Cześć.
Znajduję się właśnie w tym momencie, gdy zadaję sobie pytanie - czy nerwica może aż tak bardzo boleć?
Od jakiegoś tygodnia pobolewają mnie uszy. Najpierw to właściwie były pojedyncze miejsca z lewej strony głowy, bardziej zewnętrznie. Później przesżło na te uszy. Ból nieregularny, sprawiający wrażenie opuchlizny tych uszu. Ale zero wycieku, zero przytępienia słuchu... Najgorzej jest od trzech dni. Codziennie w godzinach popołudniowych zaczyna mnie brać nieprzyjemny, węwnętrzny ból w głowie, na wysokości ucha. Praktycznie raz dziennie nasila on się do tego stopnia, że przez kilka-kilkanaście sekund mam wrażenie, że rozerwie mi głowę od środka. Po tym krótkim czasie przez 1/2h dochodzę do siebie, później jest ok. W międzyczasie sporadycznie te uszy pobolewają, ale lekko, nie tak wewnętrznie, jak ten "główny ból".
Byłem w czwartek u lekarza rodzinnego. Wówczas jeszcze ten wewnętrzny ból nie dawał mi popalić tak, jak teraz. Stwierdziła, że uszy albo bolą, albo nie, że w przypadku schorzenia nie bolałyby ot tak sporadycznie. Bałem się tez, że te miejscowe bóle głowy mają związek z uderzeniem w głowę, jakie zanotowałem 3 tygodnie temu. Pani doktor stwierdziła, że bóle, które mam, nie pasują do objawów pourazowych.
Zanim zaboli, akceptuję, że to nerwy. Gdy złapie ten silny wewnętrzny ból, najzwyklej w świecie boję się, że to mnie może nawet zabić.
Czy to uszy, czy to głowa, czy to są nerwy? ((