czesc,
chce sie przywitac i wygadac, nie mam komu tak naprawde.
niby slysze deklaracje „jestem z toba” no ale nie, kazdy ma swoje sprawy, swoje zycie, swoje problemy. Ok, w sumie to rozumiem.
zostalam sama ze wszystkimi swoimi myslami. A te sa zle. Jestem na skraju. Jesli ktos gdzies we wszechswiecie chcial sprawdzic ile wytrzymam, to wlasnie tyle i juz nic wiecej. Czuje ze to koniec, cokolwiek teraz robie jest ponad moje sily.
mam plan, wiem co zrobie. Jeszcze kilka dni, mam „obowiazki” i zaplanowane rzeczy, chce to ogarnac i odejsc zostawiajac porzadek i moze dobre wspomnienia.
w domu pretensje, ze znowu sie smuce, ze wyolbrzymiam, ze to glupie.
nie tacy jak ja, nie z takim zapleczem (rodzinnym, finansowym itd) odchodzili z tego swiata.
no tylko tyle chcialam. Nie widze dla siebie nadziei, wiem ze to koniec. Jeszcze te kilka dni. I ulga