna partia wykorzystała, aby zwiększyć liczbę swoich ludzi w komisjach. Wbrew pozorom, każdy zarejestrowany komitet – nawet bez kandydata – miał prawo desygnować członków komisji. W wyborach prezydenckich 2025 zarejestrowały się ich aż 44, ale tylko 13 wystawiło kandydatów; pozostałe to te „widma”. Ponad 20 000 członków komisji (w tym około 4 000 przewodniczących) pochodziło z takich fikcyjnych komitetów, szczególnie w miastach jak Kalisz, gdzie radni pewnej partii zgłaszali się do komisji pod szyldem tych organizacji – zamiast własnych. W mojej ocenie miało to wpływ na sposób przeliczania głosów i to nie nawet przez zamierzone działanie, ale przede wszystkim przez dobór przypadkowych ludzi. Można wysnuć hipotezę, że KBW nie zapewniło odpowiedniej wiedzy merytorycznej i praktycznej członkom OKW. Braki w szkoleniu są widoczne chociażby przez błąd jaki został popełniony w Gdańsku sprawa pana Józefa, który chciał oddać głos po przybyciu do OKW nr 87 w Gdańsku członek komisji wyborczej źle spojrzał na listę wyborców ktoś inny podpisał się za pana Józefa, któremu komisja odmówiła wydania karty wyborczej, ponieważ w miejscu przeznaczonym na podpis za niego kartę pobrał inny wyborca. Takich sytuacji pewnie było więcej tylko nie zostały nagłośnione. Szczerze mówiąc jako obywatel tej pięknej krainy chciałbym, aby prokuratura zajęła się tymi sprawami skoro do SN wpłynęło blisko 50 000 protestów, z czego zarejestrowano 10 515, a 98 zostało rozpatrzonych (pozostawiono bez dalszego biegu) można wywnioskować, wypowiedź SSN Artura Redzika, który stwierdził, że choć są „zasadne naruszenia”, nie miały one realnego wpływu na wynik wyborów to Izba kontroli nadzwyczajnej i spraw publicznych niezbyt rzetelnie przyjrzała się tym pismom. Całą odpowiedzialność praktycznie zepchnięto na prokuraturę, która ma zbadać, czy nie doszło do przestępstwa. Mnie tylko jako obywatela takie sytuację po prostu zniechęcają, ponieważ skoro wybory mają być 5 przymiotnikowe, a powoli nie są to jaką ja mam pewność, że głos przeze mnie oddany będzie przeliczony w prawidłowy sposób. Jedno co mogę od siebie dodać to te wybory nieważne jakie decyzję zapadną zostały zdeptane i ośmieszone szczególnie w ramach działania służb. W kraju, który należy do UE jak i ma z zasady chociaż tak nie jest być chociaż trochę demokratyczny i działać w granicach i na podstawie prawa takie incydenty nie powinny mieć w ogóle miejsca, bo to zaburza zaufanie obywatela do uczestnictwa w wyborach i referendach, a tak szumnie się mówi, że wybory to "święto demokracji" w takim wydaniu to chyba białorusko - rosyjskiej.
-
Dziękuję za dobre rady spróbuje to ogarnąć heh. Ze mnie też nie jest znawca, ale nie powiem lubię sztukę. Uspokaja mnie i powoduje, że na chwilę zapominam o codziennych problemach. Podobnie działają na mnie spacery szczególnie po lesie szum drzew, zbieranie grzybów i takie tam aktywności
-
Dziękuję za tak miłe przyjęcie do Waszego grona. W odpowiedzi na temat moich zainteresowań są to na pewno kinematografia lubię filmy polskie z tak zwanego okresu "moralnego niepokoju" ponadto dzieła takich reżyserów jak Francis Ford Coppola, Martin Scorsese, Ridley Scott i wielu innych. Zagadnienia z obszaru historii przede wszystkim wojen napoleońskich i II Wojny Światowej, także nie są mi obce. Dodatkowo mogę wypowiedzieć się w kwestii politologii, nauk prawnych, geografii, literatury w szczególności bliskie mojemu sercu są myśli filozofów niemieckich i francuskich z okresu XVIII i XIX wieku. Malarstwo impresjonistyczne jak i dzieła najsławniejszych malarzy niderlandzkich nie stanowią dla mnie tajemnic. Serdecznie Was pozdrawiam
-
Witam, szczerze mówiąc to przeliczenie wszystkich głosów w wyborach będzie raczej niemożliwe. Sąd Najwyższy rozpatruję tylko konkretnie każdy z przypadków zgłoszonych w proteście wyborczym na mocy art. 321 Kodeksu Wyborczego. Nie ma nigdzie przepisu sensu stricto mówiącego, że SN jest zobowiązany do wydania takiego postanowienia, aby przeliczyć głos z każdej komisji. W praktyce oznacza to, że właściwość w rozpatrywaniu przez SN protestu kończy się tylko na określonej komisji wyborczej. Reasumując nie liczyłbym na to, że będzie ponowne liczenie głosów albo powtórzone wybory pomimo wielu nieprawidłowości jakie zaistniały i zostały zgłoszone. W gruncie rzeczy zastanawia mnie Wasze zdanie na temat mężów zaufania jak i obserwatorów społecznych. W wyborach parlamentarnych było na ten temat bardzo głośno, a teraz jakby o tym zapomniano. Mam na ten temat własne przemyślenia na zasadzie: 'nie wiem, chodź się domyślam".