Sam byłem kiedyś w podobnej sytuacji, kiedy nie mogłem zabrać się do niczego. Dokładnie wiedziałem co trzeba zrobić by zarobić pieniądze, ale podejmowanie jakiegokolwiek działania wydawało mi się bezsensowne, cały czas miałem przed oczami wizję śmierci, że po co cokolwiek robić skoro i tak umrę, po co mam sprzątać mieszkanie, skoro za tydzień znowu trzeba będzie sprzątać, bo się zabrudzi. Pomogły mi dwie rzeczy. Pierwsza to wysiłek fizyczny, sport. Wcześniej nie przykładałem wagi do aktywności fizycznej, bo w domu mnie tego nie nauczono, ale teraz widzę po sobie, że człowiek potrzebuje się zmęczyć, a dobra kondycja przekłada się na wszystkie inne sfery życia. Druga rzecz to pozytywni ludzie, których w owym czasie poznałem. Ten mój stan trwał jakieś 2-3 lata. Po roku zacząłem podejrzewać u siebie delikatną depresję, w międzyczasie natrafiłem na pojęcie prokrastynacja, którego wcześniej nie znałem, a które idealnie oddawało to co się ze mną działo. Myślę, że ta niechęć przed ukończeniem pracy wiąże się z tym, że po realizacji jednego zlecenia, trzeba będzie realizować kolejne i to odbiera zapał do pracy. Moja rada - myśl krótkoterminowo. Nie przejmuj się tym co będzie w odległej przyszłości, skup się tylko na najbliższej przyszłości i na zadaniach, które masz do zrealizowania, a co się będzie miało dziać w przyszłości to niech się dzieje. Podjęcie jakiegokolwiek działania jest lepsze niż bezczynność. Ja wróciłem po tych 2-3 latach do pracy, najpierw małymi kroczkami, a później wkręciłem się w projekty i teraz jest już dobrze. Nie myślę o każdym nowym zadaniu jak o czymś co mnie przytłacza i co jest przeciwko mnie.
Doskonale Cię rozumiem i rozumiem stan w którym się znalazłeś. Ktoś z zewnątrz powie, że to lenistwo, ale prawda jest taka, że to coś głębszego, że to jakaś blokada która siedzi z tyłu głowy. Co ma być to będzie. Kiedyś przeczytałem, że stawianie sobie zbyt wysokich ambicji zniechęca do działania i to jest prawda. Nie patrz na innych, nie porównuj się do nich, bądź sobą, każdy kroczy własną ścieżką i każdy ma w życiu słabszy okres. Ja mimo, że na studiach wszystkie przedmioty zaliczyłem w pierwszym terminie, pracę licencjacką obroniłem po 2 latach. Gdy moi rówieśnicy bronili magisterkę, ja broniłem licencjat, ale nie jest mi z tego powodu przykro, bo każdy kroczy własną ścieżką, a życie to maraton. Raz Ty jesteś z przodu, a raz ktoś inny, a w życiu i tak nie chodzi o to żeby się z kimś ścigać, bo na końcu życia i tak okazuje się, że jedyna osoba z którą się ścigałeś to Ty sam ze sobą.
Życzę złapania chęci do życia, bo wiem jaki świat jest szary gdy się ma takie stany. Pamiętam, że mnie nie opuszczały myśli, że ludzie nie różnią się niczym od zwierząt, poza tym że mają trochę większy mózg i wynaleźli parę rzeczy. Zacząłem studiować nowy kierunek gdzie miałem fizykę i zrozumiałem jak wiele wysiłku ludzie musieli włożyć i ile lat musiało upłynąć żebyśmy doszli do tego co mamy teraz. To mnie bardzo zmotywowało do pracy, zresztą tutaj poznałem nowych ludzi, którzy pomogli mi wyjść z tego stanu prokrastynacji i otępienia.
Nie znam twojej sytuacji, dlatego po prostu opisałem jak było ze mną. Ciężko doradzać przez Internet nie znając szczegółów, ale uważam że nie warto się poddawać nawet pomimo braku nadziei. Teraz nie widzisz zapewne sensu w czymkolwiek, ale uwierz mi, że pewnego dnia karty się odwrócą i znów spojrzysz na świat z entuzjazmem.
PS. Dość długo pisałem ten post. W międzyczasie zima wysłała swój.
nie mozesz w tej chwili ufac sobie - podpisuję się pod tym rękami i nogami. W tym stanie na świat nie patrzy się obiektywnie, problemy wydają się wielkie i nie do przeskoczenia, a tak nie jest.