Nie bardzo mam się komu wygadać więc pomyślałam, że tutaj napisze. Z nerwicą żyję już bardzo długo zresztą jak sobie teraz pomyśle to chyba moi rodzice też ją mają więc nic dziwnego. Chodzę na terapię grupową już bardzo długo bo od stycznia. Wcześniej myslałam, że nic nie robie tylko stoję w miejscu teraz widzę, że poprostu wszyscy mają swój określony czas dochodzenia do siebie i są pewne etapy które trzeba przejść i nie da się ich ominąć. Bardzo pomogły mi w zrozumieniu sensu życia wakacje. Miałam również problem z zostawaniem sama w domu. Po urlopie jakoś sobie radziłam ten tydzień. Super potrafiłam sobie poradzić nawet w pracy, uspokoić się itp. Wczoraj natomiast ostatni dzień w pracy i nagle znów przyszedł atak. W dodatku wydaje mi się, że po tym jak cały tydzień nie myślałam o tym złym ten atak był jeszcze silniejszy. Znów jestem załamana,że to wróciło. Czasem już naprawdę nie mam siły, chciałabym sobie poprostu spokojnie żyć.Jest mi strasznie przykro, że ciągle się staram a to i tak na końcu wygrywa. Najgorsze jest to, że w panice nic do mnie nie dociera i jestem strasznie nie miła dla wszystkich. Boje się, że stracę chłopaka bo już dłużej ze mną nie wytrzyma. Czuję się taka bezsilna. Czuje się tak jakby ta pieprzona nerwica w każdej chwili miała mnie w swoich rękach i czeka tylko na moje gorsze samopoczucie i przypomina mi "Nie ciesz się tak szybko bo ja tu ciągle jestem". Jest mi tak strasznie przykro że tak to wczoraj wyszło, że nie panuje nad swoimi emocjami i nic mnie nie tłumaczy;( Dzięki, że mogłam się wygadać.