Całe szczęście,że trafiłam na tę stronę. Od 2 dni siedzę i płaczę, a oczy okladam lodem. Nie mogę poradzić sobie z moimi natręctwami i lekami. Są tak silne, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Po raz pierwszy do psychiatry trafiłam w 3 klasie liceum, teraz jestem na 3 roku studiów. Wtedy traiłam z natręctwami dotyczącymi nowotworów i ich objawów i panicznym lekiem przed śmiercią, przed zakopaniem mnie w grobie. Myślałam że ta wizyta i tak jest bez sensu, bo jakim cudem leki mogłoby mi pomóc. Myliłam się. Zaczęłam brać Fluoksetynę, Po miesiącu poczułam, że moja głowa jest odciążona od natręctw. Brałam ją ok 2-3 lat. Teraz natomiast , choć biorę inny lek przeciw lekom i natręctwom, czuję się fatalnie. Te lęki są, mogą wydawać sie abstrakcyjne, ale mnie nie pozwalaja normalnie żyć i głowa mi od nich pęka. Otóż, mam ogromny lęk przed przyszłością. Na myśl o małżeństwie czy dzieciach robi mi się słabo. Gdy mówię czy mówilam moim byłym partnerom,że nie chciałabym mieć dzieci, uważano mnie za egoistkę i potencjalną wyrodną matkę. Gdy mówiłam, że jak najdłużej chciałabym wolnego związku, życia bez dzieci, słyszałam, że ze mnie feministka, karierowiczka, kobieta nastawiona tylko na sukces. Więc nic mi się nie udawało. Mam ogromny lęk przed założeniem rodziny, ograniczeniem,uzaleznieniem, utratą wolności. Przed naciskiem ze strony faceta na dzieci, których nie chcę mieć. Przed związkiem i tym, że mnie mężczyzna nie zrozumie, lecz będzie uwazał za samolubna egoistkę chcącą żyć tylko dla siebie. A największy mój lęk i natręctwo to to,że cos się stanie, że bede musiała wyprowadzic się z mojego ukochanego Wrocławia. Słabo mi się robi na myśl o zyciu poza miastem lub pod miastem. Na zyciu w ciszy i spokoju, gdzie nic się nie dzieje. I znowu natręctwo:że ktos bedzie chcial się wyprowadzić, ja nie i znowu będe ta egoistką, bo nie zrozumie, że na mnie miejsca gdzie nic się nie dzieje działają strasznie i powodują lęki. Nie zrozumie, że ja nie znosze takich miejsc tylko bedzie wywoływal presję. I ciągle ta myśl : co będzie jak trafie do dziury, jak będę sie bronić przed tym, co będzie jak będę musiała z dziećmi w domu zostac i np. nie daj Boże nie pracować. I jak ja mam się z kimś związać, jak mnie ktos pokocha, jak mnie męzczyyźni uważają za zbyt pewna siebie, zbyt samodzielną, za taką, która nie ulegnie. I tak w kółko. Boję się związku, tego że wpakuje się w coś i będę nieszczęśliwa. Boję sieze każda znajomosc zakonczy sie tym, że odejdą ode mnie. Uchodze za pewną siebie i zadufona w sobie, za księżniczkę - wśród mężczyzn. Za kobietę, która mysli o własnych sukcesach, nie chce dzieci. Ale do cholery to wynika z panicznego lęku, którego faceci nie są w stanie zrozumieć, Skoro nie potrzebuje dzieci, nie są dla mnie priorytetem, oznacza to że jestem zimną egoistką. To że chce miec czas dla siebie i rozwój zawodowy eliminuje mnie jako kobiete, partnerkę,żonę. Czuję się tak niezrozumiana.... czuję stereotyp i uogólnianie, że kobiety nie myślące jedynie o rodzinie i dzieciach, są odpychane, znienawidzone, największe szanse na związek maja te uległe, gdzie mąż i dzieci to podstawa. Gdy nie robie czegos wbrew sobie, nie robię czegoś, z czego będę niezadowolona, slysze od facetów : ale masz charakter, ale egoistka, nikt z toba nie będzie chciał być. Ale uważam że nie wolno wymagać od kogoś, aby robił coś, czego nie chce. Nalezy taką osobę zrozumieć, a nie obrzucac ja epitetami, bo chce zyć tak,żeby była zadowolona i szczęśliwa, a nie poswięcac się swoim własnym kosztem. Natręctwa na ten temat mnie wykańczają. Z jednej strony wiem, że nie zrobie nic wbrew sobie, z drugiej spotkanie kogoś, kto mnie pokocha wydaje mi się abstrakcyjne. Nie mogę się przez to uczyć, a jutro mam ciężki egzamin. Musiałam to wyrzucic z siebie.