Okej, przepraszam z góry za zakładanie kolejnych mini-wątków, które mogłabym tak naprawdę wrzucić do jednego worka (innego wątku), ale myślę, że dla mnie jest to w sumie jeden z większych wątkow... Ale do rzeczy:
Mam tak, że praktycznie cały czas jest ktoś kogo nie lubię. Ale "nie lubię" go średnio przez jakiś tydzień-dwa. Pojawia się znikąd i znika nie wiadomo dlaczego (często znika po dłuższym niewidzeniu się z tą osobą na przykład). Wtedy irytuje mnie w szystko w tej osobie, każde jej gesty, jej zachowania które przejawiała od zawsze, jej wszystkie wady widzę tylko. Mam np. dwie przyjaciółki i trochę tak jest, że denerwują mnie "na zmianę"; raz jedna raz druga. Jednocześnie mogę mieć parę takich osób. Nie jest to co prawda na tyle silne, że nie mogę z nią porozmawiac normalnie (prawie), ale daje mi duży dyskomfort, strasznie się wtedy męczę, muszę panowac nad sobą, ze nie zrobić/powiedziec czegoś, co wiem że ją zrani, bo jednak zalezy mi na tej osobie.
Mam tak samo nie tylko z rówieśnikami, ale z nauczycielami, dziadkami, wczoraj trochę bezpodstawnie przestraszyłam się, ze przechodzi to też na mojego psychiatrę...
W zasadzie bardzo się cieszę, ze sobie to uświadomiłam, bo może teraz będzie trochę lepiej nad tym panować.
I do tego dochodzi pytanie: mam podejrzenie borderline, czy to może mieć jakiś związek z tym, tzn. czy to podchodzi pod borderline i mogę to po prostu spokojniej zaakceptować?
Ostatnio, nie wiem czy to tez jest w tym temacie, ale przez rok nie lubiłam jednej dziewczyny, i po roku strasznie ja polubiłam, od pół roku znowu STRASZNIE jej nie lubiłam i ostatnie parę dni jest SUPER.
Też zwróciłam na to wszystko uwagę, gdy babcia powiedziała, ze ja juz od paru lat mam cos takiego, tylko nie zauważałam tego wczesniej i było pewnie na mniejszą skalę.