Witajcie!
Jestem osobą, która nie chowa zbyt długo urazy i niektórzy powiedzą, że jestem wręcz ugodowa. Ale jeżeli chodzi o miłość, zranione serce boli najbardziej- to już niekoniecznie. Niedawno rozstałam się z chlopakiem, próbowałam o niego walczyć, właściwie nie wiadomo o co poszło, ale związek był z tych szczęśliwych, może po prostu coś wygasło, nie wiem. Byłam w totalnej rozsypie, do tej pory zażywam leki uspokajaące, ale jakoś próbuje żyć swoim życiem. Układać je na nowo, skupić się na sferze zawodowej. Rozstanie przechodziło różne fazy, na początku zachowywaliśmy się jak para, dalej ze sobą sypialiśmy i pisaliśmy, dopóki nie doszło do trudnych rozmów gdzie wychodzilo że razem już nie jesteśmy wtedy ja anulowalam zupełnie kontakt, pozniej kontakt był coraz słabszy raczej z mojej inicjatywy, czułam się z tym okropnie źle, ponieważ tak naprawde nie wiedziałam dlaczego? Pojawiły się chyba jakieś inne dziewczyny(?), ale tak naprawde nie wiem czy coś z nimi było. Generalnie podczas gdy ja siedziałam w głębokiej depresji, tej drugiej strony nic nie obchodziło, nie odzywał się bo myślał że samo się uspokoi, jego znajomi mu tak podpowiadali. Momentami było ze mną naprawde źle, kołatanie serca, nie mogłam złapać oddechu czułam się jak najgorszy śmieć. Nie mogłam pojąć dlaczego? Teraz jestem na lekach i jest lepiej, ale ta osoba chce ze mną utrzymywać kontakt, ja dzwonie kiedy mam super dzień, a tak naprawde chowam dalej uraze,wręcz nienawidzę i życze wszystkiego najgorszego. Wiem, że tak nie powinno być. Zastanawiam się nad totalnym zerwaniem kontaktu (miesiąc czasu sie nie widzielismy) nienawidze tej jego troski a kiedy ja pisałam sto linijek tekstu eh... on chce tylko słuchać o moich sukcesach. Smutno mi. Z drugiej str. nie chce go totalnie stracić z życia i nie chce żeby było mu przykro. Walczą we mnie te dwie skrajności.