Hej ZielonyListku, to nie było prowokowanie do "odczuwania" emocji, tylko ich wzmacnianie, co doprowadziłoby tylko do pogorszenia objawów psychosomatycznych i dysocjacji (jeżeli masz do niej tendencje). Brzmi jak "terapia" psychodynamiczna (te obsesje nt. kontroli), a w moim odczuciu to najgorszy rodzaj "terapii" dla osób somatyzujących, które raczej potrzebują wcześniejszej stabilizacji układu nerwowego, stopniowego schodzenia do ciała, delikatnej i stopniowej nauki co dany objaw oznacza, poszukiwań skąd się wziął, poszerzania tolerancji na bodźce- z łagodnością. Z resztą w ogóle wszyscy wg mnie takiej pracy potrzebują, bo emocje nie są jakimiś abstrakcyjnymi, intelektualnymi wytworami z zewnątrz, tylko pochodzą z ciała i są odpowiedziami na bodźce dochodzące do ciała i przez to ciało przetwarzanymi.
Jedyne co w terapiach gadanych może działać, to świadkowanie stanom emocjonalnym z którymi przychodzimy na sesje- jeżeli mamy szansę w pełni je przeżyć od początku do końca. Ale ten element występuje zdaje się we wszystkich modalnościach terapeutycznych, psychodynamiczna ma to opracowane relatywnie słabo, robione na oślep no i brakuje tam kompletnie szacunku do ciała- naprawdę przebywanie często w smutku, frustracji, lęku i złości (nawet nieuświadomionych, ale ciągłe podsycanie ich nie jest jedyną metodą uświadamiania) nie jest obojętne dla zdrowia.
P.s. bardzo polecam książkę Bessela van der Kolka "Strach ucieleśniony".