Skocz do zawartości
Nerwica.com

Emocjonalna

Użytkownik
  • Postów

    240
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Emocjonalna

  1. Moja rada dotycząca traktowania: kiedy DDA się wścieka i szaleje... to tak naprawdę przemawia przez niego bezradność i bezsilność.... wtedy wystarczy przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze ;- ) A dopiero później na spokojnie pogadać :-)
  2. Emocjonalna

    Rozstanie z DDA

    Hmm... trochę dużo tu generalizowania cech DDA. Mam takie poczucie drh, że poczytałeś jakie cechy "powinno mieć" DDA i je dopasowujesz.
  3. Keyra, paradoksalnie dobrze się wydarzyło, że bunt córki zmotywował Cię do pójścia do psychologa. Dobrze dla Ciebie. To jest ten moment kiedy możesz zawalczyć o siebie. Ja wierzę w terapię, w to, że pomaga ułożyć sobie w głowie przeszłość. Myślimy, że wszystko mamy już poukładane, że przeszłość już na nas nie rzutuje. Nie rozumiemy własnych zachowań, przeraża nas jakaś wewnętrzna niemoc. To przeszłość, niezrozumiana, nieprzepracowana, siedzi w nas, choć zepchnięta w dużej części... do podświadomości. Da się te rany oczyścić i poznać nowy komfort życia. Powodzenia :-)
  4. Psychoterapia odbywa się również na NFZ i znam kilka zadowolonych osób.... Zaraz będzie jęk, że trzeba czekać... owszem... trzeba, ale jeśli komuś zależy to zaczeka. Lepsze to niż siedzenie i biadolenie.
  5. zalezna, a próbowałaś poszukać na listach towarzystw psychiatrycznego i psychologicznego? Możesz również o to zapytać wprost Twojego T., choć to chyba trudniejsze :-) Sama nie wiem, czy miałabym odwagę zapytać gdyby zaistniała taka potrzeba.
  6. Stanęło na tym, że na następnej sesji omówię jeszcze temat z moim T. i wtedy podejmę ostateczną decyzję. Dziś wiem tylko tyle, że jeśli chociaż nie spróbuję to będę miała poczucie, że mogłam dla siebie zrobić więcej. Teraz mam duży komfort psychiczny zarówno zawodowo i prywatnie, ale żyję jak ja to nazywam "w sterylnych warunkach", stabilna dobra praca, sprawdzony zestaw przyjaciół i bliskich. Nie wiem czy jestem gotowa do zmian w tej materii, a nie ma się co oszukiwać.... wcześniej czy później one mogą nastąpić. Nie chciałabym, aby wtedy okazało się, że upadnę tak jak po odejściu męża.
  7. Ja właśnie nie wiem, czy moje obecne utrudnienia życiowe są na tyle duże, żeby musieć zmieniać formę psychoterapii. Moje relacje z ludźmi chyba nie budzą większych zastrzeżeń... spokojna, radosna, wściekam się dopiero jak ktoś mnie potwornie wkurzy.... wtedy krzyczę (tak jakbym za długo pozwala na za wiele, a ludzie próbowali gdzie jest próg), aczkolwiek mam poczucie, że bliższe relacje z mężczyznami... wole się wycofać zawczasu niż narazić na problemy. Gdzieś tu odnalazłam analogię..., że skoro mój pijący ojciec był w stanie zdominować i zastraszyć całą rodzinę, to ja nigdy nie dopuszczę żeby tak się zadziało w innej relacji. Moja ostatnia relacja była krótka, ale ucieszyłam się kiedy się skończyła, pomimo, ze mi zależało, na zasadzie "ufff problem z głowy". Ja ogromnie dużo poukładałam sobie na terapii indywidualnej: dzieciństwo zakrapiane alkoholem, małżeństwo zakończone z hukiem, córkę, młodą i gniewną. Po ponad pół roku spotkań moje życie jest zupełnie inne. Jeśli coś się wie i rozumie, to nie wykonuje się dzikich ruchów.... szuka się analogii i uczy reagować w sposób, który boli mniej. Gdyby moja terapia miałaby zakończyć się dziś uważam, że dałabym radę pójść dalej sama. Owszem jak w życiu każdego mogą się pojawić nieprzewidziane sytuacje wymagające wsparcia. Psychoterapia grupowa mnie przeraża w sensie niewiadomej, ale zarazem... chyba moje obecne problemy w moim przekonaniu nie wymagaja takiej interwencji... tylko nikt nie powiedział, że ja się nie mylę :-) Psychoterapia grupowa miałaby się odbywać 1 x w tygodniu, grupa otwarta, i mój obecny problem "trochę jeszcze nie kminię moich emocji, chyba mam jakiś tam niezidentyfikowany problem z bliższymi relacjami z mężczyznami". Z jednej strony chciałabym zakończyć moją terapię "perfekcyjnie", niczym alfa i omega, ale z drugiej strony mam poczucie, że tak się nie da, że psychoterapeuta nie jest w stanie przygotować mnie do każdej sytuacji międzyludzkiej, że będą się zdarzać sytuacje, które mnie przerosną. Ehhhh daj babie wybór... to będzie się motać jak przedszkolak....
  8. Dylematy, dylematy.... Od ponad pół roku chodzę na terapię indywidualną. Miałam wrażenie, że niebawem koniec... osiągnęliśmy cele terapeutyczne, ale jak to bywa przy grzebaniu w przeszłości... przy okazji wychodzą różne inne niespodzianki. Mój psychoterapeuta zaproponował mi przejście na terapię grupową, która będzie prowadził. Jak śmiał dać kobiecie wybór i oczekiwać, że podejmie decyzję i do tego słuszną :-))))) A tak poważnie... to przy okazji ostatniej pozornie nijakiej sesji... przyszło kilka złotych myśli, że chyba w moich relacjach z mężczyznami jest coś nie tak. Być może to "nie tak" jest zupełnie naturalnym stanem... nie wiem. Kojarzę, że moje relacje… miały w sobie coś takiego, że kiedy czułam, że zaczyna zgrzytać, chyba celowo robiłam jakąś aferę…., żeby ta osoba dała sygnał, że jej na mnie zależy. Chyba podświadomie chciałabym zdominować relację na tyle, żeby nigdy nie czuć tego upokorzenia, bólu… który czuła moja mama przy ojcu. Chciałabym codziennie być utwierdzana w tym, że jestem najważniejsza…., że nie muszę się bać, że nikt mnie nie skrzywdzi. Nie tak jak w dzieciństwie kiedy najważniejszy był pijak, jego nastroje, humory. Zawsze mówiłam, że nie pozwolę nikomu tak siebie traktować…. może właśnie po to ten mur… żeby nikt już nigdy mnie nie skrzywdził… I teraz dylemat... indywidualna, grupowa, czy koniec.... ?
  9. purple, sama na to nie wpadłam przez 40 lat życia... W moim przekonaniu to spotkania z moim psychoterapeutą pozwoliły mi najpierw rozgrzebać cały ten syf, a później przy jego wsparciu poukładać to sobie wszystko... uporządkować i zamknąć przeszłość. Przytulanie... heh... nie funkcjonowało w naszym domu. Za to funkcjonuje w moim własnym... i to mnie satysfakcjonuje :-)
  10. purple, my chyba tak mamy, że wyrażanie złości jest dla nas "złą emocją", w dzieciństwie nie mieliśmy na to prawa. Ja się uczę... choć powoli, że złość to stawianie przez nas granic. Tłumie ją jeszcze często i znajduję tłumaczę sama przed sobą osobę na którą powinnam w danym momencie być zła. Co do wzruszeń.... ehhh no beczę... ze szczęścia, z żalu... Wrażliwość DDA jest chyba zdecydowanie nadmiernie rozwinięta :-)
  11. Odkąd zaczęłam psychoterapię... kiedy zdałam sobie sprawę, że w moim życiu wydarzyło się coś co nie powinno mieć miejsca... zaczęłam zmieniać moje podejście do rodziców. Pierwsza faza to był chyba szok i niedowierzanie, że moje dzieciństwo rzutowało tak bardzo na moje obecne życie. Trochę się od nich odsunęłam. Czułam wtedy taka potrzebę. Z czasem przestałam się bać ojca... po tylu latach... strach minął. Ojciec bardzo szybko dostosował się do nowej sytuacji. Dziś nasze relacje są normalne... lubię go. Nawet czuję w jego głosie, że cieszy się kiedy dzwonię. Z mamą było gorzej... jej podświadomość chyba nie chciała dopuścić do siebie mojego "uniezależnienia od niej" i bardzo się broniła. Dziś też jest już dobrze. Zaczęłam rodzicom stawiać granice, wyzbyłam się poczucia winy. To ja byłam dzieckiem i to ja zasługiwałam na to, żeby być dzieckiem kochanym i czującym się bezpiecznie. Dziś nie mam do nich pretensji o to co się stało. Zamknęłam ten rozdział. O ile ojciec (w moim dzieciństwie alko) nie przeprosił mnie... mam wrażenie, że jego świadomość wymazała to wszystko co nam zrobił, to mama (ofiara alko) wielokrotnie przepraszała. I tak niech zostanie.
  12. Tak, Tak, Tak :-) Mnie pomogła... zmierzyłam się z demonami przeszłości..., wiem jak mogło wyglądać moje dzieciństwo, relacje z rodzicami. Nadal nadrabiam deficyty z przeszłości, nadal uczę się nowej jakości życia, oswajam się z emocjami, poznaję je. Oczywiście, że terapia nie jest lekka, łatwa i przyjemna... kiedy opowiadamy drugiej osobie o tym co działo się w naszych domach, to sprawia to wrażenie jeszcze większego bólu.... ale po jakimś czasie daje poczucie oczyszczenia. Dopóki nie rozumiemy, tego co się wydarzyło w naszym dzieciństwie... jesteśmy jak to małe dziecko uwięzione w sieci schematów ze wszystkimi konsekwencjami. Brak zrozumienia sytuacji to wieczny strach, strach to autodestrukcja, emocjonalna huśtawka, dziwne stany biorace sie nie wiadomo skąd. To złość nie wiadomo na co. To wieczne miotanie sie i niezgoda ze samym sobą. To odreagowywanie naszych stanów na innych. W terapii przychodzi taki moment, kiedy już nie musimy się bać, oswajamy się z tym wszystkim, zaczynamy to rozumieć i otwieramy się na nowe życie, tylko pozwólmy sobie pomóc :-)
  13. Moja terapia też powoli zbliża się ku końcowi. Miałam ostatnio świadomość, że realizacja określonych celów jest niemalże na finiszu, ale mimo wszystko jest odrobina strachu przemieszana z nadzieją, że dam radę. Czuję się jak ptak, który lada chwila będzie gotowy do lotu, którego będzie można wypuścić :-) Trochę się denerwuję i zastanawiam, czy po zakończonej terapii jest np. możliwość spotkania się z terapeutą np. strzelam - po miesiącu jakieś traumatyczne przeżycie, z którym sobie ktoś nie radzi i np. jedno spotkanie takie ogarniające problem... itd. czy to definitywnie ... KONIEC i zero kontaktu? Wiem, wiem, zapytam mojego T., ale póki co liczę na Wasze doświadczenia i wiedzę :-)
  14. DOMINIKKKK, Jak już życie przyciśnie Cię wystarczająco mocno i będziesz miał do wyboru dokończyć perfekcyjnie zadanie lub iść spać... to wybierzesz to drugie :-) Oczywiście, ja nadal jestem na siebie zła czasem jak coś źle zrobię...., ale to już tylko dyskomfort.
  15. ~kotenieńku Towarzystwo Psychiatryczne aktualizuje swoją listę, ale Psychologiczne chyba nie bardzo.
  16. Nicholas1981, bardzo ładnie napisane, nic dodać, nic ująć :-)
  17. Nicholas1981, prawdopodobnie jest w tym co piszesz wiele racji. Jednak często zdradzaczom wygodniej jest iść na łatwiznę i zamiast porozmawiać z partnerem żyją sobie w trójkątach z małżonkami i kochankami. Czasem trudno jest się domyślać czego ktoś oczekuje od związku. W moim przekonaniu też... wiele osób nudzi się partnerem po wielu latach i szuka wrażeń. Ewentualne zaniedbanie nie ma wtedy większego wpływu.
  18. Moje dziecko dorasta... choć dużo z tym problemów, to wzbudza ono we mnie pozytywne emocje. Akceptuję i lubię tę moja dziewczynę... choć wolę ją nazywać dziewczynką. Tak jakbym chciała, żeby była wciąż mała :-(
  19. Faktycznie, o ile fakt posiadania żony lub męża jest ukrywany... to trudno mówić tu o winie "kochanka/kochanki". Jednak niestety dla większości ludzi współmałżonkowie nie są żadną przeszkodą.
  20. Przychodzi chyba taki moment w terapii DDA, kiedy zaczynamy dostrzegać nasze dysfunkcje i wpływ toksycznego dzieciństwa. Kiedy nasze wewnętrzne dziecko zaczyna dorastać zmienia się też nasza relacja z rodzicami. Zaczynamy stawiać granice, wychodzić z roli dziecka. O ile mój ojciec (alkoholik i przemocowiec).... dość naturalnie się przystosowuje, to moja mama mnie zszokowała dziś. Mam wrażenie, że ona wyczuwa to, że traci nade mną kontrolę i zaczyna być agresywna słownie, a nie słyszałam z jej ust jakichkolwiek przekleństw od wielu lat... Ewentualnie, jest też opcja, że te wszystkie emocje, które siedzą w niej od lat... zaczynają wyłazić z niej. Póki co jestem w szoku.
  21. Emocjonalna

    Brak słów

    Amonaa, popełniłaś błędy... w dużej części były pewnie konsekwencją krzywd, których doznałaś. Masz ich świadomość... to już dużo. Nie radzisz sobie z nimi... może zacznij od psychologa. Powodzenia :-)
  22. bedzielepiej, czuję, że robię postępy, moje myślenie się zmienia, jest dużo łatwiej"przyjmować rzeczywistość, a życie zwyczajnie "mniej boli". Mój T. nie określił ile czasu będziemy się spotykać. W mojej terapii wszystko idzie swoim rytmem, więc zapewne rozstaniemy się wtedy kiedy poczuję, że już go nie potrzebuję. Pamiętajmy też o tym, że istotne jest z czym idziemy do T. Być może w Twoim przypadku terapia jest trudniejsza i masz prawo do swoich odczuć. Moje są zdecydowanie odmienne i też mam do nich prawo :-) Mam już trochę lat... i jestem w stanie rozpoznać co dla mnie jest komfortem, a co iluzją ;-)
  23. Trzy spotkania... czyli jak lekko, łatwo i przyjemnie odczarować swoje życie?;-) Psychoterapia to zdecydowanie dłuższy proces... po niespełna 4 miesiącach widzę wyraźną poprawę komfortu mojego życia. Czuję, że jeszcze kilka miesięcy i będę mogła rozstać się z moim T.
  24. bedzielepiej, rozumiem, że byłaś u wiekszości z nich i stąd Twoja wiedza ;-)
×