Skocz do zawartości
Nerwica.com

Anihilacja

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Anihilacja

  1. Hah, żyję w egocentrycznym półświatku. Wybaczcie. Nie, Bellergot był do tzw. sytuacji kryzysowych. Teraz nie biorę leków. On pracował w ośrodku leczenia dzieci i młodzieży, więc wcielał się w takową rolę, ale czy zrobił jeszcze dodatkowe wykształcenie/szkolenie w tym kierunku, to nie mam pojęcia.
  2. Pierwszym lekiem, jak zresztą w większości przypadków osób, które poznawałam w trakcie moich terapii, był Pramolan. Potem brałam Sulpiryd, doraźnie Bellergot.
  3. - Jakie było najważniejsze wydarzenie w Twoim życiu? - Jakie wydarzenie bądź wydarzenia z przeszłości zapadły Ci najgłębiej w pamięć? - Jakie oczekiwania stawiasz wobec swojej osoby na najbliższą przyszłość? - Jaki sposób poznawania ludzi Ci najbardziej odpowiada? - Jakie emocje towarzyszą Ci przy poznawaniu nowych osób i przy zabieraniu się do nowych rzeczy? No i pytania o relacje z matką i ojcem typu „kto jest Ci bliższy i z kim łączą Cię głębsze więzi”. P.S.: Mój był od dzieci i młodzieży, to wchodził poniekąd w rolę takiego życiowego "mentora".
  4. Cześć wszystkim! Na wstępie zaznaczę, że mam 20 lat i zdaję sobie sprawę z tego, że sposób mojego postrzegania będzie ewoluował. Proszę także o poważne podejście do mojej „naiwności” i kuriozalnego sposobu postępowania. Nadmienię jeszcze, że nie jestem osobą wierzącą, jednak wciąż poszukuję własnej drogi, przez to łudzę się, że iluzja, której się trzymam, poniekąd się ziści. Do rzeczy: od lat raczej męczę się z nihilistyczną wizją świata, aniżeli ją wyznaję z własnej woli. Od dziecka towarzyszyło mi poczucie pustki. Byłam na bakier z wiarą. Miałam jednak takie epizody, gdzie chciałam przynależeć do Kościoła, szukałam Boga, lecz wstydziłam się przed nim chociażby tego, że jako dziewczynka byłam... sadystycznie zafascynowana śmiercią i ciałem Jezusa wiszącego na krzyżu. Przeszło mi to już dawno, sumienie daje mi nawet we znaki, teraz nie mam w sobie ani krzty jakiegokolwiek sadyzmu wobec kogokolwiek i czegokolwiek. Bynajmniej nie aprobuję postaw autodestrukcyjnych – człowiek może anihilować każdą ilość zła, która w niego uderza. Obawiam się, że spotkała mnie za to kara w postaci pogłębienia mojego nihilizmu i (stwierdzonej przez psychiatrę) dystymii. Jestem bardzo wyczulona na ludzką biologię - wsłuchuję się w ludzkie ciała, oddaję się mimochodem obserwacji ich funkcjonowania (tak na żywca)... Jestem szurniętą fanką turpizmu. Ciekawe by była reakcja kogoś, gdyby się skapnął, że podczas rozmowy ja nie tyle odbieram jego przekaz słowny, ale także wsłuchuję się w rytm jego oddechu... To moje dziwactwo skutkuje tym, że odczuwam początkowo awersję fizycznością osób, które nie są mi dobrze znane, do których nie zdążyłam się jeszcze fizycznie przyzwyczaić i których fizjologia mi nie odpowiada, ale z drugiej strony tak też badam ludzi. Fascynują mnie przejawy życia w innych. Czuję się z tym jak jakieś zwierzę. Oczywiście rozmawiałam o tym z psychiatrą, byłam również u seksuologa. Obawiałam się, że mam jakieś perwersje bądź jestem aseksualna (nie współżyłam jeszcze, potrzebuję mocnych więzi z drugim człowiekiem, by nie odczuwać niechęci do poznawania namacalnie jego fizyczności). Wiem, że po prostu wypracowałam sobie taki chory mechanizm obronny. To wszystko skutkuje tym, że odczuwam brak sensowności mojego istnienia i czuję się jakimś odmieńcem. Ponadto jestem osobą wrażliwą i chcę o tą wrażliwość dbać, i to niezależnie od tego, co będzie wyczyniać moja psychika (nawet jeśli miewam myśli suicydalne). Nie wiem, może na siłę chcę być w kontrze do świata. Próbowałam również szukać tzw. bratnich dusz, by choć odrobinę wypełnić tę pustkę jakimkolwiek człowiekiem, lecz łudziłam się tylko, że a nuż ktoś ma jakoś podobnie. Jednak podejmowałam próby. Uczęszczałam np. na spotkania terapeutyczne (w sensie grupy młodzieżowe). Rozumiem, że ludzie mający problemy często palą mosty. Ja sama paliłam, chcąc rozświetlić własną przyszłość. Mam wprawdzie znajomych, ale nie bliskich. Pustkę i poczucie beznadziei wypełnia mi czytanie i muzyka. Ponadto mocno interesuję się życiem po śmierci i oglądam masowo m. in. wywiady z byłymi satanistami, wywiady egzorcystów z demonami czy filmy o opętaniach (to tak dla sublimacji). Zatracam się w introwertyzmie. Czuję, że gasnę i nic z tym już zrobić nie mogę. Przeżyłam w moim życiu jedną druzgocącą stratę, wdałam się w toksyczną relację, przeżywałam odrzucenie. Jakoś przez to przebrnęłam, karmiąc się wizją lepszej przyszłości. I nic. Boli mnie to, że nigdzie na tym świecie nie ma żadnego mojego miejsca, które mogłabym obdarzyć sentymentem. Już nawet w snach pojawia mi się motyw, że znikam, jednak zawsze się w końcu budzę. I żeby nie było - studiuję, odbywam praktyki, param się pewnymi zajęciami, ale ten bakcyl życia mnie zżera, czuję się kompletnie sama na tym świecie (mimo posiadania znajomych i najbliższej rodziny), szukałam nawet bliskości z Bogiem, ale ta cała wiara do mnie nie przemawia. Jestem po prostu zawieszona w nicości, to już chyba anhedonizm, nie cieszę się z niczego, tylko tak sobie wegetuję. Wyszedł ktoś z tego przeklętego stanu, czy trzeba już tylko otępić się, wyprać z emocji i egzystować dalej jak jakiś golem? Dziękuję Wam wszystkim za uwagę i życzę miłego dnia/nocy!
×