Skocz do zawartości
Nerwica.com

boża krówka1526949808

Użytkownik
  • Postów

    106
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez boża krówka1526949808

  1. Steviear, czyżby Game of Thrones? Detektywmonk, ależ to fantastyczne, ta dziewczyna z busa, chciałabym, żeby i mnie spotkało coś takiego... Że sprawiłabym komuś radość, siadając niechcący na kolanie hmm... A mnie dziś sprawiło radość to, że zripostowałam kobiecinie tak, jak na to zasłużyła, grzecznie, ale nie dałam zrobić z siebie ofiary, jak to mam w zwyczaju
  2. Muhati, podziwiam Twoją dojrzałość emocjonalną! Naprawdę kochasz Chłopaka! To dobrze, że nie chcesz naciskać. Depresja jest straszną chorobą, jeśli Chłopak chce się leczyć, bierze leki, to super. Daj mu czas. Są tacy, którzy wolą dojść do siebie w samotności (sama to przerabiałam), a potem odzyskują siły, by walczyć o uczucie. Tego Ci życzę! Mam nadzieję, że Ty się trzymasz jakoś, bo to dla Ciebie na pewno też trudny czas...
  3. Olesia 944, jak Chłopak sam nie będzie chciał czegoś z depresją zrobić, to niestety wołami go do psychiatry nie zaciągniesz. Dobrze dobrane leki na depresję działają motywująco do życia, więc i może do nauki. Pytanie czy depresja jest objawem choroby somatycznej, czy może skutkiem rozjechania się marzeń o byciu wykładowcą z rzeczywistością uczelnianą? Jeśli to drugie, to może przydałby się urlop dziekański na spróbowanie czegoś innego i ewentualną weryfikację marzeń, zarówno negatywną jak i pozytywną?
  4. Yaakov 89: cóż radzić... Czasami wystarczy się wyjęczeć Nie wiem. Z czego to wynika, że wspólnik nie traktuje Cię jak wspólnika? A co do Kobiety, zasadnicza kwestia jest taka: kochasz Ją?
  5. PS. Specjaliści w poradni publicznej bagatelizowali mój problem, w prywatnej już pierwszego dnia wytłumaczyli na czym polega depresja i pomogli mi ją odpowiednio dobranymi lekami zwalczyć. Depresja pojawiła się w moim życiu ponownie dopiero po 10 latach. Chętnie wróciłabym do prywatnej kliniki, ale chyba w tym momencie musiałabym się zapożyczyć. A długi do spłacenia raczej nie sprzyjają leczeniu. Pozostaje mi zatem szukać fachowca w poradni publicznej, mam nadzieję, że się uda. Lekarz, który prowadził mój przypadek w prywatnej klinice, nie pracuje w publicznej placówce. Tylu ma pacjentów prywatnie, że nie starczyłoby mu czasu na pracę w państwowej służbie zdrowia
  6. Jakoś przez 2 lata korzystania z pomocy na nfz, nic mi nie pomogli, pseudo porady, udzielane w takiej formie, jakby to była łaska, jakby publiczna służba zdrowia nie musiała być profesjonalna i jakby to, że opłacam składki było nic nie znaczącym faktem. Poszłam do prywatnego ośrodka 10 lat temu, miałam wtedy na ten cel pieniądze zebrane, bo bardzo chciałam wyzdrowieć. Postawili mnie na nogi w błyskawicznym tempie. Podejście do pacjenta? Diametralna różnica. Czułam, że jestem pod fachową opieką. I przede wszystkim ludzie, którzy się mną tam zajęli, nieustannie się szkolą, co niewątpliwie świadczy o tym, że zależy im na rzetelnym podchodzeniu do problemów pacjenta, a nie psychologii spychologii pt. jakoś to będzie... Nie przeczę, że w publicznych poradniach zdrowia psychicznego pracują znający się na rzeczy fachowcy, ale ja na takiego nie miałam szczęścia trafić...
  7. Nie daję rady... Walczę z myślą, że pora do psychiatry iść... Tyle, że nie stać mnie, żeby pójść prywatnie, a do lekarzy pracujących w poradniach publicznych nie mam zaufania... Nie mam dobrych doświadczeń. W sumie to potrzebuję tylko receptę, więc może jednak... terapii żadnej nie chcę, bo nie uważam, żebym się z niej dowiedziała czegoś, czego sama o sobie nie wiedziałam, przerabiałam to już... A rady co do sposobów okiełznania rzeczywistości, udzielane przez kogoś, kto nie choruje na depresję, są moim zdaniem nierealne... Telepie mnie, zaczyna być naprawdę niefajnie, nie chcę tak... Nie chcę znowu brać leków...
  8. Wczoraj był dobry dzień... Wierzyłam w siłę pociechy... Dziś znowu czuję, jakby mnie jakaś gigantyczna pięść przyciskała do łóżka. Jakbym była robakiem, z którego za chwilę na prześcieradle zostanie tylko plama... Moje dzieci mnie potrzebują, wiem to, tylko dla nich chcę walczyć. I tak bardzo mi smutno, że mają matkę, która nie wpaja im radości życia A przecież jeszcze kilka miesięcy temu było dobrze... Wykańcza mnie ten brak poczucia bezpieczeństwa. Bardzo się boję...
  9. Cherish, Będzielepiej - macie takie pozytywne nicki :) Głowa do góry! Wiem, że czekanie aż będzie lepiej jest trudne, ale uwierzcie mi, że można z tego wyjść! 10 lat temu mi się udało wyjść na prostą i osiągnąć naprawdę całkiem dobry stan psychiczny. Dlatego teraz mimo załamania, widzę światełko w tunelu... Bierzecie leki? Mi swego czasu ułatwiły złożenie się w całość. Teraz, póki się da, chcę poczekać z lekami. Ale doceniam to, co dla mnie zrobiły i jeśli będę czuła, że definitywnie nie daję rady funkcjonować chociaż na 2%, to na pewno do nich wrócę.
  10. Cherish, a może uwierzysz tym innym? Wiem, że te słowa w tej chwili nic dla Ciebie nie znaczą, rozumiem, znam to dobrze. Od czegoś jednak trzeba zacząć. Pokochaj siebie przede wszystkim, choć to bywa trudne... Kazimierz61 Dzięki! I wiesz, że to chyba działa! Tak szybko! Niesamowite! Otrzymałam dziś wiadomość, która podniosła mnie na duchu i mam nadzieję, że wyniknie z niej coś dobrego. Także , nie ustawajmy w tej modlitwie :)
  11. Dasz radę :) Sama to dobrze znam, lata temu zawaliłam studia przez nieszczęśliwe zakochanie, w ogóle nie mogłam się skupić na nauce... Mam teraz męża kochanego, ale niestety jak przelotem gdzieś widzę tamtego faceta, to mi mocniej serce zabije... Jakie to chore... kazimierz61 dzięki za słowa wsparcia. Mam propozycję. Ciężko się do modlitwy samemu zmobilizować... Zwłaszcza w kryzysie. Może odmówię za Ciebie zdrowaśkę dziennie, a Ty za mnie? Co Ty na to?
  12. Kazimierz61, też jestem wierząca... I też mi się kryzys wiary włączył... I łapię się na tym, że jakieś pretensje do Boga pojawiają się w moim umyśle. Niby nie mam większych problemów życiowych... Niby dostrzegam, że mam "dobrze", że pewnie niejeden chciałaby się ze mną zamienić miejscami (bo nie wie co się dzieje w mojej duszy). Nie głoduję przecież, mam dach nad głową, zdrowie fizyczne chyba nie najgorsze, a jednak nie potrafię cieszyć się życiem... Grzeszę? Powinnam mieć w sobie przecież tyle radości! Bo niby nie dzieje się nic takiego, czego nie dałoby się zmienić na lepsze... Tylko dlaczego nie mam w ogóle motywacji :/ Cała niedziela w łóżku... Wyrzut sumienia względem dzieci, bo z tego, co słyszę, oglądają telewizję... A moglibyśmy przecież wyjść gdzieś razem. Nie mam siły...
  13. Do PiesFaraona: Też nie pamiętam, żebym jako dziecko nie miała szajsu w głowie, wtedy nie byłam tego świadoma, a teraz jestem, ale i tak nie potrafię nic z tym zrobić :/ Czy "zryty łeb" da się definitywnie naprawić? Mam wrażenie, że cała ta terapia to prowizorka...
  14. o rety, wyjęłaś mi to z ust robię dokładnie to samo!
  15. Dziękuję arminn! Niby się liczyłam z tym, że wygrana w walce z depresją nie jest ostateczna, ale nie sądziłam, że pozwolę jej znowu rozwalać mi życie, takie to niedorzeczne, że się poddaję, że mi nie zależy... Sama nie wiem czego chcę. Czuję, że spartoliłam wszystko. Szanse na ciekawe życie zawodowe, na udane małżeństwo, na rodzicielstwo bliskości... Tylko miłość do dzieci jeszcze mnie ratuje, choć widzę, że nie jestem dobrą mamą. Przy pierwszym rzucie te kilkanaście lat temu, marzyłam o tym, żeby przestać istnieć, a teraz bardzo chcę żyć, mimo wszystko, jak najdłużej, by widzieć, jak moje dzieci rosną... Dopada mnie jednak paranoja, strasznie się boję niewykrycia na czas poważnej choroby, kataklizmu, wojny, unicestwienia pod górami śmieci... Mój umysł jest zamulony przez takie myślenie i ciężko jest się cieszyć chwilą przez to...
  16. Tak myślę, żeby wrócić do leków, ale nie bardzo mogę sobie w tej chwili pozwolić na to, by najbliższe tygodnie spędzić w łóżku. A tak właśnie u mnie wygląda początek leczenia. Minimum 2 tygodnie absolutnie nie będę zdolna wychylić głowy spod kołdry. Z drugiej strony boję się, że to już ten etap, że bez leków się nie podniosę...
  17. Muszę się wyjęczeć... Prawdę mówiąc myślałam, że depresja już do mnie nie wróci... Wierzyłam, że mam to za sobą. Ponad 10 lat temu przeszłam intensywną psychoterapię i leczenie Efectinem. Potem życie mi się w miarę poukładało, o dziwo, bo to mi się wydawało absolutnie niemożliwe, kiedy byłam w najcięższym dole. Było dobrze, czułam, że odtąd już nic mnie nie złamie. A teraz wszystko się znów posypało, po tylu latach znów czuję się nikim, znów nie mam sił. W nocy nie mogę spać, rano nie mogę się zwlec z łóżka, boli mnie głowa, plecy, a żołądek miażdży mi łapa rezygnacji - tak to czuję, jakby mnie od środka wgniatało, bym kuliła się w sobie - taki nokaut, nie masz się po co podnosić, bo i tak nic się nie zmieni... Kurde no...
×